Dziewczyna w maseczce - Undertaker x Oc
Stała pod kościołem, pomimo chłodu nie weszła do środka budynku. Wietrzyk wiał spokojnie wprawiając w ruch wystające spod kaptura blond kosmyki. Rumieńce, powstałe na skutek zimna, zakrywała biała maseczka. Zaciskała swoje wargi, aby powstrzymać się od płaczu.
Ksiądz wewnątrz kościoła zrobił to co zawsze. Przeszedł wokół wielu trumien, skropił je wodą święconą, zmówił modlitwę za pokój tych, którzy odeszli.
Rozbrzmiały dzwony. Nabożeństwo skończyło się. Dziewczyna odeszła. Zgodnie z informacjami jakie miała, groby można będzie odwiedzić następnego dnia. Do tego czasu jest to niemożliwe dla cywili.
Smętnym krokiem udała się do domu. Co chwilę obracała się i patrzyła na opuszczające kościół trumny posypane wapnem.
Usiadła na krześle w kuchni. Czuła obezwładniającą ciszę, która przeszywała jej umysł. Nikt nic nie mówił, nikt nie narzekał. Dopiero teraz zrozumiała co to za katorga. Nie mogła się uspokoić, jej serce biło szybko, nieadekwatne do panującego wewnątrz pomieszczenia spokoju. Denerwowała się, czuła strach, który uniemożliwiał jej skupienie myśli.
Wewnątrz siebie czuła pustkę, jakby ktoś siłą wyrwał część jej młodego serca. Zatapiała się w nicości, której nie potrafiła się przeciwstawić. Nagle poczuła zimną szpilę wbijającą się w jej klatkę piersiową.
Nie wytrzymała. Zaczeła płakać i głośno jęczeć. Zastanawiała się czemu to ją spotyka. Chciała przytulić kogoś, kto jej pomoże, ukoi nerwy.
Nigdy nie była silna, wręcz przeciwnie. Od dziecka wykazywała dużą wrażliwość. Siedząc przy kuchennym stole, płacząc, wciąż modliła się tak jak nauczyła ją matka. Błagała patronkę od spraw beznadziejnych, aby dopomogła jej. Jednak żadna odpowiedź nie przychodziła.
Powłóczyła nogami do swojego łóżka. Padła na nie nie mając siły na cokolwiek. Wtuliła się w białą pierzynę i cicho łkała całą noc.
~*~
Zimny jesienny wiatr smagał ją po twarzy, sprawiając, że policzki czerwieniały, a usta wysychały. W niebieskich oczach odbijała się jedynie pustka. Brak żadnego innego uczucia - tylko ogarniająca ją nicość. Usiadła na parapecie jedynego okna w dosyć wysokiej wieżyczce kościoła.
Oddychała głęboko, patrzyła na listopadową panoramę miasteczka, w którym mieszkała. Nie było ono duże, bardziej zbliżone do wsi. Mimo to w jego centrum znajdowały się dwa wielkie przedsiębiorstwa. Jedno zajmowało się produkcją szkła, drugie było zakładem tkarskim. To były główne ośrodki zatrudnienia w okolicy.
Dłonie położyła na krawędzi parapetu, napięła mięśnie. Była już gotowa by odepchnąć się i spaść kilkanaście metrów w dół. Jej celem było uderzenie głową o podłoże, szybkie skończenie swojego marnego żywota.
- Nie radziłbym. - usłyszała za sobą spokojny męski głos.
Nic mu nie odpowiedziała, wciąż chciała to zrobić - nawet na jego oczach.
- Nawet jeśli się zabijesz to nie uciekniesz od cierpienia. Wręcz przeciwnie. - powróci ze zdwojoną siłą, która doszczętnie cię zniszczy. - powiedział bardziej stanowczo, ale wciąż delikatnie.
- Co ty możesz o tym wiedzieć? - zapytała pretensjonalnie, jakby to on był winien jej cierpienia.
- Wiem więcej niż ci się wydaje. - odparł spokojnie ignorując jej lekkie rozdrażnienie.
Zezłościło to ją. Tak naprawdę tylko ona wiedziała co czuje i nikt więcej. Była w tym sama. Nawet ktoś w takiej samej sytuacji czułby coś innego. Ludzie są różni, mają różne sposoby na postrzeganie dobra i zła, mają różne punkty widzenia.
Odwróciła się by popatrzeć na osobę, która uniemożliwiła skończenie jej życia w trybie przyspieszonym.
Był to wysoki mężczyzna w czarnej luźnej szacie. Miał szare włosy, które odbijały srebrne refleksy. Na głowie miał cylinder pod kolor ubrania. Spod nieokrzesanej szarej grzywki delikatnie błyskały jego zielone oczy. Przez twarz przechodziła długa blizna, ale nie odbierała mu uroku.
- Że niby ty coś wiesz?! Bardzo śmieszne! - zaczeła krzyczeć prosto w jego twarz.
Po jej policzkach zaczęły spływać gorzkie łzy, których nawet nie starała się powstrzymywać.
- Wiesz jakie to uczucie zostać samym, bez domu, bez pomocy? - już nie krzyczała.
Mężczyzna słuchał i nic nie mówił. Gdy zdążyła rozpłakać się na dobre podszedł do niej. Wyciągnął rękę i uśmiechnął się.
- Chodź. - dziewczyna popatrzyła się z lekką pogardą na jego dłoń - Naprawdę myślisz, że po śmierci będzie ci lepiej?
Już miała mu odpyskować, odepchnąć się i z uśmiechem na ustach polecieć w dół kończąc tym samym swoje życie. Jej zamiary uniemożliwił jego wzrok, który uwolnił się spod osłony srebrnych kosmyków.
Lekko uchyliła usta. Miała uczucie, że już wcześniej spotkała się z tym kolorem tęczówek. Nie były one zwyczajne, lecz limonkowo - zielone.
Niczym zahipnotyzowana wyciągnęła dłoń, mimo, iż chwilę wcześniej chciała nią wzgardzić. Z ufnością dziecka chwyciła jego rękę i zeszła z parapetu.
Mężczyzna uśmiechnął się zadowolony z faktu, iż udało mu się przekonać dziewczynę.
- Jak masz na imię? - zapytał cicho.
- Lo. Po prostu Lo. - odpowiedziała cieniutkim głosem.
W niebieskich oczach błyszczały jeszcze łzy.
- Jak w tym wierszyku? Bardzo ładnie. - odpowiedział jej i uśmiechnął się życzliwie.
