Walentynki

Obudził mnie piękny zapach jedzenia. Poszedłem prosto do pokoju z którego się on wydobywał. Osamu właśnie robił nam śniadanie. Gdy tylko mnie zauważył, od razu się przywitał.

-Chuuya! – krzyknął zdejmując z siebie fartuch – miałem cię niedługo budzić!

-Obudził mnie ten zapach, co robisz? - spytałem przecierając oczy

-Właśnie kończę smażyć naleśniki. Usiądź, zaraz przyniosę

Zrobiłem dokładnie tak jak kazał.
Po chwili pyszne danie zostało podane. Zajadając się, pare razy spytałem z jakiej okazji to on zrobił dziś posiłek. Nie odpowiadał lub rzucał głupkowato „a nie mogę?”.
Po zjedzeniu, poprosił mnie bym się przebrał, ponieważ chce mnie gdzieś zabrac.

Pojechaliśmy w nieznane mi miejsce. Było to daleko za miastem, wydawało się że była to jakaś mała wioska z dużą ilością łąk.
Wysiedliśmy z auta, brunet zaczął mnie prowadzić do jakiegoś wielkiego domu. Nie zadawałem nawet żadnych pytań, ufałem że nie zrobi żadnego idiotycznego żartu w tym miejscu.

Drzwi otworzyła staruszka, dopiero po chwili poznała Osamu. Nie wiedząc skąd, znała również moje imie.
Wspominała że niespodziewała się naszej wizyty i gdyby wiedziała to przygotowałaby dla nas coś specjalnego do jedzenia.
Kobieta usiadła i zaczęła opowiadać o Dazaiu gdy był młodszy, domyśliłem się że to ktoś dla niego ważny. Nigdy nie opowiadał mi o swoich rodzicach, ona jednak zdawała sie być z nim od małego.
Po tym jak się do niej zwracał, domyslilem się że jest to jego babcia.

-Chuuya, Osamu dużo o tobie opowiadał! - mówiła

-Tak? Co takiego mówił?

-Od bardzo dawna mu się podobałeś! Pierwszy raz gdy spotkał cię mieszkając w mieście, od razu zadzwonił do mnie!

-Babciu! - krzyknął Dazai widocznie zawstydzony

Babcia nie chcąc mu odpuścić, zaoferowała obejrzenie albumów z jego dzieciństwa.
Gdy siwowłosa odeszła od stołu, mafioza się odezwał.

-Babcia nie wie, nie chce by wiedziała - powiedział nawiązując do pracy w mafii

-Rozumiem – oparłem swoją głowę na jego ramieniu – cieszę się że masz kogoś bliskiego

Po chwili już wróciła. Pokazywała mi zdjecia gdy mój partner miał zaledwie kilka lat, to co najbardziej rzuciło mi sie w oczy, to JEGO OCZY.

-Jego oczy, prawda? - wydawało sie ze zauważyła na co się tak patrzę

-Były kiedys takie jasne?

-Tak, podobno w mieście zaczynaja ciemniec – przewróciła strone – twoje też były kiedyś jaśniejsze?

Spojrzałem się na Osamu który akurat podawał nam herbatę.

-Tak, były kiedyś jaśniejsze

Wiedzialem że to oczywiste kłamstwo.

Wypiliśmy herbatę do końca, opowiadając sobie wzajemnie głupie sytuacje z Osamu. On słuchając tego jedynie błagał byśmy przestali.
Zaczęło zachodzić słońce, siedzieliśmy tu już trochę czasu. Zaoferował mi wyjście na spacer. Szliśmy małą wychodzoną ścieżką w łące.

-Jak byłem młodszy to zawsze tędy chodziłem z rodzicami – wziął głęboki wdech – nigdy ci o nich nie opowiadałem, prawda?

Jedynie przytaknąłem.
Okazalo się że jego rodzice byli silnymi uzdolnionymi. W jego czternaste urodziny, jego dom został zaatakowany. Rodzice bronili sie przed innymi uzdolnionymi a babcia próbowała go chronić. Byli na wygranej pozycji, jednak Osamu nie chciał uciekać bez nich. W trakcie walki podbiegł do swojego ojca i złapał go za ramię. W tamtej chwili tarcza ochronna stworzona przy użyciu zdolności, zniknęła. Ogromny miecz przedziurawił serce ojca. Matka widząca całe to wydarzenie, dalej walcząc podbiegła by zabrac stamtąd swojego syna. Ona skończyła tak samo.

Wrogowie wycofali się po wyeliminowaniu celu. Sam Dazai upadł na kolana obok zwłok swoich rodziców.

Gdy jego babcia do niego podeszła, odepchnął ją po czym wybiegł z domu.

Po paru dniach do zamartwiającej sie siwowłosej zadzwonił Mori. Był lekarzem który wielokrotnie leczył ojca Osamu, akurat to ON zaoferował mu zamieszkanie z nim w Jokahamie. Obiecał że zajmie się nim i nie pozwoli by śmierć rodzicow miała na niego wielki wpływ.

