„Szklanka wody" - _Aster__
Tytuł: „Szklanka wody”
Autor: _Aster__
Otworzyłem oczy, a wszystkim co widziałem był mrok. Pić. Chciało mi się pić. Nocne eskapady po wodę nigdy nie należały do rzeczy przyjemnych. Otulający mnie koc był ciepły, a moja głowa zdawała się wręcz przyklejona do poduszki. Gdy jednak pragnienie doskwierało mi tak mocno, że ciemność nie była mi już straszna i nawet te cienie, zdające się do mnie szeptać, wydawały się mniej ważne, niż łyk chłodnej wody, odważyłem się zaryzykować. Szczelnie zawinęty kocem, cicho wysunąłem się ze swojego pokoju i na palcach, aby nie obudzić współlokatora udałem się do niewielkiej kuchni.
Od razu gdy znalazłem się przy kuchennym blacie, nie siląc się nawet na włączenie światła, na oślep chwyciłem pierwszą lepszą szklankę i odkręciłem kran. Woda była tak przyjemnie zimna i orzeźwiająca, że wypiłem całą szklankę za jednym razem. Zdawałoby się, że ciecz sama w sobie nie miała smaku, a jednak. Przepyszna.
Łapczywie nalałem wodę jeszcze raz, ale tym razem nie wypiłem jej od razu. Postanowiłem, że zabiorę ją do pokoju na wypadek nawrotu pragnienia.
Ściskając w rękach szklankę, udałem się w drogę powrotną, ale już po pięciu pierwszych krokach, potknąłem o coś i upadłem na ziemię. Rozległ się huk tłuczonego szkła, a ostre odłamki szkła wbiły mi się do rąk, gdy próbowałem wstać. Miałem cichą nadzieję, że hałas nie obudził Andiego, ponieważ o tej godzinie mój współlokator był niezwykle drażliwy. Niestety byłem boso więc szybko zrezygnowałem z próby ruchu. Moje stopy na razie były nietknięte i wolałem, aby tak pozostało. Zamiast tego obróciłem głowę, chcąc zlokalizować źródło mojego upadku. Na środku pokoju leżały rozwalone buty Andiego... Mogłem się tego spodziewać. To one musiały być przyczyną.
Od razu pozbyłem się wyrzutów sumienia. Już nie przejmowałem się tym, że mogłem go obudzić. Teraz wręcz chciałem, żeby przyszedł tutaj, abym mógł na niego nawrzeszczeć. Zapaliłby światło, a ja kazałbym mu posprzątać szkło oraz rozlaną wodę.
Czekałem, ale nie usłyszałem odgłosu otwieranych drzwi, ani tym bardziej kroków. Zakląłem w duchu. Na szczęście buty mojego przyjaciela szczęśliwie ocalały przed szkłem i mogłem je założyć, aby bezpiecznie móc podejść do ściany i zapalić światło.
Niestety włącznik nie działał. Z rosnącym rozczarowaniem, uświadomiłem sobie, że nie mamy prądu. Mamrocząc pod nosem coś o złośliwości rzeczy niematerialnych, wygrzebałem po omacku z kuchennej szuflady latarkę. Wściekłość, która ogarnęła mnie po tym, gdy okazało się, że brakuje jej baterii była nieporównywalna do niczego. Na szczęście po kilku minutach wymacałem w szufladzie także baterie i udało mi się uruchomić latarkę.
Pierwszym co ujrzałem była spora ilość krwi na moich rękach oraz na podłodze. Wyglądało to co najmniej, jakbym kogoś zabił. Wtedy moje dłonie zaczęły się trząść. Może powinienem obudzić Andiego? Pewnie narzekałby, jak zawsze, ale pomógłby mi to wszystko ogarnąć. Czułem, że mając u boku przyjaciela, to wszystko wydawałoby się łatwiejsze.
Już całkowicie przekonany co do tego pomysłu ruszyłem w stronę przedpokoju. Nagle, gdy już miałem sięgnąć po klamkę zatrzymałem się. Czemu te drzwi są zamknięte? Wydawało mi się, że gdy tutaj wchodziłem były otwarte, a ja ich za sobą nie zamykałem. Z niepokojem otwarłem drzwi i przez nie przeszedłem.
