🎁🎄Listy do T. 🎄🎁
Mikey nucił sobie pod nosem "Jingle bells" nadziewając indyka farszem. Skakał przy tym z nogi na nogę podrygując wesoło. Renet natomiast skraiwała składniki na sałatkę ziemniaczaną. Kuchnia była ich. Brakowało tylko ich córki, Risy.
Ah, ona w końcu też dotarła również nucąc pod nosem tą samą melodię co jej tata.
-Hejka wam - rzuciła.
-Cześć, córcia - odparł Mikey.
-No, w końcu jesteś - wypaliła mama.
-Przepraszam, wszystko wina Caleba - odparła. - Zatrzymał mnie i gadaliśmy.
-To Caleb jest w Nowym Jorku?- zdziwiła się Renet.
-No przyjechał na święta - wyjaśniła.- Oks, pomóc wam w czymś?
-Zdaje się miałaś robić ciastka - przypomniał jej tata.
-O szlag! - krzyknęła. - Zapomniałam, przepraszam!
-Spokojnie, nic się nie stanie pod warunkiem, że zaraz zajmiesz się tym - powiedziała Renet zsuwając nożem posiekane składniki z deski do miski.
-Jasne, już się biorę za to! - zawołała radośnie biegnąc do kredensu.
Wyciągnęła miskę, mikser, potrzebne produkty i książkę kucharską. Otworzyła ją na zaznaczonej stronie czytając uważnie cały przepis.
-A tak w ogóle to wiadomo wam już coś o Sharmie? - spytała Renet.
-Nie - odparł Mikey.
-Żal mi Angel - westchnęła. - Ledwo miesiąc po ślubie i musiał wrócić do Rositill na kolejne trzy. Nie ma go od września.
-No co poradzisz, mamuś. - Risa wybiła jajka. - Takie życie.
-Ale ja mam nadzieję, że wróci na święta - wtrącił Mikey z uśmiechem. - I cieszę się, że was mam na ten czas, moje dziewczyny. Na ten i każdy inny.
-Nie słódź, skarbie, nie słódź - zaśmiała się Renet. - Bo ciastka będą za słodkie.
-No i dobra! - Michelangelo ponownie się zaśmiał. - Im więcej słodyczy na święta tym lepiej.
-Nastawicie mi piekarnik?! - zawołała Risa starając przekrzyczeć mikser.
-Jasne - odparła mama.
Wstała gwałtownie. Nóż opadł jej na palec. Wydała urwany krzyk.
-Coś się stało? - spytał Mikey.
-Skaleczyłam się - wyjaśniła.
-Dać ci plaster?
-Nie. Sama wezmę. Zajmij się tym indykiem.
-Okay.
Żółw zaczął dalej pakować farsz w mięso. Risa układała łyżką placki na blasze. Renet wzięła stołek przystawiając go pod kredens. Weszła na krzesło otwierając szafkę. Zaczęła szukać po najwyższej półce jednocześnie ssąc cieknącą krew z palca.
Risa wzięła blachę idąc w kierunku piekarnika. Niechcący potrąciła mamę. Renet zachwiała się. Straciła równowagę i runęła jak długa na ziemię.
-Kurcze, Renet! - zawołał Mikey podbiegając do niej.
-Mamo! - krzyknęła Risa.
Wstawiła szybko ciastka w jeszcze nienagrzanym piekarniku po czym też szybko znalazła się przy Pani Czasu.
-Spokojnie, nic mi nie jest - powiedziała Renet. - Tylko się potłukłam.
Jednak już wstając poczuła ból w ramieniu. Skuliła się jęcząc.
-Oj, chyba to nie moje święta - wysyczała.
-Mamo, przepraszam cię - jęknęła Risa.
-Spokojnie, przypadek - odparła.
-Musimy iść do Donniego - powiedział Mikey.
Córka pomogła jej wstać a żółw szybko umył ręce po czym razem poszli do laboratorium.
