Jagnię i Wilcy
Zimny wiatr szumiał cicho między, gałęziami drzew, poruszając lekko liśćmi, tylko w sobie znanym rytmie. Tworząc dziką, niepowtarzalną melodię natury, która w tym momencie mogłaby niejednego przyprawić o dreszcze. Jednak nie można było zaprzeczyć, że melodia ta miała w sobie coś porywającego, coś co chwytało za serce. Nie tylko wiatr wygrywał swoją melodię, nie był jedynym dyrygentem w tym lesie, nie tylko on tworzył muzykę, nadającą tak urzekający klimat. Wśród szelestów liści i cichego trzeszczenia drzew, które uginały się w różne strony, dyktowane przez wiatr, słychać było też pohukiwanie sów i trzepot skrzydeł. Wręcz wiedziało się, że teren tego lasu nie należy do ludzi. Żaden dźwięk z miasta tu nie dochodził, panował tu jedynie muzyczny harmider, tworzący naturalną harmonię, w której wszystko od siebie jest zależne i wszystko ze sobą współgra. Las stanowił część świata, która wydawała się oderwana od wszystkiego co ludzkie, pozostając dziki i wolny. Pozostając miejscem, w którym przetrwa silniejszy.
Rozległy się trzepot skrzydeł sowy, która zanurkowała w dół, by po chwili wyprostować swoje skrzydła, pokazując swoją siłę i majestat. Gdy tylko znalazła się w powietrzu, w lesie zapadła cisza. Jakby wszystko zamarło, podziwiając skrzydlatego łowcę. Sowa złapała w swoje stalowe, szpony małą mysz, która wydała z siebie pojedynczy pisk, bólu i cichego protestu. Przetrwa tylko najsilniejszy, ten kto się lepiej przystosował i ten, który dostał najwięcej od świata, by ułatwić mu życie. Nikt przecież nie będzie stawiał się silniejszemu, gdyż z góry jest skazany na przegraną.
Sowa zatrzymała się na gałęzi, lądując na niej, lekko przy tym machając potężnymi skrzydłami, tworząc falę wiatru, którym miał niczym poduszka zamortyzowała jej lądowanie. Zwierzę chwyciło ofiarę szponami, zaczynając rozdzierać jej skórę, swoim dziobem. Gryzoń od kilku sekund nie żył, a jego ciało wciąż się porusza na skutek stężenia pośmiertnego, które co chwilę sprawiało, że mięśnie myszy lekko się kurczyły i rozciągały, wracając do swojej naturalnej, rozluźnionej formy. Po kilku sekundach ciało myszy zatrzymało się w całkowitym bezruchu, który zakłócał jedynie dziób sowy, która rozszarpywała mięso myszy. Łamiąc jej kości, przerywając ścięgna, rozszarpują skórę i mięśnie. Głową gryzonia co jakiś czas uderzała o chropowatą powierzchnię gałęzi, na skutek szarpania się dzioba ptaka z mięsem. Jednak po chwili wszystko zamarło w bezruchu. Sowa wyprostowała się, odrywając swój ostry, zakrwawiony dziób od swojej zdobyczy i patrząc w stronę intruzach. Gdy intruz zbliżył się bardziej do miejsca pobytu sowy, ta szybko zacisnęła oba szpony na pozostałościach myszy i wzbiła się w powietrze, by dokończyć swój posiłek w spokoju i względnym bezpieczeństwie. Intruz zbliżył się jeszcze bardziej do miejsca, w którym jeszcze chwilę temu znajdowała się sowa. Jednak nie skupił się on na samym drzewie czy gałęzi, po prostu szedł dalej, przechodząc pod tą nieszczęsną rośliną, która chwilę temu stanowiła miejsce uczty pewnego drapieżnika. Młody chłopak, wątłej postury i nietypowej urody szedł przed siebie. Jego krok był równomierny, jednak brakowało mu pewności siebie, co sprawiało, że wydawał się bezbronny. Niewinnie wyglądającą twarz chłopaka i jego drobna postura sprawiała, że nie pasował do takiego miejsca.
Ciemny mroczny las, który o tej porze odstraszał niejednego śmiałka, jednak las, ta dziwna atmosfera w nim panującą, przyciągała ludzi. Oczarowała ona serce, każdego bez wyjątku omamiała swym pięknem i tajemniczością. Każdy kto przechodził obok lasu, nie był w stanie się mu oprzeć i musiał wejść do środka. Dawał mu się zwieść, jednak tylko ci najsilniejsi byli w stanie w nim przetrwać. Zyskać to czego pragnęli, nie dając się omamić jego urokowi. Byli w stanie wygrać i górować nad tymi słabszymi, którzy mogli posłużyć im za półśrodek do zdobycia upragnionego celu.
