Przez żołądek do serca - Soma x Oc


One Shot dla xAurora_chanx
Mam nadzieję, że się spodoba <3

<>

Biedna dzielnica, wokół jeszcze biedniejsi ludzi. Gdzieniegdzie ktoś leżał na ulicy, byli to żebracy, matki z dziećmi na ramionach. Pod ścianami brudnych kamienic stały prostytutki ubrane w wyzywające stroje. Jedna z nich trzymała w ręku papierowy wachlarz i machała nim powoli, bardziej, żeby skupić na siebie uwagę męskich przechodniów, nie żeli się ochłodzić. Wychudzone psy krzątały się na ulicy w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.

- Chleb curry! - rozbrzmiał wesoły męski głos.
Prawie wszyscy spojrzeli w kierunku nadawcy tej "nowiny". Po chwili zaczęli do niego podchodzić i ustawiać się w kolejce po co środowy ciepły posiłek.
- Spokojnie, dla wszystkich starczy. - zapewnił wysoki mężczyzna w turbanie.

Jakaś mała dziewczyna podeszła do niższego z dwójki, która skupiła na sobie uwagę ludzi z najbliższej okolicy.
- Dziękuję panu... - wymamrotała z jeszcze parującym od gorąca chlebkiem wypełnionym jednym z najlepszych curry w mieście.
On uśmiechnął się szeroko i poczochrał ją po jej blond włosach. Jego sługa spojrzał na ten obraz i mimowolnie się uśmiechnął. Za to właśnie najbardziej kochał swojego księcia - za jego charakter. Był on niezwykle miły niezależnie od czyjegoś pochodzenia czy od swojej sytuacji majątkowej. Dla każdego był gotów okazać swoją dobroć i nikomu jej nie skąpił.

Dziewczynka odeszła, a młody dziedzic tronu Bengalu odwrócił się w kierunku swojego najwierniejszego sługi, swojego najlepszego przyjaciela.
- Jakoś dziwnie mało dziś ludzi, nie sądzisz? - zapytał po spojrzeniu na długość kolejki.
- Faktycznie nie ma tłumów. - przyznał mu rację jednocześnie podając jakiemuś mężczyźnie chleb. - Coś nie tak, książę? - zmartwił się trochę, kontem oka zobaczył cień niezadowolenia na twarzy siedemnastolatka.
- Nie, nie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. - zaczął tłumaczyć się i energicznie gestykulować dłońmi.
Agni jednak nie do końca był w stanie mu uwierzyć. Coś dawało tu jakieś nieznane, złe przeczucie.

- Czyli to wszyscy na dziś. - powiedział i westchnął Soma. - Czyli możemy już wracać.

Biegła tak szybko jak tylko mogła, nie dopuszczała do siebie myśli, iż nie zdąży. Serce kołatało jej w klatce piersiowej, oddech stał się dużo szybszy. Na jasnej, zwykle bladej twarzy wyszły rumieńce. Słyszała stukot swoich ciężkich, brązowych butów sięgających do połowy łydki.
- Poczekajcie! - dźwięk z trudem wydobył się z jej gardła.
Mężczyźnie odwrócili się w stronę adresata tych słów. Sekundę później na Agniego wpadała młoda dziewczyna o krótkich brązowo-czerwonych włosach. Jedno jej oko było czerwone, a drugie, przysłonięte kilkoma niesfornymi pasemkami, zdawało się skrywać za mgłą. Korzystając z pomocy hindusa złapała równowagę i stanęła na równe nogi. Zakaszlała, wzięła łapczywie kilka wdechów i zwróciła się do nich.
- Jeszcze ja poproszę. - powiedziała nadal z pewną dozą trudności.
- Musisz na siebie uważać. - Soma podał jej to o co poprosiła - Chyba nie chcesz skończyć z wybitymi zębami, tak?

Dziewczyna zaśmiała się pod nosem.
- Ale jak tu uważać na takie drobnostki, kiedy najlepszy chlebek curry ucieka ci przed nosem. - zaczęła trochę triumfalnie machać swoją "zdobyczą" przed nosem chłopaka.
- Wystarczy przyjść wcześniej. - puknął ją w czoło. - Takie bieganie w twoim przypadku jest bardzo niebezpieczne. - dziewczyna przewróciła oczami.
- Książe Soma ma rację. - wtrącił się Agni - Masz problemy z okiem, więc możesz nie zobaczyć potencjalnego niebezpieczeństwa. - odpowiedział ze stoickim spokojem z nutą troski w głosi.
- Bla, bla, bla, bla... - wolną ręką zaczęła naśladować ruch ust.
Soma westchnął ciężko, a dziewczyna zaśmiała się z jego reakcji.

- Chyba nic nie będzie w stanie jej przekonać do większej ostrożności. - powiedział Agni, patrzący jak ich znajoma odbiega z miejsca, z którego przyszła.
- Nie mam momentami do niej siły. Tyle razy jej mówimy, a ona nic. - odparł zirytowany.
- W końcu to Aurora. - uśmiechnął się do swojego pana, a on mimowolnie odwzajemnił gest.

Powolnym tempem udali się do Londyńskiej rezydencji Ciela, którą się zajmowali.
Bardzo lubili to miejsce, a zwłaszcza fakt, iż mieszkali niedaleko swojego angielskiego przyjaciela. Gdzieś w swoich sercach odczuwali pewne ciepło na myśl, że ktoś na obczyźnie, ktoś komu pewnego razu sprawili masę kłopotów, pozwolił im mieszkać w swoim własnym domu. W prawdzie nie widywali się bardzo często, jednak samo poczucie bycia potrzebnych, a przynajmniej nie bycia balastem, umilało im chwile spędzone w tym zabieganym mieście, którym była stolica Anglii.

