Ucieczka
|Clint|
Wraz ze Scottem, Samem i Wandą siedzieliśmy za kratami więzienia Raft.
Zero możliwości ucieczki, zero odwiedzin i zero kontaktu ze światem. Siedzieliśmy tam chyba WIEKI! Gdy nie było nic do roboty, czyli zawsze, próbowaliśmy zabić nudę rozmawiając o różnych rzeczach. Czułem się strasznie siedząc tu, a nie z Laurą i dziećmi. Miałem nadzieję, że nikt ich nie dopadnie. Zastanawiałem się czy za mną tęsknią. Prawda bywa bolesna, a ta jest straszna do wymówienia. Gdy inni spali zamykałem oczy i pierwszym co widziałem były rude loki. Chciałem wiedzieć co robi Tasza. Czy jest bezpieczna, czy pracuje ze Starkiem, a może jest na jakiejś misji.
Pewnego dnia, albo nocy, rozmawialiśmy o przeszłości, gdy Scott i Sam już opowiedzieli o sobie nastała kolej na mnie. Czułem, że mogę im zaufać. Powiedziałem im o pewnych fragmentach misji w Budapeszcie i o moich odczuciach w trakcie walki o Nowy Jork i w Sokowii. Zrobiliśmy tyle dobrego, a za nie podpisanie jakiegoś świstka zostaliśmy wrzuceni do najgorszego więzienia na ziemi. Zastanawiałem się ilu kryminalistów wsadziłem tu na zlecenie TARCZY.
Właśnie skończyliśmy jeść śniadanie, obiad lub kolację, sam nie wiem co to było, ponieważ wszystkie dania wyglądały tak samo i smakowały identycznie, czyli jak tektura, kiedy ciszę przerwały stłumione krzyki strażników. Odwróciłem się w stronę szyby, która oddzielała mnie od całej akcji. Na początku nikogo nie widziałem, ale po paru sekundach zobaczyłem jakiś ruch i z cienia wyłonił się Steve. Popatrzył najpierw na mnie, później na Scotta, a na końcu w posiniaczoną twarz Sama.
Kapitan podszedł powoli do panelu kontrolnego i zaczął wciskać jakieś guziki. Cały czas mówiąc coś do komunikatora znajdującego się w jego uchu.
- Numer wpisany. Jakie jest hasło? ... Dobra już piszę A-5-9-E-Z-2-9-0-6... Jest, ale chyba prócz hasła trzeba mieć odciski palców Rossa ... Jak mam niby to zrobić?- Zaczął czegoś szukać. Najprawdopodobniej miejsca z płytką kontrolną i jakimiś kablami, by oszukać urządzenie. W końcu zdjął osłonkę od kabli i zaczął je nacinać i skręcać z innymi.- Zielony do czerwonego, żółty do niebieskiego, a co z fioletowymi? Zostawić je?...- Powoli odłożył osłonę na swoje miejsce i przyłożył rękę do czytnika linii papilarnych.- Zrobione, to teraz wcisnąć ten czerwony guzik? ... Aha, no dobra. To po co niby dali tu ten czerwony jak trzeba wcisnął jakiś czarny z boku konsoli? ... Język! No dobra, już to robię.- Zrobił dokładnie to co jakaś osoba mówiła mu przez komunikator i dosłownie po chwili drzwi do naszych cel otworzyły się. Całą trójką wyszliśmy i uścisnęliśmy dłonie ze Stevem.
- Co tak długo Kapitanie?- zapytałem.
- Siedzieliście tu tylko parę dni, Clint - uśmiechnął się.
- Dla mnie to wieki.
- Dobra, porozmawiamy później musimy uwolnić jeszcze Wandę i wydostać się stąd do dziesięciu minut. Proponuję się rozdzielić. Scott weź Sama i idźcie do quinjet'a. Ja i Clint zajmiemy się Wandą.
Wszyscy przytaknęliśmy i już po paru sekundach biegłem za Stevem przez rozwidlające się korytarze. Po jakimś czasie dotarliśmy do pomieszczenia wyglądającego jak nasze, ale tylko jedna cela była podświetlona. We wnętrzu szklanego więzienia zobaczyłem Wandę. Miała na sobie kaftan bezpieczeństwa i coś w rodzaju obroży na szyi. Gdy się do nas odwróciła zobaczyłem, że ma czerwone oczy od płaczu i worki pod oczami jakby w ogóle nie spała, a jej cera była jeszcze bledsza niż zazwyczaj.
- Wandzia co oni ci zrobili- powiedziałem cicho do siebie. Nie zwracając uwagi na Steve'a podszedłem do panelu kontrolnego i zacząłem hackować system. Zrobiłem to samo co Kapitan tylko, że uwinąłem się w parę sekund. Gdy miałem nacisnąć czarny przycisk usłyszałem głos blondyna.
- Czekaj! Naciśnij zielony.
Zrobiłem to i po chwili szkło dzielące nas od Wandy uniosło się w górę. Szybko rozpięliśmy jej kaftan i zdjęliśmy obrożę. Wanda nie mogła się podnieść więc ja złapałem ją po lewej, a Steve po prawej stronie. Razem ruszyliśmy z powrotem przez labirynt korytarzy.
- Zostały nam cztery minuty zanim przybędą oddziały Ross - powiedział Steve.- Powinniśmy zdążyć.
Gdy to powiedział zobaczyłem światło na końcu korytarza. Nie wiedziałem czy to dobrze czy źle, ale patrząc na naszą pozycję, raczej to drugie. Nagle światło przyspieszyło i zaczęło się zbliżać w naszą stronę. Prawie w nas uderzyło, ale tuż przed nami uformowała się lekka, czerwona poświata, która odparła atak. Popatrzyłem na Wandę, której ręce były otoczone przez szkarłatną mgłę.
