Szpital| Mystrade
Mycroft wpadł na Baker Street z prędkością światła. Dlaczego nagle zaczął się przejmować? To nie pierwsza i ostatnia tak sytuacja, jego brat lądował w szpitalu, a on nawet wtedy nie podniósł głowy znad sterty papierów. Wiedział, że on sobie poradzi. Ale teraz...
- Pani Hudson, szybko kartka! - krzyknął już od progu.
Znowu nie ma Johna. Odkąd wyprowadził się do Marry, trochę tu pusto i... Martwo.
- Ależ, Mycrofcie, tu jest pełno kartek!
- Kartki z jego cholerynami narkotykami! Znowu wziął - wytłumaczył pokrótce, sam już całki skupiony na znalezieniu felernego skrawka papieru - Szybciej... - poganiał się ciągle nieświadomie. Tak bardzo nie chciał kogoś znowu stracić.
Przeszukał biurko i kierował się w stronę biblioteczki. Gdzieś musi być. Zawsze ją zostawiał zgodnie z umową. Musiał, tak zaraz się znajdzie i wszystko wróci do normy... Słyszał jak pani H. zrzuca poduszki na podłogę, by móc sprawdzić resztę kanapy. Jak przez mgłę zobaczył nieszczęsną czaszkę Bill'ego. Przecież Sherlock ją bardzo lubi, podpowiedział mu ociężały mózg.
Zbyt wolno...
Podbiegł do niej i spod niej wyciągnął chaotycznie zapisaną listę.
Zbyt wiele...
Przeciął pokój i zbiegł po schodach. Na dole czeka na niego Greg, da radę dowieść go do szpitala na czas. Szybciej! Wystukał sms do lekarza w szpitalu. Ma odpowiednią pozycję, czas by ją powykorzystywać. Może to pomoże. Zaoszczędzi czas, podadzą odpowiednie leki, przeczyszcza żołądek. On naprawdę nie wiedział co się może stać przy tak dużej ilości używek we krwi. Co wtedy robić, jakie leki? A może żadne i lekarze wraz z rodziną czekają na cud medyczny?
- Jedź już! - krzyknął nie myśląc nawet o zachowaniu swojego profesjonalnego tonu. Nie potrafił. Teraz liczyło się tylko życie brata. Chciał przy nim być, nawet jeśli tamten nie życzył sobie jego obecności.
Gdy jechali, czując na sobie ciężar czasu przypominali sobie jak jeszcze miesiąc temu, jechanie tym autem przez miasto było ich codziennością. Greg odwoził go do biura po bardzo miło spędzonej nocy, a on kupował mu w zamian kilka pączków do pracy. Przecież i tak je spalą. Teraz wszystko było inaczej. Straszy Holmes naprawdę nie wytrzymałby straty jeszcze jednej bliskiej osoby. A coraz to nowsze sytuacje sprzed czasu rozstania jego i policjanta uświadamiały mu, że i ta strata była czymś poza skale. Ale co on mógł zrobić?
- Dziękuję, że mnie podwiozłeś - wykonywał ruchy automatycznie. Otworzył drzwi. Jedna noga, druga. Wstał i rzucając ostatnie spojrzenie kierowcy pobiegł do wnętrza budynku. Był teraz spokojniejszy. Jakby niema rozmowa z dawnym kochankiem pomogła mu na tyle, że jego umysł uspokoił się. Chociaż trochę. Nadal musiał szybko iść do brata, jednak teraz czuł wsparcie. Nie jest sam. Miał ludzi wokół, którzy mu pomogą. Wbiegł do holu głównego i niezaprzątając sobie głowy pytaniem o numer sali, wystukał kolejną wiadomość.
"Gdzie on jest." - rażące światło ekranu odbijało się w jego oczach kiedy, praktycznie na oślep, biegł po schodach w górę.
"Sala 315" - odpowiedź przyszła szybko. To pewnie któraś z pielęgniarek odpisuje. Jeśli doktor nie może, bo... Operacja? Zabieg? Powikłanie? Tak bardzo chciał, żeby było już po wszystkim...
