One-shot #1
Czekałam na sen, ale on nie raczył mnie swoją obecnością. Długo leżałam na niewygodnym łóżku, wpatrując się w głąb skromnie umeblowanego pokoju. Prawie wszystko co się w nim znajdowało, było stare, zimne i zdecydowanie odpychające. Jego jedyną zaletą był w sumie całkiem niedawno uzyskany regał stojący w kącie. Przepełniony był zakurzonymi książkami. Oczywiście zakazano mi ich czytać, ale z daleka poznawałam niektóre starsze wydania tory. Wcześniej te dzieła znajdowały się w salonie, ale po tym, jak niemile wyglądający panowie w mundurach zaczęli podejrzanie często do nas przychodzić, tatuś odniósł je do mnie. Stwierdził, że nikt nie będzie szukać żydowskich pamiątek w dziecinnym pokoju. Nie wiedziałam, dlaczego ktoś miałby poszukiwać tych tomów. Pewnie nam zazdrościł i chciał sam je mieć. Byłam dumna, że znajdowały się akurat u mnie. Czułam się, jakbym była ich strażniczką. Jednak w tym momencie stwierdziłam, że muszę je na chwilę opuścić i poszłam sprawdzić, co oznaczają podniesione głosy dobiegające z kuchni. Zostawiłam wełnianego misia Abiasza i ruszyłam ciemnym korytarzem. Dawniej bałabym się iść tu nocą ze względu na przerażające lustro, którego ramy układały się we wzór długich węży. Jednak tata niedawno je zdjął, ponieważ mama za każdym razem, gdy w nie spojrzała, łkała i krzyczała, że wygląda nie tak jak trzeba, czego w ogóle nie rozumiałam. Miała gęste, czarne włosy, które umiała wiązać w wymyślne warkocze. Grube rzęsy pokrywały duże, czarne oczy. Zwykle ubierała eleganckie sukienki. Każdy mówił mi, że jestem istną kopią matki. Te słowa ogromnie mi pochlebiały, chociaż w duchu sądziłam, że przypominałam raczej ojca, który miał długi, haczykowaty nos, odstające uszy, pełne wargi i no cóż, wzrostem to on nie grzeszył. Później nie mogłam już patrzeć jak wyglądam, ponieważ lustro tkwiło gdzieś w piwnicy, a na jego dawnym miejscu mogłam podziwiać samotny gwóźdź.
Doszłam do progu kuchni, która była podzielona na dwie równe części. Przez niedomknięte drzwi zauważyłam, że rodzice siedzieli przy drewnianym stole. Mamusia powiedziała:
- Dawidzie, to już nie jest normalne. Prześladują nas. Musimy się stąd wynosić, póki jeszcze możemy!
- Podobno już szmuglują Żydów do obozów. Jak pomyślę, że mogłoby to spotkać Anikę... - dokończył tatuś, ocierając łezkę z policzka.
O co chodziło? Przecież obozy były wspaniałe! Niektóre dzieci wyjeżdżały tam na wakacje, a potem przez cały rok opowiadały o grach w podchody, wędrówkach leśnych i przejażdżkach konnych. A ojciec powiedział to tak, jakby było to coś złego... Dalsze rozmyślania przerwał mi Jakub, nasz sąsiad, który wpadł jak burza do pomieszczenia przez drzwi kuchenne. Krzyczał coś gorączkowo o szybach. Że wyglądały jak kryształy czy coś. A to przecież zwykłe kamienie, tylko, że takie drogie. Jak miałyby niby przypominać okno? Moim zdaniem rodzice powinni grzecznie wyprosić mężczyznę, no bo nie bez zapowiedzi przychodzić do naszego domu i jeszcze przeszkadzać. Ale on sam wybiegł, a oni bez słowa wzięli skórzaną torbę, którą już dwano zapakowali. Tata otworzył drzwi i zobaczył mnie. Przez kilka sekund patrzeliśmy na siebie, a potem on mocno chwycił moje ramię i popchnął mnie do głównych drzwi. Chciałam wrócić na górę po misia, ale nie śmiałam powiedzieć o tym tatusiowi, bo wciąż bałam się, że za podsłuchiwanie będzie mi kazał przepisywać fragmenty Tory. Na odchodnym zauważyłam naszą mezuzę zawieszoną na prawej framudze drzwi wiodących do salonu. I pomyśleć, że wtedy nawet nie wiedziałam, czy kiedykolwiek jeszcze jej dotknę, wchodząc do pokoju, by spędzić miłe chwile bez jakiś obozów czy kryształów, ale za to z książkami na właściwym miejscu.
