|you are perfect| G. Schlierenzauer & Paulina
Dla Milikeen i ok666ok666
Nie wiem czy czytaliście opowiadanie, którego okładka jest w tle, ale jeśli nie to i tak ogarniecie tego shota 😁😁😁
- Uspokój się! - krzyknęła na mnie Kinga. - Zachowujesz jak baba!
- Jeszcze nigdy nie uderzyłem kobiety, ale jeszcze jedno słowo i oberwiesz - warknąłem na dziewczynę.
- Uspokójcie się oboje - Paulina objęła mnie w pasie. - I usiądźcie... Nie rozumiem o co wy się w ogóle kłócicie - brunetka wzruszyła ramionami.
Ponownie zająłem miejsce na kanapie, a Kinga usiadła na podłokietniku fotela, w którym siedział Thomas.
- Powiedz mu, że fuksja odpada... Nie będę na waszym ślubie w różowej kiecce - Kinga złożyła ręce na piersi.
- Obydwie macie mieć takie same... Jeśli nie krój, to chociaż kolor... - westchnęła Paula i usiadła przy mnie.
- Nie założę różowej sukienki.
- Kinguś - Thomas położył jej dłoń na udzie.
- Nawet nie zaczynaj - warknęła na niego. - Nie złożę różowej kiecki.
- To w ogóle możesz nie przychodzić - wstałem z kanapy.
- I bardzo dobrze!!! Nie przyjdę! - dziewczyna również się podniosła.
- I świetnie! - podniosłem głos i wyszedłem z salonu.
Jak ta laska mnie wkurwia!!! Rozpieszczona księżniczka!!!
- Kotku, daj spokój - Paula wyszła za mną na taras. - Oboje wiemy, że kłócisz się z nią żeby zrobić jej na złość... Po co tracić nerwy? - położyła dłoń na moich plecach. - Odpuść - przytuliła się do mojego ramienia.
- Nie. Teraz to już kwestia dumy... - oznajmiłem, a Paula się zaśmiała.
- Jak tam chcesz... To ja ci mówię, że sukienki druhen nie będą ani różowe ani błękitne.
- To jakie? - spojrzałem na nią.
- Srebrne, kochanie... I nawet nie dyskutuj - wskazała na mnie palcem. - I żadnych kłótni z Kingą, jasne?
- Postaram się.
- Albo do samego ślubu będziesz spał na kanapie - oznajmiła.
- To zbyt surowa kara, słonko - objąłem ją w pasie.
- Żadnych kłótni z Kingą, jasne?
- Obiecuję - pocałowałem ją w czoło.
- Wy się kłócicie, a ja się nie potrzebie denerwuję.
- Przepraszam.
- Dziecko od tego nerwusem będzie...
- Przepraszam, skarbie - położyłem dłonie na jeszcze płaskim brzuchu mojej narzeczonej. - Tatuś już więcej nie będzie - dodałem, a Paula się zaśmiała.
- Panie Schlierenzauer, wracamy do środka - uśmiechnęła się.
- Dobrze, pani Schlierenzauer - posłałem jej szeroki uśmiech i pochyliłem się, aby ją pocałować.
- Dlaczego ja jej się oświadczyłem? - Thomas wyszedł na taras. - Sorry...
- Powiem ci dlaczego - objąłem ramionami moją narzeczoną. - Poleciałeś na młodą... Dziewczynę - zawahałem się przy ostatnim słowie.
- Co chciałeś powiedzieć szwabie? - Kinga do nas dołączyła.
- Nic... Nie jestem samobójcą - wzruszyłem ramionami.
- I bardzo dobrze... Zabiła bym cię za...
- Ciebie się nie boję... Boję się tej tutaj - oparłem brodę o czubek głowy Pauliny.
- Też cię kocham - zaśmiała się, a Kinga przewróciła oczami.
- Boisz się kobiety w ciąży? Kiepsko.
- Ona mi gotuje... To trochę niebezpieczne żebym się z nią kłócił.
- Ale z ciebie pantofel, stary - zaśmiał się Thomas, a Kinga spojrzała na niego unosząc brwi, więc od razu przestał się śmiać.
- No właśnie - pokręciła głową.
- Nie zapominaj, że to ja gotuję.
- Nudził byś się beze mnie.
- To fakt - pokiwał głową, a ja się zaśmiałem.
Resztę popołudnia spędziliśmy w dość miłej atmosferze. Nie pokłóciłem się z Kingą, tak jak obiecałem Pauli, co było skucesem, bo nie było spotkania żebym się z nią nie pokłócił.