Widziałem, że stara się powstrzymać od upadnięcia i stracenia świadomości.
Po chwili dzięki niej udało nam się dotrzeć żywym do odrzutowca.
- Sam startuj!- Mężczyzna zamknął klapę i wzniósł quinjet w powietrze. W tym czasie ja i Steve położyliśmy wykończoną Wandę na siedzeniach. Dziewczyna prawie od razu zasnęła.
- Miłych snów - powiedziałem cicho i przykryłem ją jednym z koców, który znajdował się w schowku. Czasami czułem jakby Wanda była moją adoptowaną córką. Była tak podobna do Lili, tylko starsza.
- Clint wszystko dobrze?- Z rozmyślań wyrwał mnie głos Scotta.
- Tak. Po prostu tęsknię za żoną i dziećmi.
- Wiem co czujesz. Ja też tęsknię za moją córeczką.
- Jak ma na imię?
- Cassie ma sześć lat. A twoje dzieci?
- Cooper mój najstarszy syn ma dwanaście, Lila jest od niego młodsza o pięć lat, Nathaniel jest najmłodszy ma tylko roczek.
- Hej, chłopaki mam nadzieję, że wam nie przeszkadzam - powiedział uśmiechnięty Sam.
- Nie. Tak tylko rozmawiamy.
- Aha, a chcecie coś do jedzenia?
- Jasne, konam z głodu. A co masz?- zapytałem.
- Konserwy, jak za czasów wojska. Pyszności- Sam rzucił mi metalową puszkę z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Super, zawsze marzyłem, by poczuć ten klimat- powiedziałem z sarkazmem w głosie- ale to i tak lepsze niż tektura - dodałem z uśmiechem otwierając puszkę.
- Steve gdzie lecimy?- Scott zapytał mężczyzny, który siedział teraz na siedzeniu pilota i przyciskał jakieś guziki ustawiając lokalizację docelową.
- Do Kanady.
- Czemu, akurat tam?- zapytał Scott.
- Ponieważ tam prawo amerykańskie nie obowiązuje i nie będziemy ścigani. Aż tak bardzo.
- Skąd taka pewność.
- Mam tam zaufanego człowieka. Swoją drogą, może byście się przebrali?- Trzeba przyznać, że kapitan jest mistrzem jeśli chodzi o zmianę tematu, ale miał rację. Mieliśmy na sobie stroje więzienne, które definitywnie do nas nie pasowały. Zdecydowanie wolę połączenie czerni i ciemnego fioletu od niebieskiego.- W kącie znajdziecie walizki z ubraniami. Myślę, że coś powinno na was pasować.
Odłożyłem konserwę na stolik i wstałem. Od razu znalazłem trzy czarne walizki. Otworzyłem pierwszą, była wypakowana jakimiś dodatkami i butami. Szybko złapałem czarne adidasy i wziąłem się za otwieranie drugiego bagażu. W środku znalazłem coś dla siebie ciemnofioletowy podkoszulek i czarne spodnie. Idealnie.
Z ciekawości sięgnąłem po trzecią walizkę. Chciałem ją otworzyć, ale była zablokowana.
- Steve co jest w ostatniej torbie.
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz?
- Clint obiecuję, że wszystko wam wytłumaczę, gdy będziemy na miejscu, a teraz idźcie się przebrać.
Tak oto kończy się rozmowę. Co miałem zrobić? Zabrałem podkoszulek, spodnie oraz buty i poszedłem się przebrać. Gdy wróciłem reszta też była już ubrana w normalne stroje, prócz Wandy która wciąż słodko spała.
- Za ile będziemy na miejscu Kapitanie?- zapytał Scott.
- Za jakieś półtorej godziny.
- Świetnie, obudź mnie za dwie - mówiąc to położyłem się na krzesłach na przeciwko Wandy. Zdążyłem zanotować, że Sam i Scott poszli w nasze ślady.
- Wciąż jesteśmy przyjaciółmi, prawda?- zapytała mnie rudowłosa, gdy z nią walczyłem na lotnisku. Przyjaciółmi. TYLKO przyjaciółmi. Nie wiem co mi się dzieje, ale jak tylko widzę jej rude loki chciałbym rzucić wszystko i zostać z nią do końca życia. Wiem, że mam rodzinę, która powinna mnie kochać, ale Natasza ma w sobie to coś czego nie da się określić słowami.
- Zależy jak mocno mnie uderzysz - uśmiechnąłem się, mimo że wciąż zastanawiałem się co by było gdybym postąpił inaczej. Gdybym jej powiedział prawdę. Prawdę o rodzinie i tym co do niej czuję. O tym, że zawsze gdy ją widzę pragnę mieć ją tylko dla ciebie. Chcę mieć ją na wyłączność, ale zawsze gdy się do tego przygotowywałem coś musiało się zepsuć.
Miałem szansę w Barcelonie, ale nas zaatakowano. Chciałem jej to powiedzieć po nocce na służbie, ale jej wypadła misja, a ja zostałem laleczką Lokiego. Zawsze coś. Później stanęliśmy po przeciwnych stronach konfliktu.
Zawsze zastanawiałem się czy gdybym nie miał żony, ani dzieci to czy historia potoczyłaby się inaczej? Czy mógłbym żyć z Nataszą bez ciągłego ukrywania swoich uczuć, ale po co gdybać skoro ona widzi we mnie TYLKO przyjaciela.
