Nie mogę
Category: M & M
Fandoms: The Silmarillion and other histories of Middle-earth
Relationships: Sauron|Mairon & Eönwë, Sauron|Mairon & Aulë, Sauron|Mairon/Morgoth Bauglir|Melkor, Sauron|Mairon/Eönwë (mentioned), Sauron|Mairon/Finrod Felagund|Findaráto (mentioned)
~~~~~~~~~~
To była w sumie dobra zabawa, przecinanie na pół tych głupich Vanyarów, którzy mieli się za nie wiadomo kogo tylko z powodu złotych włosów. Żałosne podnóżki Valarów. Właściwie fajnie się ich zabijało, ale na dłuższą metę nawet masowe mordy były w stanie się znudzić - zwłaszcza osobie takiej jak Mairon.
Jego pan, Melkor, uwielbiał krew. Nie wiedzieć właściwie czemu, zachwycał się jej zapachem i barwą. To była chyba jedyna rzecz, która udała się Yavannie. Mairon nieraz nalewał purpurowego płynu do czarnego jak noc kielicha, a potem obserwował, jak Melkor ją sączy i jak czerwień plami jego wąskie, sine wargi.
A teraz taka właśnie szkarłatna krew była wszędzie. Tryskała ze świeżych ran, wsiąkała w ziemię, wypływając z zabitych i konających. Jej zapach odurzał orków, smoki i samego Mairona. W sumie ciekawe, czy Balrogowie też ją czuli? W każdym razie ich ogniste bicze siały spustoszenie i woń rozdartych ciał mieszała się z przykrym odorem spalenizny.
Mairon uśmiechnął się szeroko do jakiegoś wysokiego Vanyara, biegnącego doń z długim mieczem w dłoniach. Majar leniwie pstryknął palcami; na twarzy elfa odmalowało się całkowite przerażenie, po czym wojownik zniknął, pozostawiając po sobie kłąb złocistego dymu.
W końcu płonącym oczom Mairona ukazał się ciekawszy przeciwnik. Z naprzeciwka maszerowała armia Majarów: mnóstwo ulotnych widm pod wodzą Lóriena i Nienny, przybranych nie w zbroje, a w zwiewne szaty. Szli nieuzbrojeni, ale były to tylko pozory. Każdy na polu bitwy wyczuwał potężną magię, którą władali i którą bez wątpienia umieli wykorzystać w walce.
Był tu także wielki hufiec sił przyrody: wysokich wojowników i wojowniczek o smukłych taliach i szerokich ramionach. Niektórzy mieli rogi, z głów innych wyrastały gałęzie. Dłonie zaciskali na łukach i włóczniach; biła od nich pierwotna siła. Na ich czele stała istota od pasa w dół będąca smukłą łanią; jej naga górna część ciała należała do kobiety o długich włosach, rozłożystym porożu i oczach płonących zielonym ogniem - była to Yavanna Kementári.
Łopot skrzydeł obwieścił przylot wojsk Manwëgo. Tysiące świetlistych Majarów o wielkich skrzydłach zatrzymały się w powietrzu i wyjęły srebrne miecze z pochew.
Mairon rozejrzał się z drwiącym uśmieszkiem. Bez problemu rozpoznał niektóre twarze: pośród zjaw Fëanturich był Olórin, ulotny i mądry niby proroczy sen. Wśród uzbrojonych po zęby Majarów Aulëgo - jego dawnych przyjaciół - stał utalentowany i groźny Curumo. Na niebie płonęła Ariena, jeden z niewielu duchów ognia, które pozostały po stronie Valarów. Jej gniew sprawiał, że oślepiała wszystkich wokół swoim blaskiem, a z jej oczu, dłoni i włosów biły płomienie. Prześliczny Ossë zalewał wojska Melkora ogromnymi falami. Miał minę, jakby to wszystko była tylko zabawa. Mairon nie mógł dostrzec, czy Majar ma nogi, czy rybi ogon, bo zderzające się ze sobą tarcze, miecze i ciała przeciwników zasłoniły mu widok. Obserwując zwinność księcia mórz, zaczął żałować, że Melkorowi nie udało się go uwieść. Jakiż potężny musiałby być po stronie mroku!
W końcu wojska Valarów ruszyły do ataku. Na Mairona od razu spadł deszcz strzał ze strony duchów powietrza i driad Yavanny, ale żadna z nich nie wyrządziła mu krzywdy. Był zbyt potężny! Melkor dał mu ogromną siłę. Ostre groty odczuwał jak łaskotki.
- Mogliście się bardziej postarać! - krzyknął w stronę Nienny i Lóriena, z łatwością podrzynając gardło jakiejś zjawie. Srebrzysta krew zaplamiła jego zbroję i rozlała się po ziemi, gdy ciało osunęło się na ziemię, po czym znikło.
