7. Lance- Historia drugiego upadłego anioła.

(To jest fanfik z serialu Hazbin Hotel. Mam nadzieję ze przypadnie wam do gustu c: Ah no i Raz na jakiś czas mam nadzieje ze będzie się tu coś pojawiać! Miłego czytania! :D )


Niebo.

Miejsce, gdzie każdy jest szczęśliwy, nie czuje smutków, głodu. Nie doskwierają choroby i wszelkiego rodzaju niedogodności cielesne. Niebo jest pełne kolorów, jasnych i pastelowych, często też żywych i pięknych. Jest pełne obfitości, spokoju... Oczywiście są zasady których trzeba przestrzegać, bez nich nie byłoby ładu i tak miło jak jest. Ludzie chodzą ze sobą, spędzają miło czas, rozmawiają, grają w gry, latają. Wspólnie się cieszą i świętują.

Jednak to wyszko tylko obraz wstępnej warstwy nieba. Społeczności, która ze śmiertelników trafiła tu z wypadków, poświecenia się lub starości. Za tą warstwą jest inna warstwa. Warstwa aniołów, którzy mają na celu pilnować spokoju i zasad. Aniołów Serafinów, którzy pilnują ładu i składu na Ziemi. Serafinów, którzy w miarę możliwości, mogą wymyślać nowe ciekawe zastosowania i wynalazki, by móc je pokazać śmiertelnikom, by pomóc im w przetrwaniu. Jednak nie wszyscy Serafinowie mają możliwość wykazać się kreatywnością i sposobnością pomysłów. Tylko niektórzy mogą cieszyć się tym, ze ich pomysły zostały wysłuchane. Takimi pomysłami niestety nie mógł się cieszyć ani Lucyfer, ani Lance.

Lucyfer... Anioł Serafin tej samej sfery aniołów który był twórcą i marzycielem, wyżsi Serafinowie uznali go za zagrożenie. A po Kiku latach, gdy Lucyfer miał dość... Został odsunięty,potępiony i upadł.

Lance był tym samym typem, jednak nie zwracał uwagi na to, ze jego pomysły spotykały się ze ścianą jak ten słynny groch. Patrzył siebie i swoich pomysłów z małą nadzieją ze te kiedyś znajdą swoje zastosowanie. Nie miał fanów, nie zwracał na to uwagi. Większość osób twierdziła, że jest introwertykiem. Nie odzywał się nie pytany, choć gdy ktoś go zaczepił z chęcią rozmowy, Lance stawał się żywy i otwarty. Lubił towarzystwo, którego sam nie zawsze miał. Jedyną osobą która zawsze go lubiła słuchać i widzieć jego starania i pomysły, była Faith. Anielica Egzorcystka.

Tak było też i tym razem.

Lance zasiadł pod pniem drzewa pod którym zawsze miewał natchnienia i zawsze spotykał się ze swoją anielską przyjaciółką. Dziś była piękna pogoda, z resztą jak zawsze. Chłopak by pochłonięty szkicowaniem swoich pomysłów i tworzeniem małych wizualizacji nad dłonią ze złotego piasku, by móc zobaczyć jakby to wyglądało w praktyce. Sam ów szkicownik pękał w szwach od doklejanych karteczek z pomysłami i drobnymi opisami do szkiców głównych na swoich kartkach. Było ciężko czasem go zamknąć. Często i gęsto Lance zbierał te wypadające karteczki i przetrzymywał je w swojej torbie tak jak i resztę ważnych dla niego rzeczy. I tak samo często potrafił dać się porwać swoim pomysłom i wenie twórczej, że świat wokół niego mógł nie istnieć. Nie słyszał śpiewu ptaków, nie słyszał śmiechów ludzi, nie słyszał nawet wołania swojego imienia.

-Lance. Lance? LANCE!- Podniosła głos anielica. Wysoka, szczupła z czarną aureolą nad głową, w czarno - szaro - białym uniformie i skrzydłami z dwoma czarnymi pasami o szaro-czarnej odcieniach.

