Rodzina w komplecie
Część 1 - AKCJA DZIEJE SIĘ PO ZAKOŃCZENIU SERII O HARRY'M POTTERZE W ROKU 2017
Co by było, gdyby... krewni spotkali się po latach?
(Czyli Petunia, rodzina Dudleya i gromadka Potterów.) (Wiek bohaterów na dole)
Ginny obudziła się czując przyjemny zapach dochodzący z dołu.
Przeciągnęła się na całym łóżku, bo dobrze wiedziała, że Harry'ego już nie ma w sypialni, tylko zajął się śniadaniem. Jak co dzień. Kochała go za to jeszcze bardziej.
Właściwie, gdyby miała sporządzić listę powodów, dla których kocha Harry'ego Pottera, gotowanie znalazłoby się w pierwszej dziesiątce ze stu innych pozycji.
Przebrała się w luźną koszulkę i mugolskie jeansy, pamiętając, że obiecała dzieciom spacer i wyjście do mugolskiego sklepu i zakup kilku nowych filmów.
Zeszła na dół po schodach, po drodze mijając pochmurnego Jamesa.
- Dzień dobry Jamie. - powiedziała odgarniając mu szybko włosy z czoła.
Jamie odskoczył od niej z grymasem.
- Zostaw mamo! - pisnął i przyśpieszył wbiegając na górę.
Ginny westchnęła... Nastolatki...
James miał już trzynaście lat i zaczął swój nastoletni okres buntu tego lata. Jedyną osobą, która potrafiła się z nim porozumieć był Harry, choć czasami nawet i on nie umiał z nim rozmawiać, a siedzieli tylko razem wymieniając spojrzenia i drobne uśmiechy, jakby rozumieli się bez słów.
Ginny skierowała się do kuchni, szła powoli. Próbowała odgadnąć, co Harry przygotował na śniadanie.
Jednak... gdy wyczuła naleśniki - przyspieszyła.
Harry smażył naleśniki w mugolski sposób, co Ginny uważała za absolutnie urocze i uwielbiała go obserwować. Zauważyła, że coś mruczy pod nosem, jakąś dziwną melodię.
Stół był już nakryty, ale w kuchni byli tylko oni.
- ... Ma oczy jak pikle ropuchy... - wymruczał uśmiechając się do siebie i przewracając naleśnika na drugą stronę. - Jego włosy są czarne jak tablica... O, gdyby moim został, bohaterem mych snów...
- Służyłabym mu jak diablica. - przerwała mu Ginny, strasząc go. - To było zabawne pierwsze dwadzieścia razy Harry. Ale teraz jest już naprawdę upierdliwe. - powiedziała przytulając się do niego i szybko całując w usta.
Harry zaśmiał się.
- Nie wiem o co ci chodzi. - odparł odwracając się do kuchenki. - To śliczna piosenka. Moja diablico.
Ginny zamknęła twarz w dłoniach czerwieniąc się po samą szyję, a Harry tylko gromko się roześmiał.
- Jeśli kiedyś którekolwiek z dzieci usłyszy o tej walentynkowej piosence, przysięgam ci Potter... Będę większym przeciwnikiem niż Voldemort.
Harry tylko się uśmiechnął i pokazał jej język, na co ona prychnęła i urwała sobie kawałek naleśnika, na co Harry głośno zaprotestował.
- Co się stało z Jamesem? - zapytała wyciągając dżemy i syrop.
- Co się miało stać?
- Minęłam się z nim na schodach, wyglądał na zdenerwowanego.
Harry westchnął i przerzucił naleśnika na talerz.
- Kazałem mu iść obudzić Albusa i Lily.
- Budziłeś go? - zapytała niezadowolona.
- Nie! - odpowiedział szybko. - Oszalałaś? Miałbym budzić nastolatka? W wakacje?!
Uśmiechnęła się i potrząsnęła ramionami.
- Robisz naleśniki. - wytknęła.
- To daje mi immunitet?
- Może. - odpowiedziała wymijająco. - Więc Jamie sam wstał?
- Był już na dole, gdy zszedłem. Powiedział, że nie mógł spać.
- Dziwne.
Harry pokiwał głową.
Chwilę później po schodach zbiegła mała Lily i rzuciła się na Harry'go.
- Tato! - wykrzyknęła z wyrzutem. - Dlaczego Jamie mnie budzi a nie ty? - zapytała robiąc minę zbitego szczeniątka.
