Skrzypek na dachu | SHERIARTY

- Dach St. Bart's. Po trzech latach znowu spotykamy się w miejscu, w którym się na ten czas rozstaliśmy... Wiedziałem, że nie będziesz taki głupi, żeby się zabić... - uśmiechnął się.

- Po co mnie tu sprowadziłeś? – zapytał detektyw. Słyszał bicie swojego serca. Pierwszy raz nie miał pojęcia, co może się wydarzyć.

- Oj, Sherly, chciałem cię po prostu zobaczyć...

- Umarłeś. Widziałem, jak strzelasz sobie w głowę.

- Ja też nie jestem idiotą, jak już pewnie zdążyłeś zauważyć - zirytował się lekko. – Naprawdę myślałeś, że cię zostawię? Pośród tych nudnych ludzi...

- Ja... - zaczął Sherlock. – Ja nigdy nie wierzyłem w to, że byłeś martwy...

Jim uśmiechnął się szeroko i podszedł bliżej do detektywa.

- Tym razem nie każę ci skakać.

- Co za miła odmiana... - powiedział z uśmiechem Sherlock.

- Do niczego cię nie zmuszę, ale... poproszę. – Mówiąc to, wyjął ze swojej czarnej torby skrzype.

- Zagrasz coś dla mnie?

Zaskoczony brunet powoli sięgnął po instrument trzymany przez Moriarty'ego. W ciągu trzech ostatnich lat skomponował wiele utworów, ale naprawdę zadowolony był tylko z jednego. Z tego, który napisał właśnie dla najniebezpieczniejszego kryminalisty na świecie.

Wziął w dłoń smyczek i zaczął grać. Na początku mocno i szybko, potem stopniowo zwalniał. Nuty płynęły delikatnie, spokojnie. Potem, muzyka znów nabierała mocy, gdy detektywem szarpały emocje. To był jedyny utwór, w który włożył tyle uczucia, w całym jego życiu. Gdy skończył, zorientował się, że po jego policzku spływa kilka łez. Szybko otarł je rękawem, nie chcąc, by ktokolwiek je zauważył.

Ale Jim patrzył na niego cały czas. Widział, ile zaangażowania wkłada w grę, jak wiele emocji się w nim kotłuje. Podszedł do niego i dotknął dłonią jego policzka.

- Dziękuję – wyszeptał, czując zbierające się w jego oczach łzy i odszedł w stronę drzwi.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top