🎄🎄🎄
-Wyżej, wyżej - kierowała Gino Shell gdy ten starał się zawiesić gałązkę choinki na ścianie. - Niżej, niżej.
-To ty się może zastanów, co? - rzucił do siostry odwracając się.
-Wyżej i w lewo - wyjaśnił Mid siedząc na kanapie i czytając komiks.
-A ty może byś pomógł - syknął na niego brat. - A nie tylko siedzisz i czytasz te bzdety.
-Ej, ej, nie podskakuj - odparł.
-Jak ja ci podskoczę to cie zobaczy ciocia Aishi w Polsce.
-Tak, to dawaj!
Gino rzucił gałązkę na Shell.
-Aua!!! - krzyknęła.
Mid zostawił swój komiks też wstając i kierując się w stronę brata. Rozluźnił nieco mięśnie, zakręcił głową by rozgrzać mieśnie szyi. Gino podniósł pięści do góry, Middletron też.
-Tak, proszę państwa, oto decydujące starcie :Middletron kontra Gino- komentowała Shell. - Atmosfera jest napięta. Bardzo napięta. Obaj chcą wygrać, obaj mają wolę walki. Jednego i drugiego łączy jeden cel :obić sobie gęby!
-ZAWRZYJ JAPĘ, SHELL! - krzyknęli równocześnie.
-I obaj mają niewparzone gęby - dodała.
Bracia wpadli w szał i zamiast rzucić się na siebie, rzucili się na siostrę. Zaczęli bić się naprawdę mocno, nie na żarty. Pięści uderzały w ciała z wielką siłą.
-Co tu się... - zaczęła Mona wchodząc za Raphem do kryjówki.
-PRZESTAŃCIE! - krzyknął Raphael podbiegając do dzieci i rozdzielając je.
-Ja was zaraz... - syknęła Shell.
-Co z wami? - rzucił ojciec ściskając ramię córki mocniej by się nie wyrwała. - Z choinki się pourywaliście?
-Czy wy nawet przez te kilka dni nie możecie żyć bez bójek? - dopytywała matka znużonym głosem.
-Moja wina, że oni mnie tak denerwują?! - wykrzyknął Middletron.
-Mam was wysłać na Salamandrię? - rzuciła Y'Gythgba.
Trio momentalnie się uspokoiło. Raphael wypuścił córkę z rąk a ta od razu złapała się za ramiona czując siłę swojego ojca.
-Czyli pamiętacie jeszcze lekcje w terenie z wujkiem T'Horanem- zauważyła Mona.
Rodzeństwo popatrzyło na siebie skruszone.
-I taka cisza grobowa ma być do końca świąt, rozumiemy się?! - krzyknął Raph.
-Tak - odparli cicho.
-To teraz kończyć te dekoracje - zakończył ojciec. - W trymiga!
Mid, Gino i Shell szybko podskoczyli do choinki i wstęg biorąc się do roboty. Nagle gdzieś, w którymś pokoju rozległ się pisk.
-To pewnie ktoś do mnie - powiedziała Mona.
Poszła do sypialni a Raph został z dziećmi by pilnować ich jak oczu w głowie.
🎄🎄🎄
-Zadzwoń do niego - poradziła April.
-Dzwoniłam, mamo - odrzekła smutna Angel. - Dokładnie dwadzieścia trzy razy. W cztery minuty.
-To jeszcze raz - rzucił tata. - Minęło trochę czasu od ostatniej próby.
Angel westchnęła ciężko biorąc komórkę ponownie do ręki. Wybrała numer Sharma po czym przyłożyła telefon do ucha. Czekała aż do automatycznej sekretarki.
Córka Donatello i April rzuciła komórką na stół.
-Nic? - spytała mama.
-Nic - odparła. - Nic dwa tysiące czterysta dziewięćdziesiąt dwa razy przez trzy miesiące. Ledwo w sierpniu wzięliśmy ślub to we wrześniu musiał wrócić do Rositill bo królestwo jedną nogą taplalo się w wojnie. Piękne małżeństwo.