-Ah! Fait! –Odkrzyknął po chwili Lance i poderwał się w górę odkładając szkicownik na bok. Otrzepał ręce, by zza chwile szybko się przytulić do przyjaciółki, a potem ja tak sam szybko puścić. Widać, ze czymś się cieszył. Bo działał pod impulsem i był bezpośredni. –Wybacz mi, za bardzo się wciągnąłem w tworzenie.

-Właśnie widzę. Co tworzysz?

-Ah, długo by opowiadać- Serafin machnął niedbale ręką i odwrócił głowę w bok delikatnym uśmiechem.

-A, ja z miłą chęcią wysłucham. – odparła zdobywając się na delikatny, miły uśmiech jak miała w zwyczaju w jego obecności. Faith uwielbiała go. Lubiła go słuchać. Lance zaś uwielbiał ją, i jej towarzystwo. Była jedyną osobą której mógł powiedzieć wszytko bez obaw, bez obawy tego, ze zostanie odrzucony i zmieszany z błotem lub wyśmiany. Nauczył się, że do innych serafinów, lepiej... Zatrzymać język za zębami. Przy niej zaś, mógł spokojnie puścić wodze wyobraźni.

On siedział i opowiadał, ona leżała z głową na jego kolanach i wpatrywała się w niego z małą, gdzieś tam ukrywają jakby fascynacją? Dzień mijał im w ten sposób wolno i spokojnie, niekiedy na wspólnej rozmowie zlatywał, ze nawet nie wiedzieli kiedy, a już było ciemno i trzeba było wrócić, by rano iść w swoje obowiązki.

Spotykali się tak co tydzień. O stałej porze, gdy oboje mieli spokojny czas. W końcu jednak, nastąpił taki dzień gdzie był ten lekko pochmurny, lecz słońce dalej gdzieś przebijało się przez chmury. Tym razem, to nie Lance czekał na Faith. A Faith na niego. Anielica zmartwiona tym faktem, że pierwszy raz od ich czteroletniej znajomości, to ona zajęła pierwsza tutejsze miejsce pod drzewem, a nie Lance, czekała z niecierpliwością. Przez myśl przepływały jej różne sytuacje. Aż w końcu...

-Cześć Faith... -Rzucone beznamiętne powitanie. Ba, brzmiało bardziej przygnębienie niż radosne czy miłe.

-Hej Lance... -Odparła Faitch po chwili gdy na niego spojrzała- Coś się stało?

-Nic takiego... -odparł smutnym tonem i usiadł pod drzewem bezwładnie puszczając swoje trzy pary skrzydeł na luz.

-Przecież widzę. Co się dzieje?- naciskał delikatnie anielica.- Byłeś na zebraniu? Coś im się nie spodobało? Prawda?

-Byłem. Tak, nie spodobało im się mój pomysł... Potem, potem usłyszałem że uznają mnie za zagrożenie dla ludzkości, i kazano trzymać mi się z daleka.

-ODSUNĘLI CIĘ?!- wyryczała zdziwiona Faith

-Tak. Z resztą... może to i dobrze? –odparł opierając ramiona o kolana i brodę o skrzyżowane ze sobą przedramiona.- Nie chcę nikomu przeszkadzać i sprawiać problemów.

-Ale ty nie sprawiasz problemów! To oni mają jakiś problem ze sobą. Słuchaj. Nie ważne co by się działo, ja i tak uznaję cię za Zajebistego faceta słyszysz? Masz Zajebiste pomysły, ciekawe wyjaśnienia... Masz w sobie to coś! A oni? Niech się pierdolą! Żerują na waszych pomysłach i uznają się za głowy całych operacji i zasad!

-Mmm tak mówisz?

-Ja nie mówię, ja to wiem Lance. Sera też czasem mogłaby się wykazać kreatywnością, a nie ścisnęła kij w dupie i tak go trzyma odkąd została wyższym serafinem.- Lance uśmiechnął się, by za chwile na ostatnie słowa Faith zaśmiać się cicho.