Włosy chłopaka zaczęły falować na wietrze, zasłaniając jego szare oczy. Jego policzki były lekko rumiane, od zimna, które przyniósł za sobą wiatr, który nagle nabrał na sile. Szarpiąc teraz liśćmi, tworząc głośny szum, sprawiając, że drzewa zaczynały uginać się jeszcze mocniej, pod jego siłą. Jednak mimo, tak nieprzyjaznego otoczenia twarz chłopaka wydawała się radosna. Wyglądał jakby nie przeszkadzała mu sceneria dookoła niego. Zdawał się to lekceważyć, jednak nie wydawał się arogancki a zamyślony, jakby nieświadomy tego co się dzieje. Jego szare oczy wydawały się nieobecne, jednak wciąż błyszczały, będąc pełne życia i ciekawości świata. Po chwili zatrzymał się na środku leśnej ścieżki i rozejrzał się dookoła. Przed nimi znajdowało się pole, dzieliło go od niego tylko kilka metrów. Po jego prawej i lewej znajdował się leśny mrok, nic nie było widać przez drzewa i cienie. Wręcz czuło się niebezpieczeństwo, które biło od tego mroku. Jednak było w nim coś co mówiło "podejdź, chodź tu", chłopak jednak nie ruszył się z miejsca. Patrzył dalej na otwartą przestrzeń przed nim. Jego oczy zabłysły lekko a jego ciało poruszało się w tamtym kierunku, zbliżając się do polany, którą oświetlał księżyc. Jednak po chwili został zatrzymany. Z cienia po jego prawej i lewej stronie wynurzyły się dwie postacie. Ubrane na czarno, jakby miały zlać się z mrokiem lasu, ich twarze byle identyczne. Wykrzywione w lekkim uśmiechu, zupełnie innym od tego na twarzy niskiego chłopaka. Białowłosy widząc, dwóch rosłych mężczyzn zatrzymał się metr przed nimi. Przyjrzał się każdemu uważnie, jednak uśmiech na jego twarzy nie zniknął, nie pojawiło się na niej przerażenie czy strach. Pozostała tak lekko i przyjaźnie uśmiechnięta. Dwaj, czarnowłosi mężczyźni lekko się uśmiechnęli, a ich oczy zabłyszczały w ciemnościach, dziwnym blaskiem. Po chwili zaczęli zbliżać się do chłopaka, jeden z nich wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni i zapalił jednego papierosa. Chłopak lekko się skrzywił czując, nieprzyjemny i drażniący zapach tytoniu. Wtedy jakby jego umysł oprzytomniał, a do szarookiego zaczęło docierać co się dzieje. Jednak jego ciało zareagowało dopiero wtedy gdy, niepalący mężczyzna położył dłoń na jego ramieniu. Lekko się pochylając i uśmiechając się szerzej.
— Zgubiłeś się? — spytał cicho, jednak wystarczająco głośno by białowłosy usłyszał jego głęboki głos, pośród szumu liści i trzasków drzew. Niższy chłopak natychmiast pokręciła głową i już chciał się odezwać, jednak przerwał mu głos mężczyzny, który kontynuował swoją wypowiedź.
— Wiesz, że ten las nie jest bezpieczny dla takich jak ty? — cichy chichot wydobył się z jego piersi, sprawiając, że chłopak lekko się zatrząsł. Jednak nie cofnął się, stał w miejscu i spojrzał zaciekawiony na mężczyznę, który sięgnął dłonią za siebie.
— Dlaczego? — spytał niewinnie, patrząc na mężczyzn, zaciekawionym spojrzeniem.
Mężczyzna, który stał od niego odrobinę dalej i palił papierosa, zaśmiał się krótko i pokręcił z politowaniem głową.
— W lesie jest wiele niebezpiecznych stworzeń… Czasem wielu groźnych ludzi, którzy mogą zrobić ci krzywdę tylko by coś zyskać. — odpowiedział mężczyzna, który lekko zaciskał na białowłosym dłoń. Chłopakowi to nie przeszkadzało, gdyż czuł, że miał wystarczająco luzu by się wyrwać i uciec.
— Rozumiem. — przytaknął lekko i spróbował się cofnąć, jednak powstrzymała go dłoń mężczyzny, która nagle mocno zacisnęła się na jego ramieniu.
— Może możemy ci jakoś pomóc, albo ty nam. — powiedział spokojnie, przyciągając chłopaka lekko w swoją stronę. Starając się skupić na sobie całą jego uwagę. Tak by ten nie był w stanie zauważyć jak jego towarzysz, zachodzi go od tyłu. Uprzednio rzucając papierosa na ziemię, tak by chłopak nie mógł poczuć zapachu dymu za sobą.
— Pomóc wam? — białogłowy przekrzywił głowę na bok i spojrzał lekko zdziwiony na mężczyznę.