Pociągnęła nosem przecierając palcami powiekę.
-Aniołku, nie płacz - powiedział Donnie. - Na święta wróci.
-Skąd możesz to wiedzieć? - westchnęła córka.
-No...no po prostu... Jak się nie pojawi to będzie miał do czynienia z teściem- zaśmiał się.
Angel lekko się uśmiechnęła, ale wargi bardzo jej drżały gotowe by szlochać.
-Może idź pomóż Midowi, Gino i Shell w dekoracjach - zaproponowała April.
Córka pokiwała głową, wzięła komórkę i bezwładnym krokiem wyszła z laboratorium.
Donnie podszedł do drzwi zamykając je.
-Jak dorwę tego naszego zięcia to mu normalnie nogi z tyłka powyrywam a łeb urwę i wrzucę do kosza - powiedział.
-Sharm to dobry chłopiec - odparła April stając obok niego, opierając się o drzwi i składając ręce na piersi. - Może po prostu jest zajęty.
-A może przestraszył się odpowiedzialności i zwiał- syknął.
-A może właśnie w tej chwili walczy o życie niewinnych?
-A może ma kogoś na boku?!
-A MOŻE JUŻ NIE ŻYJE?!
Oboje zamilkli odwracając od siebie wzrok.
-Donnie, jesteś niesprawiedliwy i nieuczciwy - powiedziała rudowłosa.
-Ja? - zdziwił się.
-Tak, ty - potwierdziła. - Mówiłeś, że nic nie masz do Sharma, ale cały czas się go czepiasz. Tutaj nie chodzi jego ojca... Ty po prostu nadal nie możesz pogodzić się, że Angel polega teraz na innym mężczyźnie niż swoim tacie.
-April...
-Powinieneś zrozumieć, że Angel to teraz dorosła kobieta i mężatka. Powinna iść własną drogą.
-No to niech idzie, ale nie ze łzami w oczach.
-Możemy jej pomóc, ale nie uzależniać od nas. W pewnym momencie ta nasza rola rodziców staje się mniejsza. Czas by to Leslie zaczęto kontrolować. A mi czasem wydaje się, że zapominasz, że mamy dwie córki.
-Nie zapominam. Leslie jest dla mnie tak samo ważna.
-Rzadko to okazujesz.
Wtedy do laboratorium wparowali Renet, Mikey i Risa.
-Ratujcie! - rzucił Michelangelo.
-Co się stało? - spytał Donatello.
-Mama złamała chyba rękę - wyjaśniła Risa.
-Okay, chodźcie - powiedział Donnie.
Podeszli do biurka. Donatello kazał stanąć jej naprzeciw komputera. Uruchomił go włączając skaner.
-No i? - spytał Mikey.
-Do gipsu - westchnął brat.
-O kurcze - rzuciła Renet.
-Zaraz rozrobię - powiedziała April.
🎄🎄🎄
-Last Christmas, I gave you my heart... - śpiewała Lessie.
-Osz, kurde, Leslie, stól ten durny dziób! - wybuchnął Louis.
Młodsza siostra Angel szła z nim przez miasto śpiewając cały czas świąteczne piosenki.
-Nie mogę przestać, to świąteczny nastrój! - odparła.
-Masz go od miesiąca i cały czas nadajesz to samo! - warknął.- Zmień płytę!
-Okay.
Cisza długo nie trwała.
-Przybieżeli do Betlejem pasterze...
-Nie wytrzymam, nie wytrzymam.... OSZALEJĘ Z TOBĄ KOBIETO!
-Moja wina, że cię frebra trzęsie?
-Niby z jakiego powodu?
-No nie udawaj debila! Dobrze wiesz, że chodzi ci o moją siostrę i szwagra. Szlag cię trafia, że Angel i ty... za żadne skarby!