Sceneria się zmieniła. Byliśmy w pokoju hotelu w Budapeszcie. Stałem przed nią z bronią wycelowaną w jej serce. "Gdy ją znajdziesz masz ją zabić. To rozkaz! Ona jest zagrożeniem dla wszystkich." Głos Fury'ego krążył po mojej głowie. Wtedy po raz pierwszy Fury się mylił. Czarna Wdowa miała serce i byłem tego pewny. Powoli opuściłem pistolet, a na twarzy Nataszy pojawił się wyraz zdziwienia.
- Czemu mnie nie zabiłaś?- zapytałem- Miałaś tyle okazji. W barze mogłaś wbić we mnie sztylet, a w pustym porcie strzelić w moją klatkę piersiową. Nie zrobiłaś tego. Dlaczego?
- Nie wiem, ale jestem pewna, że twój szef nie będzie zadowolony jeśli mnie nie zabijesz. Zrób mi przyjemność i wykonaj rozkaz. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
- Nie zrobię tego. Nie mogę.
- Dlaczego? Przecież wcale mnie nie znasz. Nie wiesz ile złego zrobiłam!
- Masz rację, nie wiem, ale czy jeśli obiecam Ci nowe życie dołączysz do mnie? TARCZA cię ochroni. Będziesz mogła odkupić swoje grzechy pomagając ludzkości.
- Dla mnie nie ma miejsca! Mimo że potrafię się ukrywać nigdzie nie będę pasować - mówiąc to wycelowała pistolet... w swoją głowę. Nie chciałem na to patrzeć. Niewiele myśląc rzuciłem się na Nat wytrącając jej broń z dłoni. Upadła, a ja leżałem na niej. Popatrzyła na mnie zdziwiona, a jej niesamowicie zielone oczy były wilgotne od łez, którym nie pozwalała wypłynąć.
- Nie pozwolę Ci się zabić. Mimo że znamy się od paru godzin w głębi serca czuję, że jesteś dobra. Jestem pewien, że ty też to czujesz.
Wstałem i podałem jej dłoń. Złapała ją delikatnie i niepewnie, a później zrobiła coś czego się nie spodziewałem. Uścisnęła mnie. Objąłem ją. Czułem jej nierównomierny oddech. Ona płakała. Wtedy upewniłem się, że Czarna Wdowa zdecydowanie ma serce i uczucia. Nie była maszyną do zabijania, była człowiekiem. Wtedy kobieta, której bali się wszyscy wyglądała jak przerażona, mała dziewczynka.
Gdy jej oddech się unormował odchyliła głowę i popatrzyła mi w oczy. Przestałem nad sobą panować. Powoli zbliżyłem swoje usta do jej. Gdy ją pocałowałem nie oberwałem niczym ciężkim. Zamiast tego ona odwzajemniła pocałunek. Poczułem jak jej ręce lekko owijają się wokół mojego karku.
- Clint obudź się jesteśmy na miejscu.- Usłyszałem głos jakby przez mgłę. Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą Steve'a. Bez słowa wstałem i ziewając rozciągnąłem się. Czułem jak quinjet zbliża się do lądowania. Podszedłem do kokpitu i zobaczyłem kremowy dwupiętrowy dom z gankiem. W oknie na drugim piętrze zobaczyłem jakiś ruch, ale nie wiedziałem czy to tylko omamy czy rzeczywistość.
- Drzwi są otwarte, wejdźcie i rozgośćcie się - powiedział Steve.
Gdy wylądowaliśmy klapa opuściła się i w czwórkę wyszliśmy z samolotu.
Wanda odzyskała swoją energię i wręcz promieniała szczęściem.
Scott otworzył nam drzwi do domu. Zobaczyłem wyposażoną kuchnię i wspaniale umeblowany salon z kominkiem. Popatrzyłem na pozostałych. Wszyscy byli zwróceni w stronę schodów, a na ich twarzach malowało się zdziwienie, zmieszanie lub złość. Sam powoli sięgał po pistolet ukryty za pasem. Zwróciłem uwagę na stojącą na stopniach postać, która chowała się w cieniu.
Osoba schodziła powoli. Nie byłem pewny czy dobrze widzę, ale gdy kobieta znalazła się na parterze zdałem sobie sprawę, że przed nami stoi Natasza! Nie wiedziałem co zrobić, ani powiedzieć. Wyglądała zupełnie inaczej niż, gdy widziałem ją na lotnisku. Przefarbowała włosy na blond, wręcz biały i miała niebieskie soczewki kontaktowe.
Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić zobaczyłem jak Sam kieruje w jej stronę z pistoletu, a Wanda wyciąga ręce przed siebie i obejmuje Nat czerwonym płomieniem. Czarna Wdowa unosiła się nad ziemią i widziałem jak walczy o powietrze. Wtedy Scott zaczął biec w jej kierunku, ale Kapitan go zatrzymał.
- Co wy robicie! Sam! Wanda zostawcie ją!- Brunetka popatrzyła na Steve'a zdziwiona, ale zrobiła o co poprosił. Natasza upadła na podłogę oddychając ciężko, ale po chwili się zebrała i wstała.
- Co ona tu robi? Przecież pracuje dla rządu!
- Już nie. Nie pracuję dla nich od kiedy T'Challa doniósł na mnie Rossowi - wyjaśniła lekko chrapliwym głosem.
- O czym niby mógł donieść? Agentka wykonująca wszystko co jej każą. Mogli Cię przysłać, by nas nadzorować i po tym jak poznasz nasze plany zdradzić wszystko Starkowi...