Żaden z atakujących Mairona Majarów nie był wystarczająco potężny, by wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę. Walczyli jednak dużo lepiej niż elfowie, ludzie i krasnoludowie, gdyż używali nie tylko broni, ale i magii. Zapewne Ariena mogłaby mi stawić czoła, pomyślał Mairon. Widoczna w oddali strażniczka Anoru rozsyłała wokół siebie fale płomieni, topiła skały, sprawiała, że wielkie głazy eksplodowały. Orkowie wrzeszczeli z bólu, próbując ugasić swoje płonące ciała. Ariena już w kuźniach Aulëgo nie przepadała za Maironem; o ile zawsze wiedział o jej talentach, to nie był świadomy, jak jest potężna i jak bardzo umie być wściekła.
Nagle Mairon kątem oka zauważył znajome dwie sylwetki. Odwrócił się w ich stronę.
Oto zobaczył niesamowite starcie dwóch potęg. Melkor trzymał Aulëgo dłonią za szyję, powoli zaciskając. Ognisty Valar zdawał się cierpieć niewysłowione męki, zadawane ręką zbuntowanego Ainura. Spod palców Melkora po skórze Aulëgo zaczął się rozchodzić lód. Zimno zatrzymywało moc płomiennej potęgi Kowala.
Mairon poczuł lekkie ukłucie smutku. Aulë go wychował... tyle go nauczył, tyle mu dał...
NIE. Nic mu nie dał. Robił to dla siebie. Chciał wykorzystać talent młodego, niewinnego Majara, aby samemu odnieść korzyść.
Tak, wmawiaj to sobie, szepnął słabiutki, dotychczas skutecznie zagłuszany i wyrzucany z myśli głosik.
- Nienawidzi mnie, a ja nienawidzę jego - wycedził przez zęby Mairon, wpatrując się w Aulëgo i jednocześnie zabijając jakiegoś pomniejszego ducha.
Dobrze wiesz, że zawsze cię kochał. Płakał po twoim odejściu. Tęskni... Kocha cię do tej pory...
- Nie! - warknął sam do siebie.
***
Mairon zacisnął dłonie na białej szyi Majara leżącego pod nim. Nieszczęsny anioł otworzył kształtne usta, próbując złapać oddech. Spojrzał na Mairona z błaganiem w błękitnych oczach. Są przecież braćmi! Nikt nie mógłby zabić własnego brata.
Żelazny uścisk Mairona nie rozluźnił się jednak ani odrobinę. Rozkoszował się bólem tego smukłego ciała, cieszył go łopot śnieżnobiałych skrzydeł bijących desperacko o ziemię.
- I to ma być armia Manwëgo? Błagam - zakpił, patrząc pogardliwie na gładką twarz niebiańskiego wojownika.
Przygotował się do zadania ostatecznego ciosu. Na twarzy Majara odmalowało się przerażenie...
Aż nagle Mairona zmiotła jakaś niesamowita siła, snop oślepiającego światła.
- Nie skrzywdzisz już nikogo więcej!
Mairon nie upadł pod uderzeniem; przeleciał dobre kilkanaście metrów, ale wylądował na nogach i spojrzał w oczy swojego przeciwnika.
Jaśniały blaskiem, mocą i chwałą. Mairon natychmiast je rozpoznał.
Eönwë.
Zlustrował go wzrokiem. Książę niebios miał na sobie rozbudowaną zbroję, która ukazywała jego siłę w pełnej okazałości. Ta siła polegała nie tylko na twardych jak stal mięśniach jego przybranego śmiertelnego ciała: porażająco wytrzymałych i zdolnych do nadludzkich czynów. Ta siła biła przede wszystkim od jego ducha.
Jednak Mairona nie poruszyła potęga czy gloria. Najbardziej poraziło go to, jak Eönwë był piękny.
Lśniące ogniem oczy upadłego Majara przesunęły się po atletycznej postaci wojownika Manwëgo. Eönwë miał zmierzwione włosy do ramion w kolorze jasnego blondu; kilka kosmyków spadało mu na twarz. Jego skóra bez skazy emitowała delikatny blask; tęczówki oczu były świecące, tak jak Mairona, ale nie ogniste, lecz błękitne. W ich przenikającej głębi widać było całą istotę Eönwëgo, jego fëę.
Miał głęboko wciętą talię, szerokie ramiona, wąskie biodra i olbrzymie skrzydła, po wielokroć większe od skrzydeł innych duchów powietrza. Dłonie zdawały się stworzone do strun harfy i do kaligrafowania poezji, a nie do unoszenia ciężkiego miecza. Jego usta - całkiem podobne do ust tamtego Majara, którego Mairon dusił przed chwilą - przywiodły ognistookiemu na myśl dawne, lepsze dni. Maleńka część Mairona chciała przypomnieć sobie, jak smakowały te wargi i jak to było tworzyć piękne przedmioty pod okiem Aulëgo, zamiast je niszczyć w imię Melkora.