Poczuł jak nogi się pod nim uginają. To tutaj. Numery nieparzyste po lewej... Jeszcze kilka kroków i będzie przed drzwiami, jednak korytarz nienaturalnie się wydłużał. Jakby ciągle stał w miejscu. Tam dowie się czy Sherlock ma się lepiej, czy mu pomogli. Postawił prawą nogę o kilka centymetrów dalej, lecz nie zdążył wykonać innego ruchu. W głowie mu pociemniało, a obraz zaczął być zaskakująco rozmazany... Przecież ma dobry wzrok... Co je...
***
Było zdecydowanie zbyt cicho. Tylko cichy natarczywy dźwięk wyrywał go powoli ze stanu nieświadomości. Irytujący głosik powtarzający jego imię.
- Mycroft - był zbyt wyraźny. Musiał pochodzić z rzeczywistości. Powoli otworzył jedno oko, potem drugie. Poraziło go szpitale światło. Świetlówki są tu zbyt jasne, to trzeba zmienić zapisał sobie w pałacu. Nie kontaktował jeszcze do końca ze światem, ciesząc się chwilą niepamięci i spokoju, choć nawyki głowy rządu się chyba nie zmieniają.
- Mycroft! - teraz otrzeźwiał. Ten głos rozpozna wszędzie... Umarł?
- Umarłem - wyszeptał półprzytomnie
- Skoro tak i ja teraz jestem trupem - nadeszła do niego ironiczna odpowiedź.
- Sherly? Żyjesz? Tak się bałem... -odezwał się w końcu zabierając się na odwagę do odwrócenia głowy. Przez głowę przeleciały mu obrazy sprzed... Nie wie ilu minut? Godzin? Pamięta, że się martwił. Obok niego przypięty do maszyn ogromną ilością kabelków leżał jego braciszek. Był blady, jednak poza tym detektyw, którego zna cała Anglia wyglądał tak jak wcześniej. Na szczęście.
- Żyje. Nigdy się tak nie przejmowałeś, braciszku. Co się stało tym razem? - zapytał kąśliwie młodszy.
- Uderzyłem na korytarzu o ścianę - powiedział pierwsze co mu wpadło do głowy. Może się nabierze?
- Szeptałeś moje imię przez sen, idioto - zaśmiał się nie wesoło brunet - To było całkiem miłe, że się przejąłeś.
Tak naprawdę mężczyzna był w większym szoku niż wtedy gdy John zastrzelił taksówkarza, ratując mu życie. Ten człowiek, Brytyjski Rząd w jedenej osobie, nigdy nie zamartwiał się tak bardzo, że w drodze do sali szpitalnej po prostu padł ze zbyt dużego stresu. A przyjemniej nigdy nie odważył się tego pokazać. W końcu rodzina Holmesów słynęła z braku serc. Tak było zawsze ale..
- Co się zmieniło? - zapytał skrzypek
- Co miało?
- Ty - odparł prosto mężczyzna - Nawet jeśli robiłeś pod siebie po usłyszeniu strasznej historii jak byłeś mały i musiałeś spać sam w pokoju podczas burzy nie przyznawałeś się na drugi dzień, że się bałeś. A teraz... I to jeszcze o mnie. Kto cię zmienił - zapytał twardo. Musiał wiedzieć kto potrafi wywrzeć na jego bracie tak wielkie wrażenie, że z nieczułej skały, powoli zmieniał się w uczuciowego człowieka.
- Nie wiem - Skłamał gładko. Wiedział, że to przez Grega i jego człowieczeństwo. Uczył go powoli, podczas tych spędzonych we dwóch wieczorów, tego co najważniejsze. Pewnie on nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że ma za kochanka uczuciową kalekę, a może... Właśnie dlatego zgodził się na jego nietypową propozycję?
- To był eksperyment - powiedział Sherlock - Nie zażyłem nic, nie wciągnąłem. Od dawna jestem czysty. Chciałem zobaczyć jak bardzo zmieniłeś się przez kontakt z Grahamem. Nawet nie przejrzałeś mojego podstępu. Jak widać ten policjant ma na ciebie zbawienny wpływ. Jest jak John dla mnie. Uczysz się od niego prawda? Co to uczucia i jak to jest gdy ktoś prawdziwie lubi spędzać z tobą czas.