- Sam dość! Pomogła mi i Bucky'emu wydostać się z lotniska. Zatrzymała Czarną Panterę na dość długi czas byśmy mogli stamtąd uciec - powiedział Steve.
- Gdy zobaczyłam do czego doprowadził konflikt postanowiłam udać się w cień, a dawno temu kupiłam dom w Kanadzie na wypadek gdybym musiała się ukryć, ale myślę, że wam się bardziej przyda.
- Nie zostajesz?- Tylko tyle dałem radę powiedzieć. Nat popatrzyła na mnie badawczym wzrokiem.
- Mam parę rzeczy do załatwienia. A poza tym nie sądzę bym była tu mile widziana. Wy poza granicami Stanów jesteście bezpieczniejsi niż ja.
- Czyli wracasz do Ameryki?
- Nie, myślałam nad jakimś... egzotycznym krajem, ale zanim odejdę chciałabym wam jeszcze coś dać. Potraktujcie to jak prezent lub rekompensatę, jak wolicie.- Podeszła powoli do zamkniętej walizki, która teraz stała w kącie. Przykucnęła przy zamku i wpisała kod, a zamek odskoczył z cichym pyknięciem. Otworzyła bagaż, a naszym oczom ukazało się wnętrze wyłożone równo poukładanymi banknotami. Mogłem tylko obstawiać, że w środku znajduje się parędziesiąt tysięcy.
- Nat, czy obrabowałaś jakiś bank?- zapytałem.
- Nie.
- To skąd je masz?
- Nieważne.- Zaczęła kierować się w stronę drzwi- Steve was oprowadzi, a teraz wybaczcie, ale muszę już iść.- Nacisnęła klamkę.
Szybko chwyciłem ją za drugą dłoń.
- Robi się już ciemno. Może przenocujesz tą jedną noc i wyjedziesz rano?
- Clint nie jestem tu mile widziana.- Skierowała wzrok na Wandę, Sam'a i Scotta. Po czym znów popatrzyła w moje oczy.- Kiedyś miałam Avengersów. Miałam nadzieję, że mogę mieć przyjaciół, ale teraz? Zniszczyłam zaufanie wszystkich.
- Mojego nie. Proszę zostań. Tą jedną noc.- Zrobiłem szczenięce oczy na co Nat westchnęła.
- Zastanowię się, ale na razie muszę się przejść - powiedziała uwalniając swoją delikatną dłoń z mojej. Gdy drzwi się zamknęły usłyszałem głos Sama.
- Skąd mamy mieć pewność, że właśnie w tej chwili nie dzwoni by donieść na nas Starkowi? Przecież to podwójna agentka!
- Sam uspokój się! Natasza mnie uratowała nie jeden raz i ufam jej bezgranicznie.
- Mówisz tak, bo coś do niej czujesz?- zapytała Wanda, miałem dziwne wrażenie, że to nie było pytanie.
- Trzeba mieć na nią oko. Sam ma rację, takim ludziom nie można ufać - dodał Scott.
- Ej! Jak możecie tak mówić. Wando, Natasza opiekowała się tobą i starała się być dla Ciebie jak siostra. Sam w trakcie upadku Tarczy narażała własne życie, bardziej niż każde z was. Udostępniła wszystkie dane Tarczy i Hydry, a co za tym idzie swoją przeszłość.
- Właśnie wszystkie dane Tarczy, co jeśli współpracowała z Hydrą? I to było zamierzone?
- Sam przesadzasz. Jak możesz w ogóle tak myśleć!
- Jak widzisz mogę. Nigdy się nie zastanawiałeś czemu tak długo nikt jej nie złapał.
- Natasza jest najlepszą agentką i jeśli by chciała, abyśmy trafili z powrotem do więzienia to już byśmy tam byli.
- Pamiętaj że prócz agentki jest też szpiegiem! Może ma najpierw poznać nasze plany, a dopiero potem nas zdradzić!
- Czytałam jej myśli- wtrąciła bardzo cicho Wanda, ale każdy ją słyszał i zaraz potem zapadła cisza.- Nie ma złych zamiarów. Do nikogo. Ona chce po prostu... zrobić coś dobrego.
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że ona tak po prostu daje nam dom, pieniądze i spokój?
- Tak.
- Mówiłem wam.
- Ej...- zaczął Scott, który przez jakiś czas się nie odzywał- Gdzie jest Kapitan?
Dopiero teraz zorientowałem się, że Steve gdzieś zniknął. Otworzyłem drzwi wyjściowe i wyszedłem na pole. Rozglądnąłem się, ale niczego ani nikogo nie zobaczyłem. Skierowałem się w stronę quinjet'u i wszedłem do środka.
- Oni mi nie ufają - usłyszałem cichy, melodyjny głos Nataszy.
- Potrzebują czasu. Zostań, a na pewno się do Ciebie przekonają.
- Steve, pomogłam Ci wydostać ich z więzienia, ale... i tak nie będę tu mile widziana. Ani ty, ani Clint nie przekonacie mnie do zostania. Mogę zrobić dla was jeszcze jedną rzecz. Moi znajomi z Teksasu mieli wobec mnie dług- usłyszałem jak Natasza cicho chodzi po wnętrzu samolotu, a chwilę potem do moich uszu dotarło stłumione kliknięcie- to powinno pomóc wam dopóki sytuacja w Stanach się nie uspokoi.
- Co to jest?
- Nowe tożsamości. Mogą się wam przydać, tylko pamiętajcie, że musicie się zmienić.
- Tak jak ty?
Usłyszałem cichy śmiech.
- Nie tak bardzo.
- Może sama im zaproponujesz co i jak?