-To już zamierzchłe czasy! Nie ma o czym gadać. Jedyne co teraz mnie denerwuje to to, że Sharm się słowem nie odzywa od miesięcy.
-O! I tu ci, kurcze, przyznam rację!
Nagle do uszu dwójki dotarły jakieś ciche skołwyty.
-Słyszysz? - spytała Leslie.
-No - przyznał.
Dwójka rozejrzała się po okolicy. Dostrzegła w cieniu zwierzę. Psa. I znali go doskonale.
-Daem? - zdziwił się Louis.
-Daem! - krzyknęła Lessie.
Kucnęła, rozłożyła ręce a suczka wpadła w nią liżąc po twarzy.
-Ty uciekiniero - powiedziała dziewczyna. - Gdzieś ty była przez dwa miesiące? Już myśleliśmy, że zginęłaś na dobre.
-Trochę zmarzła - zauważył Loui. - Zabierzmy ją szybko do kryjówki.
Wziął suczkę na ręce biegnąc wraz z Leslie do domu.
🎄🎄🎄
-Leo, jest już na tyle czysty, że mogę się w nim przejrzeć - rzuciła Karai. - Przestań go tak pucować.
-Jeżeli masz się w nim przeglądać to musi odbijać cały twój charakter i urodę - odparł uwodzicielsko Leonardo.
-Jak znów dysk ci wypadnie to już nie do mnie, dziadku - zaśmiała się.
-Ej, babcia! - krzyknął. - Wnuków jeszcze nie mamy, żeby tak nas nazywano!
-Weź bo wypowiesz to w złą godzinę.
-A co to ma znaczyć?
Leo rzucił gąbkę do wiadra odchodząc od Skorupogromcy.
-Niespodziewane dziecko - wyjaśniła.
-Louis? - zdziwił się. - Louis zaliczył z kimś wpadkę a ja nic nie wiem?! Niech on tylko wróci to ja już mu wygarnę! Całe święta nie będzie mógł siedzieć!
-Leo, ja nie miałam na myśli Louisa i nie chodziło mi o wnuki - wyjaśniła żona.
Leonardo zamilkł podchodząc do niej bliżej.
-Wyjaśnisz mi w końcu o czym ty mówisz? - powiedział.
Karai westchnęła głęboko. Wzięła rękę męża po czym przyłożyła ją do swojego brzucha. Spojrzała na Leo.
-Rozumiesz? - spytała.
Leonardo stanął jak wryty.
-Czy to znaczy, że... że będziemy mieć kolejne... dziecko? - wyjąkał.
Kobieta pokiwała głową z uśmiechem.
-Ale to pewne? - dociekał.
-Na dwieście procent - potwierdziła.
-Boże, jak ja cię kocham! - rzucił Leo podnosząc żonę do góry i przytulając.
Postawił ją ma ziemi spoglądając na jeszcze niewodoczny brzuszek.
-Tyle lat czekania i w końcu... - zawiesił się żółw. - Jak to możliwe?
-Mnie się nie pytaj - powiedziała. - Po prostu się stało.
-Musimy powiedzieć Louisowi.
-Powiemy. Powiemy im wszystkim.
Nagle rozległ się głos ich syna :
-Chodźcie tutaj!
Rodzice chłopaka ruszyli w stronę salonu, wszyscy z laboratorium i Angel z pokoju także.
-Co się stało? - spytała Shell.
-Spójrz - rzuciła Leslie pokazując na suczkę w rękach brata stryjecznego.
-O kurcze! - zawołała Risa.
-Daem! - wykrzyknęła April.
Collie słysząc jej głos od razu podniosła łeb nastawiając uszu i wyskakując z rąk Louiego. Podbiegła do kobiety rzucając się na nią, przewalając ją i liżąc po twarzy.
-No już, już - śmiała się rudowłosa.
-Gdzie ją znaleźliście? - spytał Donnie.
-Na dachu - odparła Leslie.
-Szwędała się przez dwa miesiące tylko po mieście?- zdziwił się Mid.
