NARCYZY ✨soonhoon

Liczba słów: 1700

Gatunek: angścik???

Uwagi: Inspirowane dziełem Platona o drugich połówkach.

  

Gdy Jihoon wylądował w szpitalu przejął się tylko tym, że nie będzie miał dostępu do swojego studia. Każdy kręcił głową z politowaniem i niezwykłym smutkiem. Jihoon był uparty, prychając za każdym razem na wspomnienie o drugiej połowie.

Druga połowa była dla niego zaledwie pojęciem względnym. Nie szukał jej, nie chciał tego i uporczywie unikał kontaktu z kimkolwiek, kto mógłby okazać się jego drugą połową. Więc wylądował tam, w szpitalu, gasnąc każdego dnia.

Ale mimo tego dalej wymuszał na twarz uśmiech, gdy jego jedyny przyjaciel Seungkwan patrzył na niego z żalem. Był zły, jasne że był zły na tego upartego kurdupla i nie pomagało nawet, gdy Seungkwan zanosząc się płaczem na kolanach błagał go, by poszukał, by dał szansę.

Tkwił w szpitalu już tydzień, a lekarze dalej bezradnie rozkładali ręce. Nie mogli nic zrobić, skoro sam Jihoon nie chciał. Każdy tylko patrzył, jak niski chłopak każdego dnia stawał się coraz bledszy i bardziej martwy.

Jego ukojeniem był sen, choć i on wkrótce miał zmienić się w istną katorgę. Zamykał oczy, czując pustkę i śnił, otoczony zimnem i kwiatami, w dłoni trzymając bukiet z narcyzów. Coś czaiło się wśród roślin, czuł to aż zbyt bardzo, mocniej zaciskając dłonie na kwiatach.

Szedł przed siebie, choć wcale nie chciał. Nogi prowadziły go same, aż stanął tuż przed cudzą sylwetką.

Chłopak był wyższy niż on, miał jasny uśmiech który sprawiał, że wszystko co złe, czające się za nimi bało się podejść. Patrzył na Jihoona z czułością, swego rodzaju uwielbieniem. Emanował światłem, choć wszystko dookoła było wręcz szare.

Jihoon czuł dziwny spokój, gdy owy chłopak ujął jego dłoń w swoją i przyciągnął go bliżej, układając wolną rękę na dole jego pleców. Czuł spokój i ciepło, wtulając twarz w jego klatkę piersiową, czuł się cholernie na miejscu, gdy chwilę później dwa palce ujęły jego brodę i uniosły ją, by usta Jihoona spotkały się z tymi przystojnego chłopaka.

Pocałunek był słodki i czuły, lecz jedna rzecz sprawiła, że Jihoon miał ochotę odsunąć się i zacząć krzyczeć. Paniczny strach opanował jego ciało. Nie mógł się ruszyć czy drgnąć, gdy Kwon Soonyoung całował go wręcz z pasją.

Smakował śmiercią.

Smakował cholerną śmiercią, uśmiechając się przez pocałunek. Jihoon chciał zawyć, gdy z jednej strony miał ochotę odepchnąć chłopaka jak najdalej i kolejny raz uciec, a z drugiej... Potrzebował tych ust. Potrzebował Soonyounga, potrzebował jego rąk, oczu i uśmiechu. Potrzebował jego pocałunków i nawet smak śmierci nie był w stanie go powstrzymać.

Im bardziej uzależniał się od ust Soonyounga, tym bliżej śmierci był, czuł to. Nie wiedział skąd, nie wiedział jakim cudem znał jego imię, ale gdzieś tam miał świadomość, że to on. To jego miał szukać, to Kwon Soonyoung był jego drugą połową.

Wokół nich wyrastały rośliny, których pnącza wkrótce zaczęły oplatać jego nogi, wspinając się coraz wyżej. Jihoon umierał, umierał w ramionach Soonyounga, lecz mimo tego wyciągnął dłoń, kładąc ją na karku wyższego i przyciągając go bliżej i bliżej, byle tylko czuć na sobie miękkie wargi.

Nawet nie wiedział, kiedy zaczął płakać. Jego oczy zamieniły się w cholerne wodospady łez, które spływały kaskadami po jego policzkach, mocząc ich wargi, mocząc wargi Soonyounga smakujące śmiercią. On też płakał, chwilę później już nawet nie wiedział czyje łzy czuł na języku, bo te jego mieszały się z łzami niższego, zupełnie jak ich dusze, które w śnie zdawały się połączyć na zawsze.

Płuca go paliły, potrzebował powietrza, lecz zdawał się nie zwracać na to uwagi, usilnie wmawiając sobie, że potrzebuje jedynie Soonyounga. Czuł że płonie, że za chwilę naprawdę umrze, lecz pragnął tylko tych warg.

