Sprawca Dżumy

- Jimmy! Jimmy! - głos rozległ się u wyjścia do zaułka. On jednak zignorował go zupełnie. Przyglądał się przez chwilę uważnie swojej ręce, która przybrała ludzki kształt. Potem spojrzał w dół, prosto w jedną z kałuż z brudną wodą. Mimo to dostrzegł w niej swoje zniekształcone odbicie. Jego wzrok spotkał się ze wzrokiem dobrze zbudowane mężczyzny o niebieskich oczach, dość jasnej karnacji i burzy czarnych, gęstych, posklejanych od brudu włosach, które wyglądały, jakby nigdy w życiu nikt nawet nie próbował ich jakoś okiełznać. Mężczyzna ten miał na sobie dodatkowo strój angielskiego marynarza. To on był od teraz tym mężczyzną. - Jimmy! - wołanie rozległo się ponownie, tym razem niebezpiecznie blisko. 

Demon przeniósł wzrok ze swojego odbicia na leżące nieopodal, wyschnięte ciało marynarza, któremu dopiero co wyssał duszę. Dzięki temu mógł na kilka godzin przybrać jego wygląd. Kilka godzin, to był właśnie czas, który miał na sprowadzenie na cały świat epidemii, która sprawi, że umrze tyle osób, iż nikt nie zwróci uwagi na morderstwa, których dopuści się on, wysysając dusze potrzebne mu do przeżycia. Tylko kilka godzin, aby zrobić to, czego jego Anathemas nie udało się dokonać przez kilka miesięcy. Cóż, musiał pogodzić się z ewentualnością, że jego dzieci, będące pół demonami i pół ludźmi, odziedziczyły ludzki intelekt po swoich matkach i są po prosto takimi idiotami jak ludzie. Smutne, ale najwyraźniej prawdziwe, przez co on musiał teraz robić wszystko to osobiście. Ludzkie wyschnięte ciało, nawet w tak obskórnym zaułku, ktoś w końcu odkryje. A to odkrycie na pewno zainteresuje innych ludzi. Trzeba się tego pozbyć - pomyślał. Po chwili zwłoki stanęły w płomieniach. Demon rzucił na nie zaklęcie, dzięki któremu miały szybko spalić się na popiół, który rozwieje wiatr, a po tym ogień samoistnie miał wygasnąć, co miało zapobiec pożarowi. Ostatecznie uważał ludzi za nic nie warte robaki i nie widział w ich życiu nic wartościowego, wręcz przeciwnie, ich śmierć i cierpienie sprawiały mu radość, ale jeśli już miał ich zabijać, to wolał wysysać ich dusze, a nie palić żywcem. Następnie odwrócił się i szybkim krokiem skierował się w stronę wyjścia z zaułka. Tam niemal zderzył się z identycznie ubranym mężczyzną.

- Jimmy! No nareszcie, już się zaczynaliśmy martwić! Gdzieś ty się szlajał?! - zapytał tamten, waląc go przy okazji dłonią w plecy. Doprawdy, osobliwe stworzenia z tych ludzi, skoro uderzenie uznają za wyraz sympatii - pomyślał demon. Nie pozwolił jednak, aby jego inteligentne spostrzeżenia na temat ludzkiej rasy przeszkodziły mu w jego głównym zadaniu. W końcu epidemia dżumy sama się na świat nie sprowadzi. Uśmiechnął się więc lekko.- No wiesz, to tu, to tam... A potem byłem u takiej jednej... - powiedział. Po tylu tysiącach lat życia wcielanie się w różne role, odgrywanie ich przed innymi i przekonujące kłamanie były dla niego łatwe jak oddychanie. Jego rozmówca odwzajemnił uśmiech.- A wczoraj wieczorem mówiłeś, że spłukałeś się całkiem, grając w karty - odparł mężczyzna. - Na pewne przyjemności zawsze znajdą się pieniądze - powiedział demon. - Masz rację! - zawołał wesoło jego rozmówca, po czym ponownie klepnął go w plecy. - Szczerze mówiąc to dziwiłem się, że jesteśmy tutaj już pół roku i cały czas grałeś w karty, zamiast zajmować się pięknymi paniami. To nie w twoim stylu, ale widzę, że na koniec wszystko wróciło do normy - dodał mężczyzna. - O tak, wszystko wróciło do normy i teraz jest jak najbardziej w porządku - odparł demon.- No to super! Wracajmy lepiej po Willa i Jamesa, też cię szukali, a trzeba się jeszcze przygotować do drogi. Dziś odpływamy, pamiętasz? - spytał mężczyzna, po czym ruszył. Demon więc zdecydował się iść razem z nim.