Dziewczyna lekko drgnęła. Przypomniała sobie jak kiedyś tata recytował jej ten wierszyk dla dzieci.
Na imię mam Lo.
Po prostu Lo,
Gdy wschodzi słońce rano,
Kiedy rano przy ścianie mnie mierzono,
Metr czterdzieści siedem,
Tyle mam wzrostu w skarpetce numer jeden.
Lolą jestem w spodniach,
Dolly w czasie szkolnego dnia.
Dolores, kiedy jestem wpisana w rubrykach...
Szarowłosy spostrzegł drgnięcie jej ciała. Wyciągnął drugą rękę i, aby ją uspokoić, zaczął głaskać dziewczynę po jej blond włosach. Poczuła spokój, którego jej brakowało. Lekko oparła się o bark mężczyzny, gdyż nogi zaczęły się jej uginać jakby były z waty.
- Chodź, zaparzę ci herbatę, zjemy ciastka. - przerwał trwającą chwilę ciszę.
Lo skinęła głową na znak zgody.
~*~
Siedziała przy stole razem z nieznajomym. W ręce trzymała kubek z zaparzoną melisą z dodatkiem miodu spadziowego. Jego słodka woń roznosiła się po pokoju.
Dopiero kiedy szarowłosy zaprowadził ją do swojego domu, zorientowała się, że jest on miejscowym grabarzem. Słynął w okolicy ze specyficznego poczucia humoru. Niektórzy uważali go za nekrofila, ale się tym nie przejmował. Mimo wszystko swój zawód wykonywał porządnie, więc nikt się na niego nie skarżył.
Nieśmiało chwyciła za jedno ciasteczko w kształcie kości.
- Nie bój się. - przerwał panującą ciszę. - Nie dodaje do niech prochów zmarłych jak to mówią niektóre dzieci.
Na te słowa dziewczyna uniosła kąciki ust do góry i popatrzyła na twarz grabarza. Oczy miała lekko zapuchnięte od płaczu.
- Jak ma pan na imię? - zapytała lekko zawstydzona faktem, że wcześniej mówiła do niego na "ty".
Może i żyła w małym miasteczku, ale wychowano ją na kulturalną osobę. Matka często zwracała uwagę, alby jej dzieci odzywały się do starszych z należytym szacunkiem.
- Adrian.
Pomimo bycia rozpoznawalnym w małej społeczności w jakiej żył, mało kto znał jego imię. Większość zwracała się do niego po prostu Undertaker jakby dla podkreślenia profesji jaką się zajmuje.
- Dziękuję. Dziękuję, że pan mnie zatrzymał. - powiedziała patrząc mu się prosto w oczy zwykle skryte pod grzywką.
- To ja dziękuję tobie. Dziękuję, że chciałaś ze mną pójść.
- Czy jest coś czym mogłabym się odwdzięczyć? - zapytała wciąż lekko zawstydona. - Tak naprawdę nie mam nic, ale...
- Opowiedz mi o sobie. - przerwał jej.
Nic nie chciał od dziewczyny. Nie zależało mu na żadnych dobrach świata ludzi. Bardziej interesowało go dlaczego taka młoda osoba chciała się zabić.
Dolly zmieszała się gdy powiedział czego chce. Nie uważała swojego krótkiego życia za interesujące. Sama jeszcze sobie z tym nie poradziła, a co dopiero mówić o tym obcej osobie.
- Jeżeli pan sobie życzy. - przełknęła nerwowo ślinę, czuła ścisk w gardle. - Na imię mam Dolores, mam dziewiętnaście lat. - rozpoczęła od neutralnych tematów.
Adrian nie chciał jej popędzać. Wiedział, że jego niedoszła samobójczyni musiała mieć jakiś powód by chcieć ze sobą skończył. Nie pospieszał, ale zachęcał wzrokiem. Zwierzając się z problemów Dolly pozwalała sobie pomóc.
- Jakiś miesiąc temu zachorowałam na tą grypę. - W oczach ponownie zaczęły zbierać się łzy. - W czasie, gdy leżałam w łóżku, moja mama się mną opiekowała i... - zacięła się na moment - Cała moja najbliższa rodzina zaraziła się ode mnie. Matka, ojciec, starszy brat.
Mężczyzna domyślał się co nastąpi dalej, ale nie przerywał dziewczynie. Widział ile trudu kosztuje jej wypowiedzenie choćby słowa.
- Mi udało się wyzdrowieć, ale oni zmarli po dwóch dniach choroby.
Na stół spadło kilka słonych kropel.
- Po ponad tygodniu dostałam list z wezwaniem do zapłaty. Leki, lekarz... Nie miałam tyle pieniędzy, więc wyrzucili mnie z domu. - Przetarła dłonią oczy - Mieszkałam na ulicę, aż do teraz, kiedy chciałam skoczyć.
Adrian wstał ze swojego krzesła i podszedł do Lo. Z jej twarzy wyczytał wiele: żal, smutek, tęsknotę, ale również złość i potrzebę miłości, życzliwości. Nic nie mówił tylko podszedł do niej z delikatnie rozłożonymi ramionami. Dziewczyna również wstała i objęła go. Potrzebowała wsparcia, odrobiny czułości. Gładził ją po plecach cicho zapewniając, iż wszystko będzie dobrze.
Po dłuższej chwili odsunęła się od niego. Popatrzyła się w twarz mężczyzny i zarumieniła się speszona całą tą sytuacją.
- Może chciałabyś zamieszkać tutaj? - zaproponował Adrian.
- Ja? Nie mogę...- odmawiała mu.
- Ale i tak nie masz gdzie mieszkać. - odpowiedział z chytrym uśmieszkiem.
- Ma pan racje. - spuściła głowę lekko zażenowana swoją sytuacją. - Ale ja nie mam jak panu zapłacić!
Miała nadzieje na wykręcenie się z tej niezręcznej propozycji.
- Będziesz mi pomagać w pracy. - odpowiedział szybko jakby był na wszystko przygotowany.
Lola już nie mogła mu odmówić. Czuła na sobie wzrok limonkowo - zielonych oczu. Skinęła głową i odsunęła się trochę od grabarza. I tak nie miała gdzie się podziać, więc przestała się opierać. Skrycie miała nadzieję, iż kiedyś i ona pomoże mu jak on teraz jej.
~*~
Zaprowadził ją do małego pokoju, który znajdował się na piętrze. Był on urządzony bardzo skromnie - łóżko, szafka nocna, okno z prostą firanką, komoda.
