23. Jisung x Reader
Zamówione przez MaNiOOwNa4321
Jisung x Reader
Romans
Książe z bajki o cyrku
Jakby to rzec... Jestem księżniczką [T.I.], a moje życie jest nadzwyczajnie monotonne. Gdy tylko słońce wstaje, a ja wraz z porannym ćwierkaniem ptaków otwieram oczy, ubieram się w swoją luźną sukienkę. I tu już łamię pierwszą zasadę w moich manierach, gdyż moją powinnością jest zwołanie służących, aby pomogli mi założyć ten nieszczęsny gorset, dobrać odpowiedne malowidła na twarz oraz wybrać wszelką biżuterię, rzekomo podkreślającą mój koloryt tęczówki.
Bla bla bla... Szekspir jedynie by nie był znużony tymi opisami bez krzty kolorów i wielkich przygód.
I spójrzcie jeno, jakie to życie księżniczki nie jest łatwe... Nie może zjeść spokojnie w łóżku swojego śniadania, a co dopiero wyjść w swojej koszuli nocnej ze swojego pokoju!
No ale zgadnijcie, kto nie przestrzega tych zasad, a wręcz wpienia swojego ojca, a zarazem króla?
No oczywiście, że ja! Któżby inny! Dopóki nie jestem zamężna, dopóty się nie zgodzę! A jeżeli tylko będą mi kazali wyjść za jakiegoś fagasa nie dla mnie, ucieknę z zamku. Nigdy nie czułam się prawdziwą księżniczką, ponieważ nie dla mnie były zasady i rządzenie królestwem.
- Panienko, na miłość boską! - usłyszałam za sobą głos służącej, która odchodziła od zmysłów. - Nie powinna panienka zjeżdżać po poręczy! To nie przystoi takim osobistościom! I jeszcze byś się połamała tuż przed wizytą z naszym królem!
- Spokojnie, Marcjanno - odparłam z szerokim uśmiechem. Podeszła do mnie i poprawiła mi koronki we włosach, które spokojnie oplatały mój warkocz. - Dobrze pani wie, że nic by mi się nie stało.
- Panienka jest zbyt beztroska, a niedawno skończyła aż szesnasty rok życia. - powiedziała, załamując ręce.
- I co w związku z tym? Nigdy nie ma dość zabawy! - zaśmiałam się i powędrowałam ku sali tronowej, gdzie miało się odbyć spotkanie z królem.
- Dzień dobry, księżniczko [T.I.]. - odezwał się do mnie.
- Witaj, ojcze - ukłoniłam się delikatnie z uśmiechem. - Wzywałeś mnie, nieprawdaż?
- Owszem, ponieważ mam coś ci do obwieszczenia.
- Cóż to takiego? - spytałam ciekawa, a zarazem zbita z tropu.
- Dzisiaj do naszego królestwa dotarła trupa aktorów i z przyjemnością ci teraz mówię, iż zagoszczą w naszym zamku dziś wieczór! - wydawał się być bardzo szczęśliwy z tego powodu.
Przewróciłam teatralnie oczami. Jakiś spektakl? Zwykli aktorzy? Wolałabym jakieś estrady pełne barw i akcji albo magików, którzy potrafią rzeczy nie z tej ziemi.
- Cieszę się twoim szczęściem, królu. - odparłam, aby nie wzbudzać podejrzeń co do mojego zdania.
- Ja z twojego również, córko, ponieważ obejrzysz ich widowisko wraz ze mną oraz zaufaną nam szlachtą - chciałam się odezwać, ale mi przerwał. - Bez dyskusji, bo nie opuścisz swojej komnaty aż do mojego ostatniego dnia w tym żywocie.
Nie rozumiałam tego... Zawsze z przesadą. Przecież to tylko aktorzy, którzy pewnie umieją jedynie recytować jakieś nieciekawe słowa z dzieł, które pewnie by mnie nigdy nie wciągnęły.