- Pamiętam doskonale, w końcu to wyjątkowa data - odparł.- Oj tak. Dziś wreszcie odpływamy, a za kilka miesięcy powitamy Anglię! Niech żyje królowa! - dodał z entuzjazmem mężczyzna.- Niech żyje królowa - powiedział demon, starając się brzmieć jak najbardziej szczerze i przekonująco. Ostatecznie nie uznawał, aby ktokolwiek zasługiwał na to, aby on, potężny demon, uznawał go za władcę lepszego od siebie. A już zwłaszcza jakaś ludzka władczyni, ale jeśli chciał wypaść przekonująco, musiał przynajmniej udawać. Mężczyzna, z którym szedł, spojrzał w bok i obrzucił go uważnym spojrzeniem, ale w żaden sposób nie skomentował jego "lekkiego" braku entuzjazmu. 

Demon najbardziej pragnąłby, aby jego rozmówca zamilkł, najlepiej na wieki, niestety nie spodziewał się, aby dane mu było dostąpić takiej łaski.

- Ty to w ogóle musisz się cieszyć! Z tego, co wiem, Elizabeth była chyba w ciąży, kiedy ostatnio wypływaliśmy, nie? Więc być może oprócz żony, w Anglii powita cię też pierworodny syn? - powiedział mężczyzna. Ludzie z jakiegoś powodu nad wyraz wiele czasu i myśli poświęcali swojemu potomstwu, które z jakiegoś powodu wzbudzało u nich radość i dla którego byli w stanie wiele poświęcić. Cóż, on nie wyobrażał sobie sprzedać duszy za swoje dziecko, tak jak robiły to kobiety, z którymi zawierał pakty. Co prawda jego Anathemas bywały przydatne, ale nigdy nie uznałby ich za coś, czemu warto poświęcać więcej uwagi. - Na to właśnie liczę - stwierdził, po czym spojrzał w bok, na swojego rozmówce. Ich spojrzenia na chwilę spotkały się. No dalej, zdradź mi coś o sobie - pomyślał demon, starając się przeniknąć do umysłu i duszy tego mężczyzny. Po chwili, gdy już zdobył kilka wartościowych informacji, uśmiechnął się do siebie w duchu.

- Za to ciebie powita cała armia! - zawołał, z udawaną radością. Na twarzy jego rozmówcy ponownie pojawił się uśmiech.- A weź mi już nic nie mów! Czasami zastanawiam się, skąd Mary i ja mamy tyle tych małych demonów, skoro większość czasu spędzam na morzu! - odparł, po czym zaśmiał się cicho, z własnego żartu. On sam jedynie lekko się uśmiechnął. Nie masz pojęcia, jak to jest, kiedy twoje dzieci NAPRAWDĘ są demonami - pomyślał. Wbrew pozorom szczerze rozbawiło go to, że ludzie w ten sposób określali własne potomstwo. Przez resztę drogi demon i jego nic nie podejrzewający towarzysz rozmawiali na temat swoich rodzin lub podróży, która ich czekała. 

Gdy dołączyli do pozostałych dwóch mężczyzn, w drodze na przystań, zaczęli rozmawiać o kraju, który właśnie mieli opuścić. Towarzysze demona wymieniali się swoimi spostrzeżeniami i z zapałem komentowali obcą dla nich kulturę, kuchnię i zachowania mieszkańców tej krainy. Przez tych kilka miesięcy mieli okazję spotkać się z naprawdę niecodziennymi zachowaniami ludzi, z osobliwym podejściem do wielu spraw, z nieznaną sobie kuchnią, dziwnie smakującymi przyprawami i niezwykłymi materiałami. Teraz wszystkimi tymi towarami załadowane były skrzynie załadowane na ich statki, choć nie one stanowiły główny przedmiot, który mieli przywieźć do Anglii. Najwięcej emocji wzbudziło prawdziwy cel ich wyprawy. Niektórzy z ich współtowarzyszy twierdzili, że mieli już okazję tego skosztować i niesamowicie zachwalali efekty działania tej substancji, będącej nowo odkrytym lekiem. Demon jedynie sporadycznie włączał się do rozmowy, a gdy zeszła ona na temat narkotyku, zaczął się zastanawiać, dlaczego ludzie są takimi idiotami i na własne życzenie przyjmują truciznę, nazywając to lekarstwem. Nie po raz pierwszy przekonał się, że ludzie to zupełnie niezrozumiały dla niego gatunek. I bezwartościowy. Wartościowe były tylko ich pożywne dusze, do których on chciał się jak najszybciej dobrać. Wiedział co prawda, że pośpiech nie jest najlepszym doradcą, ale nie miał już wiele czasu. Wreszcie dotarli na statek, gdzie mieli zająć się załadunkiem. Demon musiał udawać ich przyjaciela, więc musiał im również pomóc, choć w głębi duszy żadnych istot nie brzydził się bardziej niż ludzi, a praca dla nich była dla niego najgorszą hańbą, ale był to najszybszy sposób na osiągnięcie celu. Przynajmniej mógł użyć swojej mocy, aby zrobić to wszystko jak najszybciej i aby pozostali na zwrócili na to zbytnio uwagi.