Otworzył oczy, biorąc łapczywe wdechy. Usiadł, zamglonym wzrokiem patrząc na ścianę przed sobą. Drżał, całe ciało go bolało, a każdy wdech kosztował go cholernie dużo wysiłku. Piekły go usta, zupełnie tak, jakby jego sen był prawdą. Jedno imię, tylko jedno imię odbijało się echem w jego głowie, nie dając mu ponownie zasnąć.

Kwon Soonyoung i jego usta smakujące nadchodzącą śmiercią.

***

Seungkwan patrzył na niego ze zmartwieniem, nerwowo przygryzając dolną wargę. Jihoon brał niepewne wdechy, jakby bał się, że znowu poczuje ten ból. Już trzy noce śnił ten sam sen, popadając ze skrajności w skrajność. Z jednej strony nie chciał zasypiać, nie chciał znów spotkać Soonyounga i znów cierpieć, z drugiej gdy tylko zasypiał, zostawiał narcyzy i puszczał się biegiem w ramiona sennego kochanka błagając, by ten już go pocałował.

Trzy dni, a czuł się tak, jakby minęły trzy miesiące. Znacznie schudł, nic nie jadł, miał problemy ze zwykłym uniesieniem ręki. Jego skóra straciła barwę a głos dawną miękkość. Już wyglądał jak żywy trup, sprawiając, że Seungkwan prawie płakał za każdym razem, gdy go widział.

-- Nie chcę nic mówić, ale wyglądasz, jakbyś umierał. -- Powiedział cicho, ujmując delikatną i trzęsącą się dłoń przyjaciela w swoją własną. Jihoon przewrócił oczami i zebrał wszystkie siły, by się odezwać.

-- Bo umieram, Kwannie. -- Wychrypiał, powstrzymując napady kaszlu. Oczy blondyna zaszły łzami i znów zagryzł wargę, by powstrzymać szloch.

-- Wiesz o co mi chodzi. Jakbyś już był po drugiej stronie. Śni ci się, prawda? Zawsze się śnią na koniec i to tylko przyśpiesza wiesz... śmierć. -- Seungkwan cierpiał, mówiąc to i musiał zakryć usta dłonią, by choć trochę ukryć swój ból. Jihoon niepewnie pokiwał głową, czując jak ogarnia go spokój, na myśl o miękkich wargach Soonyounga.

-- Ma na imię Kwon Soonyoung, wiesz? -- Powiedział, choć wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Seungkwan podniósł wzrok, patrząc na niego z lekką ciekawością. -- I ma cudowny uśmiech, cały jest taki jasny, jak jakaś pierdolona gwiazda. To zaczyna irytować. -- Zaśmiał się cicho, lecz ten śmiech przerodził się w kaszel, który stłumił rękawem ciepłej bluzy.

-- Masz jeszcze szansę go odszukać, Jihoonie. -- Zasugerował Boo, gładząc kciukiem papierową skórę przyjaciela. Ten natychmiast pokiwał głową na nie, tłumacząc że to i tak nie ma sensu. -- Nie rozumiesz, naprawdę nie rozumiesz. Jeśli nie próbowałeś go szukać, jeśli ty teraz umierasz i śnisz o nim, on też. Jihoon, on też o tobie śni, on też umiera. -- Mówił cicho, jakby bojąc się własnych słów.

Nie wiedział nawet czemu, ale zaczął płakać. Nie mógł tego powstrzymać, łzy zwyczajnie uciekały z jego oczu spływając po mlecznych policzkach i ginąc w białej, szpitalnej pościeli. Zamknął oczy chcąc, potrzebując zasnąć. Chciał znów spotkać Soonyounga, chciał się w niego wtulić i tkwić tak aż do końca.

***

Narcyzy w jego dłoniach zwiędły. Nie otaczały go wysokie kwiaty, tylko świeża trawa, przyjemnie łaskocząca go po kostkach. Wszystko dookoła nabrało kolorów, napawając go spokojem. Ruszył tam gdzie zawsze, zastając Soonyounga siedzącego na powalonym pniu i bawiącego się źdźbłem trawy. Bez słowa usiadł obok, wpatrując się w swoje blade dłonie.

-- Myślisz, że jak jest tak żywo, oboje umieramy? -- Spytał cicho Soonyoung, odwracając głowę w stronę niższego chłopaka. Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech, gdy przesunął wzrokiem po delikatnej, kruchej wręcz sylwetce Jihoona.

-- Myślę, że tak. -- Odpowiedział cicho, naciągając rękawy swetra na dłonie. To był ich drugi wspólny, świadomy sen. Mogli mówić co chcieli, robić co chcieli, choć i tak kończyli na pocałunku smakującym śmiercią. Tego nie mogli zmienić.