Szliśmy tak już dobre kilka godzin. Rodzice co jakiś czas wymieniali jakieś nieistotne uwagi, ale na mnie nikt nawet nie spojrzał. Nogi plątały mi się w za długą koszulę nocną. Nie śmiałam powiedzieć tacie, że zapomniał założyć mi butów, bo jeszcze by sobie przypomniał o moim wcześniejszym występie. Przez to moje stopy wyglądały jak żywe mięso. Dosłownie całkowicie zdarta skóra, wszędzie krew. Nie mówiąc już o tym, co czułam. Jakbym chodziła po rozżarzonych nożach. Cały czas chciało mi się mdleć z wyczerpania - poza chwilami, kiedy nieświadomie spojrzałam na swoje opuchnięte nogi - wtedy miałam ochotę wymiotować, chociaż w sumie nie miałam czym. Do tego mój kręgosłup nie był już w stanie utrzymać sylwetki prosto. W pewnym momencie zaczęłam się potykać o własne nogi. Wtedy ojciec stwierdził:
- Możemy zrobić postój na sen. Nie byłoby mądre wędrować za dnia, mogliby nas złapać.
Wtedy ja po prostu runęłam na ziemię. Już miałam oddać się w objęcia Morfeusza, kiedy do przmrużonych oczu zaczęło przenikać światło. Noc się skończyła. Nieśmiałe promyki słońca padały na barwną łąkę kwiatów. Jakiegokolwiek koloru byś sobie nie zażyczył - tam był. A do tego bezbarwna rosa, która lśniła jak diamenciki na dźbłach trawy. Czy właśnie tak wyglądały te szyby? Chmury wyglądały jak wata cukrowa. Mieniły się odcieniami pomarańczu i żółci. Słońce było jedną wielką, świetlistą kulą, ale powoli za pomocą światła łączyło się z krajobrazem. Na delikatnym płatku krokusa ujrzałam samotną gąsienicę. Poruszała się leniwie. Nie spieszyła się. Nie wiedziała jeszcze, że za niedługi czas będzie cieszącym oczy, dostojnym motylem. Nie wiedziała jeszcze, że za kilka dni jakieś dziecko będzie za nią wołało swoim słodkim głosem: "Patrz mama, jaki śliczny motylek!" Poczułam się jak ta gąsienica. Do teraz byłam szczęśliwa w domu. Nic mi nie zagrażało. Żyć, nie umierać. Nagle pojawiło się znikome niebezpieczeństwo. Musieliśmy uciekać. Wtedy zwinęłam się w kokon. Chwilowa panika, ale przecież nic wielkiego się nie stało. Niedługo wyfrunę jako motyl. Przecież mam mamę i tatę. Uciekniemy do bezpiecznego miasta. I nawet jeśli będzie to tak daleko, że nie będzie tam mona kwiatów ani kropelków rosy, to i tak nic nie szkodzi. Bo słońce wzejdzie każdego ranka, wyciągnie do nas pomocną rękę i otuli nas swoim ciepłem. I chodźbym doszła i na drugi koniec świata - będę w domu.
Autorką tego one-shota nie jestem ja. Wszelkie prawa autorskie są jej i są zastrzeżone i bla bla bla.
Shot zdobył 1 miejsce w konkursie. Brawa dla autorki zwanej Justą. 👏👏👏👏👏👏👏👏👏👏👏👏👏👏👏
Kto jest za tym, że powinna pisać książki?
No widzisz lud przemówił ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top