- Może wieczorem, jak ich oprowadzisz po domu.
- Okej, to ja lecę bo jeszcze zaczną coś podejrzewać.- Usłyszałem coraz głośniejszy dźwięk ciężkich butów i szybko schowałem się za pierwszym drzewem koło samolotu, a gdy zobaczyłem, że Kapitan wyszedł z maszyny błyskawicznie wróciłem na miejsce i obserwowałem co robi Natasza. Stała tyłem do mnie z opuszczoną głową.
- Możesz wyjść i tak wiem, że tam jesteś- cichy i łagodny głos Taszy dotarł do moich uszu. Nie miałem wyjścia wyszedłem z ukrycia, by stanąć przed moją przyjaciółką.
- Jak ty to robisz?
- Jestem agentką, pamiętasz?- Odwróciła twarz w moją stronę, a ja zobaczyłem, że jej oczy są lekko zaczerwienione.
Patrzyłem na nią przez chwilę. Analizowałem każdy skurcz jej mięśni, a ona patrzyła mi w oczy. Staliśmy w ciszy. Chciałem coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co, po paru sekundach odchrząknąłem.
- Nie podziękowałem Ci, za wyciągnięcie nas z Raft. Gdyby nie ty nadal byśmy tam siedzieli, dzięki.
- Nie musisz dziękować. Zrobiłam to ponieważ uważam, że to nie było miejsce dla was. Jesteście bohaterami dla całego świata, a przez rząd Stanów Zjednoczonych zostaliście wrzuceni do najgorszego z więzień na ziemi. To niesprawiedliwe, w dodatku twoja rodzina się o Ciebie martwiła.- Gdy usłyszałem, że Laura i dzieci bały się o mnie, zrobiło mi się trochę lepiej.
- Rozmawiałaś z nimi?- zapytałem z nadzieją.
- Tak, pomyśl skąd miałabym to wiedzieć gdybym ich nie spotkała, co mądralo?
- Nie wiem, zawsze mnie zaskakujesz. Na każdym kroku.- Uśmiechnąłem się, ale zobaczyłem zmieszanie na twarzy Taszy. Odchrząknąłem.- Powiesz mi co u nich?
- Jasne, Nathaniel rośnie jak na drożdżach, Lila robi coraz to piękniejsze rysunki, ponieważ Laura zapisała ją na zajęcia z rysunku, Cooper sam próbuje naprawiać zepsute rzeczy i pomaga mamie opiekować się domem, a Laura jest szczęśliwa, że ma takie kochane dzieci.
Nie wiele myśląc uścisnąłem Nat, a ona odwzajemniła gest. Trwaliśmy w bezruchu przez jakiś czas. Cieszyłem się, że u mojej rodziny jest wszystko w porządku, ale nadal trochę się o nich bałem- Jesteś cudowna- szepnąłem jej do ucha, na co ona wymamrotała coś w rodzaju "wiem".- Wiesz co?
- Hmm...
- W rudych było ci lepiej.
- Wiem, ale...
- Musisz się ukryć.
- Nie tylko ja.- Natasza powoli uwolniła się z mojego uścisku, ale wciąż patrzyła mi w oczy.- Lepiej już chodźmy.
Przytaknąłem i razem ruszyliśmy do domku. Steve właśnie skończył oprowadzać Wandę, Scotta i Sama więc Nat zaproponowała, że pokaże mi gdzie co jest.
Na początku, prócz w pełni wyposażonych kuchni i salonu, Natasza pokazała mi piwnicę, do której wejście znajdowało się z boku schodów. Ciemny korytarz prowadził w dół gdzie był magazyn na miotły i tego typu rzeczy, wszystko jak w zwykłym domu. Ale przecież to była kryjówka Czarnej Wdowy i nie mogła być zwykła. Chwilę potem Natasza podeszła do jednej ze ścian na której były "bezpieczniki". Moja... przyjaciółka nacisnęła je, a ściana się odsunęła i ukazało się następne pomieszczenie. Duże i długie. Z jednej strony były monitory, które ukazywały obraz z kamer. Cała reszta pokoju była wielką salą treningową z dwoma strefami do strzelania i do walki wręcz.
- Po co ci taka duża sala treningowa?
- Nie wiem, taka już była.
- Aha... Czekaj to kto mieszkał tu przed tobą?
- May.
- Agentka Melina May? Ta druga najlepsza agentka TARCZY?
- Tak. Chodźmy dalej.- Kończąc temat ruszyła z powrotem na parter.
Wszyscy siedzieli w salonie, pili i jedli. Jedynie Sam nas bacznie obserwował.
Natasza poprowadziła mnie w górę schodów.
- Prócz sali treningowej nie ma tu nic nadzwyczajnego. Zwykły dom z pięcioma sypialniami z łazienkami. Prócz nich są jeszcze dwie po jednej na każde piętro.- Nat i ja szliśmy korytarzem i widziałem po dwie pary drzwi w każdej ze ścian i jedną na wprost nas. Białowłosa skręciła w drugie drzwi po lewej i otworzyła je delikatnie. Weszliśmy do blado fioletowego pokoju z jednym dużym łóżkiem w stylu renesansowym z pięknymi czarnymi zdobieniami. Obok niego stała szafka nocna, a naprzeciwko szafa na ubrania. Po lewej stronie pokoju znajdowały się białe drzwi, prawdopodobnie prowadzące do łazienki. Na starej podłodze zrobionej z ciemnego drewna leżał biały dywan. Przy ścianie po prawej stronie znajdował się regał na książki i obraz przedstawiający lawendowe pole.