A najgorsze w tym wszystkim było to, że piękno Eönwëgo wcale nie było iluzją. Jego ciało dokładnie odzwierciedlało to, jaki był naprawdę - mądry, olśniewający, uroczy, silny, szlachetny... dobry...
I przez króciutką chwilę - krótszą niż ułamek sekundy - Majar zrozumiał, że faktycznie stał się już Sauronem. Sauron. Ohydny. Oto dokąd doprowadził go Morgoth.
Poczuł obrzydzenie do samego siebie. Świadomość, że mógłby być tak piękny, jak Eönwë, dobijała go i paliła wnętrzności. Przez wieki nauczył się skrzętnie skrywać swoje prawdziwe, zepsute i obrzydliwe oblicze. Pod osłoną przystojnego, smukłego nekromanty torturował Finroda Felagunda i czerpał autentyczną radość z jego zarówno fizycznego, jak i psychicznego cierpienia, gdy zlizywał słodką krew z jego torsu. Tymczasem każda kropla przelana elegancką dłonią pogarszała prawdziwy obraz upadłego Majara. Majara, który porzucił chwałę, światło i piękno w imię... właśnie, w imię czego?
Co mu właściwie dał Melkor?
Zwrócił na niego uwagę. W całej swojej niewinnej naiwności - wtedy jeszcze nie wiedział, czym jest zło - Mairon sądził, że Melkor go wybrał, bo uznał go za wyjątkowego.
W rzeczywistości żadna z ich wspólnych nocy nie miała w sobie ani odrobiny miłości. Melkor walczył z miłością, pogardzał nią. To wszystko, co z Maironem robił, było czystym egoizmem. To, co Mairon do niego czuł... to też był egoizm. Melkor był szansą na wybicie się.
I oto teraz stoi naprzeciw niego olśniewający Eönwë.
Sauron już wiedział, dlaczego orkowie tak nienawidzą siebie. Nienawidzą się za to, że mogliby być piękni, mądrzy i dobrzy, a zamiast tego są obrzydliwą personifikacją zła.
Nagły zryw sumienia został jednak natychmiast zagłuszony.
- Nędzne sztuczki, niewolniku Valarów - powiedział Sauron, patrząc się z pogardą w świetliste oczy skrzydlatego księcia.
- Bracie mój... - szepnął Eönwë.
- Nie jestem już twoim bratem!
***
Sauron obserwował z ukrycia, jak Tulkas ogromnym toporem odcina Morgothowi stopy. Na ziemię trysnęła czarna maź o przykrym zapachu. Czarny Valar upadł na ziemię. Yavanna trzymała więźnia w żelaznym uścisku pnączy i lian, Ulmo zatkał jego usta kneblem, by nie mógł miotać przekleństw w Czarnej Mowie. Aulë zakuł chude, sine nadgarstki w ciężkie kajdany. W oczach Bauglira widać było palącą nienawiść - jedyne uczucie, jakie potrafił odczuwać.
Gdyby Sauron go kochał, wybiegłby, żeby go bronić do ostatniej kropli krwi. Byłby gotów dla niego zginąć. Nie wiedział jednak, co to miłość i siedział przycupnięty w jakiejś dziurze, ukryty pod gruzem zniszczonego Thangorodrimu i obserwował upadek swojego władcy i pana, bojąc się tego, co może go spotkać ze strony sprawiedliwości.
***
Sam poszedł do Eönwëgo, mając nadzieję, że uniknie kary.
Gdy go odnalazł, Eönwë nie miał już skrzydeł. Był ubrany w formalną, bogato zdobioną, ceremonialną zbroję herolda, z postawionymi piórami na ramionach i sztywnym kołnierzem. Po plecach spływał mu granatowy płaszcz z ciężkiego materiału. Włosy zmieniły odcień na rudawy, były idealnie proste i sięgały mu po bokach do podbródka; czoło zasłaniała równo przycięta grzywka. Oczy nie miały już ciepłego wyrazu, zniknęły niebieskie tęczówki. Całe gałki były blade, płonące odległym ogniem z błękitnymi odblaskami. Zdawał się wszechwidzący; jego wzrok przenikał Saurona na wskroś.
W dłoni trzymał ogromną chorągiew, u boku miał swój olbrzymi miecz. Bił od niego królewski majestat i chwała dowódcy zastępów Valarów.
Sauron ukląkł przed księciem aniołów, korząc się wobec jego potęgi. Okute w czerń kolano głucho uderzyło o ziemię.
- Błagam - jęknął niedosłyszalnie.
- Nie mogę - szepnął Eönwë. Sauron wychwycił ból w jego głosie.
Chorąży Króla nie pochylił się nad przygiętym do ziemi Majarem. Stał prosto jak struna, biła od niego niesamowita światłość. Sauron przez chwilę usłyszał odległe echo chóru.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top