32. Dubler part II

Wrzuciłem kolejny film na kanał, ale jeszcze go nie upubliczniłem. Właśnie miałem to robić, kiedy zadzwonił mój telefon. Trochę się zdziwiłem, bo wiem, że Marcina nie będzie teraz kilka dni i miał się odezwać dopiero wieczorem, bo miał dziś napięty grafik.

Wziąłem smartfon do ręki i zobaczyłem na nim imię "Łukasz". W szoku prawie upuściłem telefon. Nie spodziewałem się, że on jeszcze kiedykolwiek się do mnie odezwie. Nie po tych słowach, które między nami padły. Co prawda, powiedział, że zawsze jestem mile widziany w jego domu i zawsze przyjmie mnie z otwartymi ramionami, ale... Wiedziałem jak to miałoby wyglądać. A tego nie chciałem.

Wziąłem głęboki oddech i postanowiłem odebrać. Byliśmy przyjaciółmi, tak? Nadal go bardzo lubię i wiem, że mogę na niego liczyć.

- Halo? - rzuciłem, gdy przyjąłem połączenie.

- Cześć, Maruś - powiedział cicho, a mi zrobiło się jakoś tak dziwnie, bo... Tylko on mnie tak nazywa. Nikomu z nowej ekipy nie pozwalam poza kamerą. - Nie sądziłem, że odbierzesz.

- Dlaczego miałbym tego nie zrobić? Bo nam nie wyszło? Powiedziałem, że będziesz mógł na mnie zawsze liczyć i zamierzam dotrzymać słowa - westchnąłem.

- Chyba potrzebuję twojej pomocy - szepnął. Trochę dziwiło mnie to, że mówi tak cicho.

- Coś się stało? - zaniepokoiłem się. - Łukasz! - podniosłem głos, gdy nic nie mówił.

- Mam taki mały problem - wymamrotał, a w tle usłyszałem jakby tłuczone szkło. - Kurwa...

- Co się dzieje? Gdzieś ty jesteś? - zerwałem się z miejsca.

- W domu... Maruś... Chyba zemdleję - dodał, a ja wybiegałem z pokoju i rzuciłem się po kluczyki od auta.

- Jadę do ciebie, słyszysz?! Nie rozłączaj się! Masz cały czas do mnie mówić, jasne?! - krzyczałem na niego, wsiadając do auta i odpalając silnik.

- Nie musisz do mnie jechać, Maruś - powiedział. - Nie ma takiej potrzeby, ja... - w tle znowu słychać było jakiś hałas.

- Łukasz? Usiądź w jednym miejscu i ba mnie czekaj - poprosiłem, przytrzymując ramieniem telefon przy uchu. - Proszę cię - dodałem, bo w tle ciągle słyszałem jakieś hałasy. - Gdzie jesteś?

- Na balkonie... Myślisz, że upadek z pierwszego piętra by mnie zabił?

- Czy ty jesteś pijany? - zapytałem, ale jego słowa mnie przeraziły.

- Chyba nie... Tak myślę... Maruś... Tęskniłbyś za mną? - zapytał.

- Bardzo bym tęsknił... Na prawdę. Nie rób nic głupiego. Zaraz u ciebie będę. Proszę cię... Usiądź i się nie ruszaj.

- Dobrze - odparł. Przez chwilę słyszałem jakieś szumy i trzaski.  - Będę grzeczny.

- Dobrze. Już wjeżdżam na twoją ulice. Będę za chwilkę...

- Słabo mi - wymamrotał. - I niedobrze - dodał, a potem się rozłączył.

Jak głupi wypadłem z auta na jego posesji i wbiegłem do domu. Zajrzałem do kuchni. Na blacie wyspy stała pusta butelka wódki i jakieś tabletki.