-Pójdę jej coś przynieść - rzucił Gino.
Ruszył w stronę kuchni.
-To ja pójdę do mamy - dodał Raph do pozostałej dwójki. - Coś długo nie wychodzi.
🎄🎄🎄
Raphael podszedł do drzwi pokoju, ale nie słyszał żadnej rozmowy. Zupełnie jakby nikogo tam nie było.
-Mona? - zaczął pukając. - Mona, mogę wejść?
Nikt mu nie odpowiedział. Żółw nieco zmartwiony otworzył drzwi wchodząc do środka. Jego żona leżała na łóżku patrząc w niewiadomy punkt.
-Mona? - powtórzył.
Podszedł do niej po czym siadł obok. Położył jej rękę na talii.
-Powiesz mi? - dociekał.
-Salamandria... Salamandria straciła władcę - westchnęła. - Mój ojciec zmarł dziś rano.
-Co? - nie dowierzał mąż. - R'Akmort umarł? Ale jak? Przecież był w dobrej formie.
-Rozległy wylew - wyjaśniła. - Kilka minut i było po nim.
Raph położył się na jej ramieniu obejmując czule.
-W święta - szepnął.
-A najgorsze jest to, że dzieci nie zdążyły się z nim pożegnać. Ani my.
-Lecisz na Salamandrię?
-Teraz nie mogę. Wszyscy są zajęci a poza tym są święta. Polecę za dwa dni.
-Okay. Musimy powiedzieć dzieciakom.
Wstał po czym pomógł wstać Monie. O dziwo nie znosiła tego ze zbyt wielką rozpaczą, ale też nie wyglądała na spokojną. Była przygaszona.
🎄🎄🎄
-Taka informacja - rzucił Gino wracając z jedzeniem dla Daem. - Chyba komuś coś pali się w piekarniku.
-Dżizas, moje ciacha! - krzyknęła Risa biegnąc do kuchni.
-Ostrożnie! - zawołała za nią Renet. - Żebyś też nie złamała ręki!
Jej kończyna była już podwiązana i unieruchomiona.
Gino dał Daem jedzenie chcąc wrócić do ozdób gdy nagle zauważył mamę i tatę pochodzących do całej reszty.
-Hej mamuś - powiedziała Shell. - Coś się stało?
-Niestety - westchnęła.
-A co konkretnie? - dociekał Mid.
Lisa spojrzała na Rapha. Żółw skinął głową.
-A więc? - cisnął Mikey.
-Dzisiaj rano... - zaczął Raphael. - Dzisiaj rano zmarł dziadek R'Akmort.
Trio stanęło jak wryte. Po chwili Gino potarł ręka czoło, Shell z Midem spuścili głowy. Reszta milczała.
-Polecimy tam? - spytała córka.
-Po świętach - odparł Raph.
-Czyli mamy siedzieć tu dwa dni i udawać, że nic się nie stało? - oburzył się Middletron.
-Mid - syknął na niego Leo.
On i Karai musieli poczekać z radosną nowiną.
Risa wróciła do salonu po uratowaniu cudem ciastek. Mama wyjaśniła jej przyczynę smutnych twarzy.
-Słuchajcie - zaczął Louis. - Wiem, że to może nieodpowiedni moment, ale... powinniśmy oderwać się na chwilę od tego wszystkiego. Choć na chwilę. Chodźmy na lodowisko.
-No i jak ty sobie to wyobrażasz? - spytał z sarkazmem Gino. - Będziemy szaleć na lodzie olewając śmierć dziadka?
-Nie, Louis ma rację - przyznał Raph. - Musimy odpocząć od przygotowań. Pójdźmy na to lodowisko.
🎄🎄🎄
Rodzina Hamato weszła do budynku. Okazało się, że już ktoś ich uprzedził w pomyśle. Casey i Caleb grali w hokeja, Rose natomiast stała przy barierce bijąc brawa dla każdej strzelonej bramki.
