| Letter| P. Prevc part II

Napisany we współpracy z Super_Normal

Przebrany i wyszykowany do powrotu do domu zgarnąłem swoją torbę z drewnianej ławeczki i ruszyłem w kierunku samochodu. Wrzuciłem zbędne rzeczy na tylne siedzenie i zatrzasnąłem drzwi, jednak po chwili uchyliłem je z powrotem, uświadamiając sobie, że kluczyki znajdują się w jednej z kieszonek kadrowej torby. Rozsunąłem jeden z bocznych zamków, a moim oczom ukazała się pomarańczowa koperta. Niepewnie chwyciłem ją w dłonie, po czym dokładnie się jej przyjrzałem. Przez chwilę przemknęła mi myśl, że może nie miała trafić do mnie, jednak wszelkie wątpliwości rozwiewało moje imię i nazwisko na przedniej części papieru. Złożyłem ją w pół, by następnie schować ją do kieszeni granatowej bluzy. Wyciągnąłem jeszcze kluczyki i chwilę później znajdowałem się w drodze do mieszkania. Wchodząc do domu swoje kroki od razu skierowałem w stronę salonu, w którym wygodnie się rozsiadłem. Wyciągnąłem pogiętą już kopertę i chwilę się jej przypatrywałem, aby później wysunąć z niej śnieżnobiałą kartkę. Tak, jak i w poprzednim liście niektóre litery były rozmyte. Wciągnąłem głośno powietrze, następnie wypuszczają je ze świstem. Miałem pewne wątpliwości, co do tego, czy powinienem to czytać. Ostatecznie nie wytrzymałem i dokładnie zacząłem interpretować każde napisane zdanie.

Pero,

Mam nadzieję, że nie denerwujesz się, że tak się do ciebie zwracam?

W tym liście chcę ci opowiedzieć o pierwszej rzeczy, która pchnęła mnie do tego co zrobiłem, a mianowicie o szkole średniej.

Pewnie teraz myślisz "a co to za problem? Każdy przez to przechodzi", zgadza się?

Pewnie tak.

W jakiejś części masz rację Pero. Ale musisz wiedzieć, że nie każdy jest wtedy gnębiony. Ty nie byłeś, co? Gwiazda szkoły. Świetny uczeń i wybitny sportowiec. Wysoki, przystojny... Każda laska na ciebie leciała, a nauczyciele mieli do ciebie słabość, prawda?

Zazdroszczę ci tego.

Ja nie miałem tak łatwo. Owszem zawsze dobrze się uczyłem, ale nigdy nie miałem przyjaciół. Zawsze wszyscy naśmiewali się z mojego wzrostu... Nie dość, że i tak miałem z tego powodu kompleksy, to wszyscy mi to wytykali. Ale ja też popełniłem tu błąd. Nie pokazywałem po sobie, że to ma dla mnie jakieś znaczenie, zawsze zbywałem ich śmiechem. A oni... Pewnie myśleli, że mam dystans do siebie.

Wtedy pierwszy raz próbowałem odebrać sobie życie.

Dla nastolatka, który nie ma przyjaciół i wszyscy się z niego śmieją, to było jedyne rozwiązanie, aby się od tego uwolnić.

Ale nie udało mi się... A tak naprawdę, to po prostu nie miałem tyle jaj. Nie miałem odwagi przejechać tą, cholerną, żyletką mocniej i głębiej.

Potem zacząłem odnosić jakieś sukcesy w skokach... Poznałem Johanna, zaprzyjaźniliśmy się. To był mój jedyny, prawdziwy przyjaciel. Tylko na niego mogłem zawsze liczyć, tylko on zawsze był gotów mi pomóc.

Pewnie teraz pomyślałeś, "chwileczkę, a Kenneth? Przecież byliście razem"

Gangnes będzie tematem ostatniego listu, więc nie chcę teraz o nim wspominać, powiem ci tylko, Pero, że nie wszytko jest takie jak ci się wydaje.

Mogę się założyć, że miałeś mnie za wiecznie uśmiechniętego, mega pozytywnego człowieka, który nigdy się nie obrażał i wszystko obracał w żart.

Tak było. Grałem taką postać.

Ale w środku byłem pusty. Każdy mój uśmiech był wymuszony, do śmiechu się zmuszałem.

Oprócz momentów, gdy rozmawiałem z tobą. Nie wiem jak, ale tylko ty potrafiłeś sprawić, że na moich ustach pojawiał się szczery uśmiech.

Może po prostu taki jesteś i wszyscy w twoim otoczeniu od razu pałają optymizmem? Tak, to na pewno o to chodzi... A przynajmniej ty powinieneś tak myśleć. Wiesz dlaczego?

Bo ja nigdy otwarcie nie przyznałbym się do tego, że mógłbym poczuć do ciebie coś więcej...

Mój list schodzi na nieodpowiednie tory... Więc lepiej go już zakończę.

Do następnego listu Pero,

A.