~*~Brzeg coraz bardziej się oddalał. A właściwie to oni coraz bardziej oddalali się od brzegu. Nie mieli tutaj żadnych bliskich, toteż większość marynarzy nie zaprzątała sobie głowy pożegnaniami i już podczas odpływania ta część z nich, która nie miała chwilowo żadnej pracy, zaczęła sobie szukać rozrywki. Demon przyglądał się ze znużeniem, jak znów upijają się albo grają w karty. To tylko utwierdzało go w przekonaniu, że ci ludzie nadają się tylko i wyłącznie do zostania jego pokarmem. 

Musiał to jednak mądrze rozplanować. Na szczęście na pomysł wpadł niemal od razu, gdy tylko pojawił się wśród ludzi i przybrał swoją chwilową, ludzką postać. Tym pomysłem były...szczury. Było ich wszędzie pełno i idealnie nadawały się jako roznosiciele śmiertelnej zarazy, która opanuje świat, a wtedy nikt nie zwróci uwagi na to, ilu ludzi nagle zginie, gdy on pożre ich dusze. Wszyscy uznają ich za ofiary choroby. Demon usłyszał cichy hałas, coś jak tupotanie małych stóp po drewnie. Odwrócił głowę w bok i spostrzegł właśnie szczura, który przebiegł obok niego, kierując się w stronę zejścia pod pokład. Demon uśmiechnął się do siebie pod nosem. Potrafił manipulować wieloma potężnymi istotami, więc taki szczurek nie był dla niego żadnym wyzwaniem. Po chwili zwierzę zatrzymało się, odwróciło, podeszło do demona i zatrzymało się nagle, wpatrując się gdzieś w przestrzeń przed sobą. Wyglądało to naprawdę nienaturalnie, ale on nie przejmował się tym. Miał już swoją główną broń, teraz tylko wystarczyło obdarzyć szczura bakteriami dżumy, na którą ludzie jeszcze długo nie znajdą lekarstwa. Schylił się i pogłaskał szczura po głowie. Ten wydał z siebie głośny pisk i na początku odskoczył od demona, po chwili jednak stracił zupełnie kontrolę nad własnym ciałem. Zwierzak był teraz narzędziem w rękach demona. Nagle wyprostował się, z daleka słysząc już czyjeś kroki. Po chwili na jego ramieniu spoczęła czyjaś dłoń.

- A ty co? Bawisz się ze szczurami? Ciągnie swój do swego! - zawołał jakiś mężczyzna. Demon rozpoznał w nim towarzysza swojej ofiary, której wygląd obecnie przyjął. Choć ogarnęła go złość, gdy tylko usłyszał te uwłaczające mu słowa, pohamował się jakoś. Zamiast tego uśmiechnął się.- Ja jedynie uczę go sztuczek - odparł.- Sztuczek? - spytał zaskoczony mężczyzna, po czym spojrzał na nadal niezwykle spokojne zwierzę. - W sensie co ty robisz? - dodał jego rozmówca, spoglądając z powrotem na demona. - Uczę go sztuczek. Pokażę ci - odparł tamten. Potem spojrzał na zwierzę i zmusił je, aby wykonało na jego rozkaz kilka skoków, pisków, a na sam koniec sprawił, że wskoczyło mu ono na ręce. To wywołało u jego rozmówcy spore zaskoczenie, ale też podziw. Właśnie na to liczył demon. - Chcesz teraz ty spróbować? - spytał. Mężczyzna spojrzał na niego z radością.- No pewnie! - zawołał. Demon oddał mu szczura, którego teraz zmusił do wykonywania sztuczek, o które prosił tamten mężczyzna. Wieść o szczurze wykonującym sztuczki szybko rozniosła się wśród załogi. To było czymś niecodziennym, tak niezwykłym, że każdy chciał to zobaczyć na własne oczy. Pułapka demona zadziałała. Teraz wystarczyło tylko postąpić w podobny sposób w kilku innych miejscach, w końcu jedno ognisko to trochę za mało, aby wywołać epidemię dżumy. Gdy poczuł, że zbliża się koniec czasu, przez który mógł korzystać z wyglądu swojej ofiary, po prostu udał się do najniższego piętra statku, znalazł najrzadziej uczęszczane miejsce i  przybrał z powrotem swój kształt. Niemal od razu skupił całą swoją energię, aby przenieść się w inne miejsce, by jak najszybciej dokończyć dzieła. Night Terrors potrzebował szybko mnóstwa dusz, aby móc ze spokojem udać się na spoczynek i mieć pewność, że takreatura, będąca marną podróbką genyra i dhokkalfera, czyli Candy Pop, nie zdoła przejąć nad nim kontroli.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top