Bruiseshipping
Jego oddech był szybki.
Z każdą chwilą szybszy.
Nerwowo zaczął przeglądać ciemny zeszyt, który kiedyś uważał za książkę, szukając jakiejś wskazówki.
Rzucamy ścianą o groch,
Czy to w ogóle było możliwe? Przecież on nigdy nie okazywał żadnych uczuć...
Był twardy niczym skała...
Może po prostu...
Każdą skałę można zniszczyć?
Biegniemy w siebie przed tył,
Znalazł.
To ta kartka.
Wiedział, że musi się spieszyć...
Jednak...
Na widok tej jednej strony uderzyły wspomnienia.
Widział jak siedzą razem.
Jak się w niego wtula...
Jutro wymyśli nas proch,
I jak starszy chłopak śpiewa mu cicho do ucha ten tekst.
Kiedyś...
Nie rozumiał go do końca...
Jednak...
Teraz wszystko było jasne.
Nie rozumiał jedynie co poszło nie tak...
I urodzimy się w pył,
Wiedział, że coś było nie tak...
Jednak...
Co?
Nic nie znaczące to coś,
Szybkim ruchem wyrwał kartkę, mimo że przez krótki ułamek sekundy bał się to zrobić.
To była przecież ciężka praca, w którą jego chłopak włożył taki trud.
I najważniejsze to nic,
Wybiegł z Klasztoru.
Zaczął biec, a jego oddech jeszcze bardziej przyspieszył.
Nie mogło być za późno.
Nie mogło...
Bał się.
Jednak tym razem...
Nie miał kto go uspokoić...
Zawsze w takiej chwili on szeptał mu coś do uszka.
Coś co uspokajało...
Dodawało otuchy.
Widziałem dzisiaj Twój głos,
Przebiegł przez most.
Przystanął na moment, a na jego twarzy zawitał smutny uśmiech.
Nie ma nikogo, jak Ty,
To tutaj zawiesili tą kłódkę.
Zaczął się rozglądać, a czas stanął w miejscu.
Znalazł.
Niebieska kłódka.
Ich inicjały i data poznania...
Zamknął oczy.
Przemknął mu ten moment...
Gdy ze śmiechem wieszali ją, a później trzymali się za ręce patrząc na zachodzące słońce.
Każdy dzień przypomina mi to,
Otworzył oczy.
Oddech był nieco spokojniejszy.
Wsunął dłoń do kieszeni, upewniając się, iż kartka tam jest.
Ruszył znowu.
Biegiem.
Przez drogę.
Było już ciemno...
W głowie miał tylko jedno.
Dobiec na czas.
Usłyszał jak ktoś trąbi, a później gwałtownie hamuje.
Skulił się.
Ciemny samochód stanął przed nim, prawie dobijając.
Chłopak spojrzał na wychodzącą postać z nadzieją.
– Cole? – wyrwało się cicho i niepewnie z jego ust.
Postać jednak nie przypominała Cole'a.
Zaczęła krzyczeć na przerażonego chłopaka, który w swoim panicznym biegu omal nie został potrącony.
Z tego wszystkiego nie zauważył nawet tego, że nie szedł po pasach...
Ani tego, że ten samochód...
W jednej chwili przypomniało mu się jak kiedyś opowiadał coś podekscytowany i prawie by zginął na tej samej jezdni.
W tamtej chwili, chwyciły go jednak jego silne ramiona, przyciągając do tyłu, mówiąc uważaj.
Jesteś pośrodku mej głowy jak echo,
Mężczyzna z samochodu mówił coś, krzyczał...
Jednak on słyszał tylko jego...
Uważaj
Pokręcił głową i nasunął na głowę kaptur.
– Przepraszam Pana, ale muszę iść... – szepnął cicho i ruszył dalszą drogą, zostawiając rozkojarzonego mężczyznę samego.
Po krótkiej chwili wbiegł do lasu...
To była najszybsza droga...
Przynajmniej tak mu się wydawało.
Pogubiliśmy gdzieś kod,
Na środku polany przystanął, ponieważ zdawało mu się, że coś błysnęło w ziemi.
Łatwo było go rozproszyć, dlatego na moment pozwolił sobie zapomnieć o swoim celu.
Zaczął przecierać rękoma ziemię.
Zadrżał.
W ziemi był łańcuszek.
Należący do niego...
Pamiętał jak podarował mu go na urodziny...
A on go tu wyrzucił...
Pamiętał to jeszcze lepiej...
To było podczas tej pierwszej większej kłótni...
Kiedy on go zerwał i wyrzucił...
Poczuł ścisk.
Włożył to do kieszeni, po chwili wyciągając telefon.
Ta tapeta...
Tapeta z nimi...
I te głupie miny...
Pamiętał jak długo go do tego namawiał.
Teraz poczuł łzy i szybkim ruchem sprawdził godzinę.
Piętnaście minut do samolotu...
Zdąży.
Lotnisko było blisko.
Wyszedł z lasu już spokojnie.
Samolot dwudziesty drugi...
A tutaj...
Nerwowo spojrzał na odwrót kartki.
Potem pomyliliśmy peron,
– To nie to lotnisko... – pisnął cicho.
Osiem minut...
Biegnę do Ciebie,
Już nic nie miało znaczenia.
Rzucił się.
Nigdy nie biegł tak szybko.
Oddech szalał.
Serce biło szybko.
On jednak wiedział, że dużo szybciej będzie biło jeśli nie zdąży.
