Dzień, jak codzień. A może jednak nie...

Bip bip bip...

Budzi mnie mój, jakże ukochany budzik, do tego promienie słoneczne rażą mnie w oczy. Wiedząc, że i tak już nie dam rady zasnąć, wyłączam budzik, po czym zwlekam się z łóżka i podchodzę do swojej szafy. Przesuwam jedne z drzwi, po czym zaczynam szukać wzrokiem ubrań na dzisiaj. Szybko znajduje to co chciałam, czyli czarne jeansy, białą bluzkę z napisem #SWAG, którą dostałam od przyjaciółki i czarną bluze z kapturem. Pewnie nie trudno zjarzyć, że uwielbiam kolor czarny. Dobieram jeszcze bielizne, po czym idę do łazienki. Biorę szybki prysznic, po czym ubrana i uczesana, zaczynam się malować. Kreski, rzęsy i bezbarwna pomadka, to mój codzienny makijaż. Nie rozumiem, po co nakładać tą całą tapete na morde, ale mniejsza z tym. W skarpetkach, schodzę po schodach, po czym idę do kuchni. Wyjmuje z szafki moje ulubione płatki. Biorę kilka z pojemnika, po czym wrzucam sobie do buzi, jak to mam w zwyczaju, po czym podchodzę do lodówki. Wyjmuje mleko, po czym odkładam je na blat. Wyjmuje jeszcze z szafki miseczkę i łyżkę. Po chwili mam już gotowe śniadanie. Siadam przy stole w kuchni. Nagle do pomieszczenia wbiega moja młodsza siostra. Nie zwracając na nią uwagi, wyciągam z kieszeni telefon i jedząc, przeglądam socjal media. Jak zwykle nic ciekawego w nich nie ma. Kiedy śniadanie jest już zjedzone, naczynia wkładam do zmywarki, po czym wracam do swojego pokoju. Podchodzę do biórka łapię zeszyt, od polskiego, po czym pakuję go do plecaka. Wczoraj już reszte spakowałam, ale musiałam jeszcze do polaka się pouczyć, więc zeszyt do niego był na biórku. Gotowa schodzę znowu na dół, łapię sok, jabłko i batonik, po czym idę do przedpokoju. Nakładam buty i wychodzę. Od razu czuję to ciepło dworu, ale co się dziwić jest środek czerwca. Zostały jeszcze dwa tygodnie do wakacji. Dla mnie mogły by już się zacząć. Idę moją codzienną trasa, czyli koło jeziora i przez park. Koło jeziora na ławce zauważyłam staruszkę. Jak zwykle o tej porze tam siedzi i wpatruje się w zwierzęta. W parku minełam sporo ludzi, ale wiekszość to ci co wyprowadzają psy, normalka. Ta więc dochodzę do szkoły. Przed szkołą stoją, jak zwykle lale z mojej klasy. Jak zwykle zapatrzone w siebie i z mocnym makijarzen na mordzie. Próbuję nic do niech kąśliwego nie powiedzieć i przejść spokojnie, ale odzywa się ruda, chyba Ola.

-Ty czupiradło. Dasz mi spisać matme-pyta, kręcąc swoimi spalonymi od nadmiernego używania prostownicy włosami.

-Weź pomyśl zanim coś powiesz. A przepraszam... Twój umysł uciekł na Alaske-mówię zdenerwowana. Ja jej dam czupiardło kurwa. Widząc jej minę, uśmiecham się z zadowoleniem, po czym wchodzę do szkoły. Pierwsza lekcja to biologia, więc kieruję się schodami w góre do sali numer 14.

-Hejo kumpelo-mówi Kacper, mój kolega... No dobra przyjaciel, ale nic więcej z tego nie będzie. Nie moje gusta, no sorry.

-No cześć-mówię, po czym przytulamy się przyjacielsko.

-Znowu-pyta, wiedząc o co. Jak on mnie dobrze zna.

