02.XI.2017 - 02.XI.2018
Przychodzę na cmentarz od dwunastu miesięcy, tak jak i dziś. Przechodzę przez bramę i kieruję się do zbiorowego grobu jej rodziny. Zwykle jestem około godziny 16, by popatrzeć na jej twarz, ale dziś jestem trochę wcześniej.
Tęsknię za jej piwnymi oczami, kilkoma piegami i złotymi, kręconymi włosami. Za słodkim uśmiechem i za tym, jak uwielbiała się ze mną droczyć. Kochałem ją. Jej obojczyki i ramiona. Tak cudownie reagowała, gdy przebiegałem opuszkami palców od jednego ramienia, przez kark do drugiego. Kochałem jej spontaniczne reakcje, zresztą nadal kocham. Nic tego nie zmieni.
Patrzę na datę śmierci wygrawerowaną na nagrobnej płycie.
02. XI. 2017
Dziś mija rok od tego pieprzonego wypadku. A ja jeszcze nie mogę w niego uwierzyć. Ironia losu - umrzeć w dzień, w którym wspomina się zmarłych. Rok to za mało bym o niej zapomniał i zaczął nowe życie. Nawet nie wiem czy chcę je zacząć. Bez niej nic nie ma sensu.
Rok pełen przeróżnych naszych rocznic, wspomnień, skojarzeń. Od tego okropnego dnia odwiedzam nasze wspólne miejsca, by być bliżej niej. Miejsce pierwszego spotkania - biblioteka;
miejsce pierwszej randki - kolacja nad jeziorem;
miejsce pierwszego pocałunku - klatka schodowa;
miejscu gdzie wyznaliśmy sobie miłość - las w Białowieży;
miejsce romantycznej wycieczki, gdy się pierwszy raz kochaliśmy - Tallin;
miejsce gdzie się zaręczyliśmy - biblioteka;
miejsce gdy mi wyznała, że nosi pod sercem moje dziecko - nad jeziorem.
I choć te wspomnienia bolą tak cholernie, pielęgnuje je jak jakiś porąbany masochista.
Przyglądam się ogromnej ilości zniczy na grobie i kwiatów. Pierwszy rok taki właśnie jest, znajomi pamiętają, przychodzą często, niektórzy zawsze mają kwiaty, inni przychodzą ze zniczem. Ale z czasem zostaje tylko rodzina, tak jest i w tym wypadku.
Słyszę dziecięcy głosik i przypominam sobie o jej istnieniu, uśmiecham się podnosząc nasze maleństwo z ziemi, gdzie bawi się jakimś kwiatkiem.
Ta, ta, ta, ta - sylabizuje nie zdając sobie sprawy z tego, że mamy tylko siebie. Otulam ją szczelniej "tęczowym kocykiem" z fundacji wspierającej kobiety, które wcześnie utraciły dziecko. Znowu wracam myślami do wypadku. Gdyby nie pijany kierowca bylibyśmy razem. A tak ona jest tam, a my tu.
Ma, ma, ma, ma - sylabizuje malutka, a ja już wiem dlaczego. Odwracam się i widzę ją. Podchodzi do grobu. Stoję przed nią i uśmiecham się, bo znowu ją widzę. To te nieliczne chwile w ciągu dnia, gdy czuję się szczęśliwy.
Tylko wtedy, gdy odwiedza nasz grób - mój i naszej córeczki.
Gdy przenika przeze mnie chcąc położyć pojedynczą eustomę na płycie nagrobka, odczuwam to zawsze jak porażenie prądem. Ale dzielnie stoję i czekam, aż się podniesie by poczuć ją jeszcze raz. Tylko w tej krótkiej chwili, znowu stanowimy jedność.
Zapala znicz, kładzie na nagrobku i poprawia pluszowego misia, którego podarowała wczoraj malutkiej. Odmawia modlitwę, podchodzi do mojego zdjęcia i całuje zimną porcelanę. Łzy kąpią po naszych policzkach, jej i moich.
Podnosi się i odchodzi w stronę bramy cmentarza, a malutka woła za nią machając drobniutką rączką.
Pa,pa,pa,pa...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top