- Jak każesz, mój królu. - znów się ukłoniłam i wyszłam pospiesznie z sali tronowej.
Niech wszystkie takie nieszczęścia spadną na tą trupę...
'•'
... Albo na ojca.
- Ojcze! - aż podniosłam głos. - Mówiłeś, że to jedynie marni aktorzy, a nie trupa cyrkowa, która jest wielce znana w wielu krajach!
Mój król jedynie głośno się zaśmiał. Szlachta zresztą też chichotała wyraźnie rozbawiona pod nosem. Jednak spojrzeniem pełnym wściekłości uciszyłam każdego z osobna.
- Niedoczekanie... - wycedziłam przez zęby i usiadłam na mniejszym tronie znajdującym się obok tego króla.
- Zobaczysz, będzie ciekawie. - prychnęłam na jego słowa.
Postanowiłam, że przez całe to przedstawienie będę udawała niezainteresowaną, nawet jeżeli jakieś oślizgłe robale miałyby zjadać mnie od środka!
Widowisko się zaczęło z małym przytupem, ale i tak mi się spodobało. Każdy pokaz był coraz bardziej wywołujący u widowni dreszcz, spore emocje - podziw i strach. Bardzo trudno było mi nie otworzyć ust, gdy jeden z młodych mężczyzn trafił najpierw jednym ostrzem w sam środek tarczy, później drugim trafił w sam trzonek tego pierwszego i tak samo zrobił trzecim. Jednak najlepsze było chyba na koniec. Wisienka na torcie.
Nagle straże zakryli wszelkie źródła światła. Nie minęła drobna, jak ziarnko piasku chwila, a przed nami pojawił się ogień. Był on potężny, czerpał swoją siłę z wielkiego kawałku drewna. Podejrzewam, że miał on wysokość dorosłego żołnierza. Nagle ogień trafił na sam czubek długiego, grubego kija i oświetlił twarz jakiegoś młodego mężczyzny. Co następnie wyczyniał, było niesamowite. Jakby wręcz płomieniem malował w powietrzu, jak prawdziwi malarze w naszym królestwie robili to na zwykłych płótnach.
Występ zakończył dmuchnięciem w ogień, który stał się trzy razy większy i rozległ się wrzask, jakby umierającego smoka. I płomień zgasł z cichym piskiem. Sam stracił życie... Wywarło to na mnie, że gdy tylko znów zawitała światłość, zaczęłam badać twarz tego niezwykłego młodzieńca. Wszyscy klaskali i wiwatowali. Ja byłam oszołomiona...
Czemu czuję takie ciepło, gdy patrzę na jego twarz?
Jakby ogień nie był wcale tak daleko, jak to było naprawdę...
On sam mi się przyglądał i ukłonił się nisko, po czym zniknął za materiałem, który zakrywał wejście do osobnego pomieszczenia. Tam właśnie się szykowali wszyscy ci zdolni artyści do występu.
Już miał ojciec zamienić ze mną parę słów, gdy jeden z przedstawicieli szlachty podszedł i zaczął z nim żywą rozmowę. Korzystając z ich nieuwagi i chwilowego chaosu na sali, zakradłam się do aktorów. Bardzo chciałam im powiedzieć, jaka byłam zachwycona, mimo mojej obojętności w oczach.
Gdy tylko przekroczyłam próg, na głowę wskoczyła mi małpka, która też tam występowała. Byłam w niemałym szoku, muszę to przyznać...
... Ale inni chyba byli w większym.
- Mimo! Co ty wyprawiasz! - usłyszałam i podszedł bliżej chłopak, który wyraźnie był zakłopotany zaistniałym zdarzeniem. - Wybacz najmocniej, księżniczko, nikt by się ciebie tutaj tak nagle nie spodziewał. - Małpka wskoczyła na jego ramię.
- Nic się nie stało - zapewniłam z uśmiechem. - To beztroskie zwierzątko przywitało się ze mną w naprawdę zabawny sposób.