Tego popołudnia zaczął intensywnie padać deszcz. Potężna ściana wody zaczęła nachodzić na Londyn. W sumie to obfite opady w tym rejonie nie są niczym niezwykłym. Dwójce Hindusów przypominały one o monsunie letnim, którego obecność pozwala na tak wielką uprawę ryżu. Soma nostalgicznie patrzył zza okno, słuchał kropli uderzających o parapet.
- Coś się stało? - zapytał lekko zaniepokojony Agni.
Książe odwrócił wzrok z szyby i popatrzył się na przyjaciela.
- Nie. - zapewnił go i się uśmiechnął - Po prostu jestem trochę znudzony tym wszystkim. Od dawna nic wspólnie nie robiliśmy, jedynie to rozdawaliśmy chlebek curry. - westchnął.
- Możemy udać się z wizytą do panicza Ciela. - zaproponował - Dawno się z nim nie widzieliśmy.
- To jest myśl! - krzyknął i wstał z fotela, na którym siedział. - Agni, pakuj rzeczy! Będziemy u niego jeszcze dzisiaj.
- Robi się już późno, książę. - trochę ostudził jego zapał.

Soma zamyślił się przez chwilę. Jego przyjaciel miał raję, lepiej będzie poczekać. Przynajmniej do następnego dnia. Na szczęście młodego hrabiego, zapędy do wyruszenia od razy w drogę zostały zahamowane teoretycznie na dłuższą chwilę, gdyż do uszu starszego z dwójki doszła informacja o jakimś bankiecie, który Ciel szykuje. Chcąc nie chcą, aby nie naprzykrzać się mu zbytnio, odwiedziny zostały przesunięte na jakiś bliżej nie określony czas.

<>

- Ale się rozlało. - powiedziała tęga kobieta w średnim wieku.
W dłoni trzymała taniego papierosa, z którego smętnie unosił się dym.
- Nawet bardzo. - przyznała jej rację młoda dziewczyna.
- Chyba dzisiejszego wieczoru nie będzie tłumów. - westchnęła palaczka i zakasłała.
- Powinna pani przestać palić.
- Że niby mi to szkodzi? - odpowiedziała jej stuknięciem w głowę - Co ty wiesz o medycynie. Tu się puknij. - pokazała palcem wskazującym swoje czoło, a po chwili zakasłała.

- Aurora! - jakaś kobieta krzyknęła, na co dziewczyna obróciła się w jej stronę. - dwunastka do wysprzątania. - blondynka w wyzywającym stroju podeszła do stołu, przy którym siedziały.
- Przecież co dopiero ją robiłam. - powiedziała wyraźnie zirytowana.
Kobieta wzruszyła ramionami.
- To nie mój problem. - odwróciła wzrok od młodszej koleżanki, ale czując, iż ta się jej uważnie przygląda postanowiła kontynuować - Jakiś ktoś stwierdził, że rewelacyjnym pomysłem będzie oblanie Eli tanią whisky. Biedaczek też chyba nie wytrzymał napięcia i zwymiotował na nią.

Aurora lekko drgnęła na myśl co musiała przeżywać biedna współpracownica. Westchnęła tylko i pokornie poszła po wiadro z woda i jakąś szmatę. Udała się do pokoju, który stał się istnym pobojowiskiem. Jedna trzecia podłogi zalana była połowicznie strawionym obiadem klienta połączonym z tanim alkoholem. W powietrzu unosił się okropny kwaśny zapach.
- Brud, syf, kiła i mogiła. - powiedziała sama do siebie i zabrała się do sprzątania.
Szybko, ale dokładnie umyła podłogę, wymieniła pościel na świeżą, a brudną od razu wyprała i powiesiła w niewielkiej suszarni na poddaszu. Na koniec wywietrzyła pokój.

- Już gotowe! - rzuciła do koleżanek i usiadła przy barze.
- Ty to jednak robisz złotą robotę kochaniutka. - pochwaliła się tęga brunetka.
- Mam nadzieję, że dodatkowo zapłacił. Nie pracuję tu dla przyjemności. - mruknęła.
- Oczywiście, że tak. Ela nie pozwoliła by sobie na coś takiego. - burdel mama zaśmiała się pod nosem.

Siedziały tak przez chwilę w ciszy. Tak jak wcześniej jedna z nich przewidziała - tego wieczoru nie było wielu klientów. Zwykle życie po zmroku kwitło w przybytkach tego typu, jednak nieprzyjazna pogoda z łatwością odbierała ochotę, mniej lub bardziej napalonym mężczyznom, na skorzystanie z usług prostytutek.
- Czasami myślę o tobie jak własnej córce. - zaciągnęła się papierosem i powoli wypuściła dym z płuc.
Aurora zaśmiała się pod nosem.
- Dla mnie jest pani jak ciotka. I to taka dobra ciocia co ukradkiem daje słodycze, kiedy rodzice nie patrzą. - kąciki jej ust mimowolnie opadły.

Nie mogła powiedzieć, że bardzo źle jej w życiu - zawsze mogło być gorzej. Pocieszała się w ten sposób, jednak w głębi serca odczuwała brak tego co straciła. Dziwne by było gdyby utrata wszystkiego, od ulubionego pluszaka, po dom, nie wywarła na niej większego wrażenia. Mimo wszystko najbardziej pocieszał ją jeden fakt - przeszłość nie wywierała wpływu na teraźniejszość oraz decyzje, które zaważą o jej przyszłości.

- Kochanie, nie smuć się. Wszystko będzie dobrze. - pocieszała ją kobieta - Znajdziesz sobie męża i założysz rodzinę.
Zaśmiała się pod nosem.
- Znajdę i to w dodatku bogatego. A co? - zarzuciła swoimi włosami. - I znowu będę królować na salonach.
Wstała z krzesła i zakręciła się wokół własnej osi. Jej czerwono-czarna sukienka sięgająca połowy długości łydki zaczęła falować. Dziewczyna stanęła, odkaszlnęła i skłoniła się przed swoja opiekunką, która uśmiechnęła się do niej szczerze i przyklasnęła.

