Ostatni akt - Johnlock

- To koniec Sherlocku – powiedział czarnowłosy

- Tak, w istocie

- Masz jakiś genialny plan jak ocalić twoich przyjaciół?- ironiczne pytanie padło z ust człowieka, który zniszczył mu życie

- Tak

- Czyżbyś znów szykował jakąś intrygę? Nie pokonasz mnie tą samą bronią co dekadę temu mojego poprzednika

- Wiem – Sherlock pewnie mówił słowa, które z bólem przechodziły mu przez gardło

- Więc, co zamierzasz? Musisz coś wymyślić, a że masz największy mózg w tej okolicy...

- Wiem co muszę zrobić, jak dokonam tego, Ty masz odstąpić od swoich planów i zostawić moich przyjaciół w spokoju

- W rzeczy samej – odprał dumny siebie mężczyzna

- Zrobisz to? - musiał się upewnić, że Johnowi nie stanie się krzywda

- Tak

- A więc postanowione

Chwile patrzyli na siebie w milczeniu, po czym mężczyzna odwrócił się w stronę drzwi na klatke schodową, przekręcił tylko głowę w kierunku geniusza

- Powodzenia, panie Holmes –  rzekł i odszedł zostawiając drugiemu czas na podjęcie decyzji


Detektyw wyjął telefon z kieszeni jego ulubionego płaszcza. Wybrał numer,który znał tak dobrze, że nawet za sto lat byłby w stanie wyrecytować go bez zawachania. Niestety, to był ostatni raz gdy używał tego wyjątkowego ciągu cyfr. Wystukał go i wcisnął zielony przycisk z niepokojem czekając aż właściciel tego numeru odbierze. Ostatni raz...

- John? - drżący głos w słuchawce wykrztusił w końcu jakieś słowo, detektyw wiedział, że Jonh widzi go z dołu

- Sherlock?! - niespokojny odbiorca wyraźnie się denerwował – Co ty tam robisz? Chodź do mnie.

- Nie mogę – mężczyzna po drugiej stronie najwyraźniej próbował zachować pozory opanowania

- Dlaczego? Sherlock, do cholery, mów co jest! - John już nad sobą nie panował – Proszę Cię, nie wygłupiaj się

- Ja wcale się nie wygłupiam.., - odparł głos geniusza

- Mów co się dzieje!

- Nie mogę... - Sherlock nabrał powietrza w płuca, teraz będzie musiał warzyć wszystkie słowa – John.... To co teraz powiem jest bardzo, bardzo ważne i chce żebyś je zapamiętał... - wydusił z siebie drżącym głosem

- Dobrze, Sherlock ale potem masz od razu zejść z tego pieprzonego dachu do mnie – powiedział szybko drugi człowiek i szybko dodał – Mów

- Oglądaliśmy kiedyś takie show... - zaczął – W sumie to Ty i pani Hudson na to patrzyliście. Jakiś ckliwy romans.... - nagle przerwał mu głos w słuchawce

- Co to ma do tego, że stoisz na dachu i wyglądasz jak jakiś samobojca!

- Już Ci mówię – głos w słuchawce zaczął być lekko nerwowy – Nie przerywaj mi, mamy coraz mniej czasu...

- Dlaczego niby!? - John z góry wyglądał jakby zaraz miał popędzić w stronę budynku, do niego, do jego przyjaciela.

- Nie mogę powiedzieć – uciął szybko mężczyzna i szybko zmienił temat – Pamiętasz ten film?

- To był serial, Sherlocku – odparł odruchowo John

- Tak, możliwe... Tam taki chłopak stał tak jak ja... - zawahał się tylko chwile – i tak jak ja chciał coś komuś przekazać, pamiętasz?

- Do czego zmierzasz? - głos przyjaciela stal się nagle bardziej nerwowy i podejrzliwy

- Chce Cię przeprosić, John.

- Za co?

- Za to, że nie wypije z Tobą już herbaty, ani nie zagram ci na skrzypcach o piątej nad ranem tłumacząc się bezsennością. Niestety nie odwiedzę z Tobą British Musem, choć chciałeś tego w zeszłą wiosnę, tak pamiętam to.

- Co się dzieje?

- Nic, chciałem żebyś to wiedział. I jeszcze jedną ważną rzecz... - żaden z nich nie ukrywał uczuć, maska obojętności spłynęła z twarzy detektywa razem z samotną łzą

- Jaką? - Z drugiej strony można było wyraźnie usłyszeć pociągnięcie nosem
- Znasz mnie jak nikt... i chciałem żebyś zapamiętał mnie, gdzieś w swoim własnym Pałacu Myśli, który stworzyłeś podczas znajomości ze mną, w jakimś jego cichym zakamarku jako... - głos odmawiał posłuszeństwa człowiekowi, który przecież zawsze był spokojny i opanowany – jako...

- Jako kogo, Sherlocku?

- Przyjaciela.. - wyszeptał Sherlock, nie miał już czasu, trzeba było kończyć, choć tak bardzo nie chciał– Żegnaj... Przyjacielu... - zdążył powiedzieć tylko tyle przed tym jak zrzucił komórkę w dół

- Sherlock! - krzyknął John chcąc w ten sposób powstrzymać go przed tym co nie wątpliwie zamierzał zrobić

- Wybacz mi John... - powiedział jeszcze cichutko najsławniejszy detektyw na chyba całym świecie i rzucił się w dół

- Sherlock, nie! - przez upiorny świst usłyszał niewyraźne krzyki jego najlepszego przyjaciela... i nim śmierć otuliła go na dobre zdążył jeszcze pomyśleć, że to był najlepszy czas w jego życiu.

Zamknął oczy.
Nie czekał na niego materac czy usnuta intryga.
Nie tym razem,
Choć to ten sam dach
Nie mógł powstać z tego upadku.
Ostatnia sprawa, ostatni krzyk.
I jedna jedyna łza żalu i bólu.

Ale...czego nie robi się z miłości? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top