Harry uszczypnął ją w bok, na co dziewczynka się roześmiała i mocno ścisnęła go za szyję.
- Nie chciałabyś naleśników na śniadanie? - zapytał.
- Tak!
- Dlatego ja robię śniadanie, a twój wspaniały starszy brat cię budzi. - odpowiedział Harry. - Poza tym królewno, zbliża się dziesiąta, powinnaś już sama wstać, spójrz na swoją mamę, wstała sama.
Lily odwróciła się do Ginny z rozwartą buzią.
- Mama naprawdę nie śpi? - zapytała z niedowierzaniem. - I sama wstała?
Ginny wywróciła oczami.
- To że lubię pospać od czasu do czasu do późna nie znaczy, że robię tak każdego dnia, kochanie. - wytknęła mrużąc oczy na Harry'ego.
James zaczął robić kakao, a Al usiadł do stołu na swoje miejsce.
- Dzień dobry. - powiedział zaspanym głosem.
- Dzień dobry słonko. - odpowiedziała Ginny całując go lekko w czoło. - Wyspałeś się?
Al potaknął, ale miał zamyśloną minę.
- Miałem dziwny sen. - przyznał, a Lily w tym czasie zajęła miejsce obok niego i obok Harry'ego.- Śniło mi się, że leciałem na smoku. Miał zimne łuski.
- I co w tym takiego dziwnego? - zapytał James wywracając oczami.
Al się skwasił na ton brata.
- Miał zimne łuski. - powiedział jakby to wszystko wyjaśniało.
- No i...?- pogonił go James.
- Miał zimne łuski. - odezwał się Harry kładąc naleśniki na stole. - A zieje ogniem. To dziwne, że jest zimny skoro w środku musi być taki gorący... Ale właściwie to nie jest takie dziwne, wasza mama jest całkiem podobna. Też jest niezwykle gorąc...
Ginny zatkała mu usta dłonią, a dzieci, przyzwyczajone do takiego zachowania rodziców roześmiały się.
Harry nie jadł dużo.
Zazwyczaj dużo przygotował i zjadał najmniej ze wszystkich. Jadł szybko i obserwował resztę swojej rodziny.
- Jak dzisiaj wygląda plan? - zapytał, starając się brzmieć naturalnie.
- Obiecałam dzieciom, że pójdziemy dzisiaj do parku i do sklepu po kilka nowych filmów. - odpowiedziała Ginny.
- I bajek! - dodała Lily. - Disneya.
- Widziałaś już wszystkie bajki Disneya. - burknął James.
- Ciesz się, że to nie Barbie. - uciszył go Al.
- Spokój. - powiedziała Ginny zanim zaczęli się kłócić, każdy wybierze jeden film albo bajkę, tak jak zwykle. Potem możemy iść na lody, prawda Harry?
Harry nie nawiązał z nią kontaktu wzrokowego od razu i ... to był błąd.
- Cóż... - powiedział ostrożnie.
- Tato! - pisnęła Lily ocierając buzię z dżemu truskawkowego. - Chyba nie idziesz do pracy?!
Ginny patrzyła na niego lodowatym wzrokiem, a James i Albus wymienili spanikowane spojrzenia.
Często się ze sobą nie zgadzali, ale w jednym na pewno byli zgodni - lepiej nie podpadać ich mamie ani siostrze, a zwłaszcza jednej i drugiej na raz.
- Będę na kolacje i zdążę na film. - powiedział próbując brzmieć jakby to nie było nic wielkiego.
- Jest sobota Harry. - powiedziała Ginny. - Sobota w sierpniu. Sobota w sierpniu, w ciągu pierwszego tygodnia URLOPU, który dostałeś od ministerstwa. Sobota oznacza dzień wolny, w który robisz naleśniki na śniadanie, bo masz czas, a nie żeby nas udobruchać, bo idziesz do pracy.
- Wiem Gin... Ale to może być naprawdę ważne...
- Twoja rodzina jest naprawdę ważna Potter.
James zerknął zaniepokojony na Albusa, który patrzył z przerażeniem na swoją mamę. Zaczęło się robić niedobrze, bardzo niedobrze.
- To tylko dzisiaj. - odparł Harry z westchnięciem. - Naprawdę nie chcę iść, wiesz że nie. Załatwię to tak szybko jak mogę i wrócę, obiecuję.
Ginny nie odpowiedziała. Wstała i nawet na niego nie spojrzała.
