A. Wellinger & S. Leyhe
- Andi... - usłyszałem. - Andreas... Kocham cię... Jesteś miłością mojego życia... - mamrotał Stephan.
- Mam nadzieję, że bredzisz przez sen - wymruczałem w poduszkę.
- Andiiii - powiedział, przeciągając ostatnią literę mojego imienia.
- Śpię, bez odbioru - mruknąłem.
Przez chwilę panowała cisza, sądziłem, że Stephan już zasnął, ale się myliłem.
- Kszykszy... Andi... Kszykszy... Zgłoś się... Kszykszy...
- Czy ty coś brałeś? Bo to, że piłeś to wiem - podniosłem się na łokciach i spojrzałem w stronę jego łóżka.
- Nieeee - roześmiał się. - Tylko czysta.
- Proszę, idź spać.
- Ale nie lubię spać bez ciebie - oznajmił takim tonem, jakim zawsze do mnie mówił, kiedy czegoś ode mnie chciał.
- Nie będę spał z tobą w jednym łóżku, kiedy jesteś pijany. Od dawna mamy tą umowę i działa w obie strony.
- Tylko ty i tak zawsze pakujesz mi się do łóżka - oznajmił i chyba się obraził.
- Nigdy mnie nie wywaliłeś.
- Bo cię kocham - powiedział dziwnym głosem.
Super... Tu za chwilę będą się dziać jaja.
- Wiem, skarbie - szepnąłem. - Ja...
- Idź już spać - odwrócił się do mnie plecami.
Świetnie...
- Kochanie... - zacząłem. - Kocham cię - oznajmiłem, a on nagle usiadł i zaczął wstawać. - Co robisz?
- Muszę zapalić - podszedł do krzesła i ze spodni wyciągnął papierosy.
- Ubierz się... Nie chcę żebyś się przeziębił - rzuciłem. Ten złożył na siebie dresy i wyszedł. - Co za dzieciak - mruknąłem. Wstałem, owinąłem się kołdrą i wyszedłem do niego. Stanąłem tuż za nim i przytuliłem się do jego pleców, okrywając go kołdrą. - Będziesz chory - wyszeptałem w jego kark, a on tylko wzruszył ramionami. - Jesteś na mnie zły?
- Nie, nie jestem - odparł i oparł się o mnie. Zaciągnął się papierosem, położył mi głowę na ramieniu i wypuścił dym z płuc.
- Powinieneś to rzucić - pocałowałem go w skroń.
- Wiem... Ale nie umiem.
- Mogę ci pomóc - wymruczałem mu do ucha.
- Tak? - zaśmiał się.
- Mam wrażenie, że jakoś wytrzeźwiałeś na tym zimnie.
- Może trochę... A może wcale nie byłem taki pijany.
- Niezły z ciebie aktor, słonko.
- Jak pomożesz mi rzucić?
- Jeden papieros to jedna noc na osobnym łóżku.
- Hmmm... Do przeżycia - zaciągnął się papierosem.
- Bez seksu, bez przytulania, bez całowania... Bez niczego...
- To już trudniej... Ale dam radę...
- Zobaczymy jak długo - wyszeptałem mu do ucha.
- A jak rzucę... To co będę z tego miał?
- To będę miał dla ciebie propozycję... To znaczy miałbym nawet jak nie rzucisz, ale będzie to dobry motywator.
- To znaczy?
- Dziś moja siostra załatwiła formalności... Zmieniam mieszkanie.
- Dlaczego? Przecież...
- Na większe... Rozumiesz? A w domu nie będzie palenia...
- Twarde warunki...
- Nie warto spróbować?
- No właśnie nie wiem - zgasił niedopałek. Uderzyłem go w udo, na co on się zaśmiał. - Przecież żartuję - odwrócił się do mnie przodem. Objął ramionami moją szyję. - Jeśli to propozycja, to ja od teraz nie palę - stanął na palcach i przycisnął usta do moich. Nie odwzajemniłem pieszczoty. - Co jest?
- Nie lubię smaku papierosów.
- Andi - jęknął, wieszając mi się na szyi.
Pokręciłem głową i pochyliłem głową, aby go pocałować. Stephan wczepił palce w moje włosy i pogłębił pieszczotę, a ja wciągnąłem go do pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top