Skończyłem czytać i kolejny raz w przeciągu kilku dni, nie wiedziałem, co myśleć. W głowie wciąż echem odbijało mi się, że może to zwykły żart, ale z każdym listem wątpiłem w to coraz bardziej. Stwierdziłem, że najlepszym pomysłem byłoby porozmawiać z kimś o tym. Chwilę wahałem komu powinienem się z tego zwierzyć, jednak ostatecznie postawiłem na mojego najlepszego przyjaciela.

Stałem pod drzwiami hotelowymi Polaka. Nie wiedziałem, czy powinienem to zrobić. Kilka razy nawet chciałem się wycofać i wrócić do domu, ale ostatecznie zapukałem kilkakrotnie w drewnianą konstrukcję. Nie musiałem długo czekać, a moim oczom ukazał się Stefan, z którym Kamil najpewniej dzielił pokój.

- Cześć. - uśmiechnąłem się niepewnie w stronę blondyna, jednocześnie zaglądając przez jego ramię. - Jest może Kamil?

- Cześć, a gdzie indziej on mógłby być. - zaśmiał się. - Proszę, wchodź. - zniknął we wnętrzu pomieszczenia, a ja skierowałem się za nim.

Cicho się zaśmiałem, gdy zobaczyłem Kamila, który leżał rozwalony na łóżku na brzuchu i dłońmi próbował dosięgnąć swoich kostek.

- Jak dziecko. - usiadłem obok niego, aby po chwili poklepać go po plecach na przywitanie.

- Jak śmiesz przeszkadzać mistrzowi? - rzucił, spoglądając na mnie poważnie, jednak już chwilę później turlał się po łóżku, próbując opanować śmiech.

- Dobrze się czujesz? - również się zaśmiałem. - On coś brał? - spojrzałem tym razem w stronę jego kolegi, który z rozbawieniem przyglądał się zaistniałej sytuacji.

- Wychodził wcześniej z Maćkiem i Piotrkiem, więc możliwe. - Uniósł jedną brew, przygryzając wargę, aby stłumić śmiech. - Dobra, ja wam nie będę przeszkadzać. - uśmiechnął się serdeczne i zabrał kadrową kurtkę, która wisiała na jednym z krzeseł.

- Nie przeszkadzasz. - zaprzeczyłem od razu, jednak tak naprawdę korzystniej dla mnie byłoby, gdybyśmy z Kamilem we dwójkę.

- I tak miałem zajść do trenera, spokojnie. - zachichotał cicho. Muszę przyznać, że imponował mi ten człowiek.

- W takim razie do zobaczenia! - krzyknąłem, gdy Stefan opuszczał pokój. - Kamil, mam sprawę. - odwróciłem głowę w stronę bruneta, który już nieco się uspokoił.

- Słucham. - ułożył się wygodnie, a ja zająłem miejsce koło niego.

- Dostałem ostatnio dwa listy i... Sam nie wiem, co o tym sądzić. - szepnąłem, przyglądając się mu. - Ty zawsze wiesz, co zrobić w danej sytuacji, potrzebuję twojej rady. - wyciągnąłem z kieszeni spodni kartki, które pod wpływem działających na nich sił pogniotły się.

Polak uważnie śledził wzrokiem każdy wyraz po kolei, a jego twarz co chwila wyrażała inne emocje. Podał mi jeden z listów, a ja czekałem w spokoju, aż skończy i drugi. Nie musiałem długo czekać, a mężczyzna westchnął głośno i podał mi powyginany materiał.

- I co myślisz? - podparłem się na przedramieniu, by móc kreślić szlaczki na ramieniu niebieskookiego. Przyjaźniliśmy się wiele lat i nawet takie zachowanie nie wydawało się być niezręczne.

- Hmm... Jakby to ująć... - zamyślił się, a moje palce przeniosły się na jego klatkę piersiową. Oczy Stocha zamknęły się, a ja czekałem z niecierpliwością na jego opinię. - Ja na twoim miejscu odpuściłbym to sobie. - Uchylił powieki i nieznacznie się uśmiechnął.

- Dlaczego? - ściągnąłem brwi, by po chwili opaść na materac, układając głowę na klatce niższego.

- Wydaje mi się, że to żart. - Jego palce wplątały się w moje włosy. - Poza tym nie wiesz nic o tym, kto to pisze.

- Wiem bardzo dużo. - Uniosłem wzrok na Stocha. - Wiem, że jego imię zaczyna się na literę A. Wiem też, że w przeszłości była plotka o jego orientacji seksualnej i związku z Kennethem... I, że był wyśmiewany ze względu na swój wzrost. - Zamknąłem powieki, jednak po chwili energicznie je otworzyłem. - Że też wcześniej na to nie wpadłem. - uderzyłem się w czoło z otwartej dłoni. - Przecież to Fannemel.

- Posłuchaj, Pero. - przechylił głowę w moją stronę, by złączyć nasze spojrzenia. - Zrobisz, jak zechcesz, ale ja na twoim miejscu naprawdę bym sobie to odpuścił. - Objął mnie ramionami. - Pomyśl, jak się poczujesz, gdy się w to zaangażujesz, a na końcu i tak okaże się, że to jakiś cholerny dowcip.

- Może masz rację... - westchnąłem głośno, wtulając twarz w bok Kamila.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top