- N-na pewno? - spytał nadal zaniepokojony.
- Księżniczka [T.I.]! - zawołał inny o kręconych włosach, ocierając dłonie o siebie. - Co tu robi taka osobistość wśród takich ludzi, jak my? Jesteśmy zaszczyceni. Jam jest Christopher, głowa tej najznakomitszej trupy cyrkowców na świecie. - odezwał się i ukłonił się przede mną nisko.
- Witaj, Christophie - również się ukłoniłam w geście powitania. - I to dla mnie zaszczyt, iż mogłam was wszystkich spotkać, zobaczyć wasze zadziwiające i nieziemskie występy na własne oczy!
- Spodobało się panience?
- Jak najbardziej! - wręcz podskoczyłam, na co obaj się cicho zaśmiali.
- Któż to zawitał? - wyszedł z głębi komnaty kolejny chłopak.
Tym razem ten, którego tak naprawdę szukałam.
- Zaszczyt nas spotkał, mój towarzyszu. - odezwał się Christopher i "mistrz ognia" zwrócił ku mnie wzrok.
- Yah! - zmierzwił włosy. - Proszę mi wybaczyć, moja pani - ucałował mą dłoń na przywitanie, na co poczułam gorąco na moich polikach. - Jam jest Jisung. I niezwykle jestem rad poznać cię na żywo.
- J-ja... - straciłam z lekka wszelkie słowa. Uciekły migiem gdzieś w głąb nieznanych mi lądów.
- Yah, Jisung! - dostał w plecy otwartą dłonią od tego z lokami. - Nie zawstydzaj księżniczki. To nie przystoi!
- Proszę mi wybaczyć... - odparł, odsuwając się ode mnie, na co się promiennie i nieśmiało uśmiechnęłam.
- Zdarzają się chwilę, kiedy spotyka się osoby uznające się w pełni za talent i słowa, jakby młode skowronki uciekające swoją ścieżką, nieposłuszne losowi. - odparłam, próbując złagodzić sytuację.
- Czyż te słowa, moja pani, mają oznaczać zachwyt naszemu występowi? - odezwał się po krótszej chwili Jisung.
- Owszem.
Po tej rozmowie, która nie trwała wielce długo, Jisung wraz z niejakim Jeonginem, którego miałam okazję poznać osobiście jako pierwszego, poznali mnie z pozostałymi oraz resztą zwierzątek. Czułam wielkie szczęście, gdy przebywałam z nimi wszystkimi. Obiecałam sobie, że osobiście pożegnam ich wszystkich, gdy tylko będą wypływać na szerokie morze w poszukiwaniu przygód.
A ten dzień miał nastać właśnie jutro.
'•'
Tylko ja będę decydować o twoim zamążpójściu!
Biegłam ile sił miałam w nogach, nie zważając na to, że po drodze musiałam zgubić swoje buty dla szybkości. Chciałam jak najszybciej opuścić to miejsce i wybiegłam z zamku prosto do ogrodów i zarazem na dziedziniec.
Niebo odzwierciedlało wnętrze mojej głowy. Wszystko straciło kolory. Chmury przysłaniały wszelkie pozytywne myśli. I to jedynie przez to, że mój król chciał mnie wydać za mąż za kogoś, kogo absolutnie nie chciałabym nawet dotknąć. Stałam się narzędziem zgody między państwami... To wydaje się takie wielkie, ale jest zdecydowanie niechciane w moim sercu.
Spojrzałam za bramę dziedzińca. Przez kraty widziałam trupę cyrkowców, którzy poprzedniego dnia wystąpili w zamku dla mojego ojca oraz dworu. Czyżby wyjeżdżali? Wszyscy mi mówili, że mieli zebrać się do odjazdu później, gdy słońce będzie w centrum nieba... A nie zanim tam dotrze...
- Hej! - zawołałam, dobiegając tam i łapiąc za kraty i łapiąc oddech w zmęczone od biegu płuca.