<>

W końcu przestało padać - idealnie w środę. Tak jak co tydzień stali i rozdawali chleb curry. Tego dnia przyszło więcej osób. Ustawiali się w kolejce - jeden za drugim i czekali na swoją porcję. Rozdali prawie wszystko, dwa chlebki czekały, lecz już nie było chętnego. Podekscytowany wizją spotkania z Cielem Soma, nie miał zbytnio ochoty na wyglądanie na zainteresowanego. Postanowił, że albo się je da komuś po drodze, albo je zjedzą.

Szli dzielnicą, na której panował dość spory ruch. Wśród ludzi wypatrzył pewną osobą. Cicho podszedł do niej i...
- Bu! - powiedział dziewczynie do ucha, a widząc jej reakcję zaczął się śmiać.
- Nie strasz mnie tak! - odpowiedziała i położyła dłoń na piersi - Chcesz, żebym padła martwa?
- Przecież nic się nie stało. - machnął beztrosko ręką
- Jakim cudem Agni z tobą wytrzymuje to ja nie wiem. - popatrzyła się na hindusa w turbanie, który uśmiechnął się i kiwnął głową na przywitanie. - Zachowujesz się jak dziecko. - prychnęła.

Już chciała wrócić do pracy, ale zatrzymał ją Soma.
- Masz ochotę? - wyciągnął w jej kierunku chlebek curry
Aurora zrobiła przerysowaną zamyśloną minę, a po chwili przyjęła jedzenie. W trójkę usiedli na jakiś skrzyniach stojących nieopodal. Rozmawiali chwilę, to o życiu, to o mniej istotnych rzeczach. Cieszyli się wspólnie spędzonymi chwilami, które w prawdzie nie długie, jednak sprawiały im radość.
- Muszę już zmykać do pracy. - wstała i otrzepała sukienkę.
Znali się już jakiś czas, ale ani Soma, ani Agni nie wiedzieli, gdzie pracuje dziewczyna. Popatrzyli się na siebie porozumiewawczo. Aurora zaczęła się kierować w kierunku swojego miejsca pracy, a za nią podążali dwaj hindusi. Próbowała nie zwracać na to większej uwagi zwarzywszy na fakt, iż jeden z nich była bardzo infantylny - momentami do skrajności.

Soma otworzył oczy z szoku, kiedy zobaczył drewnianą tabliczkę przymocowaną do drzwi.
- Nie musisz tego robić! - krzyknął i chwycił dziewczynę za ramię, aby ją zatrzymać.
Aurora popatrzyła się na niego lekko zdziwiona.
- Nie powinnaś traktować swojego ciała jak przedmiotu... - powiedział ciszej, zaczerwienił się lekko i spuścił głowę.
- Jesteś uroczy. - dziewczyna poczochrała jego fioletowe włosy. - Troszczysz się o mnie jakbym była kimś więcej jak tylko dobrą znajomą. A poza tym, nie sprzedaje się.
Podniósł głowę i popatrzył się w jej oczy.
- Trochę długa historia... - mruknęła - Pracuje tu jako sprzątaczka, tak to nazwijmy.
Książę uspokoił się nieco po jej zapewnieniach. Mimo wszystko czuł się źle z tym, że ona musi tam pracować. Wolałby, aby zajmował się czymś innym, gdyż samo określenie "burdel" czy bardziej eufemistyczne "dom uciechy publicznej" napawało go niesmakiem. Jeszcze dobrą chwilę Aurora tłumaczyła mu, iż nie jest zmuszana do niczego i tak naprawdę w jakimś stopniu lubi to miejsce. Tego najbardziej nie potrafił zrozumieć - jak można czerpać nawet minimalną satysfakcję z pracy w miejscu pełnym grzechu?

- Książę, czas na nagli, więc jeśli chcemy jeszcze dziś udać się do panicza Ciela to radziłbym się pośpieszyć. - powiedział Agni przerywając ty samym zamyślenie nastolatka.
Przyznał swojemu służącemu rację. Nim się spostrzegli, jechali wozem do rezydencji młodego hrabiego.

<>

Elegancki kamerdyner zapukał do drzwi.
- Wejść. - odpowiedział mu beznamiętny głos. - Co się stało? - zapytał nie odwracając wzroku od jakiejś kartki.
- Przyjechali książę Soma i Agni. Właśnie czekają w holu. - powiedział obojętnym głosem.
Ciel odłożył kartkę na biurko i westchnął. Miał nadzieję na cichy i spokojny wieczór, jednak jak był widać, los miał inne plany. Naciągał się po czym niespiesznym krokiem udał się, aby powitać gości.
- Ciel! - krzyknął Soma i przytulił się mocno do chłopaka, który nie podzielał jego entuzjazmu. - Tak bardzo tęskniłem!
- Tak, tak... Ja też... - powiedział z nutą sarkazmu.
- Witaj paniczu Ciel. - skłonił się Agni - Witaj Sebastianie. - powiedział do kamerdynera.

Przeszli do pokoju gościnnego. Obydwaj lokaje udali się do kuchni, aby podać swoim panom coś do zjedzenia i wypicia. W prawdzie brunet nie potrzebował pomocy Hindusa, jednak ten nie byłby sobą, gdyby nie zaoferował życzliwej dłoni.
- Ciasto jest jeszcze w piecu, ale już można je wyciągać. - powiedział Sebastian, który zajął się wybieraniem odpowiedniego rodzaju suszonych liści.