-Masz rację. Jest sztywna jak trup w trumnie- dodał od siebie uśmiechając się. Faitch na to uśmiechnęła się i skinęła głową. Jako jedyna umiała mu poprawić humor.- Dzięki Faith

-Nie m sprawy, a teraz zepnij te swoje rozlazłe poślady!- podniosła głos z rozbawieniem.

-Ay ay pani kapitan!- Na to poderwał się do góry i stanął na baczność jak w wojsku, przy czym uśmiechając się i śmiejąc. Wróciły mu iskierki radości w oczach.

Jednak ta przyjaźń po długich czterech latach... W końcu musiała ulec zmianie.

~*~*~*~*~

Minęły dwa miesiące, odkąd Lance i Faith wspólnie i beztrosko rozmawiali. W trakcie tych dwóch miesięcy, wydarzyło się wiele. Sera odsunęła Lance'a od siebie i innych serafinów, karząc mu się nie zbliżać i tylko obserwować poczynania innych. W tym samym czasie, gdy raz szukał Faitc z chęcią podzielenia się złym samopoczuciem, usłyszał rozmowę Adama i Lute. Ta rozmowa, raczej nie miała mieć miejsca, i nie miała mieć świadków w postaci Serafina. Anioła nad pierwszym człowiekiem i Aniołami żołnierzami.

-Faith mnie wkurwia- odparła Anielica.

-Woach woach! A to akurat nie nowość! Co tym razem? To samo?

-Tak. Wciąż się spotyka z tym... Serafinem, Lance'm. Zabraniałam jej ale ona mnie kurwa nie słucha!

-Jezzz Ta suka może nas zdradzić. Jeśli Lance się dowie o Eksterminacji, może wszcząć piekło w niebie.

-I dlatego mnie wkurwia! Nie słucha mnie a dzieli ją naprawdę cienka granica od niej i Lance'a! Może ty na nią jakoś wpłyniesz? Mamy mało czasu do kolejnego wypadu do piekła.

-Tiaaa, grzesznicy sami się nie zabiją. Spróbuję przemówić jej do rozsądku. Za trzy dni mamy portal. Lepiej by każdy był zwarty i gotowy! Dopilnuj tego Lute!

-Hm. Jasne szefie!

-Eksterminacja? Portal? Grzesznicy się nie zabiją? O chuj tu chodzi!? Faith... Faith musi coś wiedzieć... Nie. Ona na pewno coś wie.

Gdy Adam i Lute się rozstali, Lance sprawdzając czy teren jest czysty, wybrał się czym prędzej pod drzewo. Miejsce spotkań jego i Faith. Anielica zaalarmowana nagłą, szybką wiadomością od przyjaciela, szybko się stawiła. Nie wiedziała jednak, że jest śledzona przez Adama, a z czasem i przez samą Lute.

-Kurwa! Leci do niego!- Wrzasnęła do Adama Lute

-Właśnie widzę kurwa! Mam oczy! A z resztą! Będzie ciekawie!

-A co jeśli on pójdzie z tym do Sery? Lub do Ojca?

-Sera mu na to nie pozwoli- Odparł chłodno Adam.-A teraz Shhh! – z tymi słowy wylądowali niedaleko i przeszli pieszo kawałek do rozmawiających ze sobą przyjaciół.

-Lance? Lance! CO się stało?

-Co się stało? Jeszcze się pytasz co się stało!?- Odparł wyskakując zza pnia drzewa. Widać było po nim rozpacz i wściekłość.- Powiedz mi... Przyjaźnimy się prawda?

-Uh... Tak, przyjaźnimy... -Odparła zmieszana, widząc jego minę i postawę. Był rozdarty? Zmieszany? Czół jakiś ból? Nie umiała odczytać. Wiedziała jednak ze coś się stało... Czegoś Musiał się dowiedzieć.

-Więc powiedz mi... Co wiesz o Eksterminacji? O piekle? O zabijaniu grzeszników?