- Zostaw to, skarbie - wziąłem od Pauliny kieliszki po winie, które chciała zanieść do kuchni. - Ja to posprzątam.
- Na pewno?
- Na pewno - pocałowałem ją delikatnie. - Możesz iść pod prysznic, ja tu ogranę.
- Jesteś kochany - uśmiechnęła się. - Ale ostrzegam, że zajmę łazienkę na dłużej, bo marzy mi się wanna pełna gorącej wody i piany.
- Jakiś przeżyję. Najwyżej do ciebie dołączę.
- Na to liczę - puściła mi oczko i wyszła z salonu.
Szybko posprzątałem i ruszyłem na górę, gdzie była Paula. Wszedłem do łazienki i zobaczyłem dziewczynę leżącą w wannie.
- Jak woda? - zapytałem i zacząłem rozpinać koszulę.
- Idealna - uśmiechnęła się. Usiadła robiąc mi miejsce tuż za sobą. Rozebrałem się do końca i zająłem miejsce w wannie. - Uwielbiam tą łazienkę - oparła się o moją pierś.
- Łazienkę jak łazienkę... Ja uwielbiam tą wannę - pocałowałem ją w skroń. Splotłem palce naszych prawych dłoni, a palcami lewej ręki muskałem skórę na brzuchu Pauliny.
- Greg?
- Tak, kochanie?
- Nie kłóć się z Kingą. Proszę.
- Przecież obiecałem - objąłem ją ramionami.
- Z nią też pogadam.
- Nie musisz. Thomas to załatwi - wyszeptałem.
- W sumie to dobrze. On ma większą szansę przemówić jej do rozumu - westchnęła.
- Ja się zastanawiam dlaczego...
- Nie zaczynaj - zaśmiała się, bo doskonale wiedziała co chcę powiedzieć. - Porozmawiajmy o czymś innym...
- O czym, kochanie?
- Wolałbyś chłopca czy dziewczynkę? - złapała mnie za prawy nadgarstek i położyła sobie moją dłoń na brzuchu.
- Hmmm... Nie wiem... Chyba dziewczynkę - szepnąłem. - A ty?
- Ja bym chciała chłopca... Umówmy się tak, że jeśli będzie dziewczynka to ty wybierzesz imię, a jeśli chłopiec to ja, ok?
- Dobrze, a czemu tak?
- Bo jeśli mała dorośnie i jej się imię nie spodoba to do ciebie będzie miała pretensje, a ojcom córki łatwiej wybaczają.
- Coś w tym jest - zaśmiałem się i pocałowałem jej ramię. - Ale jakie imię... Może S...
- Jeśli powiesz Sandra, to cię zamorduję.
- Chciałem powiedzieć Sophie - roześmiałem się.
- Sophie... Podoba mi się - oparła głowę o moje ramię i spojrzała na mnie.
- A dla chłopca? - złożyłem pocałunek na jej ustach.
- Hmmm... Może być polskie imię? - zastanawiała się.
- Jeśli ładne to może.
- Kuba... Kubuś.
- Ładnie - objąłem ją mocniej ramionami. - Kochanie...
- Mmm...? - oparła się o mnie wygodniej.
- Woda już prawie wystygła... Czas wychodzić.
- Nie chce mi się - jęknęła. - Jeszcze chwilę.
- Ale tylko chwilę - pocałowałem jej głowę. - Wiesz co ci powiem?
- Jeszcze nie - muskała palcami moje udo.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak się cieszę, że gdy miałem tą, cholerną, kontuzję kolana, to wybrałem klinikę w Rzymie.
- Ja też się cieszę... Byłam na siebie zła za to jak się zachowałam, gdy przyjechałeś do Polski...
- A ja byłem zły na siebie za to że przyjechałem...
- Dobrze, że wybrałeś tamtą klinikę... Inaczej pewnie byśmy się nie zeszli.
- Nie wiem, jak ty, skarbie, ale ja wierzę w przeznaczenie - wyszeptałem jej do ucha.
- Ja chyba też... Tak trochę...
- Wychodzimy już?
- Mhym... Tak - rzuciła.
Wstałem i wyszedłem z wanny. Sięgnąłem po ręcznik i podałem dłoń, Paulinie, która pewnie chwyciła moją rękę i wyszła z wanny. Podałem jej ręcznik i sięgnąłem po drugi dla siebie. Osuszyliśmy swoje ciała i w piżamach skierowaliśmy się do sypialni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top