Agni już miał chwycić za rękawice, aby się nie poparzyć, ale nagle zaczął intensywnie kaszleć. Brunet odwrócił się w jego kierunku i popatrzył na niego.
- Wszystko dobrze? - zapytał z udawaną troską w głosie, która brzmiał jak najbardziej autentycznie.
- Tak, tak. - znowu zakasłał - To tylko zwykły kaszel.
Sebastian popatrzył się na niego badawczo, kiedy ten wyciągał ciasto z pieca. Czuł, że tak naprawdę to coś więcej niż tylko przejściowy kaszel. Nie chciał jednak zmuszać go do mówienie. Tak naprawdę to była jego sprawa, a jako demona nie dotyczyły go ludzkie choroby. Bardziej obawiał się o zdrowie swojego panicza, który był jego przyszłym posiłkiem nie żeli zdrowiem gościa.

Mimowolnie uśmiechnął się sam do siebie - Agni, przykładowy sługa, który dla dobra swojego pana byłby w stanie oddać bez wahania życie - nie naraziłby księcia na potencjalną chorobę mogącą przynieść mu śmierć.

<>

Dzień różnił się od kilku poprzednich. Deszcz nie padał. Wprawdzie słońce nadal pozostawało skryte za chmurami, jednak pojedyncze jego promienie przebijały się prze nie i oświetlały stolicę kolonialnego imperium. Przez biedną ulicę tego miasta przedzierało się sporo ludzi, część z nich - dokładniej to sami mężczyźni - kierowali się do małej Babilonii.

- Aurora! Idź do czternastki! - krzyknęła jedna z prostytutek, która właśnie prowadziła swojego klienta do własnego pokoju.
Dziewczyna westchnęła ciężko. Tego dnia był dosyć spory ruch - zapewne z powodu sprzyjającej pogodny. Wtedy ludziom chce się opuszczać bardziej lub mniej ciepłe domy i korzystać z usług pań sprzedających swoje ciała za marne grosze. Z tym wszystkich wiązała się także większa potrzeba sprzątania pokoi, chociażby ich wietrzenia. Na szczęście dla Aurory, przypadki skrajnej nieczystości zdarzały się stosunkowo rzadko.

Wstała znad baru, przy którym zwykła przesiadywać. Lubiła tam być, miała stosunkowy spokój, ponieważ klienteria zajmowała skromny i tanio urządzony salon w głębszej części pokoju. Okazjonalnie serwowała trunki gościom tego miejsca
.
- Panienka pójdzie ze mną. - usłyszała szept przy uchu.
Chciała się odezwać, ale ten ktoś zasłonił jej usta dłonią. Czuła, iż jest wyprowadzana z budynku, starała się szarpać, jednak napastnik był silniejszy. Znalazła się już na zewnątrz i prowadzona była w kierunku ciemnej uliczki. Modliła się, żeby porywacz nie okazał się gwałcicielem, który chce na niej spełnić swoje rządze. Ścisnęła zęby, zamknęła oczy. Nie chciała na niego patrzeć - wyobrażała go sobie jako starego obrzydliwego mężczyznę z tłustymi włosami i wielkimi owłosionymi łapskami.

- Nie bój się, to ja. - powiedział spokojnie mężczyzna, którego poznała po głosie.
Poczuła, jak bierze dłoń z jej ust.
- Co ty tu robisz? - spytała wciąż jeszcze z mocno bijącym sercem z powodu emocji.
- Dasz radę przyjść do mnie? - powiedział Soma błagalnym tonem - Proszę. - popatrzył się w jej oczy.
- Nie mogę od tak opuszczać pracy. Zwłaszcza w nocy. - powiedział dosyć stanowczo, ale z nutą smutku w głosie.
Hindus chwycił jej dłonie klęknął przed nią. Pochylił głowę i powtarzał tylko "proszę".
- Wstań. - nakazała mu i popatrzyła się w jego twarz. Z jego oczu zaczęły płynąć łzy. Otarła je i spytała starając ukryć się swoje realne przerażenie - Co się stało?
Przełknął ślinę i pomimo silnego ścisku w gardle powiedział:
- Agni leży chory, praktycznie nic nie może zrobić i nie pozwala wezwać do siebie lekarza. Nic nie działa. Dlatego proszę - chwycił ją za ramiona - przyjdź. Może ciebie posłucha.

Dziewczyna z całego serca chciała pomóc swojemu dobremu koledze. Wiedziała, że są w Londynie praktycznie sami i nie mają tutaj żadnej rodziny, podobnie jak ona swego czasu.
- Postaram się przyjść. Porozmawiam z mamą, powinna mnie puścić. - zapewniała go.

Soma szybko otarł łzy rękawem, chwycił Aurorę za nadgarstek i zaczął ciągnąć za sobą. Wprowadził ją do burdelu, w którym pracowała. Na jego szczęście, spotkał na jednym z fotelów siedzącą burdel mamę.
- Ona nie. - odpowiedziała mu i zaciągnęła się papierosem by po chwili wypuścić chmurę dymu, od której nastolatka zaczęła kaszleć.
- To na zatrudnienie pomocy na jej nieobecność. - rzucił z kamiennym wyrazem twarzy i podał kobiecie sakiewkę z pieniędzmi.
Już chciał zawrócić, ale powstrzymał go głos kobiety.
- Nie tak prędko. - popatrzyła się na twarz dziewczyny - Chcesz z nim iść czy cię do tego zmusza? - zapytała z realną troską.
- Chcę. - odpowiedziała krótko i stanowczo.
Burdel mama machnęła ręką na znak, iż mogą iść i zaśmiała się szczerze pod nosem.

<>

Weszli do eleganckiej rezydencji, którą to na życzenie młodego hrabiego Phantomhive się zajmowali. Hindus wprowadził dziewczynę do środka, a ta tylko poprosiła, aby poprowadził ja do chorego.