- Jeśli Ci odpowiada to będzie twoja sypialnia, pierwszą sypialnię po tej stronie korytarza zajęła Wanda, po drugiej stronie mieszkają Sam i Scott, a Steve dostał pokój na końcu korytarza.
- Czy ty wiedziałaś, że tak się to skończy?
- Miałam przeczucie, że kiedyś ten dom może się przydać.- Zbliżyłem się do niej i uścisnąłem ją. Próbowałem sobie wyobrazić co czuła, ale nie udało mi się do końca. Każdy z Nas stanął po wybranej stronie konfliktu, a Natasza? Ona wybrała, ale zmieniła swoje zdanie na ten temat, przez co straciła zaufanie wszystkich prócz mnie, Steve'a i prawdopodobnie James'a. Teraz chciała uciec w siną dal. Czarna Wdowa chciała uciec. Wiedziałem, że to nie jest w jej stylu, ale musiała się ukryć. W przeciwieństwie do nas nigdzie nie była bezpieczna. Cały czas zastanawiałem się co miała na myśli mówiąc, że myśli o egzotycznych krajach. Może jakieś państwo w Afryce, albo Azji? Nie chciałem naciskać. Jeśli chciałaby powiedzieć zrobiłaby to. Zawsze robiła wszystko co uważała za odpowiednie, nawet jeśli popełniała przez to błędy. Uścisnąłem ją mocniej, nie chciałem by wyjeżdżała i zniknęła na nie wiadomo ile.
- Nie zostawiaj nas. Proszę- szepnąłem jej do ucha- nie przeżyję bez Ciebie.- Poczułem jak dłonie Nat dotykają mojej klatki piersiowej, a później odepchnęły mnie. W jej oczach widziałem zakłopotanie i coś w rodzaju zmieszania smutku i żalu. Zerknęła na zegar, który wisiał na jednej ze ścian, po czym popatrzyła mi w oczy.
- Za chwilę w salonie.- Po tych słowach wyszła z pokoju, a ja usiadłem na łóżku chowając głowę w rękach. Jaki ja byłem głupi! O czym myślałem mówiąc to! Natasza wie, że mam żonę i nigdy by mnie do siebie nie dopuściła... zbyt blisko. Więc czemu w jej oczach widziałam smutek? Może chciała tego tak samo jak ja, ale nie chciała zniszczyć mojej rodziny? Mógłbym dowiedzieć się tego pytając o to, ale bałem się jej odpowiedzi. Równie dobrze mógłbym powiedzieć jej prawdę.
Spojrzałem na zegar i zobaczyłem, że jest chwila przed dwudziestą, więc wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju kierując się do salonu.
Schodząc po schodach nikogo ani niczego nie słyszałem. Wchodząc do pomieszczenia zobaczyłem siedzących w ciszy na kanapie moich przyjaciół, a po przeciwnej stronie na fotelu znajdowała się Natasza. Popatrzyła na mnie smutno i wskazała żebym usiadł. Zrobiłem to i zająłem miejsce na skraju kanapy, przy Wandzie.
- Jak już wszyscy są, chciałbym wam dać jeszcze po jednej rzeczy - mówiąc to sięgnęła pod stół, który oddzielał ją od nas i po chwili wyjęła zwykłą, czarną teczkę. Otworzyła ją i po chwili każdemu z nas dała małe papierowe paczuszki. Po chwili namysłu wyciągnąłem z niej nowy dowód osobisty.- Jak mówiłam na początku musimy się ukrywać, dlatego każdy z was otrzymał nową tożsamość.
- Skąd mamy wiedzieć, że nie są trefne? I że nie zgarną nas przy pierwszej lepszej kontroli?
- Załatwili to moi znajomi z Teksasu, którzy są mistrzami w podrabianiu wszystkich dokumentów.
- Czy ty masz znajomych wszędzie? Kijów, Teksas. Może w ONZ też?
- Sam, przestań. Czego ty jeszcze chcesz? Natasza wyrwała nas z więzienia.
- Tak, uprzednio nas do niego wsadziła.
- Dla jasności, nie wiedziałam co z wami zrobią i gdzie wsadzą. Gdybym nie wyszła w odpowiednim momencie z bazy, siedziałabym teraz z wami.- Natasza wstała, a ja tylko obserwowałem jak wychodzi. Nie mogłem się ruszyć. Dopiero gdy drzwi wyjściowe zamknęły się z trzaskiem, otrząsnąłem się i wybiegłem za nią.
- Nat, poczekaj proszę.- Dogoniłem ją i złapałem za jej nadgarstek. To był błąd. "Rudowłosa" blondynka wykonała obrót wykręcając mi dłoń.- Chcę tylko porozmawiać.- Stałem teraz plecami do niej, a ręka zaczynała mnie już boleć, więc pochyliłem się szybko przerzucając Nataszę przez plecy dzięki czemu jej uścisk trochę zelżał. Kobieta wylądowała na nogach tyłem do mnie, wykorzystałem moment i teraz to ja ją trzymałem, nie mogła się ruszyć... przynajmniej tak myślałem przez może pięć sekund.
- Nie mamy o czym - mówiąc to uwolniła się z mojego uchwytu uderzając mnie piętą w goleń, a później między nogi i znowu ruszyła na przód.
- Chyba mamy.- Nie zastanawiając się zbytnio, złapałem ją w talii, a ona się wzdrygnęła, mocno nadepnęła moją stopę, a następnie uderzyła łokciem w moją głowę, przez co upadłem.
- Naprawdę tego chcesz?- zapytała stojąc nade mną.
