G. Schlierenzauer & T. Morgenstern part II
{1206}
Thomas zabrał Lily i pojechali na kilka dni do jego rodziców, którzy naprawdę stęsknili się za wnuczką i synem.
Ja postanowiłem wykorzystać ten czas i spokój, który teraz miałem i wybrać się na badania, o których mówił mi lekarz kadry.
Widziałem, że nic nowego nie wykażą, ale jak trzeba to trzeba.
Po badaniach z wynikami zgłosiłem do lekarza. Popatrzył na wyniki, a potem przeniósł wzrok na mnie.
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
- No tak.
- A nie jesteś osłabiony? Przemęczony?
- Trochę tak, ale treningi są ostatnio wymagające. Coś nie tak z wynikami? - zaniepokoiłem się.
- Musimy je powtórzyć. Rozszerzoną morfologię. I to na już.
Jak powiedział, tak zrobiliśmy. Przestraszył mnie trochę swoim podejściem. Naprawdę zacząłem się niepokoić, a kiedy drugie wyniki wyszły takie same, zlecił jeszcze jedno badanie. Jego wynik był jednoznaczny.
Mielofibroza.
Bardzo rzadki nowotwór krwi.
Powiedział, że stąd moje słabe wyniki krwi. Zbyt niska ilość erytrocytów i leukocytów. Stąd osłabienie, zmęczenie, gorączka, utrata wagi, o której nikomu nie powiedziałem, stąd trochę powiększona wątroba.
Ostrzegł, że mogą pojawić się bóle kostne i uczucie swędzenia skóry.
Powiedział, że istnieje leczenie farmakologiczne, ale jeszcze nie wie, czy mogą się go u mnie podjąć. Muszą mi zrobić biopsję szpiku kostnego. I jeśli wyniki wykażą, że na leczenie farmakologiczne jest zbyt późno, to czeka mnie przeszczep szpiku kostnego.
Po powrocie do domu od razu się położyłem i pozwoliłem siebie na łzy.
Fazę załamania chciałem przejść sam, dlatego nie zadzwoniłem do Thomasa, chociaż wiem, że przyjechałby w ciągu półgodziny, bo jego rodzice nie mieszkają daleko.
I chyba ściągnąłem go myślami, bo zadzwonił do mnie.
Otarłem policzki z łez i odebrałem.
- Cześć kochanie - rzuciłem.
- Hej, wszystko dobrze? Masz dziwny głos.
- Ok, spałem - skłamałem.
- Obudziłem cię? - zapytał.
- Tak... Jak Lily? - zapytałem i uświadomiłem sobie, że nie tylko ja i Thomas będziemy mierzyć się z tą pieprzoną choroba, ale mała też.
- Szczęśliwa, tęskniła za nimi.
- Możesz teraz wrócić? - zapytałem.
- Co się stało?
- Musimy porozmawiać - głos mi się załamał, a z oczu znowu popłynęły łzy.
- Boże, kochanie, co się dzieje?
- Po prostu muszę ci powiedzieć o czymś ważnym... Ale musimy porozmawiać sami.
- Lily i tak teraz nie da rady się stąd wyciągnąć... Będę za pół godziny.
- Tomi, tylko jedź ostrożnie. Nie chcę żeby coś ci się stało.
- Dobrze, skarbie. Niedługo będę. Kocham cię.
- Ja Ciebie też.
Czekałem na Thomasa krążąc bezsensu po sypialni. Starałem się wyłączyć myślenie, ale nie mogłem. Cały czas miałem w głowie jedno zdanie.
Rak to wyrok śmierci.
I chociaż wiem, że tak nie jest, to nie mogłem przestać tak myśleć.
Nagle usłyszałem trzaśnięcie drzwi wejściowych.
- Gregor?! - krzyknął mój partner.
Szybko wyszedłem z sypialni i zbiegłem po schodach, aby wpaść w jego ramiona, a kiedy przytulił mnie do siebie po prostu się rozpłakałem.
- Kochanie - pogłaskał mnie po włosach. - Co się dzieje?
Pokręciłem tylko głową i mocniej do niego przylgnąłem.
Przeszliśmy do salonu, gdzie siedząc na kanapie powiedziałem Thomasowi o wynikach badań. Widziałem szok na jego twarzy. Szoki i jeszcze coś, chyba strach, ale nie jestem pewien.
Patrzył na mnie chwilę bez słowa, a potem po prostu mnie przytulił mocno. Z moich oczu znowu popłynęły łzy. Nigdy w życiu nie wylałem tyle łez co tego dnia.
- Damy radę - wyszeptał mi do ucha. - Poradzimy sobie.
- Nie martwię się o siebie, ale o Lily... Wiem jak jest do mnie przywiązana - mówiłem. - Przecież jeśli mi się nie uda, to...
- Nawet tak nie mów - pociągnął mnie lekko za włosy.
- Ale pomyśl logicznie... Co jej wtedy powiesz? Poza tym - spojrzałem mu w oczy. - Ona i tak się zorientuje, że coś jest nie tak... Moje objawy będą coraz silniejsze. Jeśli nie leczenie farmakologiczne, to będę czekał na przeszczep, a wtedy będę się faszerował lekami przeciwbólowymi... A Lily jest bystra... Zauważy, że coś jest nie tak
- Powiemy jej prawdę? - zastanawiał się.