- Łukasz?! - wydarłem się. Przeszukałem cały parter i studio, ale tam go nie było. - Łukasz?! - wszedłem na górę i znalazłem go w sypialni. Siedział na podłodze, opierając się plecami o drzwi łazienki. Podbiegłem do niego i ukląkłem przy nim złapałem jego brodę i obróciłem jego twarz w moją stronę. - Wziąłeś te tabletki?!

- Maruś - złapał mnie za nadgarstek.

- Wziąłeś?! - krzyknąłem.

- Nie... Chyba nie powinienem był dzwonić, co? - szepnął.

- Na pewno nie wziąłeś? - uderzyłem go lekko w twarz.

- Nie... Tylko piłem... I nie bij mnie - dodał, a ja oparłem czoło o tej jego. - Nie powinienem się chyba zabijać, bo mnie nie kochasz, nie?

- Nie powinieneś - westchnąłem. - Powinieneś się położyć - wstałem i wyciągnąłem do niego rękę. Z ledwością podniosłem pijanego chłopaka, który gdy już stał na nogach, uwiesił się na mnie.

- Kocham cię, Maruś... Wiem, że nie umiem ci tego okazać i... Że byłem złym chłopakiem... Przepraszam...

- To nie jest temat na teraz - pociągnąłem go w stronę łóżka, na które go lekko popchnąłem. A gdy usiadł, pociągnął mnie za rękę, ale nie usiadłem na jego kolanach tak jak chciał. - Łukasz nie. Przestań... Połóż się i prześpij. Porozmawiamy jak wstaniesz.

- Będziesz tu kiedy wstanę? - zapytał, kładąc się.

- Będę - przykryłem go kołdrą. - Ktoś musi cię przypilnować - dodałem i pogłaskałem go po jasnych włosach. Co mu do łba strzeliło żeby je pomalować?

Wyszedłem z sypialni i zszedłem na dół. W czasie, gdy Łukasz spał ogarnąłem trochę, bo i tak nie miałem co ze sobą zrobić.

Wiem, że Marcin się na mnie wścieknie, gdy się dowie, że byłem u Łukasza, ale... Tyle lat byliśmy przyjaciółmi. Ciągle mi na nim zależy... No i był moją pierwszą miłością.

Łukasz spał kilka godzin, a gdy wstał, ja akurat oglądałem telewizję. Chłopak zszedł po schodach i wszedł do salonu.

- Przepraszam - szepnął.

- Za co?

- Za to, że zadzwoniłem pijany - odparł. - Ale na trzeźwo bym nie zadzwonił.

- Łukasz... - westchnąłem, patrząc na niego. - Nie możesz mi mówić takich rzeczy.

- Jakich?

- Że mnie kochasz - wstałem i popatrzyłem na niego.

- Ale ja cię kocham - on też się podniósł. - Nic nie mogę na to poradzić. Wiem, że nie umiałem ci tego okazać, ale kocham cię nad życie i...

- Przestań! Nie chcę tego słuchać! - przerwałem mu. - Ja się z kimś spotykam! Mam kogoś! Nie możesz mi tego mówić.

- Ale to prawda... Jak mam ci to udowodnić? - podszedł do mnie. - Mogę ci dać co tylko zechcesz.

- Marcin, przystań! Ja już nic od ciebie nie chcę. Był czas, że chciałem wszystkiego. Ale teraz... To już nie ma znaczenia.

- Marcin? - szepnął.

- Jaki Marcin? - o co mu znowu chodzi?

- Powiedziałeś do mnie "Marcin".

- Na pewno nie - zakpiłem. - A nawet jeśli... Mogłem się pomylić - westchnąłem. - Skoro wszystko z tobą w porządku to pójdę już.

- Do swojego chłopaka mówisz "Łukasz"? Chyba by mu się to nie spodobało.

- Nigdy się nie pomyliłem. Zbyt mało o tobie myślę żebym to zrobił. A o Marcinie myślę cały czas - wyszedłem z domu trzaskając drzwiami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top