MY SUN ✨ verkwan

gatunek: fluff chyba?

słowa: blisko 1000.


Od kiedy świat pamiętał, Boo Seungkwan świecił jasno i mocno. Biegał po wyspie Jeju śmiejąc się szczerze i perliście, podbijając tym serca przypadkowo napotkanych ludzi. Cały promieniał, wesoło wędrując między drzewami. W oczach tańczyły mu radosne ogniki i nikt nigdy nie widział osoby szczęśliwszej. Ludzie często nazywali go słońcem, w końcu jego uśmiech niejednokrotnie podnosił ich na duchu. Lecz nigdy, do pewnego dnia, Boo Seungkwan nie był prawdziwie szczęśliwy. 

Tamtego dnia były już wakacje, za czym idzie głupia, wakacyjna miłość. Głupia i stosunkowo krótka, lecz to dzięki niej Boo Seungkwan na zawsze został słońcem. Był początek lipca, jego dłonie lepiły się od kupionej w sklepie lemoniady, promienie słońca bezlitośnie świeciły mu prosto w roześmiane oczy. 

  — Yah, Boo Seungkwan! —  Ktoś krzyknął. Chłopiec jedynie zaśmiał się i zaczął biec przed siebie, raz po raz odwracając się do Seungcheola.

Był początek lipca, jego dłonie lepiły się od kupionej w sklepie lemoniady, gdy biegnąc potknął się i jego uśmiech prawie przywitał rozgrzane płyty chodnikowe.  

Był początek lipca, puszka z lemoniadą wyślizgnęła mu się z dłoni, a on prawie krzyknął. 

Był początek lipca, być może piąty dzień miesiąca, gdy silne ramiona w porę go złapały, ochraniając przed upadkiem.

Być może piątego dnia pierwszego miesiąca wakacji zaczęła się jego głupia miłość, gdy zdawał się zgubić siebie w brązowych oczach przystojnego nastolatka.

 Teraz to wszystko wydaje mu się być rozmazane, choć pamięta każdy detal. Pamięta czerwień, która pojawiła się na jego policzkach, pamięta jak serce zaczęło mu bić szybciej. Pamięta śpiew ptaków i szum samochodów wymieszany w falami morza, pamięta smak lemoniady na swoich ustach i to, jak nieprzyjemnie ciepłe dłonie lepiły się od słodkiego napoju. Pamięta, że wiatr rozwiewał mu włosy, pamięta jak zapatrzył się na twarz tamtego chłopaka i pamięta, że w jego myślach nie było strachu przed upadkiem, lecz niewyobrażalny spokój. Miał gulę w gardle, pierwszy raz od dawna się nie uśmiechał, zbyt zawstydzony. 

Pamięta, że wrócił do domu z głową w chmurach, choć to wcale nie były chmury. Jego myśli krążyły dookoła jednego uśmiechu i wolno wypowiedzianych słów.

"Uważaj, słońce."

***

Gdy drugi raz go spotkał, dłonie miał czyste, spojrzenie spokojne, a niebo płonęło w czerwieni i pomarańczy. Drzewa ostro odznaczały się na tle stworzonym z żywych barw, choć nie wywoływało to u niego niepokoju. Gdy drugi raz go spotkał, leżał na plaży, piasek wplątywał mu się we włosy, delikatne fale figlarnie trącały jego stopy, czasem sięgając kostek. 

  —  Tym razem jest spokojniej, no nie? —  Usłyszał i niemal natychmiast usiadł, przyciskając dłoń do klatki piersiowej. Spojrzał na nastolatka i odetchnął z ulgą, przez chwilę milcząc.

—  Słońce zachodzi, przyszedłeś to zobaczyć? —  Spytał cicho, znów opadając na plecy. Nawet nie wiedział kiedy obcy mu chłopak zrobił to samo. Leżeli tak w ciszy nawet nie wiedząc, że los pobawi się ich życiami i splecie je w jedno, na okres krótkich wakacji.

