Kankuro x Reader
(czas po wojnie, nie uwzględniłam serii
Boruto)
Biegniesz ile sił masz w nogach, umówiłaś się z Temari przed bramą a mijasz dopiero budynek hokage. Skaczesz na dach i suniesz nogami po dachówkach, z taką lekkością że nie jedna osoba uznała by to za twój talent. Zgrabnie lądujesz tuż przed blondynką, która z nie małym rozczarowaniem patrzy na twój stan.
-Czy ty zdajesz sobie sprawę która jest godzina?!- głos zielonookiej odbił ci się w głowie, przez co na chwilę się zawiesiłaś.
-Przepraszam Tema, ale zaspałam i jeszcze pomagałam mamie i...-zdyszana, z trudnością mówiłaś kolejne słowa.
-Jezu Temari, bo nam tu dziewczyna zaraz zemdleje.- zdziwiłaś się, gdy zza Temari wyszedł wysoki chłopak z czarnym kapturem na głowie. Jego twarz przyozdabiały przeróżne malowidła w odcieniu ciemnego fioletu, poczułaś wewnętrzną ciekawość jak by wyglądał nieznajomy bez makijażu.- Widzę że nie wiesz kim jestem.- zaśmiał się, domyśliłaś się że twój wyraz twarzy cię zdradził.
-To mój brat Kankuro, zostanie z nami na parę dni i tu będziesz potrzebna mi ty!- nagle głos Temari złagodniał, co oznaczało tylko jedno.
-Co schrzaniłaś...- westchnęłaś i oparłaś się na bramę, nadal obserwując przybysza.
-Mam problem z noclegiem dla gości, wesele już za tydzień a ja zapomniałam zarezerwować dla niego pokoju.- blondynka podrapała się nerwowo po głowie, po czym dodała szybko.- Jeśli się zgodzisz to będzie najlepszy prezent ślubny jaki mogłaś mi dać!
-A u ciebie w mieszkaniu nie ma miejsca? Albo u Shikamaru?- nie czułaś żeby to był dobry pomysł.
-[T.I] błagam, jesteśmy z Shikamaru zawaleni przeprowadzką.
-Nie będę sprawiał problemów, mogę nawet śniadanie zrobić.- Kankuro po dłuższej chwili ciszy włączył się do rozmowy.
-Przez tydzień robisz mi śniadania.- bąknęłaś pod nosem i morderczym spojrzeniem obdarzyłaś swoją przyjaciółkę.- A z tobą się jeszcze policzę.
-Kocham cię!- Temari uściskała cię i zniknęła w kłębach dymu.
-Nawet normalnie jak człowiek nie potrafi się pożegnać...Kankuro chodź, pokażę ci gdzie będziesz się musiał cisnąć przez kolejny tydzień.
Gdy dotarliście do twojego domu, poszukałaś kluczy i weszłaś na posesję.
-Tu na dole mieszkają rodzice, nad nimi dziadkowie, a na samej górze ja.- wskazałaś palcem na dach.
-Mieszkasz na strychu?
-Jest przytulny, mam małą kuchnie i łazienkę. Najważniejsze że jest tylko i wyłącznie mój.- dumnie od kluczyłaś drzwi na klatkę schodową.- Uważaj zaraz będzie taka rura niż...
-Ał!- usłyszałaś ciche syknięcie i obróciłaś się w stronę chłopaka, zauważyłaś że delikatnie spływa mu krew po czole.- Mogłaś ostrzec...
-Ostrzegłam, tylko chyba nie w porę.
-Daleko jeszcze?
-Nie to już tutaj.- włożyłaś klucz do zamka, po czym jednym ruchem ręki otworzyłaś drzwi.- Witam w moim skromnych progach.- zaśmiałaś się i zerknęłaś kątem oka na Kankuro, musiał mocno uderzyć o rurę, bo już można było zauważyć lekkie zasinienie.- Usiądź na moim materacu, idę poszukać apteczki,
-Nie trzeba poradzę sobie.- zapierał się.
-Ale ja się na tym znam.- ciągnęłaś dalej.
-Naprawdę poradzę sobie...
-Gówno a nie poradzę sobie, siadaj na dupie póki jestem miła!- warknęłaś i o dziwo to podziałało.
Poszłaś do łazienki po płyn do demakijażu, bo widziałaś że krew polała się też na jego malowidła, więc trzeba będzie je zmyć. Następnie chwyciłaś apteczkę i waciki, po czym udałaś się do pokoju w którym przebywał Kankuro. Nie miałaś za dużo miejsca na poddaszu, ale tobie to nie sprawiało problemu. Szafa, mały stolik nocny, oraz lampka a pod ścianą duży materac pełniący rolę łóżka to było wszystko czego potrzebowałaś. Uklękłaś na przeciwko chłopaka i niepewnie zsunęłaś czarny kaptur z jego głowy. Ujrzałaś kasztanową czuprynę i uśmiechnęłaś się delikatnie na ten widok, gdyż od razu twój "pacjent" wydał ci się mniej groźny.
-Co cię rozbawiło?- podniósł na ciebie wzrok.
-Bez kaptura wyglądasz na milszego.- uśmiechnęłaś się i chwyciłaś wacik, który już po chwili był nasiąknięty płynem.- Muszę zmazać twój makijaż, bo bez tego nie oczyszczę rany.- brunet przytakną, a ty zabrałaś się za usuwanie fioletowej kredki. Po paru minutach skończyłaś i zbliżyłaś się bliżej, żeby przyjrzeć się czy czegoś nie pominęłaś.
-Ładnie pachniesz.- szepnął i chwycił twój kosmyk włosów, po czym zbliżył go do siebie i delikatnie zaciągną się zapachem.- Tak słodko.
-Mam karmelowy szampon i balsam.- wydukałaś speszona i przyłożyłaś gazę z wodą utlenioną.- Może za szczypać.- Kankuro nie pozwolił sobie na jakikolwiek grymas, ale zauważyłaś jak ściska dłonie na kołdrze.- Zaraz skończę.- odłożyłaś gazę i nakleiłaś spory plaster na czoło chłopaka.- Gotowe.
-Nadal boli.- bąknął cicho, prawie nie słyszalnie.
-A podobno jesteś dorosły.- nachyliłaś się nad chłopakiem i złapałaś w dłonie jego twarz, po czym musnęłaś ustami jego plaster i zaśmiałaś się.- Po całusie ból powinien zniknąć, moja mama tak mnie pocieszała.- zachichotałaś i wstałaś, chciałaś iść zanieść apteczkę ale poczułaś uścisk na ręce.
-Dziękuję.- Kankuro delikatnie zarumieniony zerknął na ciebie, a w twoim brzuchu rozbudziło się milion motyli.
-Polecam się na przyszłość.- uśmiechnęłaś się, już któryś raz tego dnia.
Może w przyszłości to nie plaster będzie całowany...
------------------------------------------
A dzisiaj tak jakoś uroczo, mam nadzieję że taka forma tez się wam podoba ^^
Pozdrawiam, Misa-chan!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top