- Dzieci, umyjcie zęby i za pół godziny wychodzimy.
- A tatuś? - zapytała Lilu żałośnie.
- Tatuś idzie do pracy. - odpowiedziała biorąc ją na ręce i niosąc na górę.
Harry przetarł twarz dłonią.
- Była taka jak się w niej zakochałeś? - zapytał James nadal patrząc na schody.
Harry zdusił śmiech.
- Oj była.
- I i tak chciałeś z nią być? - zdziwił się.
- Bardzo.
- Dziewczyny są dziwne. - mruknął Albus kończąc swojego naleśnika. - Albo tata jest dziwny.
- Jestem bardzo dziwny, Al. Dziwię się, że dopiero teraz zauważyłeś.
- Ciocia Hermiona mówi, że jesteś mądry. - dodał James uśmiechając się do Harry'ego. - A o wujku Ronie mówi, że jest idiotą. Właściwie to o tobie czasem też.
- Tylko tak mówi, tak naprawdę to wszystkich nas bardzo kocha. Jest bardzo mądra i po prostu nie każdy rozumie o co jej chodzi, gdy coś mówi.
- Więc mówiąc, że ktoś jest idiotom ma na myśli, że jest mądry i że go kocha? - zapytał Al podnosząc znacząco brew.
Harry pokręcił głową i wzniósł oczy do nieba.
- Dlaczego wezwali cię do ministerstwa? - zapytał Albus zmieniając temat.
- Mają jakiś problem w departamencie tajemnic, więc sami rozumiecie. Nie mogę wam nic powiedzieć, bo to...
- Tajemnica? - zapytał James uśmiechając się półgębkiem.
- Dokładnie. A teraz talerze do zlewu i na górę myć zęby. Kupcie jakieś fajne filmy, a ja załatwię fasolki, taka umowa, zgoda?
- Zgoda! - odpowiedzieli razem i przybili z Harry'm żółwiki.
Lilu, inaczej zwana Lily Luną, biegała po parku próbując złapać wzrokiem motyle. Była tak pochłonięta pięknym stworzonkiem, pełnym gracji, spokoju i kolorów, że nie zauważyła jak oddaliła się od swojej mamy i dwóch braci. Al szedł obok mamy trzymając ją za rękę. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego, ale nie był też smutny. Jego mina była neutralna, ale wzrok skaczący z zainteresowaniem sprawiał, że wyglądał jak mały geniusz zamknięty we własnym świecie. Z kolei James trzymał ręce w kieszeniach i szedł odrobinę przed Ginny i Albusem myśląc jedynie o tym, że może w tym roku w końcu przyjmą go do drużyny quidditcha...
Ginny zauważyła, że nie ma Lily w zasięgu wzroku, więc zaczęła się za nią rozglądać. Nigdy nie czuła się zbyt pewnie, gdy nie wiedziała, gdzie jest każde z jej dzieci.
Lily nie była świadoma z obaw swojej mamy, zajęta pogonią za motylem, aż na kogoś wpadła.
Przewróciła się, a próbując wstać potknęła o swoją różową spódniczkę baleriny, którą dostała od cioci Luny.
Osoba na którą wpadła wciągnęła przestraszona powietrze i pomogła jej wstać.
- Przepraszam panią. - powiedziała dziewczynka otrzepując kolana. - Nie zauważyłam, że tu pani stoi.
Kobieta patrzyła na nią ze smutnym uśmiechem, a jej oczy przeskakiwały z nostalgią na rude włosy.
- Nic się nie stało kochanie. - powiedziała.
Miała jasne blond włosy, przyprószone siwizną. Była już najpewniej po pięćdziesiątce albo we wczesnej sześćdziesiątce. Jej twarz choć pomarszczona wydawała się dość miła, ale powściągliwa. Miała długą szyję i jasne oczy.
- Lily! - rozległo się wołanie i Ginny wbiegła do alejki razem z Jamesem i Albusem. - Przepraszam panią. - powiedziała uprzejmie do starszej kobiety. - Kochanie, rozmawiałyśmy o tym, żebyś tak nie odbiegała.
- Przepraszam mamo. - odpowiedziała Lily, choć w jej głosie nie było wiele skruchy.
- Więc ta młoda dama ma na imię Lily? - zapytała kobieta uśmiechając się jeszcze smutniej. - Śliczne imię.
- Mam nadzieję, że nie sprawiła pani problemu. - odparła Ginny przyglądając się mugolce.