-J-Ja... Uhm.. L-Lance..

-WYSŁÓW SIĘ WRESZCIE! –Wrzasnął, mając już zalążki łez w oczach. Nie spodziewał się, że najlepsza i jedyna przyjaciółka, ukrywała przed nim taką prawdę. Tak bolesną i twardą prawdę.

-J-ja... Przepraszam –spuściła głowę. Nie mogąc dobrać słów, na swoją obronę. Wpatrywała się w jeden martwy punkt na ziemi, błagając by to był tylko sen. Jednak to nie był sen.

-Przepraszasz za co? Wiedziałaś o tym prawda?!

-A jakżeby inaczej Lance!- odezwał się męski głos zza tejże dwójki. Wyłonił się Adam i Lute- Ona wszytko wiedziała! Co do cna! Była najlepsza eksterminatorką z całej ich bandy! Zabiła tysiące grzeszników! –roześmiał się za chwile wrednie Adam- A ty się dałeś nabrać na te jej kłamstewka. Problem w tym, że my też. Ta mała sukowata wiedźma, właśnie nas zdradziła.. –Wycedził dodatkowo.

Faith spuściła głowę, zasłaniając twarz swoją grzywką. Lute patrzyła z nienawiścią na Faith, a Adam, dumny z siebie powiedział wszystko. Teraz, wszytko zależy od Lance'a, jego podejścia i od Sery. Jeśli Sera nie da rady, Lance może udać się do samego Boga. A jego gniewu, lepiej nie poznawać. Adam na myśl o karze od samego ojca aż drżał, tak jak i reszta aniołów egzorcystów. Sęk w tym, że przed Bogiem, stała jeszcze Sera na drodze. Więc Lance, musi najpierw skonfrontować się z nią.

-Kurwa... Jak mogłem być tak głupi?- Wysyczał cicho. Tylko Faith to słyszała.

-Lance...? Lance!- Jednak, nie słyszał jej wołania. A może udawał ze nie słyszał?

Odleciał.

Faith chciała lecieć za nim jednak szybko poczuła jak coś, a raczej ktoś, przyciska ją do ziemi. Była to Lute.

-Zjebałaś. Widzisz? Teraz jego losy i nasze losy zależą od Sery. Wielkie kurwa dzięki! Wiedz ze jeśli coś się stanie, ty za to odpowiesz.

-Bardzo kurwa nieładnie... -Dodał Adam a po chwili spojrzał na Lute- Chodź, bo coś czuje że się nie wykaraskamy. A jeśli już, to chciałbym zobaczyć jak upada –zaśmiał się swoim wrednym tonem. W kocu też Faith ostała uwolniona.

-Nie! Czekajcie! –Faith chciała się podnieść. Choć te słowa brzmiały bardziej jak szept. Nikt tez jej nie usłyszał. Została sama pod drzewem. Miejscem, gdzie spotykała się ze swoim przyjacielem. Co będzie teraz? Lance jej wybaczy? W ogóle, co zarządzi Sera? Nie miała siły się podnieść przez znacznie dłuższą chwilę przez swoją bezsilność i poczucie winy jakie zaczęło jej towarzyszyć.

Została sama...

~*~*~*~*~

-Sera!- Rozległ się głos. Był to glos Lance'a który właśnie wkroczył do wielkiej pół pustej Sali, gdzie była Sera, najwyższy Serafin, i Emily.

-Lance? Co cię sprowadza?- Sera wstała zza biurka będąc najwyraźniej zaskoczona jego przybyciem.- Nie powinieneś tu przychodzić, wiesz o tym...

-Mam to gdzieś! Co wiesz o eksterminacji?! To twoja sprawka? Ty na to zezwoliłaś?! –Sera słysząc te pytania, dostała wręcz bliskie spotkanie z... No właśnie... Z czym? Z jakimś wielkim ciężkim głazem który chyba właśnie się na nią stoczył.