- Agni, mogę wejść? - zapytała, kiedy stanęła przy drzwiach prowadzących do jego pokoju.
Mężczyzna bardzo zdziwił się, kiedy ją usłyszał. Trochę wahał się, ale pozwolił jej na wejście. Dziewczyna podeszła do łóżka, na którym leżał. Próbowała nie okazywać swojego szoku - mężczyzna był blady i do tego dosyć schudł. Nie widzieli się tylko dwa tygodnie, a tak bardzo się zmienił.
- Jak się czujesz? - spytała autentycznie zmartwiona.
- Nie najgorzej. Mam tylko podwyższoną temperaturę i lekki kaszel. - odpowiedział tłumiąc w sobie chęć, aby odkrztusić zalegającej w płucach wydzielinę.

W rzeczywistości czuł się źle, bardzo źle, ale nie chciał tego okazywać, aby nie martwić księcia, o którego mimo choroby, starał się dbać.
Aurora przewróciła oczami na znak, iż mu nie ufa. Położyła dłoń na jego czole - tak jak myślała. "Podwyższona temperatura" tak naprawdę była wysoką gorączką. Popatrzyła mu się w oczy. Jej wzrok mówił wiele: "Wiem, że kłamiesz. Wiem, że nie chcesz martwić Somy. Wiem, że masz świadomość, że to poważna choroba." Toczyli ze sobą niemy dialog, rozmowę bez słów, który po chwili zmienił się w monolog, karcenie dziecka przez rodzica.

Agni spuścił głowę. Czuł się dogłębnie przeszyty, malutki w stosunku do niej. Jakoś nie potrafił się przeciwstawić temu wzrokowi wyraźnie mówiącemu: "Chce dla Ciebie jak najlepiej".
- Może powinieneś skontaktować się z lekarzem? - zapytała.
Nawet nie oczekiwała słowa sprzeciwu, zadane pytanie miało być tylko potwierdzeniem tego bezgłośnego wywodu, czystą "formalnością".
- Chyba masz rację... - odparł cicho nadal czując swego rodzaju respekt przed tymi dwoma oczami - jednym czerwonym, a drugim schowanym za mgłą. Wymuszały na nim pokorę.

Z poczuciem triumfu poszła do księcia czekającego w pokoju dla gości. On niespokojnie siedział na jednym z ekskluzywnych foteli. Gdy tylko ujrzał Aurorę, od razu wstał i podszedł do niej.
- Zgodził się. - odparła z uśmiechem na ustach.
- Dziękuję. - powiedział z autentyczną wdzięcznością w głosie i przytulił dziewczynę.
Ona zaczęła głaskać jego miękkie włosy i zapewniać, że teraz będzie tylko lepiej.

Dziewczyna zajęła się kolacją dla całej trójki. Tego wieczoru w menu było oczywiście curry, ponieważ nie miała pojęcia co tamta dwójka lubi. Zdecydowała się na danie stosunkowo neutralne. Zaniosła świeżą porcję do nie ruszającego się z łóżka Agniego. Kiedy zjadł nakazała mu wczesne pójście spać. Wciąż mając swego rodzaju "traumę" po wcześniejszym niemym dialogu nawet nie próbował kwestionować jej słów tylko z pokorą posłuchał.

- Jak ty to robisz, że ciebie chcę słuchać? - zapytał zdziwiony Soma schodzącej z pietra trzymającej w ręce brudne naczynia Aurory.
- Taka natura kobiecej ręki. - uśmiechnęła się. - Zaraz podam do stołu.
- Pomogę ci. - zaproponował.

Chwile później siedzieli i wspólnie jedli posiłek. Dużo rozmawiali na błahe tematy, aby tylko odejść myślami do weselszych czasów. Mieli też jedyną taką okazję by się bliżej poznać. Tak naprawdę znali się stosunkowo nie długo, byli tylko znajomymi, którzy sporadycznie mijali się na ulicy.

Przesiedli się na wygodniejszą sofę.
- Będziesz mieć coś przeciwko jeżeli się tak usadowię? - zapytał się dziewczyna. Nogi wyłożyła na kanapę, a plecami oparła się o bok chłopaka - Często siedziałam tak z mamą. - w jej głosie dało wyczuć się nostalgię.
- Siedź jak ci wygodnie. - mruknął Soma, który w uszach słyszał jak mocno kołacze mu serce.
- Zawsze interesowało mnie co wy tutaj robicie. - przerwała chwilę ciszy jaka pomiędzy nimi nastąpiła.
- Co masz na myśli? - dopytał.
- Skoro jesteś dziedzicem tronu, to czy nie lepiej by ci było w twojej ojczyźnie? - zwróciła głowę w jego kierunku jak najbardziej tylko mogła.
- Przyjechaliśmy tu szukać pewnej kobiety, która była mi matką, jednak, kiedy ją znaleźliśmy... - urwał na moment - Kiedy ją znaleźliśmy, okazało się, że nie chcę ze mną wrócić do domu. - Aurora już otworzyła usta, aby coś powiedzieć, jednak chłopak ją wyprzedził - I nie dziwię jej się. Tutaj wyszła za mąż za bogatego mężczyznę.
- Nie ukrywam, jestem pod dużym wrażeniem. - odparła szczerze - Takie poświęcenie nie okazuje się byle komu.
- Może... - wymruczał ledwie słyszalnym głosem.
Dziewczyna zwinnym ruchem usadowiła swoją głowę na jego kolanach, aby móc popatrzeć na jego twarz zwróconą ku ziemi.
- Nie przejmuj się tym. - uśmiechnęła się szczerze.

Chłopak wziął jej twarz w dłonie i zaczął tarmosić jej policzki. Aurora zacisnęła powieki i wydała z siebie pomruk niezadowolenia. Po chwili Soma przestał i tylko zbliżył swoje usta do jej i delikatnie pocałował. Lekko zdziwiona otworzyła oczy, a na ustach poczuła subtelny ruch jego warg. Nie miała pojęcia co się dzieje. W przypływie emocji zaczęła odsuwać się od niego niczym kot, któremu przed pyszczkiem postawi się coś niechcianego.