Może byłem tak spragniony, że nie zauważyłem, jak odruchowo je zamknąłem? Może to tylko przypadek? Mimo to miałem złe przeczucie. Bardzo złe. Coś było na rzeczy. Minąłem drzwi swojej sypialni i znalazłem się w głębi przedpokoju. Szybkim krokiem dostałem się do drzwi mojego przyjaciela i pociągnąłem za klamkę. Zamknięte. Andy zamontował w swoich drzwiach zamek? Kiedy? Po co? Wydawało mi się, że zawsze szanowałem jego prywatność.
— Andy?! Mógłbyś mi otworzyć? — krzyknąłem na tyle głośno, aby mnie usłyszał. Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza, która coraz bardziej mnie niepokoiła.
— Andy! — ryknąłem głośno i zacząłem walić pięściami w drzwi. Miałem nadzieję, że to nie pogorszy stanu moich dłoni, w których nadal tkwiły niewielkie odłamki szkła. Każdy ruch zapewne powodowałby ból, gdyby nie adrenalina krążąca w moich żyłach. Znowu nic. Nawet najmniejszego szmeru.
— Nie obudzisz go — Szept, rozlegający się daleko i blisko. Jednocześnie wysoki i niski, stary i młody. Zdecydowanie był przerażający. Nie potrafiłem stwierdzić, czy należał do kobiety, czy mężczyzny. Uznałem, że to tylko moja wyobraźnia, ale wtedy zobaczyłem czarną postać, która zbliżała się do mnie, jak drapieżnik polujący na ofiarę. Wiedział, że i tak mnie dopadnie. Nie ważne, czy ucieknę.
Mimo to postanowiłem spróbować i z dzikim okrzykiem rzuciłem się w stronę kuchni, zupełnie zapominając o rozlanej wodzie i odłamkach szkła na podłodze. Poślizgnąłem się, tym razem waląc w ziemię i straciłem przytomność.
[...]
— Steve?! — obudził mnie głos Andiego. Z jękiem zmęczenia, uniosłem głowę i otworzyłem oczy. Mój przyjaciel wpatrywał się we mnie z niemałym przerażeniem, przez co wywnioskowałem, że najprawdopodobniej wyglądam tak źle, jak się czuję... Lub gorzej.
— Dobrze, że żyjesz — powiedział cicho Andy, wciąż wpatrując się we mnie z szokiem wymalowanym na twarzy.
— Też miło cię widzieć — mruknąłem i spróbowałem się podnieść. Próba nie powiodła się że względu na moje dłonie, które były teraz mocno opuchnięte.
— Może zadzwonię po pogotowie? Albo policję? Co się stało? — zapytał ponownie Andy i pomógł mi się podnieść. Na widok moich dłoni, skrzywił się.
— Nie musisz nigdzie dzwonić. Ja tylko... Przewróciłem się — wyjaśniłem w ogromnym skrócie, pomijając większość faktów.
— Przewróciłeś się? To wyglądało, jakby ktoś cię zamordował. Myślałem, że nie żyjesz! — Andy wydawał mi się bardzo zdenerwowany. Pomógł mi dojść do kuchni. Buty na moich nogach zostawiły krwawe ślady na podłodze, co nie umknęło uwadze mojemu współlokatorowi. Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem.
— Co ci jest? — zapytał dość ogólnie, ale i tak zrozumiałem, że pyta, czy jestem ranny, a jak tak, to gdzie — I dlaczego masz na sobie moje buty? — spytał.
— Oprócz dłoni chyba nic mi nie jest. Gdybyś nie zostawił swoich butów na środku pokoju nic by się nie stało — powiedziałem z wyrzutem.
— Nie zostawiłem ich tam. — Wzruszył ramionami i wyjął z szafki naszą apteczkę. — Postaram się jakoś to opatrzyć... A ty mów co się naprawdę stało. — Rozkazał, po czym zaczął przegrzebywać zawartość apteczki.
— Chciałem się napić, ale wracając potknąłem się o twoje buty, a potem je założyłem, żeby nie poranić stóp — wyjaśniłem mu.
— A później położyłeś się w szkle i zasnąłeś, tak? — Spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
— Nie — odparłem nieco urażony. — Później poszedłem cię obudzić, ale twoje drzwi były zamknięte. — Słysząc moje słowa, Andy pokręcił głową.
— Całą noc były otwarte. Nie mam zamka w drzwiach. Ale mniejsza z tym... Co dalej?
— Dalej...? — zastanowiłem się i przez chwilę nic nie mówiłem. — Nie wiem — przyznałem z zakłopotaniem. To była prawda. Naprawdę nie wiedziałem, co się stało. W mojej pamięci była w tamtym miejscu tylko czarna plama.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top