- Emily, proszę zostaw nas samych – Jak ją poprosiła, tak młody wższy serafin ich opuścił choć widząc zażartość na twarzy Lance'a spodziewała się ze ta rozmowa przybierze ostry obrót sprawy. -Tak... wiem- Zaczęła niepewnie po czym wyszła zza biurka.

-Co wiesz? Ile wiesz?!

-Wiem wszytko.

-I trzymasz to tak po prostu za zębami?!

-Niestety tak. Muszę...

-Dlaczego?

-B tak będzie dla nas wszystkich najlepiej

-Najlepiej? NAJLEPIEJ?! Przecież ci grzesznicy to tak samo ludzie jak i nasi mieszkańcy! Zsyłasz egzorcystów by zabijali grzeszników? Po co?! Przecież oni, tak jak i nasi jak i My! Mają możliwość okupienia!

-Nie wiem o czym ty mówisz

-Dobrze wiesz o czym mówię Sera! Tylko ty nie chcesz przyjąć tego do wiadomości!- Lance w tejże chwili aż się podniósł rozkładając trzy pary swoich skrzydeł. Wściekł się.- Boisz się! Tylko tu nie ma czego się bać, słyszysz?

-Nie wygłupiaj się Lance! –Odezwała się, choć właśnie teraz zaczynała czuć się osaczona. Widać było, że zaczęła panikować nieco, choć starała się zachować zimną krew.

-... -Lance cofnął głowę do tyłu- Ty się po prostu boisz... Boisz się ze co...? Że grzesznicy się... Nie zmienią? –z tymi słowy zaczął robić krok za krokiem do przodu- Że nie wiedzą, co to druga szansa? Że zrobią piekło.. Tutaj?

-Lance proszę!- odcięła się Sera.- Lepiej dla nas wszystkich, jeśli te wieści się nie wyleją poza nasz obręb. Im mniej osób wie, tym lepiej. Grzesznicy ni wiedzą co t druga szansa. Nie zmieniają się...

Serafinka odwróciła się, spoglądając na biurko ciężko westchnęła. Miała mówić dalej, gdy Lance prychnął śmiechem.

-Ty się boisz! Boisz się! Nie, nie wierzę...- położył dłoń na policzku po czym przeciągnął ją w dół.- Rolą nieba jest ratowanie nagradzanie ludzi po śmierci

-A oni są potępieni! –krzyknęła

-A ONI ZOSTALI ZESŁANI BY SIĘ OCZYŚCIĆ!- Krzyknął głośniej. Wpatrywał się w Serę. – Pfh... Jestem ciekaw, co na to Ojciec... - Sera otworzyła szeroko oczy

-Lance nie! Nie zmuszaj mnie do tej opcji!

-Boisz się, tchórzysz Sera. Zarządzasz za plecami Ojca... Ładnie to tak? –przekręcił głowę w bok patrząc na nią wprost i bezpośrednio- Powiem mu

-Lance Nie...

-Lance tak... -Z tymi sowy zawróci się by szybko odlecieć.

-LANCE! –Krzyknęła za nim, jednak była bezsilna. Miała zal w oczach i strach. Zacisnęła usta, zacisnęła pięści i oczy.

-Mamy go łapać?- odezwał się głos Lute.

-Tak.. Złapcie go. I zaciągnijcie za bramę. –powiedziała z żalem. Na co Lute uśmiechnęła się i założyła swój Hełm. Gwizdnięciem zebrała kilka innych anielic i ruszyły za lecącym wyżej Serfinem.

-Sera? –Głos wybrzmiał zza drzwi gdy tylko wszyscy się ulotnili. Do Sali weszła Emily

-Tak Kochanie?

-Czy... Lance zrobił coś złego? Co się z nim stanie?

-Mm.. nie zakrzątaj sobie nim głowy.- Sera ucałowała w czoło Emily, po czym wyminęła ją delikatnie- Zostań tu. Ja muszę coś ważnego zrobić.