- Ależ skąd! - odpowiedziała ta natychmiast i przeniosła wzrok na pozostałe dzieci, które przyglądały jej się z zainteresowaniem.
Nie miały w końcu aż tak wielu okazji, żeby porozmawiać czy poznać kogoś z poza magicznego świata.
- Jestem Ginny. A to Jamie i Al. - wskazała na chłopców.
- Petunia. - odpowiedziała tylko patrząc intensywnie na Albusa.
Zgadza się. To była Petunia Dursley.
Wyszła tego dnia do parku, bo zmagała się ostatnimi czasy z poważnym problemami zdrowotnymi i lekarz poradził jej więcej świeżego powietrza i słońca, a dzień akurat nie był tak gorący. Miała spotkać się ze swoim synem, jego żoną i dwójką wnuków.
Jednak kiedy ta mała dziewczynka, w dodatku o imieniu jej siostry, tak podobna do niej na nią wpadła, Petunia poczuła okrutny żal. Nie słyszała od syna swojej siostry od wielu lat. Właściwie to jakby się nad tym zastanowić widziała go tylko raz kilka dni po tym, gdy pozwolono im w końcu wrócić do domu.
Zastanawiała się mimo woli jak ułożyło mu się życie... A może nie żyje? Może dostanie kolejny list z chłodną wiadomością, że kolejny członek jej rodziny nie żyje? Nie... Pewnie nie, po co mieli by ją o tym informować, po tym wszystkim...
Jej wzrok padł na Jamiego, jak go przedstawiła Ginny. Był podobny do swojej matki zwłaszcza jego oczy, ale miał ciemne włosy, nie uczesane, co trochę ją drażniło. Ale kiedy spojrzała na drugiego chłopca... Miał kruczoczarne włosy i boleśnie znajome zielone oczy, choć jaśniejsze. Mimo wszystko - zielone. Nie miał okularów, ale jego postać była smukła i drobna jak wszystkie dzieci. Był przerażająco podobny do Harry'ego.
Petunia się zachwiała, ale Ginny była tuż obok, aby ją wesprzeć.
- Nic pani nie jest? - zapytała z troską.
- Przepraszam... Ja... Muszę usiąść. - powiedziała i dała się poprowadzić do ławeczki.
- Mieszka pani w okolicy? - zapytał James. - Może odprowadzić panią do domu?
- Nie... Potrzebuję tylko chwilki, dziękuję. - odpowiedziała szybko i przed oczami mogła zobaczyć twarz Harry'ego, kiedy był czegoś niepewny i zmartwiony.
- Mamo?! - zawołał jakiś męski głos i mężczyzna na oko w wieku Ginny podbiegł do nich, zauważając ich na końcu alejki.
Petunia przyglądała się trójce dzieci, które ucichły w przejęciu o jej zdrowie i nie zareagowała na wołanie syna.
- To pana mama? - zapytała Ginny.
- Tak. Znasz ją?
- Nie, nie... Byłam tu tylko z dziećmi na spacerze... - wskazała na miejsce, gdzie powinny stać jej dzieci, ale ich... nie było.
Lily i Al stali obok i witali się z dwójką innych dzieci, a James rozkojarzony, zerkał w stronę Ginny i do swojego rodzeństwa.
- Przepraszam, nie wiem co się stało. Chyba zrobiło jej się słabo... - próbowała wytłumaczyć Ginny.
- Mamo? - odezwał się Dudley klękając przed ławeczką.
Petunia miała łzy w oczach. Uśmiechnęła się pokrzepiająco do swojego syna i z powrotem zwróciła się do Ginny.
- A gdzie tata twoich dzieci? - zapytała przełykając ślinę.
Ginny zerknęła dla bezpieczeństwa na swoje pociechy.
- W pracy. - westchnęła. - Ma pod sobą sporo ludzi... Proszę nie myśleć, że to jakiś pracoholik, skąd! On tylko...
- Jest potrzebny. - przerwała jej. - Oczywiście. Na pewno jest wspaniały.
Ginny uśmiechnęła się. Polubiła Petunię.
Dudley zerknął w stronę swoich dzieci, które tak jak zwykle ze swoją wrodzoną wścibskością i otwartością próbowały zagadać pozostałych rówieśników na śmierć... Jednak i ruda dziewczynka, i czarnowłosy chłopiec, nie wydawali się z tego powodu specjalnie urażeni.