-Tsaaa-mruczę, po czym siadam na podłodzę, opierając się o ściane.

Wyciagam z plecaka słuchaki, po czym podłączam do telefonu i puszczam muzykę na fulla. Odcinam się od wszystkiego, od tego całego świata zewnętrznego. Nie zauważam nawet jak dzwoni dzwonek, a przypomina mi o tym, osoba szturchając mnie w ramie.

-Kacper, no już idę-mówię, pewna, że to mój kolega mnie szturcha, ale to nauczycielka. Kochana pani Lutkiewicz.

-Już był dzwonę, proszę do sali-mówi, po czym czeka, aż ja wejdę.

Wstaję, łapię plecak, po czym wchodzę do sali. Siadam do czwartej ławki. Jest pusta, nie ma Kamili, co mnie dziwi, bo zawsze jest w szkole. Nauczycielka sprawdza obecność, po czym czas na pytanie. Nikt nie cbce być pytanym. Pierwszym nieszczęścikiem jest Maciek. Nic nie umie, widać to po jego minie. Wpółczuje mu, bo może nie zdać do następnej klasy. Nie zwracając na nich wiekszej uwagi, sama otwieram swój zeszyt i zaczynam studiować ostatnie trzy lekcje. Człowiek, no chyba wiem wszystko. Nagle słyszę swoje imię i nazwisko. Moja kolej na tortury.

-No to może wymień mi kości czaszki-mówi nauczycielka, wpisując ocenę poprzednika do Librusa.

-Trzewio czaszkę-pytam, bo czaszka ogólnie dzieli się na dwie części, a te na jeszcze mniejsze.

-Może być-odpowiada, po czym siada wygodnie i zaczyna się we mnie wpatrywać.

-No to jest żuchwa, oczodoły, kość nosowa...-i tak wymieniałam jej wszystkie koście.

Od powiedziałam na wszystko i dostałam 4+, bo pomyliłam miejsca kości na dolnej części nogi. Lekcja mineła w miarę spokojnie. Nie było już takich poważnych lekcji, tylko bardziej luźne, więc nie musiałam za dużo pisać. Kiedy dzwonek zadzwonił, wyszłam z klasy i poszłam do łazienki. Miałam ręke brudną od kredy, bo bawiliśmy się w wisielca, a ja rysowałam. Otwieram powoli drzwi, po czym nie pewnie wchodzę. Odkręcam wodę i myję ręce. Kiedy sięgam już po ręczniki, by wytrzeć ręce, wchodzą klasowe plastiki. Oczywiście gdzie się kieróją? Do luster, by poprawić swoje makijaże. Wychodzę i idę na następną lekcje, czyli Polski. I tak mijają jeszcze informatyka, geografia, edukacja dla bezpieczeństwa, matematyka i angielski. Zmęczona, choć miałam tylko sześć lekcji, zaczynam wracać do domu. Akurat byłam koło parkingu obok szkoły, gdy podbiegł do mnie jakiś chłopak.

-Czekaj-mówi, po czym bierze głęboki oddech. Jest tak zmachany, że musi wziąć ich kilka.-Jestem Karol, pamiętasz mnie-pyta, po czym z automatu poprawia swoje włosy.

-Eeeee nie zabardzo-mówię, po czym dokładniej się mu przyglądam.

-Brat Kamili. Mówk ci to coś-pyta, po czym sobie przypominam. Bosz, jak ja mogłam go nie poznać. Zmienil się przez ten rok, od kąd wyjechał.

-Aaa... No Karol o co kaman-pytam, poprawiając swoją bluzę.

-Kamila kazała ci przekazać, że o 16 masz być w parku, tam gdzie zawsze. Nie wiem gdzie to, ale mówiła, że zrozumiesz.