Usiadła podobnie jak wcześniej, plecami zwrócona do chłopaka. Chciała ukryć rumieńce zdobiące jej jasną twarz. Dłonią zasłaniała usta, na których pozostało bardzo przyjemne mrowienie. Książe również zwrócił się do niej plecami. Na śniadej skórze widoczne było zaróżowienie policzków, które niewątpliwie dodawało mu uroku.

- Przepraszam. - przerwał ciszę.
- Nic się nie stało. - odpowiedziała nadal zakłopotana - Już jest późno, musze iść spać. Dobranoc. - wstała z sofy i pośpiesznie udała się w kierunku sypialni, która została jej przydzielona.
- Dobranoc. - odparł, a gdy tylko dziewczyna zniknęła za rogiem, schował twarz w dłonie i zaczął przeklinać swoją głupotę. Na wargach wciąż czuł jej dotyk, a serce prawie wyskakiwało mu z piersi.

<>

Zachowywali się jakby nic "niepożądanego" nie wydarzyło się poprzedniego wieczoru. Aurora nie miała zbytnio za złe tego co zrobił - w końcu większej krzywdy jej nie wyrządził, więc nie było potrzeby, aby roztrząsać całą sprawę. Tak mówiła, jednakże czuła coś z deka odmiennego, nie potrafiła o tym zapomnieć. Ilekroć leżała na plecach przypominało jej się miękkość jego ust, czuła w tym miejscu hipotetyczny dotyk, a serce na chwilę zaczynało mocniej bić.

Starając się nie myśleć o tym tylko skupić się na tym co istotne - zdrowiu Agniego. Lekarz miał przyjechać następnego dnia, gdyż wcześniej nie było to możliwe.

Zapukała do jego pokoju, nie otrzymała odpowiedzi. Mimo to uchyliła drzwi do jego pokoju. W szoku upuściła szklankę z wodą, którą trzymała w ręce. Szybko podbiegła do mężczyzny leżącego na boku. Całe jego ubranie było przepocone, a poduszka i jej okolice ubrudzone krwią.
- Co się stało?! - krzyknął Soma i pobiegł do pokoju przyjaciela. Zatrzymał się w drzwiach, obraz przed oczami zamazał mu się przed łzy i podbiegł do niego.
- Cholera jasna! - wrzasnęła wściekła Aurora - Jest w ciężkim stanie. Potrzeba nam lekarza i to teraz.

Agni podniósł wzrok i popatrzył się na nich. Słabo uśmiechnął się i wyciągnął rękę w kierunku swojego księcia. On szybko chwycił i uścisnął jego dłoń.
- Dziękuję Ci książę. - powiedział ledwie słyszalnym głosem - Tobie też, Aurora.
Jego uścisk osłabł, ręka stała się bezwładna, przymknął powieki i już ich nie otworzył.

Soma krzyczał jego imię jakby to miało zwrócić mu życie, sprawić, że serce na nowo zacznie bić. Z oczu leciały mu gorzki zły pełne rozpaczy i złości na ten świat. Dziewczyna drżała lekko, usta mimowolnie wykrzywiła na skutek wszechogarniającego jej smutku, po policzkach zaczęły sunąć jedna po drugiej słone krople, które spadały na materac. Nigdy wcześniej nie czuła się taka zła na siebie, widziała w jakim jest stanie, naiwnie uwierzyła, iż będzie tylko lepiej. Najbardziej denerwował ją fakt, że dziecinnie nie spostrzegła jego faktycznego stanu, który był okropny, skrzętnie ukrywany.

On dobrze wiedział. Miał świadomość tego, iż w spędza swoje ostatnie chwile życia.

Z wewnętrzną furią zaczęła przegrzebywać wszystkie jego szafki - w większości z nich pochowane były chusteczki poplamione krwią.
- On wiedział... - szepnęła sama do siebie i upadła na kolana.
Twarz schowała w dłoniach i zaczęła szlochać.

- Agni, proszę... - powtarzał w kółko Soma siedzący na krańcu jego łóżka.
Wciąż nie dochodziła do niego myśl, iż odszedł bezpowrotnie. Chwycił jego dłoń i zaczął błagać swoich bogów, aby mu go zwrócili. On był dla niego kimś więcej niż tylko sługą, był jego przyjacielem. Czuł w sercu puste, która z każdą chwilą zdawała się pochłaniać go coraz bardziej.

<>

- Rezydencja Phantomhive, mówi Sebastian Michaelis. - powiedział do telefonu lokaj. - Przekażę. - odpowiedział i odłożył słuchawkę.
Poszedł w kierunku gabinetu młodego hrabiego, zapukał, a gdy dosłał pozwolenie - wszedł.
- Dzwonił książę Soma. - zaczął mówić swoim spokojnym głosem. - Kazał przekazać, że Agni nie żyje.
Z ręki Ciela wypadła karta i swobodnie spadła na ziemię. Popatrzył się na bruneta z szokiem w oczach. Jakoś wiadomość o jego śmierci dotknęła go, mimo iż nigdy by się tego po sobie nie spodziewał.
- Co było przyczyną śmierci? - zapytał.
- Choroba, wszystkie objawy wskazują na gruźlicę. - odparł beznamiętnym tonem z kamienną twarzą.
Młody hrabia westchnął. Czuł, że musi się udać do Londynu nie tylko ze względów formalnych - w końcu to w jego rezydencji nastąpił zgon - ale głównie z powodu samotnego Somy.
- Pakuj rzeczy, jeszcze dzisiaj tam pojedziemy i zajmiemy się wszystkim.
- Zrozumiałem. - ukłonił się i zostawił chłopaka samego.

<>

Gdyby tylko mu pozwolono, rzuciłby się na trumnę, otworzyłby ja i po raz ostatni przytulił swego martwego już przyjaciela. Młody hrabia patrzył się z politowaniem na Hindusa, który zalewał się gorzkimi łzami. Widział jego drżące dłonie, grymas smutku na twarzy. Gdzieś w głębi duszy wzruszył się tym widokiem. Poczuł jakby widział samego siebie tego dnia, kiedy i podobnie jak on, utracił wszystko co kochał. W sercu zagościła u niego nostalgiczna nuta rozpaczy.