- A pan będzie miał gdzie spać? - zapytała się kiedy mężczyzna chciał wyjść z pokoju.
Podszedł do niej i pstryknął ją palcem w czoło.
- Ała. Za co, proszę pana? - wyjęczała masując czoło.
- Po pierwsze, nie jestem pan. - zaśmiał się gdy zobaczył minę Dolly. - Po drugie, nie martw się o mnie. Przecież to ja ci zaproponowałem mieszkanie. A teraz rozgość się.
Wyszedł z pokoju. Dziewczyna opadła na łóżko. Tak naprawdę nie miała nawet rzeczy do rozpakowania. Wszystkie ubrania zostały w jej domu, z którego została wcześniej wyrzucona. Westchnęła ciężko. Cała sytuacja zdawała się ją przeciążać. W rzeczywistości zdana była na łaskę grabarza, który mógł w każdej chwili wyrzucić ją za próg. Nie rozumiała jego motywacji do pomagania jej.
Mimo życia w XX w. część ludzi z okolicy wciąż umysłowo tkwiła w średniowieczu. W czasie gdy mieszkała na ulicy, wytykali ją palcami sądząc, że ona jedyna z rodziny przeżyła, gdyż podpisała cyrograf z diabłem. Mało kto chciał się do niej zbliżyć. To strasznie ją smuciło. Nigdy wcześniej nie myślała, że w XX w. można być z takiego powodu wykluczonym ze społeczeństwa.
Może do grabarza nie doszły plotki na jej temat? Sama myśl napawała ją strachem. On dał jej to czego potrzebowała - odrobiny życzliwości. Dzięki niemu nie leżała w jednej z trumien, a mogła żyć. Jednakże smutek całkowicie nie odszedł. Nie da się wyprzeć tak silnej tęsknoty w kilka godzin. Do tego potrzeba dni, tygodni, a nawet długich lat. Nie jest możliwe o wszystkim zapomnieć. Lo nie mogła tego zrobić. Wypierając złe emocje wyparłaby się części wspomnień, a tego nie chciała. Może dobro drugiego człowieka dało jej nadzieje, ale mimo wszystko nie zdołało wyprzeć rozgoryczenia panującego wewnątrz serca.
Przemogła częściowy brak chęci do życia i wstała z łóżka. Schodami zeszła na dół do jej nowego znajomego.
- Napijesz się czegoś? - spytał mężczyzna krzątający się po małej kuchni, kiedy usłyszał kroki dziewczyny.
- Tak, z chęcią. - odpowiedziała cicho Lo.
Oparła się o ścianę i zaczeła przyglądać się Adrianowi.
Poruszał się lekko, z nieopisaną gracją. W oczach Loli wyglądało to tak jakby wszystkie przedmioty zabiegały o trafienie do jego ręki.
Położył naczynia na stole - jeden kubek i jedną zlewkę. Gestem dłoni zaprosił dziewczynę do zajęcia jednego z miejsc. On jeszcze wyciągnął parę ciasteczek i wyłożył je na talerzyku.
- Dziękuję. - powiedziała nieśmiało.
Odpowiedział jej uśmiechem. Tym razem grzywka zasłaniała całe jego oczy. Dziewczyna zastanawiała się w jaki sposób jest w stanie przez nią widzieć.
Wyciągnęła dłoń ku twarzy mężczyzny. Odgarnęła na boki kosmyki szarych włosów odsłaniając jego intrygujące oczy. Na moment zapatrzyła się w nie. Gdy zorientowała się co zrobiła, szybko odsunęła rękę, spuściła głowę i zarumieniła się speszona.
Adriana w tym czasie całkowicie zamurowało. Nie spodziewał się tak śmiałego gestu z jej strony, a tym bardziej mimiki twarzy jaka towarzyszyła Lo - uśmiechał się lekko, ale szczerze. W oczach zabłysły iskierki czułości, bardzo melancholijne.
- Prze - przepraszam pana. - wydukała bardzo zażenowana swoim zachowaniem.
Poczuła pstryknięcie w czoło, odniosła głowę.
- Nic się nie stało. - poczochrał ją po blond włosach.
Poczuła znajome ciepło w środku serca, a po chwili zimną szpilę. Ścisk w gardle utrudniał jej oddychanie, w oczach widniała pustka. Chwyciła kubek i upiła kilka łyków naparu.
- Mięta. - wyszeptała do siebie.
Po całym pokoju roznosił się orzeźwiający zapach.
- Mam takie jedno pytanie. - odezwała się dosyć pewnie Lola.
- Słucham. - powiedział.
- A czym mam się u ciebie zajmować? - zapytała, a w jej głosie dało się wyczuć nutę lęku przed "pracą ze śmiercią".
Od razu ją wyczuł. Zresztą nawet nie planował zmuszania jej do wkładania do trumien zwłok, których od wiosny było bardzo dużo.
- Umiesz czytać i pisać? - zapytał, a ta odpowiedziała mu skinieniem. - Idealnie hihihi.
Zaśmiał się w swój charakterystyczny sposób. Gdyby nie kontekst rozmowy, dziewczyna posądziłaby go o jakieś niecne cele.
- Od jutra będziesz moją sekretarką. Przez ostatnie miesiące z trudem nadążam z uzupełnianiem odpowiednich papierów.
- Tak jest szefie! - powiedziała radośnie.
Sama zdziwiła się, iż potrafiła wydobyć z siebie słowa przepełnione taką ilością pozytywnej energii.
~*~
- Dolly... Laleczko moja... Słyszysz mnie?
Usłyszała ciche wołanie, na policzku czuła, iż coś ją dźga. Otworzyła ciężkie powieki z wielką niechęcią. Tego dnia nie chciała wychodzić z łóżka.
Przez chwile nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Z tego stanu wytrącił ją grabarz pochylający się nad jej łóżkiem. Długim czarnym paznokciem szturchał jej policzek. Na ten widok jej nastrój trochę się polepszył. Mimo wszystko czuła siłę, która nie pozwalała jej wstać, odejść ze świata snów, które dawały pozorny spokój.
Usiadła na łóżku i powoli przypominała sobie co wydarzyło się poprzedniego dnia.
- Ubierz się i zabieramy się do pracy. - z rozmyślań wyrwał ją mężczyzna.
Zrobiła jak jej nakazał i zeszła po stromych schodach na parter. Tam w kuchni czekało na nią śniadanie i poranna herbata. Nie miała czasu na powolne przeżuwanie - za niedługo otwarty będzie zakład.