Wszyscy zwrócili ku mnie wzrok w szoku. Przeszłam przez przejście i od razu podeszli jako pierwsi Jisung oraz Christopher.
- Moja pani, czemuż to taka zziajana i zmęczona? - spytał mnie ten pierwszy. Poskramiacz ognia, który był w mym sercu, odkąd go zobaczyłam.
- Wyjeżdżacie już? - spytałam.
- Dosłownie za chwilę krótką, księżniczko. - odezwał się Christopher.
- To jadę z wami. - odezwałam się stanowczo, na co wszyscy spojrzeli zszokowani, a co po niektórzy szeptali między sobą po cichu.
- Ależ... Moja pani - odezwał się Jisung, wpatrując się w moje oczy i łapiąc za dłonie, jakby próbował sprawić, aby jego słowa trafiły skuteczniej do mojej głowy. - Nie powinnaś, to twoje królestwo.
- Ojciec chcę mnie wydać za mąż za okropnego człowieka. Kompletnie się nie liczy z moim zdaniem. I znam go wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że nigdy swego zdania nie zmienia.
- Moja pani...
- Jisung! - podniosłam głos, czując wzbierającą się we mnie rozpacz. - Wolę być z wami wszystkimi i zmienić kompletnie moje życie, niż gnić w zamku, którego nienawidzę, w dodatku z człowiekiem, któremu nigdy serca nie oddam i umrze puste, jak moja nadzieja na lepsze jutro.
Jisung spojrzał na Christophera, który przypatrywał się w zamyśleniu w niebo. Po niedługiej chwili spojrzał na bramę i następnie na Jisunga.
- Przyniosę jej jakieś okrycie, aby nie rzucała się w oczy.
Głowa całej trupy pobiegła do ich wozu, a ja spojrzałam na Jisunga z niedowierzaniem. A on się ciepło uśmiechał. Objął mnie ramieniem i też zaczął prowadzić do pozostałych.
Udało nam się niepostrzeżenie dotrzeć nawet na sam statek, ponieważ ubrałam się w ubrania Felixa, jednego z trupy. Byłam niezwykle szczęśliwa. W końcu może spełnić się moje marzenie. Życie w pełni będące przygodą z ludźmi, których darzę szacunkiem oraz miłością.
Wpatrywałam się w błękit morza, który zastąpił dzisiejszego dnia ten na niebie. Jednak poczułam na sobie czyjeś spojrzenie proszące o to samo. Odwróciłam wzrok w moją prawą stronę. Obok mnie stał Jisung który mi się przypatrył.
- Miło widzieć, moja pani, taki szczery uśmiech pełen radości. - odparł, na co ja schowałam kosmyk włosów za ucho, aby lepiej go widzieć.
- Jestem wam niezmiernie wdzięczna za to, że tak zaryzykowaliście dla mojego dobra. Równie dobrze mogliście odmówić.
- Odmówić?
- Tak.
Młody poskramiacz ognia klęknął przede mną i ujął z pietyzmem jej dłonie. Wpatrywaliśmy się w swoje oczy, jakbyśmy mieli już nigdy od siebie nie oderwać, nie opuścić, nie zranić...
- Moja pani - zaczął. - Obiecuję oraz przysięgam ci, że pod moją pieczą nie stanie ci się żadna krzywda i że nigdy cię nie zostawię samej, bez względu na wszystko.
Wezbrały się w moich oczach drobne łzy spowodowane wzruszeniem. Wyszeptałam ciche " Dziękuję ci", a chłopak ucałował swoimi delikatnymi ustami, niczym jedwab, moje dłonie, podniósł się, a ja nie panując nad emocjami rzuciłam mu się na szyję.
Teraz nie ma już "Księżniczko, to nie przystoi!". Teraz jestem ja, Jisung i pozostali z trupy cyrkowców.
Wolność. Przygoda. Prawdziwa miłość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top