Polana

Zobaczyłem ją w sklepie przy półce z książkami. Przeglądała przewodniki podróżnicze. Nie zdziwiło mnie, że z wszystkich wybrała akurat ten o Irlandii. Pamiętałem, że zawsze kochała zieloną wyspę. Jej delikatne palce pogładziły grzbiet książki, a potem głośno westchnęła. Gdy chciała ją wsunąć z powrotem, książka wyleciała jej z rąk. Zrobiłem duży krok i pochyliłem się by ją podnieść, ale Natasza też wyciągnęła po nią rękę i wtedy nasze palce się spotkały. Podniosła głowę i gdy na mnie spojrzała kąciki jej ust uniosły się wysoko. Szybko odłożyła książkę na półkę, a potem po prostu zarzuciła mi ręce na szyję. Objąłem ją w pasie z wahaniem.
Po chwili odsunęła się na długość rąk.

- Krystian! Wieki Cię nie widziałam. Długo jesteś w mieście? Wróciłeś na stałe?

Zasypała mnie pytaniami. Z jej oczu promieniowała radość.
- Odpowiem jak pójdziesz ze mną na kawę - rzuciłem bez zastanowienia.
- Dobrze - odpowiedziała od razu.

Przepuściłem ją do przodu i wyszliśmy na pasaż galerii. Rozejrzałem się, ale znajdująca się obok kawiarnia była bardzo zatłoczona.
- Weźmiemy na wynos? - Natasza pokiwała głową.

Zamówiłem dwie kawy, a gdy zrealizowano nasze zamówienie wyszliśmy na parking.

- Jesteś samochodem? - spytałem.
- Niestety, sprzedałam auto - odpowiedziała smutno.
- To pojedziemy moim, znam fajne miejsce.

Podeszliśmy do mojego samochodu, a Natasza zareagowała tak jak się spodziewałem.
- Kupiłeś VW Sirocco? Zawsze mi się podobał - powiedziała z błyskiem w oczach, jak gdyby oglądała piękny naszyjnik.
Dla siebie zostawiłem myśli, że właśnie dlatego go kupiłem.

Gdy wsiedliśmy i ruszyłem coś sobie uświadomiłem.
- Szymon jest w pracy czy w domu? Nie będzie miał nic przeciwko?

Natasza popatrzyła na mnie zdumiona.
- Widziałeś się z chłopakami z klubu po powrocie?

Zaprzeczyłem ruchem głowy.
Twarz Nataszy przestała nagle wyrażać cokolwiek, a przecież ciche słowa, które wypowiedziała powinny wzbudzić w niej jakiekolwiek emocje.

- Jestem wdową. Szymon zmarł półtora roku temu.
- Boże Nati, nie miałem pojęcia, przykro mi... - chciałem wziąć ją za rękę, ale się powstrzymałem.
- Niepotrzebnie - odparła sucho.

Po kwadransie ciszy, która jak i dawniej, w ogóle nas nie krępowała dojechaliśmy do bukowego lasu.
Natasza wysiadła i stanęła zauroczona. Patrzyła w górę na bukowe korony, które już pogubiły gdzie niegdzie swoje liście, przepuszczając dzięki temu w głąb lasu promienie jesiennego słońca.

- Ale tu pięknie - wyszeptała, a ja znowu usłyszałem w jej głosie emocje. Wskazała głową na ścieżkę przed sobą, na co przytaknąłem. Ruszyła do przodu, a ja wziąłem kawy i zamknąłem samochód. Gdy doszliśmy do niewielkiej polany, rozłożyłem kurtkę i usiedliśmy obok siebie. Podałem jej kawę. Upiła mały łyk i zaczęła mówić...

- I tak byś się dowiedział, więc ... Szymon zginął przeze mnie. Uderzyłam go lampą witrażową. Upadając złapał mnie za nogę i pociągnął za sobą na podłogę. Musiałam się uderzyć w głowę, bo straciłam przytomność.
Zawsze, gdy szalał dzwoniłam po Miłosza i chłopaków, a oni sprowadzali go do pionu.

- Bił cię? - spytałem zaciskając szczęki.
Przyjaźniłem się z Szymonem, ale nigdy nie podejrzewałem go o takie skłonności.

- Czasem tylko bił... A czasem... Tak jak tamtego dnia... Wyrwałam się, ale mnie dopadł i uderzył w brzuch. Chwyciłam za stojącą na biurku lampę i uderzyłam go w głowę. Wcześniej zadzwoniłam po Miłosza. Gdy chłopcy mnie znaleźli nieprzytomną, Szymon już nie żył. Wykrwawił się.

- Nati...

Nagle jej twarz pojaśniała.
- Kris, popatrz... - tylko jej pozwalałem tak na siebie mówić. Położyła mi dłoń na ramieniu i zamilkła. Przed nami na polanie stała łania z młodym jelonkiem.

- Musiał urodzić się na wiosnę, jaki piękny... - jej głos był pełen ciepła i zachwytu. Cieszyłem się, że po tym czego doświadczyła, nie zatraciła swojej spontanicznej natury.

- Nati...

Odwróciła się do mnie. Wiatr odgarniał z jej twarzy pojedyncze jasne pasemka, a ja nawet jemu tego zazdrościłem.

- Kris... Czemu wyjechałeś bez pożegnania... - opuściła głowę, ale nie umknęło mi, że jej oczy zaszły łzami.

- Gdy Szymon powiedział, że się zaręczyliście i się pobieracie... Zawalił mi się świat. Nie mogłem oglądać was razem, dlatego tylko napisałem list, ale Szymon powiedział, że nawet nie chciałaś go przeczytać...

Natasza podniosła na mnie oczy i zobaczyłem jak kręci głową z niedowierzaniem.

- Nie byliśmy zaręczeni gdy wyjechałeś... Nie byłam wtedy w nim zakochana. Zresztą nigdy nie byłam. Zaopiekował się mną, gdy po wypadku rodziców zostałam sama jak palec. A ja pomyliłam miłość z uzależnieniem. I nigdy nie dał mi żadnego listu od ciebie.

Sięgnąłem po kubek i wypiłem kawę do końca, odstawiając go potem na trawę. Natasza bawiła się bukową gałązką.
Pomyślałem, że nie mam już nic do stracenia.

- Gdy Szymon mi cię przedstawił, zakochałem się w tobie od strzała. Ale byłaś już jego dziewczyną. I choć chłopaki wciąż mi powtarzali, że nigdy nie widzieli, by ktoś tak do siebie pasował jak my dwoje, wiedziałem, że nigdy nie będziesz do mnie czuła tego, co ja czułem do ciebie.

Natasza poderwała się i zrobiła kilka kroków do przodu. Łania z jelonkiem spłoszeni jej ruchem pognali do lasu.

Wstałem i stanąłem tuż za nią.

- Nati - tylko mnie pozwoliła tak na siebie mówić - wiem, że Szymon wyleczył cię z miłości i małżeństwa, ale...

- Ciii.... - usłyszałem jej szept - odkąd Szymon mi cię przedstawił... byłeś tylko ty - oparła się o mnie plecami - Zawsze byłeś tylko ty.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top