Z kamiennym wyrazem twarzy obserwował wszystkich zebranych na pogrzebie - zaledwie garstka osób. Wśród nich stała dziewczyna wyróżniająca się pośród nich. Jej krótkie brązowo-czerwone włosy na moment zdawały się należeć do jego ciotki. Głowę miała spuszczoną, twarz zasłonięta woalka, zaciskała wargi, aby powstrzymać się od płaczu. Jej serce rozdzierał ból po stracie tak dobrej osoby.

W momencie, gdy Soma naprawdę chciał rzucić się na trumnę, chwyciła koniec rękawa jego koszuli. On popatrzył się na nią oczami, które zdawały się być zrobione ze szkła - takie przejrzyste, takie czyste. Uniosła twarz z nad ziemi i spojrzała na niego. Przymknęła powieki i delikatnie pokręciła głową.

- Dziękuję, że przyjechałeś. - powiedział po skończonej uroczystości do Ciela. - Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. - podszedł do niego i go przytulił.
Chłopaka trochę nieśmiało poklepał go po plecach, jakby chciał nieumiejętnie przez to powiedzieć: "Wszystko będzie dobrze".
- Ile zostaniesz w Londynie? - zapytał się, kiedy już zwolnił uścisk.
- Jeszcze nie wiem. - odpowiedział łagodnie, jakby bał się, że mocniej zaakcentowane wyrazy zasmucą go bardziej.

Stojący u jego boku kamerdyner uważnie przyglądał się tajemniczej dziewczynie, która powstrzymywała nastolatka przed rzuceniem się na trumnę. Stała z boku, patrzyła się na czubki swoich butów, zdawała się czekać na kogoś. Z tego stanu wyciągnął ją młody Hindus. Chwycił dziewczynę za rękę i podprowadził, ku hrabiemu i jego słudze.
- Chodźmy już. - odparł smętnie i ruszył w kierunku powozu mającego ich zawieść do miejskiej rezydencji.
Ciel i Sebastian popatrzyli się na siebie porozumiewawczo, a po chwili ruszyli w tą samą stronę.
W powozie panowała niezręczna cisza zakłócana jedynie przez stukot końskich kopyt. Dziewczyna patrzyła za okno jakby chciała uciec z tego miejsca.

- Czyli to ty jesteś ta dziewczyną, o której wczoraj mówił Soma. - powiedział lokaj przerywając tym samym ciszę.
Obróciła głowę w jego kierunku i popatrzyła się na niego lekko nie przytomnym wzrokiem.
- Aurora Everrette. - wyciągnęła ku niebu dłoń - Miło mi poznać.
- Everrette? - popatrzył się na nią pytająco Ciel.
- Tak. Pewnie dziwi to hrabiego, nieprawdaż? - odparła obojętnym tonem.
- Nie zaprzeczę. - obrócił głowę i zaczął przyglądać sie widokom zza oka, aby uniknąć dalszej rozmowy.

Tego nazwiska nie mogła nosić byle mieszczanka. Co to, to nie. Bardzo dobrze znał historię tej rodziny. Dużo się o niej mówiło na salonach. Doskonale pamiętał wszystkie szczegóły pomimo tego, że był wtedy jeszcze małym dzieckiem. Takich historii jest wiele, zwłaszcza w tym zepsutym mieście, jednak nuta smutku jaką poczuł, gdy słyszał o wszystkim po raz pierwszy, zagrała na jego młodziutkim sercu i wyryła w pamięci ślad.

- Naprawdę? Ale, że wszystko? - dopytywała jakaś kobieta.
- Wszyściuteńko. A owdowiałą matkę z domu wyrzucił. Pojechała do ciotki w Irlandii. - kontynuowała opowieść inna.
- A co z nią? To wina jej brata. Przecież dziecku nie mogli tego zrobić! - powiedział jakiś brodaty mężczyzna.
- A bo ja wiem. Nie obchodzi mnie to. - rzuciła i lekceważąco machnęła ręką.
- Jacy ludzie są głupi. Żeby przewalić wszystko co do centa. - skomentowała jakaś pani z wachlarzem w ręku.
- Za życia to on by tego nie spłacił! - rzucił ktoś ironicznie.
- Po jego trupie! - grupka zaczęła się głośno śmiać.
- O zmarłych, albo dobrze, albo wcale. - powiedział mężczyzna, za którego plecami stała jego miniaturowa kopia.
- Odezwało się największe niewiniątko. - burknął pod ktoś pod nosem.
Uśmiechnął się złośliwie, powiedział:
- Żeby ciebie, ktoś nie potraktował kulką w łeb za długi. - i odszedł od towarzystwa stolikowego.

- Bardzo dziękuje, iż mogę tu zostać na dłużej. - powiedziała Aurora i napiła się herbaty podanej przez Sebastiana.
Siedziała z Cielem w pokoju gościnnym. Za oknem było już ciemno, dochodziła osiemnasta.
- Lepiej będzie dla Somy, jeżeli nie pozostanie bez nikogo. - powiedział i upił odrobinę aromatycznego naparu. - Samotność w takich chwilach niszczy człowieka najbardziej.
- Znasz to na własnej skórze, czyż nie? - popatrzyła się na niego dosyć chłodno.
- Tak samo jak ty. - uniósł kąciki ust, jakby świętował swój mały triumf.
- Oczywiście. - odparła i odłożyła filiżankę. - Jeszcze raz dziękuję.
Wstała z fotela, w którym siedziała i udała się do swojej sypialni. W głębi duszy czuła co ten młody hrabia nosi w sercu. Jakoś byli do siebie podobni - nie tylko z powodu niesprawności jednego z oczu.