~*~
Rozbrzmiał dzwoneczek przy drzwiach.
- Dzień dobry. - powiedział mężczyzna ubrany w czarny garnitur. - Halo? Jest tu ktoś? - zapytał po chwili stania w ciszy.
- Przepraszam, że musiał pan czekać. - z korytarza wyszła Lo.
Na sobie miała lekką, jak na tą porę roku, zwiewną białą sukienkę. Rękawy i spód spódnicy ozdobione były koronką, w pasie przewiązana czarną kokardą. Blond włosy upięte miała w koka. Wyglądała trochę jak duch lub lalka. Całego charakteru postaci dawała jej naturalnie blada cera, smutek w niebieskich oczach oraz usta, których kąciki mimowolnie opadały w dól. Z jednej strony piękna, z drugiej smutna i straszna.
- Ooo! Widzę, że nasz pan grabarz ma pomocnicę. - odparł zdziwiony.
Jako zaufany pracownik burmistrza miasteczka, musiał raz na miesiąc kontrolować aktualną sytuację epidemiologiczną w okolicy. Nie żeby go to interesowało, bardziej zastanawiał się jakim cudem jeden grabarz jest w stanie sam ogarnąć cały syf związany ze śmiertelnością ludności, która przez ostatnie cztery lata drastycznie wzrosła.
Lola wyczuła sposób w jaki na nią patrzył. Jeszcze chwila i ślina zaczęłaby mu skapywać z ust. Zignorował to obrzydliwe zachowanie.
Miała poniekąd za złe Adrianowi, że codziennie musi chodzić w sukienkach. Wolałaby pracować w dużo wygodniejszych spodniach, ale wtedy cały zakład nie miał by swojego osobliwego charakteru. Mężczyzna chciał, aby stworzyli swego rodzaju straszny duet - dziwny grabarz i jego laleczka wyglądająca trochę jak wskrzeszony trup.
Mniejsza o fakt, iż to przedsiębiorstwo nie zachęcało do swoich usług, ale z racji monopolu, niezwykły grabaż mógł sobie na to pozwolić.
- Mi też miło pana poznać. - powiedziała głosem z nutą pogardy i sarkazmu ukazującym jej podejście do niezbyt pochamowanego gościa.
- Przyszedłem po spis wszystkich nazwisk, tak jak co miesiąc. - powiedział wciąż rozbierając wzrokiem dziewczynę.
Nie odpowiedziała mu tylko schyliła się pod ladę i wyciągnęła zapis wszystkich imion i nazwisk zmarłych z podziałem na kategorie powodów zgonów.
Mężczyzna wziął teczkę do ręki i delikatnie chwycił dłoni dziewczyny. Popatrzył się w jej niebieskie oczy. Lola nie zareagowała na ten gest.
- Może chciałabyś się gdzieś wyjść wieczorem? - zapytał i co chwilę spoglądał na jej lekko odsłonięty dekolt.
- Nie, dziękuję. - odpowiedziała pustym głosem.
- No nie daj się prosić. - wyjęczał jak dziecko.
- Niestety muszę odmówić. - odpowiedziała mu w ten sam sposób.
Mężczyzna zdenerwował się. Miał ochotę na dziewczynę i wiedział, że ją dostanie.
Wszedł za ladę, agresywnie chwycił za jej nadgarstki i przyparł ją do ściany. Patrzył się na nią pożądliwie jak zwierzę.
- Skoro jesteśmy tutaj sami to dlaczego by nie poznać się bliżej. - wyszeptał jej do ucha.
Z trudem powstrzymała odruch wymiotny, w myślach prosiła o ratunek, ale drugiej strony wszystko było jej obojętne. I tak nadal chciała popełnić samobójstwo, ale gospodarz Lo starał się odciągnąć ją od takich myśli. Nie postrzegała swojego ciała jako coś cennego, intymnego. Wciąż w głowie miała myśl, iż jest przedmiotem, popychadłem. Jej nadzieją nadzieją był Adrian, ale on zajmował się "sprawami w terenie".
Urzędnik bezwstydnie położył dłoń na jej dekolcie. Nawet gdyby chciała to nie dałaby rady go odepchnąć, był za silny. Mimo wszystko nie zamkneła oczu by na niego nie patrzeć. Wręcz przeciwnie - przeszywała go pustym wzrokiem swoich oczu, wzrokiem, który pożerał część duszy.
- Niby człowiek, a gorszy od zwierzęcia. - usłyszał głos za swoimi plecami.
Nim zdołał się obrócić przy jego szyi znajdował się skalpel. Nerwowo przełknął ślinę i zabrał dłonie z ciała dziewczyny. Podniósł je za znak, iż poddaje się.
- Wyjdź stąd i nigdy nie wracaj. - powiedział pełnym nienawiści tonem.
Mężczyzna w popłochu szybko chwycił teczkę i wręcz wybiegł z zakładu.
Adrian bez słowa odłożył nóż na lade. Ściągnął płaszcz, który miał na sobie i okrył nim ramiona jego Dolly. Gdy to zrobił, przytulił się do niej i zaczął głaskać jak małe dziecko po głowie. Ona spokojnie stała, czuła jego ciepło.
Wiedział, że jest delikatna, że musi jej pilnować. Jeden niewłaściwy ruch i dziewczyna mogła ponownie znaleźć się na parapecie wieżyczki kościoła. Miał świadomość ile przeszła w ciągu tak krótkiego czasu. Jej psychika wciąż była w rozsypce, dlatego bał się o nią. Nadal nie wyrobiła sobie odruchu walki o swoją godność. Nie zależało jej na tym, tak samo jak na swoim życiu. Szczerze nie chciał musieć zdrapywać resztek jej ciała z ziemi.
- Przepraszam Lo. - wyszeptał jej do ucha, lekko odsunął ją od siebie i popatrzył w jej oczy - Pamiętaj, nikt nigdy nie ma prawa robić z tobą czegoś, na co nie dałaś mu pozwolenia. Nigdy. - powiedział trochę głośniej.
W oczach dziewczyny pojawił się mały błysk. Gdy Adrian go zobaczył, uśmiechnął się szczerze. Wiedział, że to mały krok ku przywrócenia jej radości z życia.