- Jeśli dzięki temu będziemy dłużej rozmawiać, to tak.
- Jesteś niemożliwy.- Przez chwilę wydawało mi się, że na twarzy Nat zobaczyłem uśmiech, który szybko znikł, ale podała mi rękę. Wstałem i w świetle księżyca patrzyłem jej w oczy, które były pełne zróżnicowanych uczuć. W ciągu sekundy zobaczyłem w nich smutek, rozbawienie, żal i coś jeszcze, coś czego nie dało się nazwać.
- Wiem.- Odchrząknąłem- Może potrenujemy? Skoro już zaczęliśmy to może rozstrzygniemy to na sali treningowej?
- To była tylko rozgrzewka, Barton - powiedziała uśmiechając się pod nosem i razem udaliśmy się do sali.
Gdy otworzyliśmy drzwi do domu w pokoju na szczęście nikogo nie było. Przemknęliśmy się do sali gimnastycznej i weszliśmy do ringu.
- Jakieś zasady zanim zaczniemy?- zapytałem, ale nie uzyskałem odpowiedzi, odwróciłem się w stronę Nataszy i od razu uchyliłem się przed oberwaniem pięścią w twarz.- Rozumiem, że nie - powiedziałem i ustawiłem się w pozycji defensywnej czekając na kolejny ruch Taszy. Stała i obserwowała mnie swoimi, teraz, niebieskimi oczami. Nie mogłem wyjść z podziwu jakim cudem tak się zmieniła. Tęskniłem za jej rudymi włosami, które w blasku słońca przypominały promienie słoneczne i za jej kocio zielonymi oczami mogącymi rozpoznać kłamstwo.
Zanim się zorientowałem Natasza zadała kolejny cios, którego ledwo uniknąłem. Odskoczyłem próbując uderzyć ją w brzuch, jednak ona złapała moją pięść i obracając się podniosła ją do góry, a następnie trochę się pochylając przerzuciła mnie przez bark. Wylądowałem na ziemi twarzą do podłoża, cicho jęknąłem, a Nat cały czas trzymała moją dłoń. Wolną ręką uderzyłem trzy razy o materac, kobieta puściła moją drugą górną kończynę, później odwróciłem się na plecy i chwilę jeszcze leżałem patrząc na sufit.
- 1 do 0, dla mnie. To co? Gramy do 3 wygranych? W sumie w takim tempie to za 2 minuty nasz trening się skończy - powiedziała Nat stając nade mną, podając mi rękę.
- Byłem rozkojarzony - westchnąłem wstając przy jej pomocy. Na moje słowa, Tasza prychnęła uśmiechając się lekko.
- Może po prostu się starzejesz?
- Bardzo śmieszne, chciałem wskazać, że to ty masz wręcz siwe włosy - odpowiedziałem, przygotowując się do rundy drugiej.- Na co czekasz babciu?
- Pożałujesz tego - warknęła przez zaciśnięte zęby, ale wiedziałem, że ją to rozbawiło. Wysyłała mi "mordercze" spojrzenie, ale w jej oczach zobaczyłem także rozweselenie.
Zaatakowała prawie od razu po wypowiedzeniu tych słów. Próbowała kopnąć mnie z półobrotu, ale spodziewałem się tego i kuląc się przetoczyłem się pod nią. Gdy wylądowała szybko się odwróciła, ale ja już zadałem cios którego nie dała rady uniknąć. Dostała w brzuch robiąc parę kroków do tyłu. Wymieniliśmy serię ciosów i kopnięć robiąc przy tym uniki. Dopiero po chwili poczułem ból w okolicach biodra. Zorientowałem się gdzie popełniłem błąd dopiero gdy znalazłem się na ziemi... znowu. Nat zamarkowała cios lewą dłonią celującą w moją klatkę piersiową, więc tam przygotowałem ręce do bloku, ale dosłownie sekundę później obróciła się na jednej nodze, unosząc w powietrze prawą nogę kopiąc mnie w biodro. Straciłem równowagę i upadłem na ziemię plecami do podłoża. Tasza szybko klęknęła nade mną łapiąc moje dłonie i przybijając je swoimi do materacu.
- Chyba jednak ty się starzejesz- szepnęła mi do ucha. Czułem jej ciepły oddech na mojej szyi i jej oczy na moich.
- To jeszcze nie koniec - mówiąc to mocno się podniosłem obracając się przy okazji w lewo. Nasze role się zmieniły teraz to ja ją trzymałem uziemioną.- Poproszę dzieci, aby od teraz nazywały cię Babcią Nat.- Uśmiechnąłem się i spojrzałem jej w oczy. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem w nich smutek i rozpacz. Zaobserwowałem jak jej usta zaczynają się trząść, a do oczu napływają łzy.
- Puść mnie- powiedziała prawie bezgłośnie, a jej głos był chrypliwy i drżący- proszę.- Lekko zmniejszyłem nacisk na jej nadgarstki i zacząłem wstawać. W tym momencie po raz kolejny zrozumiałem swój błąd, a zanim zdążyłem na powrót ją złapać podniosła lekko nogę uderzając mnie między nogi. Skuliłem się i upadłem, w tym czasie zdążyłem zobaczyć jak na twarzy Nataszy pojawia się rozbawienie.- Wiesz co, to jest naprawdę słodkie, że wciąż się nabierasz na ten trick - powiedziała znowu znajdując się nade mną.
