𝗠𝗔𝗥𝗧𝗪𝗬 [thiam.]


Znasz taki moment swojego życia, kiedy w końcu nie masz sił dłużej udawać, że dasz radę przeżyć bez miłości swojego życia? Też kiedyś tak myślałem. Byłem pewien, że nikt nie mnie zrozumie, a tym bardziej on. W końcu, co taki dzieciak jak on, mógł wiedzieć, o kimś takim bez serca jak ja? Zrobiłem tak wiele zła, a jednak mnie nie opuścił. Pomagał mi, pomimo zapewnień, że nie będzie.

Nigdy nie mieliśmy swojego pierwszego pocałunku. Nigdy też nie powiedziałem, że w dniu, kiedy przywrócił mnie do żywych, obiecałem sobie, że będę go chronić. I tak było. Nawet nie wiem, dlaczego, bo ten dzieciak kompletnie działał mi na nerwy. Jednak jego uśmiech lub głupkowate zachowanie sprawiło, że nie potrafiłem być dłużej smutny w jego towarzystwie. To przykre, bo zaczynałem stawać się lepszym człowiekiem dzięki niemu, a potem przyszedł ten przęklęty dzień, w którym zaginął.

Z całym stadem go szukaliśmy, ale nigdzie nie mogliśmy go znaleźć. Przynajmniej do pewnego dnia, kiedy przypadkiem nie chodziłem po lesie. No może nie do końca przypadkiem, ale byłem tam. Wtedy znalazłem jego sine ciało, przekute żelazną strzałą. Krwawił. A wokół niego było mnóstwo much. Próbowałem je odgonić, ale to nie wychodziło. Wciąż tam były. Zupełnie jak nadzieja, że jeszcze żyję. Niestety nadzieja — matką głupich. Był już martwy. Zabili go. Pamiętam, że gdy go zobaczyłem, od razu rzuciłem się ku niemu.

Podniosłem jego delikatne ciało, pozwalając by po moim policzku spłynęła łza. Pierwsza, ale nie ostatnia. Chciałem wyczuć jego tętno, oddech, bicie serca albo cokolwiek, co mogłoby świadczyć, że wciąż żyję. Ale on był martwy. Wtedy coś we mnie pękło. Przecież miałem go pilnować. Miałem być obok, a zamiast tego, patrzyłem na jego poszarpane ubranie i siwą twarz. Jego oczy były otwarte. Patrzyły na mnie tymi niebieskimi tęczówkami.

— Liam, odezwij się! — prosiłem przez dłuższy czas, lecz w odpowiedzi dostawałem ciszę. Pamiętam też, że chwilę później zawyłem tak głośno, że usłyszał to nawet Scott, który przybiegł do mnie. Pytał, co się stało, ale nie dałem rady mówić nic. Też byłem martwy na swój sposób.

Od tamtego dnia minął dokładnie miesiąc, a ja wracam właśnie autem z cmentarza, na którym go pochowano. Jego śmierć sprawiała, że kompletnie zamknąłem się w sobie. Był jedyną osobą, której naprawdę ufałem i która mi zaufała, pomimo, że wiedziała, jakim człowiekiem byłem. Brakowało mi go. Chciałem zemsty na tym kimś, kto to zrobił. Chciałem wbić mu pazury w serce i patrzeć, jak cierpi, ale wiem, że Liam by tego nie chciał. Wierzył, że ludzie są dobrzy, nawet, jeśli to oni któregoś dnia go skatowali.

Teraz, gdy wracam koło lasu, w którym go znalazłem, czuję ogromny ból. Taki, którego nie da się opisać. Coś jakby mnie niszczy od środka, a ja nie umiem tego powstrzymać. Chcę się napić i zaćpać, by nie musieć pamiętać wszystkiego pamiętać, ale gdy jestem wilkołakiem, to nie działa.

Nie śpię już którąś noc, przez co obawiam się, że wkrótce spowoduje wypadek na drodze albo zemdleje z wycieńczenia. Gdyby Liam tu był, kazałby mi ogarnąć cztery litery.

Nie zauważam, gdy na moim liczniku pokazuję się prawie sto dwadzieścia w miejscu, gdzie ograniczenie jest do osiemdziesięciu. Ale najgorsze jednak przede mną. Nie wyrabiam się na zakręcie i z hukiem uderzam w drzewo.