-Kurcze, widać, że oni w tej Kanadzie to się tobą, synu, zajęli - stwierdził ojciec. - Przebiłeś staruszka.
-Jak to mówią uczeń przerósł mistrza - rzekł z pysznym uśmiechem.
-Hej, Hamato nas zaszczyciło! - zawołała Rose widząc rodzinę pochodząca do nich.
-Hej - powitała wszystkich Leslie ze spuszczoną głową.
-Coś się stało? - spytał Casey.
-Grinch się chyba wkradł na te święta - rzuciła Risa. - Mama złamała rękę, swoją drogą przeze mnie, dziadek R'Akmort zmarł dziś rano, Sharm się nie odzywa, a ciocia April i wujek Donnie poszli na noże. Jeszcze coś?
-Jej, aż tyle? - zszokowała się Rose.
-Wiecie, nie rozwiążę waszych problemów, ale wiem, że nic tak nie poprawia humoru jak tylko wejść na lód i pojeździć - wyjaśnił Caleb. - Choć, Shell.
Chłopak wyciągnął rękę w jej stronę.
-Nie powinnam - odparła. - Nie mogę.
-Idź, Shell - rzucił Raph.
Córka spojrzała na niego zdziwiona po czym weszła na lód. Caleb pociągnął ją za ręce.
-No dalej, piękna - zachęcił ją. - Przecież umiesz. Prawa, lewa, prawa, lewa...
Dziewczyna zaczęła ruszać się z nogi na nogę. Następnie dołączyli do nich: Leslie, Louis, Mid, Gino, Mike, April, Leo z Karai.
-Nie umiem - powiedziała kobieta chwiejąc na łyżwach.
-Spokojnie, trzymam cię - zapewnił ją jadąc tyłem i prowadząc żonę. - Choć babciu.
-Spadaj, dziadu! - krzyknęła odpychając go. - Jestem młodą matką z rosnącą w brzuchu Pawą!
-Chciałaś powiedzieć Isami - zaśmiał się Leo. - To będzie chłopiec.
-Dziewczynka! - zawołała.
-O czym wy mówicie? - wtrącił nagle zdezorientowany Louis.
Rodzice chłopaka stanęli w miejscu patrząc na syna z przerażeniem.
-Będę miał rodzeństwo? - spytał.
-Cóż... - zaczął Leonardo.
-Tak- potwierdziła mama.
Louis wpadł jej w ramiona jak błyskawica. Małżeństwo spojrzało po sobie zaskoczone.
-To super - przyznał syn. - Ale czy nie lepiej będzie Rei albo Christian?
-Rozważymy propozycje - zaśmiał się Leo.
Tymczasem Angel siedziała na trybunach nerwowo wpatrując co chwilę w telefon. Nadal czekała na ten zbawczy telefon od Sharma. Donnie podszedł do niej siadając obok.
-Aniołku, a ty nie idziesz się bawić? - spytał.
-A mam powód? - odparła zrezygnowana.
-Masz. Święta - rzucił.
-Święta bez męża. A zresztą co ja się oszukuje? Albo mnie zostawił albo nie żyje.
-Nie myśl nawet w ten sposób.
Nagle do dwójki pobiegł Louis.
-Słuchajcie, muszę wam coś powiedzieć! - zawołał.
-Oddech i wtedy mów - poradził mu Donatello.
-Będę miał rodzeństwo - wyjawił.
-Że co? - Angel aż się poderwała. - To wielkie gratulacje.
-Angie, idziesz ze mną na lód! - rzucił. - Musimy jakoś to uczcić.
Z
anim dziewczyna zaprotestowała, brat wyciągnął ją już na śliską nawierzchnie. Chwycił ją za boki unosząc do góry.
-Wariacie, postaw mnie! - rzuciła rudowłosa.
-Będę starszym bratem! - zawołał. - Przecież to najwspanialsza wiadomość na świecie!