-Okej. Dzięki za info. Ja spadam, bo mi w domu cały obiad zjedą, a pizza na obiad i mam zamiar zjeść choć kawałek-mówię i nie czekając na odpowiedź zaczynam znowu wracać do domu.

*30 minut później*

Otwieram frontowe drzwi. Już w nich czuje zapach pizzy. Nie zdejmując butów, zaczynam kierować się do kuchni. Łapię jedno z czterech pudełek pysznoty, po czym idę do siebie. Jak dobrze, że zamówili cztery pizze, a nie tak jak ostatnio i matka nie umiała jej pokroić i musiałam iść na kebsa, na miasto, bo byłam głodna. Wchodzę do pokoju, po czym kładę jedzenie na łóżku, plecak obok biórka i zamykam jeszcze szbko drzwi. Siadam wygodnie, po czym zaczynam jeść. W połowie pizzy, wyjmuję z pod łóżka swojego laptopa. Włączam go, po czym puszczam piosenki, te moje ulubione. Nagle dostaje wiadomość.

Od Lamci

Mam nadzieję, że ten jełop ci przekazał wiadomość. Tak więc przypominam o 16 tam gdzie zawsze.

Do Lamci

Tak przekazał. To do szesnastej.

Odkładam telefon na łóżko, po czym łapie puste pudełko i kłade je na koszu z praniem. Jak będę pamiętać, to jeszcze dzisiaj je wyniose. A jak nie... To się mówi trudno. Zostanie ze mną do jutra, albo kiedyś tam. Lukam na zegarek w laptopie. Jest 15:20, więc włączam jeszcze szybko YouTube i sprawdzam nowinki. Niestety nic nowego nie ma. Włączam, więc urządzenie i idę do swojej szafy. Jak zwykle uwaliłam się pizzą. Wyciągam czarne legginsy, koszulkę z czaszką i czarną bluzę, jedną z wielu czarnych bluz. Przebieram się szybko w pokoju, po czym nakładam buty, łapoę torebkę i chodzę na dół.

-Wychodzę-krzyczę, by poinformowac wszystkich, że idę gdzieś, po czym wychodzę.

Spokojnie, spacerowym krokiem idę w stronę fontanny w parku. Dotarcie mi tam zajeło dwadzieścia minut, więc kiedy jestem już na miejscu jest już około szesnastej. Siadam na ławkę obok fontanny, po czym łapię telefon i zaczyn pisać sms'a

Do Lamcia

Jestem już pod fontanną. Ławka ta co zawsze.

Nie czekając na jej odpowiedź, chowam telefon do torebki. Wyciąg natomiast z niej czarne, przeciwsłoneczne okulary. Nakładam je po czym opieram się wygodnie i zaczynam czekać na przyjaciółke.
Po chwili miejsce na ławce obok mnie lekko się ugina.

-Kamila. Wolniej się nie dało-pytam, nie patrząc na nią nawet. Opalanie twarzy jest boskie.

Kiedy jednak ona się nie odzywa siadam normalnie, ściagam okulary, po czym obracam twarz w... O kurwa to nie Kamila. To... Nie! Nie! To tylko sen! Martyna obudź się! To jest Michał. Michał Rychlik znamy również jako Multi.

-Martyna, prawda-pyta, po czym opiera się wygodnie na ławce.

-Tt... Tak-jąkam się, jak bym spotkała jakiegoś gwiazdora... Czekaj. Ja przecież spotkałam gwiazdę internetu!

-Uff już myślałem, że pomyliłem osoby. Wiele dziewczyn tu siedzi-mówi, a ja z automatu obracam się. Rzeczywiście na ławkach wokoło fontanny siedzą dziewczyny. Dopiero teraz je zauważyłam.

-A co ty tu tobisz-pytam zaciekawiona faktem, że tu jest, a jeszcze bardzien faktem, że siedzi obok mnie.

-Moja koleżanka o tobie wiele mi powiedziała. To ona poprosiła bym przyjechał-odpowiada, po czym nagle zaczyna mi się przyglądać.