Lekarz pomogl mu po probie samobójczej znajdując go ledwie żywego w wodzie.
Przez lata które spędził w mafii, okłamywał babcie że uczęszcza do szkoly i prowadzi normalne życie nastolatka.

-Chciałbyś tu kiedyś zamieszkać, Chuuya? - nagle spytał

-Ten dom ma w sobie urok, a ty? Chciałbyś tu wrocic po tym wszystkim?

-Nie, ani trochę. Ale wrócę, będę musiał opiekować się babcią

-W takim razie zamieszkamy tu razem! - krzyknąłem zadowolony ze swojego pomysłu

Brązowowłosy na początku się śmiał, potem zrozumiał że mówię poważnie.
Zgodził sie.

Powoli zaczęliśmy wracać do siebie. Pożegnaliśmy się i obiecaliśmy wrócić. Wieczorem byliśmy juz w Jokohamie.

Dazai zostawił mnie samego po środku miasta a sam uciekł gdzies pod pretekstem zapomnienia zamknięcia auta. Podziwiałem pieknie oświetlone miasto i ludzi wokół. Z myślenia o tym widoku wyrwał mnie głos.

-Chuuya – czekał aż sie odwrócę – to dla ciebie!

Wręczył mi piękny, czerwony bukiet róż. Pocałował mnie w samym centrum miasta, nie myśląc o tym że widzi nas wiele osób.

Wracając naśmiewał się ze mnie że zapomniałem o takim dniu i niczego się nie domyslilem.

-Mam nadzieje że wrócimy jeszcze do twojej babci. Naprawdę fajnie było mieć towarzystwo do naśmiewania się z ciebie!

-Wrócimy! Chce byś skosztował jej pysznego curry!

Tamtej nocy, zasnąłem w jego ramionach szczęśliwy jak nigdy wcześniej. Chciałbym by każdy nasz dzień tak wyglądał.

Rano czekała nas praca. Wyjątkowo nudna… sama papierkowa robota i jedynie paru więźniów. Nasze towarzystwo było jedyną dobrą rzeczą w tamtym pokoju.
Dazai dalej wyśmiewał sie ze mnie, że o tym zapomniałem. A ja z jego historii z dzieciństwa.

Mógłbym przysiądź, nigdy nie bylem tak szczęśliwy jaki jestem przy nim.

Wychodząc z pracy, powiedział że musi coś załatwić i będzie późno. Nie myśląc zbyt wiele, pocałowałem go i prosiłem by nie wracał w środku nocy.

Nie wrócił w środku nocy, nie wrócił też rano.
Dzwoniłem do niego, pisałem a nawet byłem w paru miejscach. Nigdzie go nie było. Nikt nie wiedział co się stało i gdzie poszedł. Wierzyłem że nic mu nie jest, ma bardzo dobrą zdolność oraz niesamowite umiejętności. Kogoś takiego nie jest łatwo skrzywdzić!

Leżałem na kanapie myśląc co takiego mogło mu sie stać. Chciałem myśleć że po prostu pojechal na jakąś tajną misje i niedługo wróci. Stresowałem sie bardziej niż używając korupcji.
Nagle zadzwonił telefon, rzucilem sie na niego by odebrać. To nie był Dazai, to był Mori.

Oznajmił mnie że moj partner odebrał sobie życie wczorajszej nocy i wlasnie znaleziono jego martwe ciało w rzece. Upuściłam słuchawkę i zacząłem krzyczeć w niebogłosy.

Obudzilem się również krzycząc.
Rozejrzałem sie dookoła, byłem w starym domu mojego chlopaka. Zszedłem po schodach w dół gdzie czekała na mnie jego babcia.

-Wiesz kiedy Dazai wróci? Może przyjedzie? - spytała

-Nie mam pojęcia – wyciągnąłem papierosy z kieszeni kurtki – ale mam nadzieje że niedługo

Wyszedłem na taras zapalić.
Skupiony na zapachu tytoniu ledwo usłyszałem głos za mną. To był Dazai.

-Chuuya!

-Babcia chwile temu pytała kiedy będziesz – wypuściłem dym uśmiechniętymi ustami – idz sie przywitaj!

-A co u ciebie? Coś się zmieniło? - spytał opierając się o poręcz

-Miałem okropny sen, śniło mi się że odszedłeś…

-Nie przejmuj sie Chuuya, nie odejdę! Przecież wiesz!

-Wiem, wiem

-Znowu zapomniałeś? O tym co dzisiaj jest za dzień?

Dopiero gdy to powiedział, zrozumiałem.

-Walentynki?

-Tak! Szczęśliwych walentynek, Chuuya!

Wyciągnął zza pleców bukiet czerwonych róż, identycznych jak te rok temu.

-Są piękne, ale dlaczego są takie uschnięte? - mówiłem wbijając wzrok w bukiet

-Chuuya, dałem ci je w zeszłym roku

Spojrzałem się na niego i ponownie zrozumiałem. Ten sen byl wspomnieniem.

Następnego dnia te uschnięte róże udekorowały jego grób.

Szczęśliwych walentynek, Dazai.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top