Alfred x Reader - 36.7


  Był tylko jeden powód, dla którego Alfred F. Jones leżał w łóżku, owinięty pięcioma kocami i opychał się miodem. Był chory. Miał poważną gorączkę, kaszel i chciało mu się wymiotować. Zaczął już spisywać testament, bo prawdopodobnie umrze za jakieś dwie minuty.
  Albo tak przynajmniej twierdził. Tak naprawdę miał temperaturę trzydzieści sześć i siedem, a kaszlał, bo zakrztusił się kawą. Ale on i tak bujał się, jak dziecko z chorobą sierocą i jęczał, jak to nie umiera.
  A ty siedziałaś obok niego  próbowałaś napoić go syropem na kaszel, bo bardzo się tego domagał. Teraz jednak stanowczo odmawiał wypicia choćby jednej łyżki i kręci głową jak małe dziecko.
 - Alfred, otwieraj... - powiedziałaś, chyba po raz setny, wciskając łyżkę między zaciśnięte usta chłopaka.
 On tylko znowu pokręcił głową i spojrzał w przeciwną stronę. Westchnęłaś ciężko.
 - Alfred, no... - złapałaś jego podbródek i zmusiłaś go do patrzenia na ciebie - Za braciszka.
 Znów przystawiłaś łyżkę do jego ust. Ta sama reakcja co poprzednio. Zmarszczyłaś brwi. Powoli zaczynało cię do irytować. Bardzo.
 Odrzuciłaś łyżkę z syropem gdzieś w bok, postawiłaś buteleczkę na szafce nocnej i wstałaś ze swojego krzesła. Odwróciłaś się na pięcie i zaczęłaś odchodzić, kiedy poczułaś uścisk na nadgarstku. Spojrzałaś przez ramię na Alfreda, nadal marszcząc brwi z irytacji.
 - Zostawisz tak chorego...? - zapytał chłopak cicho, chowając rękę pod koce. Wyglądał teraz bardziej jak przerażone dziecko podczas burzy lub jak ktoś z bardzo niskim samopoczuciem. Cały pozawijany w kołdrowy kokon w taki sposób, że widać było tylko jego twarz i ten charakterystyczny "kogucik", zaprzeczający prawom grawitacji.
 - Nawet nie masz gorączki... Ile ty niby masz lat, co? - pochyliłaś się nieco nad nim, łapiąc się pod boki.
 - Ale źle się czuję! Chcę mi się wymiotować. Wszystko mnie boli! - Alfred skulił się nieco, bardziej chowając w swoim kokonie - Jest mi źle...
  Przez chwilę stałaś nad nim i nic nie robiłaś, ale w końcu westchnęłaś tylko cicho i usiadłaś obok niego. Objęłaś go ramionami, układając nieco na sobie.
 - Dobra. Zostanę - mruknęłaś, głaskając go po jego blond włosach. Lubiłaś to robić. Były takie puchate i miękkie.
 - Yees~! - Alfred uśmiechnął się szeroko, przewracając się na bok w taki sposób, żeby mógł bardziej się w ciebie wtulić.
  I tak już zostaliście. Oboje wpatrzeni w ekran laptopa, który to leżał w nogach łóżka. Oglądaliście jakieś, niby zabawne, filmiki na youtube, challenge, urocze zwierzątka i tym podobne różności.
 Nie do końca odpowiadał ci taki rozwój wydarzeń, ale cóż... nic nie mogłaś na to poradzić, prawda?



 - ... Hej, Alfred?
 - Tak, (T/i)?
 - Wypijesz wreszcie ten syrop?
 -  W życiu!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top