HOME ✨ meanie
Słowa: 762
Gatunek: fluff
Wonwoo był jego ostoją. Tylko on jeden potrafił bez problemu go uspokoić, rozbawić czy rozczulić i najczęściej robił to jednym spojrzeniem. Mingyu bardzo chętnie wracał wieczorami do ich małego mieszkanka, wiedząc, że Wonwoo będzie tam na niego czekać, oglądając jakąś denną dramę lub czytając książkę. Gdy wchodził do salonu twarz chłopaka rozświetlał delikatny uśmiech. Wyciągał ręce do przodu i gdy tylko Mingyu znajdował się w ich zasięgu, oplatał jego kark i przyciągał do słodkiego pocałunku.
Bywały jednak wieczory, takie jak tamten. To Mingyu wrócił wcześniej, odczytując wiadomość od swojego chłopaka. Wonwoo musiał zostać dłużej na uczelni, więc Mingyu, jako dobry i troskliwy partner, a jednocześnie najlepszy kucharz, jakiego Wonwoo kiedykolwiek spotkał - postanowił przygotować im kolację.
Stał w kuchni, w powietrzu unosiły się zapachy przypraw i mięsa, z radia leciały zachodnie piosenki, do których stukał czubkiem buta o płytki na podłodze. Delikatne ramiona oplotły go w pasie, sprawiając, że mimowolnie się uśmiechnął. Upewnił się, że z jedzeniem wszystko okej i odwrócił przodem do swojej miłości. Spojrzał na Wonwoo czule, śmiejąc się cicho. Młody mężczyzna miał zarumienione z zimna policzki i czubek nosa. Wyglądał, jakby biegł. Oddychał ciężej i Mingyu miał wrażenie, że Wonwoo zaraz mu zemdleje w ramionach z wycieńczenia, a przecież mieszkali tylko na piątym piętrze z zepsutą windą. Dalej nie ściągnął kurtki, przez szyję niedbale przewieszony miał szalik, a na skarpetkach w miejscach palców i pięt znajdowały się mokre plamy, bo znowu przemoczył buty.
-- Biegłeś? -- Spytał cicho, pomagając Wonwoo ściągnąć puchową kurtkę. Szatyn pokiwał tylko głową, w dalszym ciągu łapczywie łapiąc powietrze. -- Dlaczego?
-- Odynie, stęskniłem się za tobą, to jasne, że chciałem jak najszybciej być w domu, obok ciebie, nie? Plus, jestem cholernie głodny. -- Burknął Wonwoo, odchodząc w kierunku przedpokoju, by odwiesić kurtkę na wieszak. Wrócił do Mingyu chwilę później, naciągając rękawy swetra na dłonie. Mingyu był pewny, że wyglądał jak rozczulony dzieciak, który zobaczył uroczego kotka.
Był szaleńczo zakochany w Wonwoo, każdym jego nawyku, słowie i z pozoru nieistotnym detalu.
Widząc jego wzrok na sobie, Wonwoo wlepił spojrzenie w podłogę ciesząc się, że jest czerwony na twarzy z zimna. Odchrząknął i oparł się o blat.
-- Nie patrz tak na mnie i... -- Wskazał na jedzenie. -- za chwilę przypalisz ramen, Mingyu.
-- Co? Ach, okej. -- Znów odwrócił się do kuchenki i zmiejszył temperaturę, skupiając się na gotowaniu.
Czuł spokój, gdy Wonwoo stał za nim (lub zdążył już usiąść na blacie i machał nogami) w ich wspólnym mieszkaniu. Boże, było tak dobrze, najlepiej. Czuł, że jest we właściwym miejscu, z właściwą osobą. I gdy nałożył ramen do misek i ruszył do kuchni, po drodze składając czuły pocałunek na czole swojego chłopaka (który faktycznie siedział na blacie), czuł się tak kurewsko szczęśliwy.
Młody mężczyzna zeskoczył z blatu i radośnie podążył za nim. Gdy tylko Mingyu odłożył talerze, odwrócił się do ukochanego i uniósł brew, wpatrując się w niego. Uwielbiał droczyć się z Wonwoo, uwielbiał, jak ten mrużył oczy i szczypał go w ramiona lub po prostu uderzał po głowie.
Jeon wywrócił oczami i zrobił krok w jego stronę, wyciągając jedną dłoń w górę i kładąc ją na karku Mingyu. Pociągnął go lekko w dół i złożył na jego ustach krótki pocałunek, uśmiechając się przy tym lekko złośliwie.
Zasiedli do stołu, nie odrywając od siebie wzroku. Usta Wonwoo były słabością Mingyu i oboje dobrze o tym wiedzieli. Tak samo jak o tym, że do końca dnia jedyne o czym będzie myśleć Mingyu, to krótki pocałunek który otrzymał. No chyba, że dostałby więcej.
Jak zawsze to, co przygotował Mingyu do jedzenia, było pyszne. Wonwoo wydawał się być w niebie, jedząc i co chwila wydawał z siebie mruknięcia, przez co brzmiał jak pieszczony kotek.
Gdy skończyli nie obchodziły ich naczynia, niedbale zostawione w zlewie, tylko ich dłonie. Te Mingyu - wędrujące po wąskich biodrach partnera, wywołujące u niego przyjemne dreszcze; te Wonwoo - wplecione w ciemne kosmyki wyższego, przeczesujące je z godną artysty precyzją.
Wylądowali na kanapie i Mingyu miał okazję z zagryzioną wargą patrzeć, jak Jeon Wonwoo siada mu na kolanach mając delikatny uśmiech na ustach.
-- Jak ci minął dzień? -- Spytał Wonwoo, wracając do zabawy jego włosami.
-- Całkiem dobrze, chociaż cieszę się, że jutro weekend. Więcej czasu dla nas. -- Mruknął, nie odrywając spojrzenia od twarzy swojego chłopaka.
Wonwoo był jego domem. Przy nim czuł się szczęśliwy, spokojny i potrzebny, przy nim miał wrażenie, że trzyma w dłoniach cały swój świat. Nic innego nie miało znaczenia, gdy Wonwoo był obok. Problemy zdawały się blednąć, bo dobrze wiedział, że przejdą przez nie razem.
I w tym wszystkim były też usta Wonwoo, których w tamtym momencie znowu posmakował. Delikatne i miękkie. Jak wiśnia z cynamonem.
Jeon Wonwoo był jego ostoją. Uzależnieniem.
Domem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top