Soonyoung pokiwał głową i westchnął cicho, z lekkim niezadowoleniem. Wyrzucił źdźbło trawy i usiadł bokiem, patrząc na Jihoona z przechyloną głową.

-- Próbowałem cię dzisiaj odszukać. -- Przyznał wyższy, zauważając, że Jihoon drgnął lekko, kuląc się bardziej w sobie. -- Mój przyjaciel, Vernon mówił mi, że zna jakiegoś Jihoona i przez chwilę...

Zmarszczył brwi, pierwszy raz w tamtym śnie patrząc na Soonyounga.

- Czekaj, Vernon? Hansol Vernon? -- Spytał, by się upewnić. Serce zaczęło bić mu szybciej, dłonie na powrót zaczęły się trząść. Czuł, jak robi mu się słabo, gdy Soonyoung przytaknął. - O słodcy bogowie, Soonie! Czy ten Vernon ma może bratnią dusze, chłopaka o imieniu Boo Seungkwan?

-- Skąd wiesz? -- Dezorientacja na twarzy starszego była tak urocza, że Jihoon miał po prostu ochotę wycałować mu policzki, lecz nie mógł. Nie, dopóki nie powiedział mu o swoich przypuszczeniach. Chciał otworzyć usta, lecz nie dał rady,

Znowu poczuł strach, znowu zaczął płakać, obserwując łzy na policzkach Soonyounga. Już nie mieli nad sobą władzy, już nic nie mogli zrobić. Nic oprócz oddania się pocałunkowi, smakującemu śmiercią.

***

Jeszcze jedna noc i to wszystko miało się skończyć, czuł to. Nie mógł się ruszyć, nie mógł nawet otworzyć oczu, ledwo oddychał. Ale mimo wszystko czuł spokój na myśl, że miał umrzeć wcześniej całując Soonyounga, chociażby tylko we śnie.

Nie żałował, choć może jednak trochę. Choć będąc szczerym, żałował kurewsko mocno. Mógł znaleźć Soonyounga, mógł czuć jego usta każdego dnia, mógł go pokochać mógł być szczęśliwy.

A był martwy. Prawie. Wisiał gdzieś między życiem a śmiercią, nie mając wystarczająco siły na zwykłe otworzenie oczu, by ostatni raz wyjrzeć na okno. Zastanawiał się, czy Soonyoung, jego Soonyoungie też tak się czuł, też tak bardzo cierpiał.

Na korytarzu usłyszał śmiech. Zmęczony i szary, lecz jednocześnie brzmiący całą gamą kolorów śmiech, który sprawił, że jego serce zaczęło bić szybciej.

-- Soon...youngie. - Wycharczał, zmuszając się do otwarcia oczu i płacząc z wysiłku zsunął się z łóżka. Chwiał się na nogach, gdy otwierał drzwi.

Zaraz potem upadł, oddychając szybko. Jego umysł powtarzał imię bratniej duszy jak mantrę, Przytrzymywał się na łokciach, wpatrując w słabe łzy, uderzające o płytki. Nawet nie wiedział, czemu płakać, choć może była to nadzieja, a może woń narcyzów, którą poczuł.

Czyjaś drżąca ręka dotknęła jego policzka, dwa palce uniosły jego brodę, a gdy spojrzenia stęsknionych i smutnych oczu spotkały się, wszystko inne przestało się liczyć. Oboje płakali, uśmiechając się słabo i drżąc w swoich ramionach.

-- To naprawdę ty... -- Szept Soonyounga pieścił jego duszę, gdy oparli się o ścianę, nie mogąc uwierzyć.

Jihoon nigdy nie chciał go znaleźć, nigdy nie chciał się w nim zakochać, lecz po zwykłych snach pokochał jego usta, nawet jeśli smakowały śmiercią. I chciał sprawdzić, czy rzeczywiście takie były, więc uniósł głowę i złączył ich usta, czując jak wszystko znów nabiera barw.

Pocałunek był słodki i czuły i jedna rzecz sprawiła, że Jihoon nigdy nie chciał się od niego odsuwać, pragnąc jedynie schować się w ramionach drugiej połówki. Ogromny spokój opanował jego ciało, nie mógł się ruszyć, gdy oddawał pocałunek z równie wielką pasją, z jaką całował go Kwon Soonyoung.

Usta Soonyounga już nigdy więcej nie smakowały śmiercią, a każdy z milionów pocałunków, wymienionych między sobą, dawał im siłę i uwalniał woń narcyzów.

Lee Jihoon pokochał Kwon Soonyounga, nawet jeśli wcześniej tego nie chciał. A Kwon Soonyoung czuł się szczęśliwy wiedząc, że znalazł wszystko, czego w życiu potrzebował.

Lee Jihoona, woń narcyzów i pocałunki smakujące życiem każdego poranka. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top