-Dobra, ale mnie postaw! - powtórzyła. - Nie chce skończyć w te święta w łóżku z połamanymi nogami.
Louis opuścił siostrę na lód przytulając z całej siły i kręcąc z nią na śliskiej powierzchni.
April pojechała do barierki blisko Donniego.
-A ty dlaczego nie jeździsz? - spytała.
-Nie chce mi się - odparł.
-Donnie - zaczęła kładąc mu dłoń na jego ręce. - Przepraszam. Przepraszam, że się uniosłam.
-Ja też. Nie powinniśmy kłócić się w święta.
-Właśnie. To jak? Wejdziesz na ten lód?
-Muszę zająć się Leslie. Za bardzo jej folgowałem.
Żółw pewnym krokiem pojechał w stronę młodszej córki.
-Cześć, tato- przywitała się. - Jak chcesz pojeździć z Angel to jest z Louisem.
-Wiem, ale ja nie do Angel. Przyszedłem do ciebie.
-Do mnie? To coś nowego.
-I teraz tak będzie. Angel odstawię a zajmę się tobą.
Nieoczekiwanie Lessie skoczyła na ojca przytulając go.
-Nawet nie wiesz, jak tego chciałam.
Donatello obiął ją najmocniej jak umiał.
-Mid, uważaj, bo... - nie dokończył Raph.
Za późno. Syn wpadł na swoje rodzeństwo i Risę.
-Auć - syknął Gino.
-Sorki, zagapiłem się - przeprosił Middletron.
Cała czwórka powoli wstała. Trio podjechało do rodziców do barierki.
-Wiecie, co wam powiem? - rzucił Raphael do dzieci i żony. - Nawet jeśli R'Akmort nie żyje, to musimy żyć dalej. On pewnie patrzy na nas z góry i chce, żebyśmy się bawili. Mamy święta, no nie?
-Mamo? - spytała Shell.
Mona spojrzała na nią wzdychając ciężko i wstając. Ruszyli podbijać lód.
-O mój...-zawiesił się Louis.
-Nie mów, że dostałeś zawału z tego szczęścia - zaśmiała się Angel.
-Angie, patrz.
Dziewczyna odwróciła się zauważając w drzwiach na lodowisko jasną postać i wiedziała, że ją zna.
-Sh - Sharm? - wyjąkała.
Rzuciła się pędem w jego stronę. Przeskoczyła barierę i zatrzymała się przy nim. Nieoczekiwanie zamiast dawki czułości, Sharm dostał ostro z liścia. Jednak już po tym Angel przytuliła się do niego.
-Wesołych świąt, kochana - powiedział.
-Gdzieś ty był? - odparła. - Dlaczego się nie odzywałeś?
-Walki były właściwie co kilka minut. Gdy nie brałem w nich udziału pracowałem jako sanitariusz. Ledwo nadążałem coś zjeść.
Wtedy dopadła ich reszta rodziny.
-Szwagier, masz straszny ochrzan ode mnie - stanęła Leslie.
-I drugi od teściów - dodał Donatello.
-Ale nie dzisiaj i nie w ten wyjątkowy dzień - rzuciła Renet.
-Wesołych świąt dla wszystkich! - zawołała Risa.
W oddali rodzina Jones'ów przyglądała się temu uroczemu obrazkowi.
-Słodcy aż do przesady - skomentował Casey.
-Przestań, ja tam im zazdroszczę takiej rodzinki w kupie - odrzekła Rose.
-A czegoś ci brakuje?
-Nie wiem. A może trochę ciepła tego rodzinnego nastroiku. Kto wie, może to moje ostatnie chwile, Casey. Może ja mam na przykład... Guza mózgu!
-Gdzie?
-W d... W asino!
-Że gdzie?
-Tam gdzie jest ciemno!
Caleb zaśmiał się :
-Uwielbiam was. Po prostu was uwielbiam!
THE END
Wesołych świąt moje gwiazdki 😉🎄
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top