#Percabeth3.2
Był ranek. Przed chwilą się obudziłam. Z myślą, że może dzisiaj pójdziemy z Percy'm popływać, albo poćwiczyć na arenie. Niestety po chwili przypomniałam sobie co zrobiłam dokładnie dwa tygodnie temu; spaliłam całun Percy'ego Jacksona, syna Posejdona, Pana Mórz. Mojego chłopaka.
Zaczęłam płakać i jeszcze bardziej wtuliłam się w poduszkę.
- Annabeth? - usłyszałam cichutki głosik koło łóżka.
Otarłam łzy, usiadłam na łożku i spojrzałam na mają Lilly. Miała siedem lat i niedawno trafiła do Obozu Herosów po tym jak o mało nie zabił jej Piekielny Ogar.
- Co tam mała? - Zapytałam i przesunęłam się robiąc miejsce dla siostry na łożku. Ta odrazu weszła na nie i przytuliła się do mnie.
- Dlaczego płaczesz? - Zapytała. Nie wiedziała o Percy'm, bo dopiero tylko tydzień jest na obozie.
- To nic takiego. Po prostu przypomniała mi się smutna rzecz. A ty dlaczego nie śpisz? - Spojrzałam na nią z udawaną powagą, bo była dopiero czwarta nad ranem.
- Obudził mnie koszmar, a potem usłyszałam jak płaczesz, więc do ciebie przyszłam. - Spojrzała na mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczami. Tak, jako jedyna z rodzeństwa nie miała szarych oczu.
- Przepraszam, że nie dałam ci pospać.
- I tak nigdy nie śpię długo. Moje łóżko jest za twarde. - Mruknęła Lilly i skrzywiła się.
- Jak chcesz, możesz dzisiaj zasnąć ze mną. Moje łóżko jest najlepsze z całego domku, bo kiedyś miałam tak samo twarde jak twoje, więc poprosiłam Leo, aby mi pomógł, ale ciii... nikt nie może się o tym dowiedzieć - szepnęłam do dziewczynki, a ta pokiwała z uśmiechem głową. Uwielbiała gdy ktoś jej powierzał sekrety. Wtedy czuła, że ta osoba jej ufa.
***
Po śniadaniu wróciłam do swojego domku zabrać miecz i ruszyłam na arenę poćwiczyć, gdy zobaczyłam coś w lesie; jakiś błysk. Zatrzymałam się. Kolejny błysk. Ruszyłam w stronę lasu.
Wiem, nie powinnam tego robić. Przecież w tym lesie roi się od potworów. Ale coś mi podpowiedziało, że to nie potwór i powinnam tam iść.
Biegłam przez las, i z każdym przebywanym metrem, blaski były coraz jaśniejsze. W końcu wybiegłam na małą polanę, otoczoną wielkimi drzewami. Zobaczyłam na jej środku postać. Leżała nieruchomo. Jej klatka piersiowa unosiła się nierówno, poruszając mieczem z niebiańskiego spiżu odbijającego blask.
Zaczęłam biec w kierunku herosa, gdy nagle oberwałam czymś w plecy. Upadłam na ziemie, ale szybko się podniosłam i odwróciłam. Zaczęłam się obracać i patrzeć w głąb lasu i na drzewa.
- Kto tu jest?! - Wyjęłam miecz z pochwy i uniosłam go gotowa do walki.
Ponowne uderzenie w plecy. Tym razem zdołałam ustać na nogach i odwróciłam się szybko za siebie, ale nikogo tam nie było.
- Pokaż się! - Wrzasnęłam w kierunku pustki.
- Taka młoda. - Usłyszałam cichy syk.
- Taka piękna.
- Taka naiwna.
- I waleczna.
- Idealna! - usłyszałam zbiorowy krzyk i wrzasnęłam gdy nagle otoczyły mnie empuzy. Było ich chyba z osiem. Nie powinnam się załamać, przecież to mało, ale ja byłam sama, a ich było osiem.
- Co? Przyszłaś po swojego chłoptasia, tak? Coś ci się nie udało. Ledwo żyje. - Zaśmiała się jedna z nich kopiąc postać leżącą na ziemi w bok. Postać jęknęła z bólu i zwinęła się.
Rozszerzyłam oczy. To był Percy! Mój kochany Percy, mój chłopak, najukochańszy człowiek na świecie i leżał na ziemi, i zwijał się z bólu.
- Zostawcie go! - Warknęłam.
- Będę mogła zabrać jej miecz jak już ją zabijemy? - Zapytała jedna z Empuz niecierpliwie, patrząc na tamtą która przed chwilą kopnęła Percy'ego.
- Nie. Nikt nic nie dostanie. My się tylko zabawimy, a potem zostawimy ją na pastwę losu i pewną smierć. - Zaśmiała się złowieszczo przywódczyni.
- Niedoczekanie - warknęłam i rzuciłam się na przywódczynie.
Wszystkie Empuzy rzuciły się na mnie jednocześnie. Ja jednak, będąc szybszą, odcięłam głowę przywódczyni. Reszta wrzasnęła i mnie zaatakowała. Walczyłam z wszystkimi naraz. Co chwile byłam drapana po ramieniu, nodze, barku, plecach. Zabiłam kolejne dwie za jednym machnięciem.
Świetnie, zostały cztery.
Jednej wbiłam miecz w plecy, gdy się odwróciła patrząc wygłodniałym wzrokiem na Percy'ego.
Drugiej odcięłam głowę, po tym jak zadrapała mi ramię.
Pozostałe dwie walczyły zaciekle. Unikały ciosów, a potem same atakowały. Trudno będzie je zabić. Jednej odcięłam rękę. Wrzasnęła, a gdy ta druga obejrzała się na nią, wbiłam jej nóż w serce. Ostatnia zaczęła uciekać, więc pobiegłam za nią. Gdy ją dogoniłam, zamachnęłam się mieczem i ostatnia Empuza rozpadła się w pył.
WASZE NIEDOCZEKANIE JEŚLI MYŚLICIE, ŻE SKOŃCZĘ TEGO ONE SHOTA TUTAJ xDDDDD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top