~*~
Odkąd dziewczyna trafiła pod dach grabarza, jej stan zaczął się polepszać. Od Nowego roku nie miewała już myśli samobójczych. Odnalazła coś co nadaje życiu sens. Jeszcze do końca nie potrafiła otworzyć się na radość, żal wciąż ściskał jej serce, ale już coraz rzadziej. Na nowo zaczeła cicho śmiać się pod nosem, wciąż ze strachem, jakby śmiech był czymś zakazanym. To co najbardziej cieszyło grabarza to zaangażowanie Loli w budowaniu wizerunku firmy. O ile wcześniej nie rozumiała sensu chowania się w trumnach przed klientami, tak teraz sama nie odmówiła by tak postraszyć dzieciaki przychodzące do osobliwego grabarze i jej ślicznej, ale jednocześnie strasznej pomocnicy.
Bywały i chwile ciężkie, kiedy nie miała siły wstać z łóżka. Miała problemy z oddychaniem. Nieraz w nocy Adrian został zbudzony przez jej krzyk. Miewła straszne koszmary. Zawsze wtedy płakała. On przychodził do niej, trzymał za dłoń, nic nie mówił. Chciał aby sama się uspokoiła, aby sama zrozumiała, że przy nim nic jej nie grozi.
~*~
Dzień jak codzień. Czerwcowe słońce oświetlało twarz śpiącej Lo. Otworzyła oczy, na policzkach poczuła przyjemne ciepło. To był jeden z tych dni, kiedy chciała się obudzić, kiedy chciała żyć.
Nie okazywała tego otwarcie. Jedynie Adrian był w stanie to zauważyć po spędzeniu z nią ponad sześciu miesięcy. Dla innych minimalnie uniesione kąciki ust nie były widoczne. Tak samo nie dostrzegali iskierek w jej niebieskich oczach. Może widział je, bo tak działał na nią ten mężczyzna? Może czuła radość w jego towarzystwie?
Dziewczyna ubrała się szybko, a gdy zchodziła po stromych schodach, zdołała usłyszeć jakąś rozmowę. Adrian rozmawił z kimś. Weszła do kuchni trochę przestraszona. Coś w jej sercu wzbudziło niepokój. Podświadomie wyczówała nadchodzące nieszczęście.
- Dobrze, że już wstałaś Dolly. - powiedział grabarz, kiedy ujrzał dziewczynę.
Próbowała stłumić w sobie strach. Delikatnie uniosła kąciki ust do góry.
- Poznajcie się. Lo, to jest Vanessa. - przedstawił siedzącą obok niego kobietę.
Była naprawdę ładna. Długie blond włosy nosiła spięte w postaci wysokiego kucyka. Równa grzywka zasłaniała jej czoło. Na nosie miała granatowe okulary. Usta miała duże, pełne, w kolorze soczystej czereśni. Cerę gładką i jasną, ale nie bladą. Na jej czole, nosie i kościach policzkowych znajdowały się piegi. Ubrana była w czarny garnitur, koszulę miała od góry rozpiętą, odsłaniającą fragment dekoltu.
- Vanessa, to jest moja Lo.
- Miło mi ciebie poznać. - powiedziała głosem teoretycznie życzliwym i wyciągnęła rękę na powitanie.
Dolly jej nie ufała, bała się jej. Uwagę dziewczyny przykuły jej nienaturalny kolor oczu - limonkowo - zielone, identyczne jak u siedzącego obok grabarza. Dodatkowo była pewna, że gdzieś ją już widziała. Niechęć wzbudzał jeszcze jedna rzecz. Kobieta nie wstała z krzesła, kiedy podawała dłoń na przywitanie. Coś teoretycznie błahego, ale wyrażającego tak wiele. Vanessa tak naprawdę nie chciała okazać minimalnego szacunku dla dziewczyny. Pod płaszczykiem życzliwości skrywała pogardę do pomocnicy swojego znajomego.
- Było miło, ale muszę już wracać do pracy. Jak będę mogła to jeszcze tu wpadne. - powiedziała Vanessa przerywając chwile ciszy, która nastała po czym wstała, uścisneła rękę grabarza.
On posłał jej uśmiech i wzrokiem odprowadził do drzwi.
Na stole postawił kubek z herbatą dla Lo. Nic nawet nie powiedział, tylko wyszedł z kuchni. Zaczął krzątać się po zakładzie, wciąż milcząc. Na jego twarzy widniał uśmiech, jednak był inny niż zwykle.
~*~
Na nieszczęście Lo, sytuacja zaczeła się powtarzać. Vanessa coraz częściej odwiedzała Adrian był bardzo zadowolony z takiego obrotu spraw. Zawsze żartowali ze sobą z rzeczy, których Dolly nie rozumiała. Sprawiało jej to wielki ból. W klatce piersiowej często czuła ścisk. Negatywne emocje potęgował fakt, iż grabarz trochę się zmienił od czasu pierwszej wizyty Vanessy. On nawet tego nie zauważał, ale młodą dziewczynę raziły w oczy.
Jednym z takich zachowań było picie. Nigdy wcześniej nie widziała, żeby Adrian pił alkohol. Zdawać by się mogło, że brakowało mu dobrego towarzystwa do zażywnia takowej używki. Lo była nieśmiała, wciąż smutna, nieśmieszna. Mało kiedy potrafiła się szeroko uśmiechnąć,a co dopiero głośno zaśmiać. Nie opowiadała żartów, wolała słuchać niż mówić, co na dłuższą metę może być męczące. Jeżeli ktoś nie byłby gadułą, to mogłaby trwać w z nim w niezręcznym milczeniu. Wprawdzie otworzyła się trochę na świat będąc pod opieką grabarza, ale i tak było z nią ciężko.
Vanessa była jej kompletnym przeciwieństwem - głośna, towarzyska, gadatliwa, śmieszna. Jej język kłapał jeszcze bardziej, kiedy się napiła.
W oczach Adriana Lola dostrzegała pewną radość, która wynikała z możliwości wysłuchania kogoś o podobnym charakterze. Przy niej nie musiał się kontrolować, żeby nie powiedzieć czegoś co ją urazi.
Ilekroć Vanessa pojawiała się, Lo znikała. Szła na spacer lub skrywała się w pokoju. Mimo wszystko bardzo dobrze słyszała ich rozmowy, gdyż ściany w budynku były dosyć cienkie.
~*~
Cichy dźwięk wybudził go ze snu. Popatrzył zza okno - słońce jeszcze nie wyszło za linię widnokręgu, ale jego promienie już oświetlały ziemię. Niebo bezchmurne - zapowiadał się piękny dźwięk.