Gdyby teraz zobaczył go ktoś z członków drużyny, już nikt nigdy nie śmiałby zarzucić, że jest najsłabszy.
Jak sprawne wojsko pokonuję próg,
Często była cisza...
Często było niezręcznie...
Często bolało...
Jednak...
To było ważne.
Najważniejsze...
Gapię się w gwiazdy na niebie,
Potrzebowali siebie nawzajem.
Ufali sobie...
Byli dla siebie wszystkim.
Minuta...
Dobiegł tam.
Cały mokry, ponieważ był to bardzo intensywny bieg.
Samolot dwadzieścia dwa...
Tak jakbym wiedział, że nie czekasz już-uż.
Startował.
– N-nie! – wyrwało mu się i rzucił się w tamtą stronę.
Pracownicy lotniska przytrzymali go jednak.
On szarpał się.
Był Ninja, wydostanie się z ich uchwytu powinno być dziecinnie proste...
Jego ciało odmawiało jednak posłuszeństwa.
– Proszę się uspokoić. – odezwał się jeden z nich.
Chłopak wyrwał się i osunął po ścianie.
Mężczyźni odsunęli się po chwili zostawiając go samego.
Nie powstrzymywał już łez.
– Zostań... – wyszeptał i schował twarz w kolana.
Zostań, potrzebuję Cię tu...
Jego oddech nigdy nie był tak szybki.
Łzy płynęły po policzkach.
To, co w sobie mam tylko ciągnie mnie w dół...
Wsadził dłoń do kieszeni i zacisnął na medaliku.
Wyciągnął kartkę i spojrzał na ten tekst...
Zostań, poukładaj mi sny...
Pamiętał dokładnie brzmienie jego głosu podczas każdego słowa...
Pamiętał jak pięknie to brzmiało...
Jeden z nich na pewno to My...
A teraz jego nie było...
Odleciał.
Zostań, potrzebuję Cię tu...
Mógł przecież starać się bardziej...
Może wystarczyło biec szybciej..?
To, co w sobie mam, nie chce się dzielić na pół...
Nie mógł już o tym myśleć, jednak...
Cały czas do tego wracał.
Myślał co mógł zrobić lepiej.
Nie potrafił się uspokoić...
Nie chciał.
Zostań, poukładaj mi łzy...
Wszystko stało się szare...
Obojętne.
Jedna z nich na pewno to Ty...
Poczuł jak ktoś staje nad nim.
Podniósł zapuchnięte oczy.
– Cole..?
Chciał by brzmiało to pewnie...
Może nawet obojętnie?
Zabrzmiało to jednak tak, jakby faktycznie sądził, że już nigdy się nie zobaczą.
Tęsknił.
Cholernie.
Miał teraz gdzieś, że między nimi od trzech miesięcy było... inaczej.
Teraz...
Teraz po prostu chciał być z nim.
Zostań, potrzebuję Cię tu,
Pomógł mu wstać.
Nie powiedział nic.
Znowu ta cisza...
To, co w sobie mam tylko ciągnie mnie w dół,
Opuszkami palców otarł mu łzy.
Przejechał po jego ustach.
Czerwonych z wysiłku policzków...
Zostań, poukładaj mi sny,
Jego serce biło szybko.
Bardzo szybko...
Cole uśmiechnął się lekko, po czym przywarł do jego ust.
Jeden z nich na pewno to My,
Chłopak oddał szybko...
Znowu poczuł łzy.
Odsunął się.
Zostań, potrzebuję Cię tu
– Miałeś odlecieć... – szepnął.
– Skąd o tym wiesz? – uniósł brew, była to prawda, chciał to jednak zrobić nie mówiąc młodszemu.
To, co w sobie mam, nie chce się dzielić na pół,
Spuścił wzrok i wyciągnął z kieszeni kartkę z zeszytu na której były zapisane dane odlotu.
Podał mu.
– Dlaczego..? – wyszeptał cicho.
Zostań, poukładaj mi łzy,
– Nie chciałem Cię ranić... – spojrzał na kartkę i tekst piosenki na odwrocie. – Te wszystkie sytuacje... Bolały Cię.
Chłopak uśmiechnął się słabo.
– Jeszcze bardziej by mnie bolało... Gdybyś mnie zostawił. – odwrócił wzrok.
Jedna z nich na pewno to Ty.
Jego serce biło szybko.
Bardzo szybko.
Cole spojrzał na niego.
– Ja też Cię potrzebuję, Jay... – szepnął i mocno go przytulił.
♥
Heeej
W końcu coś publikuję xD
W sumie mam kilka rozdziałów skończonych i od przyszłego tygodnia MOŻE zacznę je publikować.
A...
To coś...
Powstało z dedykacją dla bardzo ważnej osoby dla mnie x'D
Nie będę pisać dla kogo.
Ta osoba na pewno wie, że o nią chodzi.
Może to nasze też się naprawi?~
Bo ja ciem bardzo tysz potrzebuję...
I.
To by nie powstało też gdyby nie ta osoba xD
Dzięki, temu ktosiowi zaczęłam słuchać tej piosenki w mediach.
(Ten rozdział też powstał dzięki temu dzieciakowi z koszulką z Cole'm na niebieskim tle, co dziś we mnie wbiegł xD
Dzięki, ziomek xDD)
No iiii...
Te pogrubione to są fragmenty piosenki Peron
I.
To tyle~
Kosiami
A teraz lecę spać xD
Zmęczona już jestem xD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top