- Dzień dobry. - odezwała się jego żona i podała dłoń Ginny. - Jestem Charlotte.
- Ginny. Bardzo mi miło.
- Masz śliczne dzieci. - dodała Petunia wstając z ławki.
Poprawiła kołnierzyk swojej jasnej koszulki i uścisnęła lekko bark Dudleya próbując go zapewnić, że nic jej nie jest.
- Chaotyczne to nasze przedstawienie. - stwierdziła i podjęła. - To jest mój syn Dudley i jego żona Charlotte. Ich córka Morgana. - wskazała na dziewczynkę o dużych niebieskich oczach i burzy krótkich, jasnych loczków. - I Oscar. - bardzo podobny chłopczyk o piwnych oczach i ciemniejszych loczkach. - A to Ginny, urocza kobieta z jeszcze słodszymi dziećmi. Lily, Jamie i Al.
- Właściwie to Al i Jamie. - poprawiła Ginny nie przestając się uśmiechać.
Imię Dudley wydało jej się znajome, ale nie potrafiła sobie przypomnieć gdzie i kiedy mogła o nim usłyszeć... Ale biorąc pod uwagę czarodziejskie imię dziewczynki, Morgana, może mogła kojarzyć parę z magicznego świata.
- Wasza córka ma dość ekscentryczne imię. - wytknęła ostrożnie.
Dudley i Charlotte wymienili spojrzenia.
- Chcieliśmy, żeby było wyjątkowe. - odpowiedziała w końcu Charlotte łącząc dłonie z Dudleyem.
Petunia przywitała się ze swoimi wnuczętami, w czasie gdy Ginny i Charlotte zaczęły rozmawiać o wieku ich dzieci.
Okazało się, że Oscar jest w cudownym wieku dziewięciu lat jak Lily, a Morgana ma dwanaście, więc jest tylko rok starsza od Albusa i rok młodsza od Jamesa.
- Może pójdziemy razem na lody? -zapytała Petunia. - Co wy na to dzieci? - zwróciła się do Lily i Oscara, którzy ochoczo pokiwali głowami.
- Naprawdę nie chcemy robić problemu... - powiedziała Ginny.
- To nie problem, no chyba, że macie inne plany? - zapytała Charlotte biorąc Oscara za rękę.
- Proszę mamo! - jęknęła Lily. - Obiecałaś, że pójdziemy!
James wywrócił oczami.
Ginny westchnęła.
- Dobrze...
W lodziarni była klimatyzacja, co okazało się prawdziwym zbawieniem, bo po dwunastej zrobiło się o wiele cieplej.
Jamesowi w między czasie poprawił się diametralnie humor, co zawdzięczał swoim huśtawkom nastroju i zażyczył sobie gigantyczny puchar lodowy, zwany Arktyczna Balanga, z mnóstwem owoców i lodami waniliowymi i śmietankowymi oraz ogromną górą jego ulubionej bitej śmietany. Albus skusił się na rożek czekoladowy z posypką, tak samo jak Ginny i Dudley, a Lily i Morgana wzięły dwa duże pucharki z lodami truskawkowymi, świeżymi truskawkami, syropem truskawkowym, posypką z suszonych truskawek i śmietanką o smaku truskawkowym oraz wiórkami białej czekolady. Petunia nie jadła lodów, tylko piła mrożoną kawę, a Charlotte wzięła niewielki pucharek zwany Tropikalnym Tańcem z wybuchającymi w ustach cukierkami.
- Ginny to skrót od jakiego imienia? - zapytała Petunia.
- Od Ginewry.
- To również dość rzadko spotykane imię. - stwierdziła Petunia. - Brzmi królewsko.
Ginny tylko się uśmiechnęła.
Dzieci, a nawet James wesoło o czymś dyskutowały. Ginny przysłuchiwała się temu tylko jednym uchem, uważając, żeby któreś mimo ostrzeżeń jej i Harry'ego nie pozwoliły wymsknąć się czemuś na temat świata magii.
- A czym się zajmujesz Dudley? - zapytała chcąc sama odkryć część zagadki.
- Prowadzę firmę z dwoma innymi wspólnikami. - odpowiedział. - To firma marketingowa. Nie jest zbyt znana, ale to nam nie przeszkadza dopóki mamy jakiś klientów.
- Dudley jest skromny. - stwierdziła Petunia. - Tak jak Charlotte. Pracuje na uczelni.