Nie wiem jak długo jestem nieprzytomny, ale jestem pewny, że widzę jego postać uśmiechającą się do mnie. Nie umiem stwierdzić, czy jest prawdziwy, czy to tylko omamy. Patrzy na mnie wielkimi oczami, machając. Jest w białym ubraniu, od którego bije ogromny blask. A w dodatku ma skrzydła i aureole. Wygląda pięknie, szczególnie, gdy niewinnymi ruchami wchodzi do mojego auta. Siada na miejscu pasażera, dopasowując do siebie fotel. — Brakowało mi Ciebie... — szepta w moją stronę. — Ale musisz do nich wrócić. Inaczej zaraz Cię dopadną łowcy. Wzdycham głośno.

— Nie dbam o to... — wyrzucam, patrząc przed siebie. — Mogą mnie zabić i tak mam dość życia!

— Nie mów tak. — Jego ton jest surowszy, a wzrok przeszywa dokładnie mnie na wylot. — Nie po to dałem Ci drugą szansę, byś ją zmarnował.

Ignoruję jego wyznanie.

— Dlaczego mnie zostawiłeś? — pytam drżącym głosem, czując ogromną gulę w gardle. Boli mnie serce, a oddychać ledwo dam radę.

— Wiesz, że nie chciałem... — Próbuje się tłumaczyć, na co kręcę tylko głową. — Zabili mnie, gdy szedłem do Ciebie. Powiedziałem wtedy o czymś ważnym tacie. Był na mnie wściekły, ale ja poczułem, jakbym w końcu naprawdę mógł być sobą. Wiesz, jakie to piękne uczucie? — dodaję pytająco, unosząc brew. Zaprzeczam na to szybko. — Jakbyś odzyskał kontrolę nad własna mocą. To zupełnie coś takiego.

— Co mu powiedziałeś? — Ciągnę temat, bo zaciekawił mnie.

— Że Cię kocham... — mówi na jednym wdechu. Jestem zaskoczony, że on też coś do mnie czuję. Z drugiej strony cieszy mnie to, bo ja też coś do niego czuję. — Wiem, że to trudne, ale postaraj się żyć dla mnie na tym świecie. Żyj za nas obojga.

— Nie dam rady... — mamrotam, czując napływające łzy. Chłopak smutno się uśmiecha, gdy kładzie dłoń na moim policzku, a potem ściera płynącą kropelkę.

— Dasz radę! — Zapewnia. — Zawsze wierzyłem, że będziesz na tyle silny, że pokonasz wszystkie przeciwności. I nawet, jeśli inni zwątpili, to ja Ci uwierzyłem. Dałem Ci drugą szansę, którą powinieneś wykorzystać. Szczególnie, że mówiłeś, że chcesz zwiedzić Wenecję i zobaczyć wieżę Eiffla.

— Bez Ciebie to nie ma sensu... — odpowiadam, spuszczając wzrok.

Liam przez chwilę próbuję szukać czegoś w moich oczach, ale ostatecznie z tego rezygnuję i otwiera usta.

— Dlaczego beze mnie? — pyta niewinnym, anielskim głosem.

— Bo bez Ciebie nie widzę nic dobrego.... — zaczynam, nachylając się w jego kierunku. — Bo jakimś, kurwa, cudem stałeś się moim światem i nie mogę przestać o Tobie myśleć. Nie muszę Ci mówić tych dwóch słów, byś to wiedział.

Kąciki Dunbara wędrują ku górze na moje wyznanie. Wygląda tak słodko, że nie mogę się powstrzymać przed pocałowaniem jego osoby. Ma takie delikatne usta.

— Ty moim też, Theo!

Pocałunek jest tak przyjemny, że zamykam oczy. Gdy je znów otwieram już go nie ma. Może wcale go nie było? Może to była iluzja? Albo halucynacje związane z wypadkiem?

Przede mną jest drzewo, w które uderzyłem. Z maski coś płonie, dlatego staram się wykaraskać z pojazdu. Głowa okropnie mnie boli, a z czoła płynie krew. W dodatku z dala słyszę krzyki łowców. Wiem, że muszę uciekać. Tego, by chciał Liam. Chciałby, żebym wykorzystał swoją szansę, dlatego otwieram drzwi i biegnę w stronę miasta.

Staram się przemieszczać szybko, bo ich krzyki są głośniejsze. Gdy jestem w połowie drogi, czuję ból w plecach. Dotykam tego miejsca i widzę krew, a także czuję strzałę. Być może tą, która zabili Liama. Mnie jednak nie zabija, dlatego z bólem ją wyciągam i rzucam w dal.

W głowie mam tylko jeden cel. Muszę przeżyć.

  Muszę żyć, bo właśnie tego chciałby Liam. 

[KONIEC]

Pisząc to, chciało mi się płakać... 

Wiem, że krótkie, ale mam mało czasu na pisanie fanfików, ale jakoś  mnie natchnęło. 

Dla slalom123


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top