Emily została sama, Sera odleciała. Tymczasem Lance rozpędzany leciał w stronę głównej siedziby swojego Ojca. Boga. Któremu to zamierzał wszytko powiedzieć. Z nadzieją, ze on go wysłucha, i osądzi sprawiedliwie. Nigdy w niego nie wątpił. Nigdy nie kwestionował jego rozkazów, zakazów, nakazów... Jego zdania i autorytetu. Jednak.. To co dziś usłyszał, co powiedziała Sera... No nie mógł tego tak zostawić.

Lecąc, usłyszał nagle kilka głosów za sobą. Na ogonie miał kilka aniołów egzorcystów, prawdopodobnie, i raczej na pewno wysłanych przez Serę. Zmartwił się, ale nie podda się bez walki. Po raz pierwszy chyba w tym świecie zaczęło mu zależeć na czymś więcej, niż tylko na relacji z Faith. Będąc odsunięty na inny plan, miał sporo czasu by móc sobie latać, a kochał latać. Był zwinny, szybki, zwrotny... Stanowił konkretne wyzwanie dla aniołów egzorcystów. Wymijał je, wymijał ich włócznie, ich ciosy. Nie słuchał głosów. Po prostu leciał.

Był coraz bliżej, i bliżej. Jednak na drodze stanął mu Adam i sama Lute którzy odgrodzili mu dostęp do ostatnich właściwych drzwi. Nie, nie zamierzał się poddać. Leciał wprost na Adama.

-Lance?! –Adam spanikowany widząc że ten wręcz na niego pikuje, już miał uciekać. Zasłonił się ramionami. I gdy już miało nastąpić uderzenie i wyważenie drzwi... Adam usłyszał stłumiony głośny jęk.

-HA! Mamy go! –Wykrzyknęła ucieszona Lute.

-Mamy? –Zapytał rozsuwając powieki i ramiona pierwszy człowiek na ziemi.- MAMY! –ponowił widać jak... Serafin zaczyna spadać z przebitymi dwoma skrzydłami.- Haha! I co Lance?! Łyso ci!? Się kurwa nie popłaczesz przed tatusiem! Skarżypyto!

-Jeszcze się okaże Adam! –Fuknął, chcąc się wyrwać, ale został pojmany przez anioły.- Zostawcie mnie w spokoju! –próbował jeszcze swoich sił, ale ich było już za dużo. Plus ranne skrzydła nie pomgały wcale.

-Przed bramę z nim! Sera się z nim rozprawi!

-Nie daruję wam tego! Ojciec się dowie!

-Oh tak?! Jestem ciekawy jak, skoro będziesz siedział w piekle!- musiał dogryźć Adam.

-Już ja znajdę spos-mh MMH..! –Nie było dane mu dokończyć. Jeden z aniołów związał mu usta, a inny ręce by nie mógł się wydostać. Wbrew pozorom był silnym aniołem.

Egzorcyści pojmali i zabrali Serafina przed bramę wejściową do nieba. Tam anielice porzuciły bezbronnego, związanego i zakneblowanego anioła na ziemi, plecami do pustki. Anioł jęknął, by za chwile podnieść się i spojrzeć z nienawiścią w oczach na egzorcystów. Nigdy nie kwestionował zarządów, ani nieba.. Ale ta jedna wiadomość... Dwie wiadomości... Sprawiły ze zaczął pałać nienawiścią. Przed grupę aniołów wysunęła się Sera. Patrzyła na Lance'a z żalem i smutkiem w oczach.

-Lance.. Aniele Serafinie... Dopuściłeś się kwestionowania zarządów wyższego serafina. Dopuściłeś się skargi, i bluźnierstw przeciwko bliźnim... A jak wiemy o ty oboje... To ciężkie oskarżenia.. –spuściła głowę.- Niniejszym... z ciężkim sercem, skazuję cię na upadek... -oznajmiła z przerwami. Te słowa ciężko przechodziły jej przez gardło. Nie chciały przejść, ale musiała je wypowiedzieć.- Przepraszam- szepnęła patrząc na niego ze smutkiem.

