espresso o smaku szczyn /oc
[@Spiesel21 masz i sie ciesz ale jak coś to zrzucam 50% winy za powstanie tego czegoś na cb]
×××
Albert udał, że poprawia spadające z zadartego nosa zerówki. Tak naprawdę otarł tę jedną, drobną łzę, jaka pokazała się na piegowatym policzku.
Nie żeby płakanie jakkolwiek urągało jego niepodważalnej męskości i stanowczości, wręcz przeciwnie ― takie drobne ocieplenie wizerunku mogłoby nawet korzystnie wpłynąć na opinię społeczności Busy Corporations dotyczącą jego osoby. To jednak zadziałałoby tylko wtedy, gdyby powód uronienia owej nieszczęsnej łzy był choć trochę poważny i przejmujący. A stan emocjonalnego rozchwiania u Alberta spowodowało pozbawienie go kawy i pączka przez niejaką Brendę, od zaledwie kilku dni szczycącą się tytułem pracownika Corporations.
― Tak mi przykro, panie Breckinridge! ― zawołała. ― Najmocniej przepraszam, skąd jednak miałam wiedzieć, że to akurat pana kawa?
Chłodne spojrzenie pary brązowych oczu przyprawiło Brendę o nieprzyjemny dreszcz. Albert przeczesał dlonią perfekcyjnie ułożone, czarne włosy, po czym ze świstem wypuścił powietrze z płuc.
― Nic się nie stało, pani Smith ― powiedział wreszcie, tonem, jak gdyby wygłaszał najkąśliwszą z uwag. Udało mu się w ten sposób zatuszować drżenie głosu i uratować swoją reputację przed niechlubną łatką ciotowatej brei, próbującej bawić się w dyktatora.
― Ach, naprawdę przepraszam! Mogę ją panu odkupić. I pączka też.
― Nie trzeba, pani Smith. Naprawdę, to nic wielkiego.
Chociaż ciężki oddech i wyraźnie niezadowolona mina szefa mówiły co innego, Brenda odetchnęła z ulgą i wymknęła się z kuchni, bez dalszego płaszczenia się.
Albert został sam: bez kawy, pączka i czasu, by kupić sobie nowe. Zebranie miało zacząć się za minutę, a kawa, którą akurat teraz chciał wypić robiła się co najmniej sto dwadzieścia sekund, do tego kolejne pięćdziesiąt dojście do sali konferencyjnej.
Czuł, jak żal ściska mu gardło, a łzy same cisną się do oczu. Znowu coś mu nie wyszło. Nie dostał swojego cholernego espresso, nawet jeśli było obrzydliwe i smakowało szczynami, a pił je tylko dlatego, że utkwił w komercyjnych sidłach kapitalizmu (kawę reklamowała ta ładna aktorka z serialu) ― nie dostał go, a to oznaczało przegraną.
Wyszedł z kuchni, skierował się do gabinetu szefa wszystkich szefów.
― Nie mogę dzisiaj być na spotkaniu ― powiedział, zbierając w sobie całą stanowczość, jaka mu została. ― Mam wizytę u okulisty.
Po czym wyszedł. Tym razem nie skończy popłakując w kabinie toalety. Pójdzie do najbliższej sieciówki i zamówi sobie pięć kubków cholernego espresso i pięć pączków z lukrem, a potem wyrzuci to wszystko do śmietnika ― ot, bo go stać.
I jak powiedział, tak wcale nie zrobił. Wystarczył jeden, machinalny uśmiech uroczej kasjerki, mówiący 'wspaniale Cię widzieć w sieci sklepów YourShop! Spytaj mnie o aktualne promocje, mogłabym mówić o nich godzinami. YourShop życzy udanych zakupów!', żeby Albert spalił buraka, odwrócił się na pięcie i wyszedł.
×××
albert ― istota, która pomimo dwudziestu dziewięciu lat na karku posiada stabilność emocjonalną na poziomie przedszkolaka, kochajcie go.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top