-Kamila-mruczę pod nose..

-Co mówiłaś-pyta, przybliżając swoją twar, bliżej.

-Nie nic.

-Ja coś słyszałem. Głuchy nie jestem-mówi. Po czym poprawia swoją grzywkę.

-Kamila. To powiedziałam-mówię lekko zdenerwowana. Przez moje zachowanie Michał może pomysleć o mnie, że jestem jakaś stuknięta.

-Tak to Kamila. Miła jest-szepcze, po cz zaczyna się ładnie uśmiechać.

-Jesteście parą-wypalam szybko z pytaniem. Nawet się nad nim nie zastanowiłam.

-Eee nie. Kamila i ja to przyjaciele, nic więcej-tłumaczy, po czym wstaje i ppdajee mi ręke.-Może pójdziemy się przejść. Ponoć niedaleko jest lodziarnia-dodaje, po czym zaczyna się śmiać. Ja też zaczynam się śmiać.

Idąc obok siebie, mijamy ludzi. Nie zwracamy na nich wiekszej uwagi, bo nasza rozmowa jest taka ciekawa. Okazuje się, że wiele nas łączy. Wizyta w lodziarni długo nam nie zajełą. Oboje mamy lody czekoladowe. Z lodami w rękach, idziemy na dalszy spacer. Po około godzinie słyszę dzwonek mojego telefonu. To moja matka. Odrzucam połączenie, po czym chowam telefon do kieszeni i zaczynam się wpatrywać w Michała zawiedzionym wzrokiem.

-Muszę już wracać-szpczę, po czym poprawiam sobie torebkę.

-To może cię odprowadzę.

-Jeśli chcesz-odzywam się, po czym automatycznie się uśmiecham.

Idziemy razem do mojego domu. O dziwo już nie czuję się tak dziwnie przy Michale. Jest dla mnie jak kolega, z dawnych lat. O dziwo mamy fajny kontakt ze sobą. Po około pietnastu minutach jesteśmy już pod moim domem. Stoimy akurat przed drzwiami.

-Dzięki za spacer-odzywam się, jako pierwsza, przerywając tym samym ciszę, która na moment zapanowała.

-To była dla mnie przyjemność-mówi, po czym zakłada mi za ucho jedno z pasm włosów, które akurat jakoś tak wypadły.

-Szczerze to nie wiem co jeszcze powiedzieć-mówię lekko zażenowana.

-W sumie to ja też-odzywa się, po czym oboje zaczynamy się śmiać.

Dostaję od niego numer, a on dostaje mój. Żegamy się mocnym misiakiem, po czym wchodzę do domu. Wpadam na siostre, która akurat, wraca z kuchni. Smarkula wszystko podglądała. Zabije ją, ale może kiedy indziej. Zściągam swoje buty, po czym biegne do pokoju. Zamykam drzwi, po czym rzucam się na łóżko. W tym samym memncie przychodzi sma.

Od Michaś 😍
Miłp było się spotkać. Jak będę tu następnym razem to też wyjdziemy, co nie? A teraz życzę dobranoc 😘

Do Michaś 😍
No oczywiście xD no Dobranoc 😘

Rokładam się wygodnie, tak naprwdę jak by spojrzeć na mnie z góry to przybrałam kształt krzyża. Jestem szczęśliwa, ale tam bardzo, bardzo. Jak to by Kamila powiedziła - Jestem cała w skowronkach. Z takmi miłymi myślami zasypiam.

***

No to jest mój pierwszy w życiu one shot. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Wiem dosyć długi, bo 1865 słów, z czego jestem bardzo dumna.
Ten one shot jest specialnie dla
Panna_Shadow
Spodobało mi się pisanie one shotów, może niedługo napisze kolejny.
Możecie mi pisać co sadzicie o tym one shot.
A teraz życzę miłego wieczoru. Bye

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top