Lance podniósł się zdrowymi skrzydłami od ziemi, jednak nie pozwolono mu podejść. Egzorcyści mierząc w niego włóczniami, zmusili go by się cofnął. Stał na krawędzi podłogi. Spojrzał za siebie, w dół, ze portal do piekła właśnie się otwiera. Widział wielką czerwoną krainę, spowitą mrokiem i grozą. Poczuł ciarki na plecach, strach. Przeniósł swoje spojrzenie na Serę. Kręcąc głową, wyswobodził się z knebla.

-Sera!- krzyknął, jednak nie było mu dane dokończyć, Sera odwróciła się w idealnym momencie, gdy Lute zadała cięcie swoją włócznią wprost na klatkę piersiową Serafina. Odrzucony tą siłą, ranny na klatce piersiowej, ranny w skrzydła... Zaczął spadać.

-Przeklinam cię Sera! –Wykrzyknął ostatkiem sił. Patrząc w górę, na wszystkie anioły jakie się patrzyły na jego upadek. Dostrzegł gdzieś tam Faith. Z bólu, ze zmartwienia i z tęsknoty.. Oraz ze złamanego anielskiego serca... Uronił kilka łez. Zamknął oczy godząc się ze swoim skazaniem. Odchylił głowę by móc spadać na dno...

Faith która znalazła się tam wraz z pozostałą grupą aniołów Egzorcystów, patrzyła na Lance'a z żalem. Widziała ból i cierpienie na jego twarzy. Żałowała. Żałowała ze tak się stało. W chwili gdy portal zaczął się zamykać, chciała za ni ruszyć.

-lance!- Jednak w chwili gdy zrobiła dwa kroki w przód, coś, lub bardziej ktoś, złapał ją za włosy i powalił do tyłu na ziemię.

-Mówiłam byś się ograniczyła?! Ostrzegałam! Nie słuchałaś! A teraz masz tego skutki głupia, bezmyślna i nieposłuszna Suko! Twój przyjaciel upadł. Sama tego dokonałaś! I Tyle razy mówiłam ci byś ścięła te pieprzone kudły! –Chwyciła za miecz, po czym złapała Faith za włosy i przyłożyła do nich ostrze. Jednym silnym ruchem ramienia odcięła jej długie włosy, po czym wypuściła je na ziemie. Anielica czołgając się do krawędzi podłogi, wyjrzała w stronę przepaści. Z małą nadzieją, ze ejsczze go zobaczy, lecz.. nie było tam już nic prócz chmur...

Dziewczyna oparła czoło o posadzkę, i cicho zaszlochała.

~*~*~*~*~

Piekło

Rozszedł się głuchy huk o ziemię. Kurz wzniecił się na porządny słup i całkiem sporawą okolicę wokół upadającego czegoś. Był dzień. Południe. W chwili gdy coś upadło. Portal na niebie i spadający punkcik z niego, wzbudził niemałą ciekawość wśród mieszkańców piekła. Wszyscy zwrócili wzrok, a gdy tylko dany punkt był blisko, część z mieszkańców ruszyła do niego.

Lance, zderzył się z twardą ziemią. Uderzenie było tak silne, ze zrobił niemałą wyrwę w ziemi. Leżąc n ziemi, ogłuszony na długą chwilę, która zdawała się trwać wiecznie, w końcu zaczął powoli uchylać powieki. Nie czuł się za dobrze. Wzrok miał mętny, wirujący obraz. Z wielkim trudem przekręcił się na bok. Czuł pieczenie skrzydeł, ból i ciepłą ciecz spływającą po piórach jak i jego klatce piersiowej.

Wokół anioła zebrał się tłum z najbliższych mieszkańców i przechodniów. Byli to Impy, Wilki, kanibale, demony... Zwierzęto- podobne stworzenia. Z zaciekawieniem przyglądały się leżącej przed nimi osobie.

-Czy to...?

-Anioł!

-Nie taki zwykły!

