Anioł|Sheriarty

Nie wiedziałem, że spotkam kiedyś kogoś takiego.

Anioł Śmierci. Mój anioł. Podobno nie istnieją ludzie sobie przeznaczeni. A tu popatrz, Upadły. Kiedyś mówił, że wybranie strony aniołów nie czyni go nim, jednak ja - jak to ja. Nie wierzyłem mu. Znalazłem go pośród tysiąca innych, małych, nic nie znaczących istot. Taki piękny, jarzy się wewnętrznym światłem. On ma chronić mnie, ja jego. Wspólna śmierć lub raj na Ziemi. Tacy sami, ale różni. Lustrzane odbicia. Jednak każdy z nas to oryginał.

- Jesteś w końcu - odezwałem się widząc kto pojawił się w zasięgu mojego wzroku.

- Czego chcesz? - oschły ton jego głosu wywołał u mnie niekontrolowane ciarki. Idealny.

- Oh, Sherly... Nie możemy się spotkać bez powodu? Tu, na szczycie tego pięknego wodospadu. Wiem, że pamiętasz. Inna epoka, ludzie i czas. Ale nie martw się, finał będzie taki sam - powiedziałem z chytrym uśmieszkiem.

Nie bałem się ani śmierci, ani porażki. Już wygrałem. Chciałem się tylko odpowiednio pożegnać, a potem utopić się w mętnych wodach. Oczywiście z przesłanym detektywem, jakim byłbym antagonistą? A przecież każda bajka go potrzebuje.

- Nie wiem o co ci chodzi tym razem, ale jeśli to kolejna gra..

- Skądże znowu! - zaprzeczyłem od razu - To czysta sytuacja. Bez podstępu, bez planu. Chcę...

- Tak? - widać było, że Holmes jest zdenerwowany. Nie umiał wyczytać całości. Umykały mu te drobne szczegóły, które ja uwielbiałem.

- Mów

- Chciałbym... Przeprowadzić eksperyment... - mruknąłem niezbyt wyraźnie, jednak aniołek chyba się domyślił

- Twoje eksperymenty nigdy nie kończą się dobrze.

- Uwierz, że ten jest wyjątkowy - stwierdziłem spokojnie

- Tak... Z pewnością - wyszeptał jakby do siebie. Jego oczy uważnie śledziły moje ruchy. Analizował i czekał na jakiś alarmujący sygnał.

Nie chciałem tu kończyć. W końcu miałem kogo dręczyć. Miałem pod sobą cały świat, niezliczonych szpiegów, zabójców. Umowy z głowami państw i szefami mafii. Tak długo na to pracowałem, spisywałem, zabijałem czy działałem kilka lat na te, najwidoczniej bezsensowne rzeczy. Ulotne jak słowa piosenki na wietrze i życie moich ofiar.

Zamina planów.

Zaśmiałem się na ten mroczny humor, zyskując sobie czujne spojrzenie lodowatych tęczówek prosto w moje, barwy płynnej, gorzkiej czekolady.

- Z czego się śmiejesz, Moriarty? - wysyczał przez zęby podejrzliwie.

Nie było z nim doktorka, trochę szkoda. Ten niby nic nie znaczący robak, czasami mu się na coś przydawał. Przy nim potrafił lepiej chować emocje. Było więcej zabawy, jednak jestem geniuszem... Jakoś sobie poradzę

- Ja? Z niczego. Wracajmy do eksperymentu - dodałem od razu

Widać było, że Sherly się spiął. Czyżby wiedział o co chodzi? Przeczuwał to? Zgadł? Nie, tego nie wiem. Mogę spekulować, że wpadł na to dopiero teraz i zamierza się wycofać. Ale kim ja bym był gdybym na to pozwolił? Już za późno...

- Nie, nie uciekniesz. Jeśli się stąd ruszysz, uwierz, zastrzelę Johna i tę jego marną żonę. A jeśli nie ja, ktoś taki znajdzie się naprawdę szybko - zgasiłem go tym. On i jego pieprzona sprawiedliwość. A on mi mówił, że nie jest aniołem. Przecież nawet one ćpają. Chmurki i cholerną ambrozję, ale na pewno coś.

- Nie zamierzam się wycofać - odparł twardo, ale ja już wiedziałem. Jest mój i zagra jak sobie tylko zamarzę, a jeśli zapragnie coś zmienić jego kochani ludzie stracą lata, pięknego, nudnego życia. Nic specjalnego, robota jak w każdy weekend.

Powoli zbliżyłem się do detektywa. Ah, tak mi będzie brakować tych naszych przepychanek, gier, w które był zaangażowany cały Londyn... Jego chłodnego i obojętnego spojrzenia. Nie cofał się, ciągle oceniał i analizował. Czy to już? Teraz zechcę skrócić jego życie, czy jeszcze się z nim podroczę? Mylił się i zaraz miał się o tym przekonać. Dotkliwie.

- Po prostu zamknij oczy... To nie boli - wymruczałem mu do ucha, gdy zbliżyłem się na tyle by móc to zrobić.

Potem szybko chwyciłem jego twarz, rozkoszując się zaskoczeniem na twarzy bruneta. Miał takie ładne i dobrze zarysowane kości policzkowe. Poparzyłem w te inteligentne oczy po raz ostatni i...

Pocałowałem go. Subtelnie i delikatnie. Nie denerwowałem się. Jak mnie odrzuci, po prostu zrzucę go z klifu. I tyle. Ja sam nie dokładnie potrafię zdefiniować co do niego czuję. On na razie jeszcze chyba próbuje ogarnąć co się stało, może zawiesiłem mu pałac pamięci?

O nie

Jak mi przykro

Nie, jednak jest okej. Dziś trupów nie będzie... Nie licząc tej kobiety, która krzywo na mnie popatrzyła trzy godziny temu. Ale teraz liczy się mój mały, słodki skarb. Kocha mnie? Pewnie jeszcze nawet nie wie jak to nazwać. Kaleka uczuciowa. Ale w końcu na coś się zdecydowałem go całując. Miłość? Od psychopaty? Czy zwykła obsesja zakończona oznaczeniem swojej zdobyczy?

Poczekamy, zobaczymy... Ale teraz trzeba wykazać się aktorsko

- What, honey...? Tego się nie spodziewałeś... - wszeptałem mu zmysłowym głosem. Teraz jest on, ale kto wie co stanie się jutro?

Obsesja, uczucia nie istnieją. Jest tylko mrok, ja nim jestem. Królem piekła. Zaprowadzę go na samo dno jego osobistego koszmaru, potem zostawię, aby nie mógł się uwolnić.

Zniszczę Sherlocka Holmesa

I nikt ani nic mnie nie powstrzym...

- Sherl...? - zduszony krzyk wyrwał się z moich ust, gdy mój niedoszły kochanek wbił mi nóż w plecy.

Dosłownie.

Teraz spadam krwawiąc. Co przeoczyłem? Ja już wiem, jednak ja też mam swoje asy.

W ostatniej chwili chwytam go za płaszcz i ciągnę za sobą. Na równych prawach.

W końcu bajki nie zawsze muszą kończyć się happy endem.

Zamykam oczy. Uśmiecham się po raz ostatni na tym świecie.

Mogłeś żyć.

Wybrałeś prawdziwe piekło...

Aniołku.















---------------------------------------------

Witam drodzy państwo. Ja to tu tylko zostawię.

Dobrego wieczoru/nocy/dnia aniołki

Haribo ~







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top