Dendronowie
Dla KingaLis7 😘
Długie gałązki wierzby płaczącej doskonale kryły ziemię przed słońcem. Stał w ich cieniu i przez chwilę podziwiał misternie dobrane kolory liści wierzby. Jasnozielone z jednej strony, srebrne z drugiej, sprawiały, że było w niej coś mistycznego. Wyciągała do niego gałązki jak ludzie ręce, ale to on powinien być jej wdzięczny, w końcu chroniła go przez sto lat klątwy. Pogłaskał cienkie gałązki, a ona zrozumiała wszystko co chciał jej przekazać.
Spojrzał ostatni raz na dół w ziemi, w którym spoczywał przez tyle lat. Ziemia spod, której właśnie się wydostał była rzyzna i pachnąca. Tak naprawdę czuł się podczas klątwy, jak człowiek będący w SPA. Ten, który go skazał na taką karę, nie miał pojęcia, że sprzyja mu cały wszechświat. Gdy przed godziną otworzył oczy, zrozumiał że ziemia rozwarła sie teraz tylko z jednego powodu. Ta, która jest mu przeznaczona, osiągnęła pełnoletność i pojawiła się w tych stronach. Oczywiście nie miał pojęcia kim "ona" jest, ale przepowiednia mówiła, że sama go odnajdzie.
Wciągnął głęboko dwutlenek węgla i rozsunął gałązki.
Byli tam. Tak jak obiecali. Jego lud. A w zasadzie to co z nich zostało. Ale był dumny. Sto lat bez króla nie mogło być dla nich łatwym okresem. Padli od razu na kolana, ale szybko nakazał im się podnieść. Dla niego byli przede wszystkim rodziną i przyjaciółmi.
- Dziękuję, że jesteście - zatrzymał wzrok na oczach Aralialesa, który oficjalnie skinął głową. Dendron nie wytrzymał. Porwał go w ramiona i mocno uściskał. Przyjaciel odwzajemnił gest.
Zza Aralialesa wyłoniła się Milin, jego siostra. Od razu wyczuł połączenie ich soków.
- No proszę, moja młodsza siostrzyczka, połączyła się wcześniej niż ja - uśmiechnął się szeroko i mocno ją przytulił.
***
Loni, która wolała zdrobnienie swojego imienia, niż jego pełną nazwę Lonicera, przyjechała do babci, która prowadziła pensjonat "Przy płaczącej wierzbie", na całe lato. Nie mogła się już doczekać, gdy dosiądzie swojego wierzchowca. Ale najpierw postanowiła napić się kawy podziwiając góry i las, które tak kochała. Babcia pojechała na zakupy, bo za dwa dni mieli przyjechać pierwsi letnicy. Dlatego stojąc przed domem, była naprawdę zdziwiona widząc kilku ludzi zmierzających w jej kierunku, nikogo się bowiem tu nie spodziewały i nikt nie mieszkał w ich okolicy.
Na przód wysunął się wysoki, dobrze zbudowany, kruczoczarny chłopak, a może już mężczyzna? Ubrany cały na czarno wyglądał jak mroczny wojownik. Ale spojrzenie oczu miał łagodne.
Jego znajomi byli ubrani już bardziej kolorowo. Śmiali się, więcej rozmawiali, jak gdyby dopiero się spotkali po długiej rozłące. I biła z nich dziwna zażyłość. Gdy ją mijali niska dziewczyna uśmiechnęła się do niej, na co Loni odwzajemniła gest i wróciła do podziwiania krajobrazu. Gdy grupka znajomych minęła pensjonat, poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciła się do tyłu i zobaczyła, że chłopak, który wcześniej przykuł jej uwagę zatrzymał się i wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany.
Czuła się tak, jakby coś oplatało jej duszę i serce. Od stóp poczuła dziwne mrowienie idące przez ręce, brzuch, aż do ust. Gdy dotknęła dłonią warg, czuła się tak, jakby ktoś ją przed chwilą pocałował. Kruczoczarne włosy opadły chłopakowi na twarz, gdy się odwracał by podążyć za przyjaciółmi do lasu, do domu. Ale zdążyła zauważyć uniesiony w uśmiechu kącik ust.
I wtedy usłyszała w głowie jego głos.
Będziesz moją!
Była pewna, że to był jego głos. Była pewna, że on spełni tę obietnicę i nie będzie miała w tej kwestii żadnego wyboru. I była pewna, że nie będzie jej to kompletnie przeszkadzało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top