- To tylko kilka wykładów w tygodniu. Legendy arturiańskie. - dodała kobieta wycierając usta serwetką.
Charlotte była ładna, choć urodę miała dość przeciętną. Długie, proste włosy o brązowym kolorze. Średni wzrost i pospolita twarz.
- A czym zajmuje się twój mąż? - zapytała.
- Pracuje w ministerstwie bezpieczeństwa. - odpowiedziała tak, jak zwykle w towarzystwie mugoli.
- To dość zajmująca i odpowiedzialna praca. - zauważyła Petunia szczerze wątpiąc, aby Harry pracował w ministerstwie mugolskiego bezpieczeństwa.
- Bywa trudna, ale nie ma takiej rzeczy, z którą by sobie nie poradził.
- A ty kochana?
- Ja... Zajmowałam się sportem przez pewien czas. Ale teraz piszę do gazety o małym nakładzie, o klubach i innych rozgrywkach popularnych dyscyplin.
- A dzieci? Lubią sport? - zapytała Charlotte uśmiechając się pogodnie. - Oscar nie przepada za graniem, ale Morgana lubi wszystko, gdzie jest piłka.
- Lubię szachy. - mruknął chłopczyk markotnie.
- Tak, przepraszam, zapomniałam o tym skarbeczku.- odparła mierzwiąc jego loczki.
- Cóż... James jest całkiem dobry w wielu dyscyplinach i często gra z bratem.
- A ta kruszynka? - zapytała Petunia wycierając serwetką nos Lily.
- Ja gram z tatusiem. - odezwała się. - Gramy razem w najróżniejsze gry i zawsze wygrywam. Tatuś mówi, że jestem po prostu bardzo dobra, ale ja wiem, że on też jest dobry, tylko czasami daje mi po prostu wygrać, bo gra nieuważnie!
Petunia zaśmiała się krótko.
Kiedy wszyscy zjedli już swoje lody, Dudley zaoferował, że odprowadzi mamę do domu.
- Mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie. - powiedziała do Ginny i z przywiązaniem pogładziła policzek Albusa. - Powinniśmy się spotkać na herbatę.
- Zdecydowanie. - poparła teściową Charlotte. - Ja i Dudley mieszkamy po drugiej stronie rzeki, nasz salon jest świeżo po remoncie i przydałoby się go jakoś ochrzcić. Co ty na to Ginny?
- To naprawdę miło z twojej strony...
- Mamo! - pisnęła Lily ciągnąc ją za koszulkę. - Zgódź się! Oscar mówił, że ma gry wideo! Zawsze chciałam zagrać w gry wideo!
- Lily. Nie masz jeszcze 9 lat, ty nawet nie wiesz, czym są gry wideo. - wytknął James łaskocząc ją lekko.
- No i? - zachichotała.
Ginny rozdzieliła ich, zanim zaczęli wojnę na łaskotki i westchnęła z uśmiechem.
- Dobrze, chętnie przyjdziemy.
- Pasuje wam wtorek? - zapytał Dudley. - Najlepiej po południu, temperatura nie będzie taka męcząca i godzina przystępniejsza dla twojego zapracowanego męża. - zaśmiał się lekko.
- Idealnie!
Charlotte podała Ginny adres, a potem wszyscy się pożegnali.
Po drodze do domu Ginny zastanawiała się, jak to wszystko opowie Harry'emu, kiedy nagle sobie przypomniała, że mieli jeszcze iść kupić jakieś filmy!
W sklepie, dzieci zawsze zachowywały się, jak aniołki, nie licząc Albusa, który zawsze zachowywał się w ten sposób. Wśród tak wielu mugoli Lily Luna była bardzo nieśmiała, a James wyalienowany.
Każdy według umowy mógł wybrać jeden film, więc oczywiście, każdy wybrał dwa.
Lily uparła się na Dzwoneczka i Małą Syrenkę, pomimo tego, że widziała już te bajki u cioci Luny... Albus wybrał Strażników Marzeń i Lśnienie- co było dość dziwną mieszanką, która zmartwiła Ginny. Z kolei James wybrał But Manitou i Gwiezdne Wrota, a Ginny wzięła Karate Kid i Pacyfikatora...
James namówił mamę, aby nie robiła nic na obiad dla ich własnego dobra tylko zamówiła pizzę albo przynajmniej pozwoliła mu zrobić makaron.