— Tak pomóc nam, mógłbyś gdzieś z nami pójść? — zapytał cicho, a na jego twarzy pojawił się uspokajający uśmiech. — Nie musisz się o nic martwić. — Niski, wątły chłopak jedynie przytaknął i spojrzał wyczekująco na mężczyznę, który jedynie szeroko się uśmiechał i wyprostował. Przez co jeszcze bardziej górował nad chłopakiem. Stanął obok niego, wciąż trzymając jego ramię, powoli ruszył przed siebie, jednak nie kierował się w stronę polany, a drzew skąpanych w mrocznych cieniach. Podróż, tak jak powiedział nie trwała długo i po chwili zatrzymali się pod jednym z dużych drzew. Chłopak spojrzał zdezorientowany na mężczyznę.
— W czym mogę wam pomóc? — odwrócił się do mężczyzny, który stał blisko niego. Dopiero wtedy zorientował się, że drugi mężczyzna trzyma w swojej dłoni nóż. Po chwili ujrzał, że pierwszy z nich również wyciąga zza swoich pleców nóż. Oczy chłopaka rozszerzyły się w strachu i cofnął się gwałtownie. Wpadając na drzewo. Był w potrzasku, niczym mysz złapana przez wygłodniałe koty.
— Co chcecie zrobić? — spytał z przestrachem w głosie a jego ciało zaczęło drżeć, ze strachu. Widząc, jak na twarzach mężczyzn pojawiają się krzywe przerażające uśmiechy, poczuł jak jego nogi stają się miękkie. Poczuł jak jego ciało ogarnia panika. Jego wzrok zaczął poszukiwać drogi ucieczki, jednak nie widząc żadnej, stał się tylko rozbiegany. Oddech chłopaka przyspieszył gdy tylko mężczyźni zaczęli się zbliżać. Jego twarz straciła rumiany kolor, a jego czoło pokryło się potem. Dłonie chłopaka zaczęły mocno drżeć i zaciskać się w pięści.
— Proszę nie. — zapiszczał przerażony. Jego głos był wysoki, pełen przerażenia. Jednak nie pomogło to, a dwaj mężczyźni jedynie zachichotali, słysząc w jego głosie przerażenie. — Ja… — zamilkł nagle, czując jak zimny metal wbija się w jego brzuch. Chłopak rozszerzył oczy w przerażeniu, a z jego ust wydobył się przepełniony bólem skowyt. Żałosny dźwięk, który sprawił, że obcy ludzie uśmiechnęli się szerzej. Nim chłopak upadł na ziemię, jeden z nich złapał go za ramię. Przytrzymując go, by ten nie upadł. Bark białowłosego nieprzyjemnie zdarzył się z drzewne, sprawiając, że ten zawył po raz kolejny z bólu. W jego oczach pojawiły się łzy i otworzył usta.
— Jakim prawem? — wydukał z trudem gdy poczuł ostrze noża na swojej szyi.
Mężczyzna, który trzymał nóż na jego szyi uśmiechnął się szaleńczo i pochylił nad chłopakiem.
— Smacznyś, słabyś i w lesie — oblizał usta i szybko poderwał się do góry, przeciągając nóż po szyi chłopaka. Wbijając go na tyle głęboko by przeciąć tętnice szyjną oraz mięśnie wraz ze ścięgnami, jednak te tylko lekko naruszył. Krew trysnęła obficie, brudząc najbliżej stojącego mężczyznę. Ciało chłopaka upadło, z cichym jękiem na ziemię, nie będąc już trzymane przez zabójcę. Gdy chłopak upadł, mężczyzna westchnął cicho i przyglądała się uważnie, jak krew tryska z jego ran. Krew z szyi tryskała obficie, jednak szybko przestała strzykać w powietrze i zaczęła leniwie się lać po zielonej trawie, która zaczęła zmieniać swój kolor na ciemno czerwony. Biała koszula chłopaka zaczęła stawać się czerwona, jedna kolor czerwieni był zupełnie inny niż ten, który zaczął pokrywać ziemię. Był on dużo ciemniejszy i bardziej mętny. Krew powoli zaczynała przestawać się sączyć z ciała chłopaka, barwiąc dalej na czerwono trawę i ubranie, błyszcząc się lekko w świetle księżyca. Mężczyźni przykucnęli przy ciele chłopaka i spokojnie czekali, aż chłopak przestanie się ruszać. Jego ciało wciąż drżało, a usta powoli otwierały się i zamykały. Przychodziło mu to z wielkim trudem, jednak nie trwało to długo. Ciało zaczęło zamierać w bezruchu pozostając na ziemi. Oczy chłopaka były szeroko otwarte, pełne strach, jednak teraz nie było w nich żadnego błysku. Były puste, bez życia, twarz była ubrudzona krwią i wykrzywiona w wyrazie czystego przerażenia i bólu. Jednak nie całą twarz była pokryta krwią, a jedynie lekko rozwarte usta i broda, po których spływała brunatna krew. Gdy mężczyźni zauważyli, że chłopak przestał się ruszać, uśmiechnęli się do siebie. Ich twarze, nie wyrażały nic innego jak samozadowolenie.
Zwyciężyli nad słabym i naiwnym chłopakiem, który padł ich ofiarą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top