Halloween w Lumos
Kiedyś, dawno temu, chodziłam do internetowej Szkoły Magii i Czarodziejstwa Lumos, dla której powstało to opowiadanie.
Halloween w Lumosie zapowiadało się wspaniale. Uczta została dokładnie zaplanowana, goście zaproszeni, a uczniowie odpowiednio do prac zagonieni, lecz brakowało najważniejszego.
- GDZIE SĄ TE PIEKIELNE DYNIE?! - Z Wielkiej Sali wypadła dyrektor Turandot. Jej potargane włosy ze sztucznym nietoperzem skutecznie odstraszały pierwszaków. Rozejrzała się dookoła i odnalazła schowaną za zbroją Clarie Collins, szkolną kapitan quidditcha. - CLARIE! - wrzasnęła, tupiąc obcasami o marmurową posadzkę.
- Ale to nie jestem ja! To tylko zbroja! - Uniosła metalową rękę i kucnęła, udając niewidzialną.
- Clarie, nie mam czasu się teraz bawić. Potrzebuję dyń. Na teraz. Jade pewnie o tym zapomniała, wiec już, już! -Klasnęła trzykrotnie w dłonie. - Przybędzie do nas wielu gości, reprezentanci i dyrektorzy innych szkół, więc wszystko musi być idealnie! Dlaczego tu jeszcze jesteś? - Spojrzała krytycznie na dziewczynę, po czym wróciła do Wielkiej Sali. Po drodze jednak wycelowała różdżkę w głowę, wypowiedziała cicho zaklęcie, a dookoła niej zaczął latać sztuczny nietoperz.
Dziewczyna wstała i zachwiała się. Nie byłaby sobą, gdyby czegoś nie rozwaliła. Oparła się o zbroję, która pod wpływem ciężaru rozczłonkowała się i z hukiem spadła na podłogę. Clarie podskoczyła przestraszona i uciekła, ile miała sił w nogach. Całą drogę do chatki Kate Mason pokonała w podskokach (dosłownie), co jakiś czas potykając się o wystające kamienie. Przeklinając pod nosem twórcę drogi, dotarła do grządek pełnych pięknych dyń. Zapatrzyła się na nie, tworząc małą kałużę śliny koło stóp, jednocześnie mocząc sobie nią buty.
- Ekhm... - Do uszu dziewczyny doszło znaczące chrząknięcie. - A panienka co? Myśli o zupie dyniowej?
- Raczej o placuszkach -odpowiedziała rozmarzona Clarie.
- A to inna sprawa! Chociaż odpowiedź ta sama. Poszła mi stąd, bo nie ręczę za siebie! - Kate z miotłą w ręce zamachnęła się na uczennicę.
- Ale psor Morgana mnie wysłała, bo ja nie, to dostanę chłostę! - wyrzuciła z siebie, zasłaniając głowę rękami.
Nauczycielka zatrzymała się w połowie ataku i zamyśliła się.
- Wysłała? Po co? - zapytała, podejrzliwie mrużąc oczy
- Po dynie. Jutro jest Halloween, a ich jeszcze nie ma. Znaczy się, nie ma dyń. Jade miała przynieść, ale...
- Ale śpi na moim łóżku i zajmuje mi miejsce - mruknęła sceptycznie i opuściła swoją broń. - Zgoda, ale pod warunkiem, że sama je zaniesiesz... Jasne?
- Tak jest, pani kapitan! - zasalutowała dziewczyna i zakasała rękawy.
Objęła największą dynię i na ugiętych nogach zaczęła kierować się do zamku. Sapiąc i dysząc, zrobiła kilka kroków, po czym się zatrzymała i upuściła ciężar. Otarła pot z czoła i zaklęła pod nosem.
- Hmmm... - podrapała się po głowie i dźgnęła palcem dynię.
Westchnęła ciężko i zaczęła ją pchać, przy okazji kopiąc ją i gryząc, po co - tego nawet ona sama nie wiedziała. Dopiero po długim czasie, około godziny, udało jej się dotrzeć wraz ze zdobyczą do Wielkiej Sali, gdzie czekała na nią zdenerwowana dyrektorka.
- GDZIEŚ TY TYLE CZASU BYŁA?! - krzyknęła od progu, gdy tylko zobaczyła uczennicę.
- Po dynie. Musiałam je przytargać - zaczęła się usprawiedliwiać Clarie.
- Wzięłaś wszystkie, prawda? - spytała podejrzliwie, patrząc na zmolestowaną dynię.
- Yyy... Znaczy się... Tylko jedną... - speszyła się i zaczęła kopać czubkiem buta podłogę.
- Jak to: jedną?! - zdziwiła się Morgana.
- Bo one są takie wielkie, a jakie ciężkie!
- Ty to robiłaś ręcznie?! Pragnę Ci przypomnieć, że to jest szkoła magii, a Ty...
- A ja jestem czarownicą! - Uderzyła się w głowę. - Wiedziałam, że o czymś zapomniałam!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top