Melodia roznosiła się po domu. Zdawała się być nie do zakłócenia, napawała spokojem słuchacza. Przymknął oczy i zaczął się w nią wsłuchiwać. Uśmiechnął się zadowolony z takiej pobudki.
- Ślicznie gwiżdżesz. - usłyszała za sobą męski głos.
Odwróciła się w kierunku jego posiadacza. Adrian poczuł lekkie ukłucie w środku, gdy zobaczył jak wyglądała Lo.
Kąciki jej ust opadał nadzwyczajnie nisko. Blada cera, prawie nie różniąca się na tle białej ściany, podkreślała wielkie cienie pod oczami oraz zaczerwienioną linię wodną. Źrenice rozszerzone, pełne żalu. Jedynie włosy wyglądały jak zwykle - blond pasemka odbijające złote promienie słońca upięła w wysokiego kucyka. W ręce trzymała miotłę.
- Dziękuję. - odpowiedziała głosem z nutą smutku.
Zatroskany Adrian podszedł do niej, położył dłoń na jej policzku i popatrzył w niebieskie oczy.
- Co się stało? - zapytał troskliwym głosem wciąż spoglądając w tęczówki dziewczyny.
- Nic. - rzuciła krótko i odeszła od grabarza.
Nie miała siły by spojrzeć mu w twarz. Nie po tej okropnej nocy. Starała sobie wmówić, że to tylko zły sen. Jednak nie potrafiła wyzbyć się tego okropnego obrazu, jakiego ujrzała.
Adrian stał z boku i patrzył się na nią, zatroskaną, zamyśloną, przerażoną. Nigdy wcześniej nie widział swojej Dolly w takim stanie, obrazie nędzy i rozpaczy.
Ścisk. Poczuła silny ścisk w klatce piersiowej. Wcześniej też go czuła, ale nie wprawiał jej w tak duży dyskomfort. Wprawdzie nie mogła spać, ale gwizdanie ulubionej melodii uspokoiło strapione serce Lo. Teraz czuła, że nie może oddychać. Łapczywie nabrała powietrza ustami. Z rąk wypadła jej miotła. Stoczyła się na stojącącą obok trumne. Oparła się o nią o włos unikając upadku ma ziemię.
Adrian podbiegł do niej błyskawicznie i podtrzymał. Dziewczyna drgnęła lekko, kiedy mężczyzna położył swoją dłoń na jej czole. Nie miała gorączki.
Wziął Lolę na ręce i poszedł w kierunku jej sypialni. Cokolwiek się z nią działo, nie chciał doprowadzić ją do gorszego stanu. Ona była niezwykle delikatna jak na ludzką istotę, nawet jak na dziewczynę.
Zamknęła oczy, a głową przyparła do jego klatki. Chciała uniknąć jego wzroku, tak podobnego do tego, który jej się przyśnił. Ręką delikatnie ściskała materiał jego ubrania tak jak bojące się dziecko. Jej oddech nadal się nie uspokoił, serce biło bardzo szybko.
Postawił ją na łóżku, okrył pierzyną i wyszedł z pokoju. Lo skuliła się niczym przestraszone zwierzątko. Na chwile przymknęła oczy.
~*~
Drgneła przerażona kiedy poczuła ciepła dłoń na swoim policzku. Szybko otworzyła oczy, jakby chciała zapoznać się z zagrożeniem. Zobaczyła grabarza, który kucał przy jej łóżku. Na ułamek sekundy złapali kontakt wzrokowy.
Ponownie je zobaczyła - oczy śmierci. Takie niezwykłe, takie piękne, takie intrygujące. Takie niebezpieczne...
Chciała, aby był to wytwór jej wyobraźni, ale coś kazało wierzyć w to co ujrzała. Teraz nawet nie potrafiła ocenić czy to wspomnienie czy sen.
Leżała na łóżku, z trudem łapiąc oddech. Miała wrażenie, iż się topi. Nie była w stanie jeść przez metaliczny smak w ustach. Kaszlnęła, a na jej ręce pozostała rzadka krwawa flegma. Prawie popłakała się na ten widok. Nie chciała umierać, mimo, iż los był dla niej łaskawy - przeżyła aż cztery dni z objawami choroby. Na jej nieszczęście, pozostali domownicy, którzy z nią zostali, zakazili się od niej. Najpierw matka, która się opiekowała, potem ojciec i na końcu starszy brat. Ich objawy były zdecydowanie bardziej nasilone.
Spojrzała na brata, który leżał w rogu pokoju. Po tym jak cała rodzina zachorowała, nie było sensu izolować się wzajemnie. Słyszała jego świszczący oddech. Spał, ale poruszał się niespokojnie. Nic nie poprawiało jego stanu - nawet monstrualne ilości apiryny przepisywane przez lekarza.
Znowu zakasłała, ale teraz nie zobaczyła na dłoni krwii.
Na zewnątrz panował zmrok, rozjaśniany jedynie przez chłodne światło księżyca. Powietrze było dosyć ciepłe jak na październik. Subtelnie wdzierało się przez uchylone okno.
Niespodziewanie usłyszała kroki. Wszyscy powinni spać. Niespodziewanie w pokoju znalazła się kobieta. Miała na sobie garnitur, w ręce trzymała srebrny sierp, który połyskiwał przy blasku księżyca. Długie włosy miała ujęte w kucyka.
Dolly leżała przerażona w łóżku. Nie śmiała nawet odezwać się, tylko patrzyła na poczynania nieznajomej.
Kobieta podeszła do brata Lo. Szybko zamachnęła się i wbiła sierp w klatkę piersiową chłopaka. Chwile stała. Przez ułamek sekundy dziewczyna zobaczyła tęczówki kobiety. Były na swój sposób piękne i przerażające. Limonkowo - zielone, niby kolory pełne życia. Mimo to nieznajoma patrzyła wzrokiem pozbawionym emocji, tak sprzecznym z radosną zielenią jej błyszczących oczu.
Kobieta odwróciła się za siebie jakby wyczuwała, iż jest obserwowana. Ku przerażeniu Loli, podeszła do jej łóżka. Dziewczyna błyskawicznie zamknęła oczy i zaczeła udawać, że śpi. Przez lekko uchylone powieki jeszcze raz zobaczyła tajemnicze oczy.
Nieznajoma patrzyła się na twarz dziewczyny przez chwilę i zaśmiała się pod nosem. Na jej ustach pojawił się sadystyczny uśmieszek. Odwróciła się i wyszła z pokoju kierując się do innej części domu.