- Nie kontaktuję się już z nim - przerwał mu oschle - Od miesiąca. I ma na imię Greg - poprawił go odruchowo - Poza tym. Nie masz co robić odkąd Johna nie ma? - wiedział, że ten idiota chciał go sprawdzić, ale czy nie mógł po prostu porozmawiać? Chyba nigdy nie będą normalni.
- Ależ oczywiście! A kto podwiózł cię pod samo wejście do szpitala?- wybuchnął.
Chciał pomóc swojemu bratu. Po raz pierwszy od bardzo dawna ten egoistyczny narkoman ciastek znalazł sobie kogoś stałego. Kotwice i bezpieczeństwo. Trzeba bowiem wiedzieć, że ich rodzina, a przynajmniej najmłodsze pokolenie desperacko próbuje znaleźć stabilizację myśli. Coś co jest w stanie powstrzymać natłok zbyt genialnych i zredukować te najgłupsze. Tym dla Mycrofta był Lestrade. Kiedy zniknął, ten znowu pogrążył się w papierach, próbował uciszyć głos w głowie zbyt dużą ilością ćwiczeń jak na niego, tym razem nie jedząc wcale. Schudł i choć Sherlock mu tego nie powiedział, to wyglądał o wiele lepiej. Tylko czemu w takich okolicznościach? Musiał ich pogodzić, za wszelką cenę.
- To był tylko akt dobrej woli, bracie. Normalni ludzie tak mają, że wykonują czasem jakieś miłe gesty w stronę innych - wytłumaczył mu ze znużeniem straszy. Nie chciał robić sobie nadziei.
- A podobno jesteś najmądrzejszy z naszej trójki... - wyszeptał do siebie detektyw konsultant. Wiedział, że w ich rodzinie okazywanie sobie uczuć praktycznie nie istniało, jednak on mógł się choć trochę tego nauczyć. Na przykład ze swojego biura. Jego asystentka ciągle podrzuca mu oferty pracy na doradcę. To są jej kochankowie lub przyszli partnerzy. Nie takie rzeczy robi się z miłości, czy zwykłej fascynacji, a przecież i ona potrafi przerodzić się w coś głębszego.
- Trójki? - tym razem wszechwiedzący Rząd Brytyjski nie przewidział, tak wielkiej pomyłki w liczeniu do dwóch. O czymś nie wiedział?
- Nie ważne, lepiej wstawaj z tego łóżka i biegnij pogodzić się ze swoim Romeo - młodszy całkowicie zignorował wzmiankę o rodzeństwie. Najwidoczniej trzeba spotkać się na herbatę. Na ten przykry obowiązek aż się wzdrygnął
- Wracam do domu. Nie ma po co łamać sobie głowy nad tym co nie może istnieć - powiedział z goryczą Mycroft i chwiejnie wstał - Do zobaczenia wkrótce, Shelrocku - powiedział jeszcze i wyszedł.
Ale Sherlock już wiedział, ze musi postarać się bardziej, aby jego brat był szczęśliwy.
Pora na odwdzięczenie się za te wszystkie drobne czy większe przysługi. I jemu to się uda. Musi ich tylko popchnąć ku sobie.
I on już ma plan.
------------------------------------------------------------------
Okej. Na wakacjach od razu więcej weny jak widać. Kto wie może jeszcze dziś pojawi się następny shot? A raczej kontynuacja tego tutaj.
! Wyjaśniam czemu akurat ten ship; Może i kanoniczne to nawet ich spotkanie nie było, jednak Mycroft jest dla mnie bardzo dobrą i ciekawą postacią. Warto rozwinąć jego wątek, a Mystradów na wattpad i w sieci za dużo nie ma. Poza tym zbyt kusiła mnie wizja Sherlocka shipera, żeby tego nie napisać. !
I nie martwcie się, Sherlock też przecież kogoś ma...
Do następnego,
Haribo ~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top