<>

"Czas leczy rany" mówią. Na szczęście czas był dla niego wyjątkowo łaskawy. Nadal brakowało mu starego przyjaciela, ale zrozumiał, że tak musiało być. Nie był w stanie go przywrócić do życia. mógł za to o nim pamiętać. Czasami odczuwał ukłucie w klatce piersiowej z powodu tęsknoty, lecz i one z czasem zaczęły znikać i zmieniać się coś na wzór ciepłego wspomnienia. W każdej chwili słabości wspierała go Aurora. Sama potrafiła lepiej sobie radzić z takimi emocjami, dlatego pomagała mu najlepiej jak potrafiła.

Wieczorem zwykli spędzać na graniu w różne gry - szachy, warcaby, karty. Potrafili robić to godzinami, zarywać noce na wspólnym hazardzie. Nierzadko bowiem grali o coś albo konkretne dobra jak ciasteczka, albo o różnego typu wyzwania. Pewnego zimowego wieczoru Aurora z powodu przegranej musiała wyjść na dwór, zabrać garstkę śniegu i pozwolić włożyć ją sobie za kołnierz sukienki. Chłopak stwierdził, że wiła się niczym gąsienica. Z każdą spędzaną chwilą byli sobie coraz bliżsi.

- Nie mam już siły. - westchnęła, opadła na sofę i przymknęła oczy.
- Możemy przełożyć tę partię do jutra, jeśli chcesz. - powiedział Soma.
Odpowiedziało mu milczenie. Popatrzył się na leżącą dziewczynę. Stwierdził, że pewnie zasnęła ze zmęczenia. Sam też padał z nóg, więc jej się nie dziwi. Podszedł do niej i wziął na ręce. Aurora była niezwykle lekka, bez problemu mógłby z nią przejść długa trasę bez większego zmęczenia.

Łokciem nacisnął klamkę do drzwi od jej sypialni i wszedł do pokoju spowitego w mroku. Delikatnie położył ją na łóżku, ściągnął buty i odpiął ostatni guziczek przy kołnierzyku od jej czerwonej sukienki. Stwierdził, że lepiej będzie jej tak oddychać. Szanował to, iż pewnie dziewczynie nie spodobałoby się przebieranie jej, w dodatku, kiedy śpi.

Okrył ją pierzyną i przyjrzał się jej twarzy. Wyglądała bardzo niewinnie, taka bezbronna. Położył dłoń na jej czole i pocałował, ledwie musną swoimi wargami jej usta. Uśmiechnął się sam do siebie, lekko zarumienił i odwrócił by wyjść z pokoju.

Nagle jego serce przyspieszyło, zdawał się słyszeć w uszach jego rytm. Poczuł bowiem jak dziewczyna chwyciła jego dłoń. Nic nie powiedziała tylko delikatnie przyciągnęła do siebie. Speszony spojrzał w jej oczy, których źrenicę pod wpływem mroku bardzo się rozszerzyły. Wnętrze pokoju oświetlał jedynie blask księżyca, który był w pełni.

- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała.
Wciąż trzymała jego dłoń, jednak zmieniła pozycję z leżącej na siedzącą.
- Po prostu... - próbował sklecić jakieś sensowne zdanie, ale nie potrafił. - No bo...
Aurora wstała i stanęła naprzeciw niego, popatrzyła się w złote oczy Somy. Na śniadej twarzy wyszedł spory rumieniec. Usta miał lekko rozchylone, niby próbował coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie chciał wydobyć się z jego ust.

Dziewczyna stanęła na palcach i podobnie jak on, delikatnie dotknęła swoimi wargami jego ust. Oderwała się od niego po paru sekundach. Znowu popatrzyła w oczy, uśmiechnęła się lekko.
- Możemy powiedzieć, że jesteśmy kwita? - zaśmiała się pod nosem.

Stał kompletnie zdezorientowany. Po chwili poczuła jak coś go ciągnie na dół - była to Aurora wciąż trzymająca jego dłoń. Poklepała miejsce obok siebie na krańcu łóżka, on bez słowa usiadł obok niej.
- Czasami los gotuje nam śmieszne sytuacje, nie sądzisz? - uśmiechnęła się pod nosem i popatrzyła się na ziemię.

Nagle poczuła dłoń z tyłu swojej głowy, a po chwili ten przyjemny dotyk. Odwzajemniła pocałunek zaraz po tym jak tylko delikatnie musną jej wargi. Oderwali się od siebie po chwili, znowu popatrzyli w oczy.
- Od tamtej nocy... - zaczął mówić Soma - Nie wiem jak do tego doszło, że cię pocałowałem, ale od tamtego momentu zapragnąłem mieć ciebie. I tylko ciebie. - zaczął gładzić jej policzek, a ona speszona spuściła wzrok.

Nagły niepokój ogarnął jego duszę. Co jeżeli ona go tak nie widzi? Co jeżeli postrzega go jako duże dziecko i nie bierze na poważnie jego uczuć?

Nic nie mówiła. Niespodziewania przytuliła się do niego. Mając głowę na wy sokiści jego serca, zaczęła słuchać szybkiego bicia serca chłopaka.
- Soma? - zwróciła się do niego.
- Tak? - odpowiedział z lekkim wahaniem.
- Tak bardzo się cieszę. - odparła i wtuliła się w niego mocniej.
On tylko położył się na łóżku, objął ją ramieniem i zaczął gładzić miękkie włosy ukochanej.
- Kocham cię, Aurora. - wyszeptał jej do ucha.
- Ja ciebie też, mój książę. - odpowiedziała i zmęczona, ale szczęśliwa jak nigdy, zasnęła w jego objęciach.

<>

Ale fajne uczucie nie zabijać głównej bohaterki XD
Niestety Agi zrobił bye bye do nieba, no ale cóż...
Jak to mówią, po trupach do celu XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top