Pisnęła cicho. Na nowo poczuła ból tamtego dni, kiedy to została sama. Schowała głowę pod kołdrę i zaczeła cicho płakać.
Adrian nic nie rozumiał. Nigdy wcześniej dziewczyna się tak nie zachowywała. Chociaż chciał, to nic nie mógł zrobić. Postawił tylko kubek melisy ma szafce nocnej i wyszedł. Zasłonił oczy grzywką i strapiony przystąpił do pracy.
Dlaczego unikała jego nienaturalnych oczu? Przecież nieraz odsłaniała jej znad kurtyny szarych włosów mówiąc, iż są piękne. Cała ta sytuacja nie dawała mu spokoju.
~*~
Nie wychodziła z łóżka już cztery dni. Adrian pojawiał się u niej od czasu do czasu, ale zawsze reagowała tak samo. Chowała się przed nim, a jeżeli jakimś cudem zobaczył jej oczy, to widział jak są zapuchnięte. Wiele płakała czując strach, ale też tęsknotę.
On też nie zachowywał się jak zawsze - nie chował się po trumnach, nie straszył klientów, nie chichotał w charakterystyczny sposób. Chciał żyć jakby nic się nie działo, ale coś go hamowało. Stał się bardzo apatyczny - siedział tylko i myślał.
Ciszę przerwał dzwonek obwieszczający przyjście klienta. Była to Vanessa. W ręce trzymała butelkę dobrej whisky.
- Mam dobre wieści. - powiedziała na przywitanie.
Grabarz nic jej nie powiedział tylko popatrzył się wyczekująco.
- Wojna na dobre się skończyła! - wykrzyczała pełna entuzjazmu.
- A. To świetnie. - powiedział beznamiętnym głosem.
- Nie słyszę jakbyś się cieszył. - popatrzyła się na niego badawczo
- Ostatnio coś stało się z Lo. Nie wychodzi z pokoju, unika mnie. - westchnął.
Vanessa podeszła do niego i poklepała go po ramieniu.
- Nie martw się. A teraz się napij, będzie ci lepiej. - w ręce wepchnęła mu butelkę alkoholu.
- Przez ciebie zostanę alkoholikiem - powiedział i poszedł do kuchni po dwie szklanki.
W miarę ubywania alkoholu, nastrój Adriana zaczął się polepszać. W rzeczywistości to on wypił prawie całą flaszkę, ale kobiecie to nie przeszkadzało.
~*~
Przez cienkie ściany wszystko słyszała. Poczuła kolejną igłę wbijającą się w serce. Tym razem była najgorsza ze wszystkich. Żal ścisnął jej serce, rozgoryczenie wypełniło każdy kawałek jej młodego ciała.
Nie mogła tego dłużej znieść. Ubrała się i postanowiła wyjść. Nie była w stanie słuchać tej radosnej rozmowy pomiędzy posiadaczami tajemniczych oczu.
Otworzyła okno - o skoku z pierwszego piętra nie było mowy, ale zawsze jest jakiś sposób na ucieczkę. Jej uwagę zwróciły metalowe rynny. Upewniła się czy są przytwietdzone do ściany wystarczająco mocno. W głowie miała już plan. Chwyciła się rynny i zjechała na dół.
Od razu tego żałowała, kiedy poczuła palący ból dłoni - były całe zdarte. Zignorowała ten dyskomfort i poszła przed siebie.
Maszerowała długo starając odciąć się od emocji jakie nią targały. W pewnym momencie ujrzała rumianki. Było ich naprawdę dużo. Usiadła na ziemi i zaczeła splatać z nich wianek. Kwiaty były wyjątkowo piękne - żaden śnieżno-biały płatek nie był uszkodzony, a środki miały kolor wschodzącego słońca.
Gdy skończyła zaczęło się ściemniać. Stwierdziła, że Vanessy wtedy już nie będzie. Chciała na nowo zamknąć się w pokoju.
Do zakładu doszła o zmierzchu. W środku panował nieopisany spokój. Rozluźniła się trochę, kiedy spostrzegła brak grabarza. Sądziła, że poszedł do swojego pokoju. Skorzystała z tej sytuacji i szybko przeszła po stromych schodach do swojego azylu.
Padła na łóżko i przymkneła oczy. Odczuwała tylko i wyłącznie spokój jakby ten wrócił po czterech dniach cierpień. Szybko zasneła mając umysł nie zasnuty myślami, a serce bijące równo i powoli.
~*~
- Ach! Więcej! - jęki roznosiły się po całym zakładzie i wybudziły śpiącą Lo.
Na początku nie wiedziała co się dzieje. Może jej umysł podświadomie wypierał pierwsze skojarzenie, by uchronić się przed bólem?
- Ach! Czuję się taka lekka! Mocniej! - jęczała jeszcze głośniej niż wcześniej.
Gdyby uczucia dało się słyszeć, to cała okolica usłyszałaby głośne pęknięcie. Poczuła ból dorównujący temu fizycznemu. Nie, był gorszy. Ostatnie dni dla dziewczyny były bardzo ciężkie, a to co słyszała było gwoździem do jej trumny.
Czuła płomień zżerający ją od środka. Wiele uczuć mieszało się ze sobą - od rozgoryczenia, przez zazdrość, aż po złość na siebie. W tamtym momencie żałowała za swoje zachowanie. Jak mogła tak traktować osobę, która dała jej tyle dobra, życzliwości, miłości...
- Adrian! - jękneła. - Ja... ja...
Na moment zapanowała cisza, lecz przerwało ją kilka głośnych mlaśnięć.
Kolejna szpila przeszyła jej młodziutkie serce. Przez chwilę ujrzała mężczyznę, który się do niej zbiża. Kiedy chciała go dotknąć, w jego ramionach pojawiła się blondynka, której nigdy nie lubiła. Popatrzyła się na Lo tryjumfalnym wzrokiem by po chwili wbić się w usta grabarza. Ten zaczął gładzić ręką po jej ciele.
Nie zniosła tego wszystkiego. Największe lęki spełniły się i ukazały w jej głowie w postaci zwidów. Szybko wybiegła, cała zapłakana, z pokoju, zeszła po schodach i wyszła na zewnątrz. Nie patrzyła dokąd zmierza, po prostu szła.
~*~
- Dzień dobry Adrianku. - usłyszał gdy tylko otworzył rano oczy.