James zrobił makaron... Była oburzona, że jej własne dzieci nie chcą dopuścić jej do kuchenki zwłaszcza, że nie była wcale taka zła!
Lily Luna skrobała marchewki, Al nakrywał do stołu, a James zajmował się sosem. Nie musiała czekać długo aż nadszedł czas, aby wkroczyć.
James oparzył się od patelni, Lily zdarła sobie skórę na tarce, a nawet Al jakimś cudem wywalił talerz na podłogę...
Ginny załadowała całą trójkę na kanapę i za pomocą różdżki uprzątnęła bałagan i dokończyła przygotowanie obiadu.
Spaghetti zjedli na kanapie w salonie oglądając Gwiezdne Wrota, wybrane prawem dżungli.
Kiedy film się skończył Lily spała smacznie, a Al znajdował się na skraju snu.
Ginny wstała i po prosiła cicho Jamesa, żeby zebrał talerze do kuchni.
Podniosła ostrożnie swoją córeczkę i zaniosła ją do jej łóżeczka i przykryła samym kocem.
Kiedy wróciła na dół zastała Jamesa zmywającego naczynia i uśmiechającego się szeroko do Harry'ego, który trzymał rękę na jego ramieniu.
- Hej. - powiedziała i stając na palcach pocałowała go w czoło.
- Hej. - odpowiedział. - Gdzie Albus?
- Śpi w salonie.
Harry pokiwał głową i odgarnął kosmyk włosów za jej ucho.
- Mam nadzieję, że zbytnio się beze mnie nie nudziliście.
- Skąd. - roześmiała się. - Właściwie zaczęłam się zastanawiać po co nam jesteś potrzebny...
- Ginny... - jęknął. - przytrzymując ją w talii.
- Żartuję tylko. - odparła cmokając go w usta i wywracając oczami na jęk przerażenia dochodzący od Jamesa.
- Jesteście obrzydliwi, wiecie o tym?
Ginny pocałowała go w policzek.
- Pozmywasz wszystkie? - zapytała, a ten potaknął. - Potem mógłbyś się w końcu zająć pracą domową, masz coraz mniej czasu kochaniu.
- Jasne mamo.
- A nie robimy wieczoru gier? - zapytał Harry wymieniając konspiracyjne spojrzenia z Jamesem.
Ginny zmrużyła oczy.
- Moglibyśmy upiec ciasteczka i zagrać w planszówki albo w Eksplodującego Durnia.
Po długich namowach Ginny w końcu się zgodziła. Ale to nie było tak, że nie chciała grać... Nie. Ona chciała, ale długo odmawiała, chcąc ubić, jak najlepszy układ. I dzięki swojemu sprytowi, Harry musiał teraz przygotować nie tylko ciasteczka, ale też budyń, gorącą czekoladę i przebrać się razem z Lily w ich kostiumy ze Scooby Doo. Lily była Scooby'm, a Harry Kudłaty, bo tak wymyśliła sobie ich mała córeczka.
Wieczór gier i bardzo czynny udział Harry'ego w zabawie zrekompensował jego dzień w pracy. Właściwie wieczór był tak udany i zabawny, że Ginny kompletnie zapomniała wspomnień Harry'emu o ich małej przygodzie z mugolami wcześniej tego dnia...
Przypomniała sobie dopiero w nocy, kiedy wtuliła się sennie w Harry'ego, po tym jak upewniła się, że wszystkie dzieci są w łóżkach.
Powie mu jutro...
Harry Potter- 37
Ginny Potter- 36
James Potter - 13
Albus Potter - 11
Lily Potter- 9
Ze źródeł przeczytałam, że Petunia zmarła gdzieś przed 2020 rokiem, więc myślę, że musiała mieć już w 2017 słabe zdrowie. - nie tylko fizyczne, ale psychicznie też zmieniła się diametralnie, może z żalu, dojrzałości...
Nie miała już siły wyciągać szyi, aby podglądać sąsiadów, więc spędzała sporo czasu myśląc, przeżywając błędy i sukcesy!
Dudley też zmądrzał, źródła mówią o tym, że ożenił się z mugolką i miał dwójkę dzieci, niech więc będą Morgana i Oscar - bo czemu nie?
W tym opowiadaniu Vernona już nie ma, zmarł wcześniej niż Petunia.
Niedługo ukaże się druga część ze spotkaniem... a może do niego nie dojdzie tak jak powinno, kiedy Harry się o wszystkim dowie? :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top