-Upadły anioł!

Krzyki zaczęły się rozchodzić dookoła. Błędnik pozycji Lance'a nawalał. Nie wiedział kto, i co mówił. Zamiast tego widział zamazane postacie o błyszczących oczach, i słyszał jakieś szumy. Jego ruchy również były ograniczone ze względu na brak siły po uderzeniu, oraz na wszechobecny ból, skrępowanie ramion i przebite skrzydła. Był w owej chwili.. Bezbronny.

-Dobijmy go!

-Biedak, ze też przeżył!

-Niebo nie chce tam nawet Serafinów?!

-Zróbmy z nim porządek! Jest jednym z nich!

-Ani mi się waż...- Rozbrzmiał potężny głos zza pleców zgromadzonych. Wtem nad ich głowami przeleciał Lucyfer. Stanął przed Serafinem. Nowy, upadły anioł, próbował zlokalizować kto taki się zbliżył. Czując jednak... Dziwną jakby.. znajomą aurę... Poczuł się nieco spokojniej. A może to zmęczenie wzięło górę? Zamknął oczy. Padł na ziemię.

-Zabierzcie go, i połóżcie go u mnie... Poślijcie po jakiegoś lekarza!- Głosy się wyostrzyły, jednak szybko wróciły za mgłę.

Zapadła głucha cisza.

Nowy nieznajomy leżał w szerokim łożu, będąc już opatrzonym. Skrzydła opatrzone z najwyższą dokładnością, tak samo klatka piersiowa. Towarzysz siedzący i pilnujący go, wpatrywał się w Serafina. W końcu przystąpił moment, gdzie do pokoju, a bardziej dużej przytulnej wbrew pozorom komnaty wparowało dziecko. Wdrapało się na kolana ojca i wtuliło radośnie.

-Tato?

-Tak skarbie?

-Kto to?

-To? Przyjaciel.

-Przyjaciel?

-Tak. Hmm... Wiesz, można w zasadzie powiedzieć, ze to twój wujek.

-Wujek?

-Tak. Wujek. A teraz musimy być bardzo cicho, wujek potrzebuje odpoczynku.

-Mhm! Dobrze tato~

Wtem rozległo się ciche stłumione mruknięcie. Twarz leżącego na łóżku anioła skrzywiła się w grymasie bólu. W końcu powieki delikatnie się rozchyliły. Gdy tylko wzrok się wyostrzył, a czucie wróciło. Jęknął kolejny raz z bólu. Pierwsze gdzie wzrok powędrował, była zabandażowana klatka piersiowa, dopiero później... Ranne skrzydła, które od końców, zmieniły się na czarne demoniczne błoniaste. Były w połowie demoniczne, w połowie anielskie. Dopiero o dłuższej chwili, Anioł zerwał się do siadu. Szybko żałując takiego ruchu. Syknął, ale i nie dowierzał własnym oczom, ze jego skrzydła.. stały się inne.

-Uważaj!- Usłyszał głos przed sobą. Był to głos Lucyfera.- Nie powinieneś się tak zrywać. Musisz odpoczywać- oznajmił spokojnie.

-Lu... Lucyfer?- Lance nie dowierzał własnym oczom kogo widzie właśnie przed sobą, i gdzie się znajduje. A znajdował się w rezydencji Lucyfera Morningstara.

-Lance –odparł spokojnie z lekkim ciepłym uśmiechem, z nadzieją by go pocieszyć.

-Challie!- wykrzyknęła dziewczynka, zwracając na siebie uwagę i cicho się śmiejąc.

-Tak, Charlie –zaśmiał się i ojciec. Poznaj Wujka Lance'a

-Wu... Wujka...?- Lance nie dowierzał, spojrzał na dziewczynkę, a później na króla piekła. Na te pytanie odpowiedziało mu skinienie głowy

-Odpoczywaj. Gdy już poczujesz się lepiej, porozmawiamy. Kopę lat Lance.

-Ta... Kopę lat Lucyfer...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top