Zobaczył Vanesse w jego łóżku. Była naga. Przez chwilę zastanawiał się co ona tam robiła, ale po chwili przypomniał sobie wczorajszą noc. Brzydził się sobą, iż zniżył się do poziomu zwierzęcia. Żałował, że dał się namówić na choćby łyka whisky.
- Ubierz się i wyjdź stąd. - powiedział poważnym tonem.
- Ale...
- Wyjdź z mojego domu. - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Vanessa szybko pochwyciła swoje rzeczy, ubrała się, a zanim wyszła posłała mu buziaczka. On popatrzył się na nią wzrokiem pełnym pogardy.
Czuł się brudny. Dlaczego to w ogóle zrobił? Nie wiedział. Zdawał sobie sprawę z płytkości tego aktu, jednak coś go denerwowało.
Szybko poderwał się z łóżka. Uświadomił sobie, że Dolly musiała wszystko słyszeć. Chciał ją chociaż przeprosić za swoje samolubne zachowanie - o ile zechce go w ogóle wysłuchać.
Szybko zaparzył herbatę i poszedł do pokoju dziewczyny z kubkiem w ręce. Zapukał. Nie otrzymał odpowiedzi. Delikatnie uchyli drzwi.
- Gdzie... ona... jest...? - wyszeptał sam do siebie, kiedy ku jemu przerażeniu, nie zobaczył Lo.
Omiótł wzrokiem pomieszczenie. Jego uwagę przykuł wianek wykonany z rumianków - starannie spleciony z samych najładniejszych kwiatów.
Popatrzył się na nie, jakby oczekiwał odpowiedzi na swoje pytanie. Wtedy też zdał sobie sprawę, że ludzie są jak rumianki. Może i wyglądają ładnie lecz wystarczy je powąchać, aby poczuć że tak naprawdę śmierdzą.
- Żegnaj... - usłyszał bardzo cichy głos Lo.
Po chwili usłyszał jeszcze jakieś ledwie słyszalne słowa. Rzucił wianek na ziemię i pobiegł w kierunku źródła dźwięku.
~*~
Dziewczyna siedziała na ziemi pod kościołem. Twarz schowała w dłoniach i płakała jak nigdy wcześniej.
- Dolly! - usłyszała wołanie grabarza.
Popatrzyła się na niego opuchniętymi oczami.
- Adrian... - wyszeptała tonem pełnym tęsknoty.
On nawet nie czekał na jej słowa. Po prostu klęknął i przytulił Lo.
- Adrian... - wyszeptał głosem pełnym strachu.
Odsunął się trochę od niej i popatrzył w jej oczy.
- Dlaczego tu siedzę... - rozpoczrozpoczełęła mówić przerażona jak nigdy wcześniej - skoro moje ciało leży tam?
Palcem drżącej ręki wskazała zwłoki leżące obok. Czaszka rozłupana była na dwie części i odsłaniała różowy mózg. Wokół znajdowało się pełno krwi, która wciąż wyciekała z otwartych ran.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał głosem pełnym bólu.
Nie odpowiedziała mu. Nie potrafiła nic z siebie wydusić.
- Bo... nie chciałam tak żyć. - wyszeptała po chwili. - Nie potrafiłam.
Ból uderzył w serce grabarza, kiedy usłyszał jej słowa. Przytulił ją ponownie, tym razem mocniej.
- Przepraszam. - powiedział i poczuł ścisk w gardle. - Przeze mnie... - słowa z trudem przechodziły mu przez gardło.
- Ciii - przerwała mu dziewczyna i położyła palec na jego ustach. Niespodziewanie opanowała się. - To ja przepraszam, że ciebie nie posłuchałam. Mówiłeś mi to już raz. Teraz widzę, że jestem tchórzem, bo bałam się żyć. Nie chciałam doświadczać bycia odrzucanym każdego dnia, wybrałam drogę na skróty. - powiedziała cicho.
- Ale gdybym wczoraj ja... - zaciął się - To ty byś tego nie zrobiła. - spuścił głowę.
Poczuł jej dłonie na swoich policzkach, a po chwili, dotyk miękkich ust na czole. Dziewczyna zarumieniła się intensywnie. W tamtym momencie zużyła cały zapas pewności siebie do końca świata. Zdołała jeszcze popatrzeć się w jego śliczne oczy.
- Zabiłam się, bo nie chciałam zostać odrzucona, więc teraz mam za swoje. - szczerze zaśmiała się z sytuacji w jakiej się znajduje. Trochę tak jakby po śmierci odpuściła sobie wszystkie smutki.
Szybko połączyła fakty - mężczyzna wiedział co czuła kiedy chciała się zabić za pierwszym razem, oczy miał identyczne jak Vanessa i nieznajoma, którą zobaczyła ponad pół roku wcześniej.
- Mogę? - zapytał lekko wahając się i wyciągnął dłoń ku jej twarzy.
Skineła głową choć nie wiedziała co chciał zrobić.
Szybko zbliżył się do niej. Lo nim spostrzegła, poczuła ciepło jego warg na swoich. Nieopisana radość zapanowała w jej sercu kiedy usłyszała:
- Kocham cię.
~*~
Trochę tego wyszło. (Ponad 6000 słów). Aż sama jestem pod wrażeniem.
Szybkie info:
- "Wierszyk", o którym mowa na początku to zmodyfikowany przeze mnie fragment powieści "Lolita" Vladimira Nobokova
- Gdyby mtoś nie załapał - akcja dzieje się od jesieni 1918 r. kiedy w Europie panuje epidemia grypy hiszpanki
- Poza tym to taka ciekawostka.
Kiedy szukałam imienia dla kobiety, z którą Unduś się prześpi, zależało mi na takim najbardziej sukowatym.
No to wpisałam sobie w google i patrz. Patrz i widzę "Vanessa". Wtedy przypomniał mi się pewien film (niestety nie pamiętam jaki ma tytuł). Tam dwie przyjaciółki rozmawiały o fałszywych imionach i nazwiskach. Jedna stwierdziła, że gdyby była tajną agentką to nazwałaby się Vanessa *jakieś nazwisko, którego nie pamiętam*. Na to jej przyjaciółka stwierdziła, że brzmi to jak imię dla gwiazdy porno XD. Tak więc no.
Z racji, że zbliża się 1.09 to stworzyłam swój własny plan lekcji z Kuroshitsuji. Jeżeli chcecie to pobierzcie go sobie/zróbcie screenshota.
Pozdrawiam każdego, kto doszedł do tego momentu XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top