— Nie wydaje mi się, by zachodziło, skoro cały czas tu jesteś. Mam na imię Hansol, miło mi cię poznać, gwiazdko.

Seungkwan nawet nie wiedział w którym momencie to stało się ich tradycją. Był gwiazdą Hansola, był jego słońcem i chciał się bić z każdym, kto go tak nazywał. Tylko Hansol mógł, tylko dla niego świecił. Lipiec minął im na przypadkowych spotkaniach, które później wcale nie były przypadkowe. Rozmawiali całe noce, wymykali się ze swoich pokojów, by zawsze kończyć na plaży, śmiejąc się głośno.

Wszystko zmieniło się w sierpniu, gdy mieszanka soju i wiśniowej lemoniady na ustach Seungkwana zbyt bardzo pokusiła myśli Hansola. Wiatr znów lekko targał ich włosy, fale muskały ich nogi, płomienna kula znikała za horyzontem. Zupełnie jak każdego wieczoru, tamtym jednak razem w dłoniach Seungkwana była butelka po alkoholu, a w głowie Hansola tylko zwilżone śliną wargi niższego nastolatka.

Ciepła dłoń na jego karku i osnuty procentami oddech był czymś nowym dla Seungkwana. Stali zbyt blisko siebie, zbyt bardzo o sobie myśleli, a wzrok jego wakacyjnej miłości zbyt długo spoczywał na jego wargach.

Był początek sierpnia, ubranie Seungkwana prawdopodobnie śmierdziało potem i morską bryzą, gdy Hansol Vernon Chwe go pocałował. 

Pamięta tylko, że od tamtego dnia dzielił z Hansolem nie tylko wakacje, uściski dłoni, puszkę po wodzie sodowanej, spojrzenia i uśmiechy. Od tamtego dnia w sierpniu dzielił z nim też pocałunki, gdy stopy zapadały im się w piasku.

Niczego nie żałuje, choć pytany o pierwszą miłość uśmiecha się pobłażliwie. A mimo tego za każdym razem odpowiada, chwilami zapatrując się w drzwi.

Tamtego lata poszedł na całość. Przez cały sierpień był jego, był tylko i wyłącznie jego. Hansol był jego pierwszym. Pierwszym pocałunkiem, pierwszą randką, pierwszym związkiem, pierwszym razem. Pierwszym jego. 

Był jego pierwszym pocałunkiem w wodzie, gdy ubrania lepiły im się do skóry, a śmiechy mieszały się z szumem fal. Splecione ciała, dłonie Seungkwana dookoła karku Hansola. Rozedrgane wargi, wolno ocierające się o siebie.

Był jego pierwszym oglądaniem gwiazd. Gdy całując się na plaży, Seungkwan usiadł mu na biodrach i zakochał się w nocnym niebie. Siedzieli tak do samego rana, podziwiając gwiazdy, choć Hansol najpiękniejszą miał obok siebie.

Był jego pierwszym śpiewaniem, gdy w gorszy dzień nie mógł spać i przyciągnąwszy Seungkwana do swojego ciała poprosił o kołysankę. Blondyn przeczesywał mu włosy palcami i cicho śpiewał, wpatrując się w rozmarzoną twarz kochanka.

Był jego pierwszym, głośno wypowiedzianym "kocham cię" na lotnisku, gdy Hansol wracał. Był pierwszą obietnicą, gdy szeptał mu na ucho, że wróci. Był pierwszymi gorzkimi łzami, które wylewał, patrząc na odlatujący samolot.

Teraz mija siedem lat od czasu, gdy Seungkwan pierwszy raz został nazwany JEGO słońcem. I choć Hansola już dawno nie ma w jego życiu, Seungkwan dalej świeci tylko na jego niebie. I ciągle patrzy w drzwi, być może mając nadzieję, że jego usta znów poczują miękkie wargi pierwszej, wakacyjnej miłości.

Choć może nigdy nie powinien biegać z puszkami po słodkich napojach w rękach. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top