- Jeszcze nie teraz... Ale będziemy musieli.
- Na razie o tym nie myśl... Kiedy masz mieć punkcję? - pogłaskał mnie po policzku.
- W następnym tygodniu. W środę.
- Pojadę z tobą - oznajmił. - Musimy być dobrej myśli, skarbie - przytulił mnie.
Przylgnąłem do niego, wtulając się mocno.
Czy bałem się się tego wszystkiego?
Jak cholera.
Miałem wrażenie, że wszystko jest przeciw mnie. Naprawdę wszystko.
Zaczęło się od zbitego rano kubka, potem posiałem gdzieś kluczyki od auta. Szukałem nich wszędzie, a przy okazji prawie złamałem Thomasowi nos. Potem w szpitalu, czekając na badanie siedziałem jak na szpilkach.
Naprawdę bałem się tych wyników. Tomi cały czas trzymał mnie za rękę. Wiem, że chciał pokazać mi wsparcie i dać do zrozumienia, że zawsze przy mnie będzie.
Po badaniu musiałem zostać w szpitalu do następnego dnia. Wtedy też miałem mieć wyniki. Thomas niestety musiał jechać po Lily, więc nie mógł ze mną zostać, ale miał przyjechać po mnie następnego dnia.
Całą noc nie spałem. Nie mogłem. Jak tylko przymykałem oczy, zaczynałem myśleć, że niedługo umrę, chociaż powienienem wierzyć, że mam szanse na przeżycie.
Rano, gdy przyjechał Thomas, pierwsza do mojej sali wbiegła Lily. Blondyneczka przytuliła się do mnie, a ja spojrzałem zaskoczony na Tomiego.
- Chciała po ciebie przyjechać - uśmiechnął się.
- Tęskniłam za tobą - powiedziała.
- Ja za tobą też, skarbie.
- Co ci jest? - odsunęła się. Usiadła na łóżku i patrzyła na mnie.
- Jestem troszeczkę chory - przyznałem. - Ale dziś wracamy do domu.
- I wyzdrowiejesz? - zapytała. Spojrzałem na Thomasa, który tylko pokiwał głową.
- Tak, skarbie. Wyzdrowieję, a przynajmniej tak myślę.
- To dobrze, bo obiecałeś mi sanki - odparła z poważną miną. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, do sali wszedł lekarz.
- Widzę, że jesteście w komplecie - Rufus uśmiechnął się lekko. - Wyniki kwalifikują cię do leczenia farmakologicznego.
- Całe szczęście - odetchnąłem. Thomas podszedł do mnie i przytulił mnie mocno.
- Zapiszę cię do programu leczenia - kontynuował lekarz, gdy Tomi się ode mnie odsunął. - Za tydzień będziesz musiał się do mnie zgłosić i dostaniesz rozpiskę leków i jak masz je brać. Nie znam jeszcze daty, ale ktoś z rejestracji da ci jeszcze znać... A to twój wypis - wyciągnął karteczkę w moją stronę.
- Ja wezmę!!! - krzyknęła Lily i wyciągnęła rękę do Rufusa. Brunet spojrzał na mnie, a na kiwnąłem głowę, o podał wypis Lily.
- Do zobaczenia - uśmiechnął się lekko.
- Do widzenia - rzuciłem.
Gdy zostaliśmy sami, ja wziąłem swoje ubrania i wszedłem do łazienki, aby się ubrać, a następnie pojechaliśmy do domu.
Mimo dobrych wieści, jakimi było to, że kwalifikuję się do leczeniach farmakologicznego, po dotarciu do domu nadalem miałem złe myśli.
Bałem się.
Thomas to widział, co się ze mną dzieje, ale nie wiedział, co ma zrobić. Natomiast Lily chyba podświadomie wiedziała, bo przyszła do salonu różowym kocem w dłoniach, który ściągnęła ze swojego łóżka i wpakowała się na kanapę obok mnie. Pomogłem jej rozłożyć koc i przykryłem nas, a ona się do mnie przytuliła. Siedzieliśmy tak, przykryci różowym kocem z wizerunkami kucyków Pony i oglądaliśmy jakiś serial.
Mała w końcu zasnęła z głową na moich kolanach, a ja głaskałem ją po głowie. Bałem się, że nie uda mi się wygrać z chorobą i zostawię ją i Thomasa.
- Kochanie... - usłyszałem. Podniosłem głowę i zobaczyłem, że Tomi mnie obserwuje. - Postaraj się choć przez chwilę o tym nie myśleć.
- Nie umiem. Próbowałem... Boję się - wyszeptałem.
- Wiem - podszedł do mnie i usiadł po mojej lewej. - Kocham cię - objął mnie ramieniem, a ja się przytuliłem.
- Ja ciebie też kocham - wyszeptałem.
Thomas pocałował mnie w czoło i objął mocniej. Nie wiem jak długo tak siedzieliśmy, ale tego mi teraz było trzeba.
Potrzebowałem bliskości najbliższych mi osób.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top