- Ja po prostu nie lubię patrzeć jak płaczesz. Raz to widziałem i już nigdy więcej tego nie chcę.- Wiedziałem, że to ją w jakiś sposób zabolało. Przypomniałem sobie, że w dzień później po naszym pierwszym spotkaniu zawarliśmy umowę, że nigdy więcej nie będziemy o tym rozmawiać. Natasza nikomu nie okazywała słabości. Prawdopodobnie ja byłem pierwszy i ostatni kto widział ją płaczącą.- Przepraszam, nie chci...
- Nic się nie stało- powiedziała i poczułem jak puszcza moje nadgarstki, a w jej oczach znowu pojawia się smutek. Zobaczyłem, że chce wstać. Pomyślałem, że jeśli by to zrobiła już nigdy bym jej nie spotkał.
Pod wpływem emocji złapałem ją za dłonie i przyciągnąłem ją do siebie, by później swoje ręce przenieść na jej plecy. Przez chwilę Nat próbowała się ode mnie odsunąć, ale myślę że po chwili zrozumiała, że jej się to nie uda. Po prostu leżała, a ja ją gładziłem po plecach.
Trwaliśmy w takiej pozycji przez jakiś czas, gdy ku mojemu zaskoczeniu poczułem jak jej dłonie obejmują moją szyję. Jej twarz znajdowała się przy mojej. Byłem w transie wiedziałem co robię, ale wiedziałem też że nie powinienem tego robić. Powoli pocałowałem jej policzek, potem jedną dłonią odwróciłem jej głowę w moją stronę i położyłem swoje usta na jej. Po raz kolejny dzisiejszego wieczoru zdziwiłem się gdy poczułem jak Nat oddała pocałunek. Wtedy byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, niestety moja radość nie trwała długo, gdy poczułem jak Tasza odsuwa się ode mnie i szybko wstaje.
- Przepraszam.
- Za co? To było wspaniałe.
- Wi... Clint, masz żonę i dzieci. Jesteś wspaniały, ale... nie jesteśmy w Budapeszcie. Wtedy nie miałeś rodziny i...
- Teraz też jej nie mam.
- Co?
- Nie mam rodziny Tasza. To wszystko jest grą Fury'ego! Kazał mi założyć rodzinę! To był rozkaz.- Wziąłem głęboki oddech. Muszę powiedzieć jej prawdę, o wszystkim. Nie ważne czy to zniszczy naszą... przyjaźń czy nie. Po prostu muszę w końcu komuś o tym powiedzieć.- Pewnego dnia, osiem lat temu, wracając z misji w Brazylii przechodząc przez ciemne uliczki zobaczyłem małego chłopca miał około pięć lat. Zdziwiło mnie to ponieważ było już późno, a młody był sam. Podbiegł do mnie i pociągnął za rękę żebym za nim poszedł. Zrobiłem to. Dziecko zaprowadziło mnie pod jakiś opuszczony dom, gdzie zobaczyłem leżącą na ziemi kobietę. Zwijała się z bólu i trzymała za ciężarny brzuch. Poczułem jak chłopczyk ciągnie mnie za nogawkę. Spojrzałem na niego, a on po raz pierwszy się odezwał. "Może pan nas zawieść do szpitala? Moja mama krwawi." Powiedział płynnym portugalskim. Bez chwili zawahania kiwnąłem głową i szybko podbiegłem do kobiety. Podniosłem ją i biegiem dotarłem do samochodu. Ostrożnie ułożyłem ją na tylnych siedzeniach, a chłopca wpuściłem do przodu. Nacisnąłem pedał gazu i tak szybko jak mogłem dojechałem do szpitala. Wyjąłem kobietę z auta i ruszyłem do drzwi. Gdy tylko pielęgniarka nas zobaczyła zawołała lekarza i szybko podbiegli do mnie z noszami. Zaczęli wypytywać mnie o imię kobiety, jej wiek, czy jestem członkiem rodziny itp. Wieźli ją na porodówkę, a mnie pielęgniarka poprosiła bym został z chłopcem, więc to zrobiłem. Chłopak cały czas na mnie patrzył, wręcz nie spuszczał mnie z oczu. Nic nie mówił, tylko patrzył. Niezręczną ciszę przerwał dzwonek mojego telefonu. To był Fury. Zaczął na mnie krzyczeć, że już powinienem być w bazie, że czeka na raport i inne bzdety. Szybko opowiedziałem mu o mojej przygodzie i rozłączyłem się. Popatrzyłem na chłopaka, nadal nie spuszczał ze mnie wzroku, więc zagadałem. Zapytałem jak ma na imię, wtedy on odpowiedział, że nazywa się Cooper Fernandes. Zaczęliśmy rozmowę chłopak opowiedział mi całą jego historię. Jego ojcem był pijak i ćpun, wydał całą kasę na narkotyki i alkohol, potem zaczął zaciągać długi wśród złych ludzi. Mężczyzna umarł, podobno, na raka płuc i wątroby zostawiając jego i jego ciężarną matkę samych.
Przestałem mówić, gdy zobaczyłem że Nat już resztę złożyła sama.
- Jego matką była Laura Fernandes, tak?- zapytała, a ja kiwnąłem głową.- Urodziła córeczkę, Lilę. Laura podziękowała Ci za pomoc, a ty zaproponowałeś jej nowe życie w Ameryce. Nowe nazwisko dla niej i dzieci, duży dom w spokojnej okolicy i ochronę. Ty natomiast wykonałeś zadanie Fury'ego. Założyłeś rodzinę i okłamywałeś przyjaciół.- Po raz kolejny kiwnąłem głową.
- Wiem że szybko mi tego nie wybaczysz, ale musiałem. Wiesz, że rozkaz jest najważniejszy. Co fakt bywają wyjątki, ale zazwyczaj tak bywa.
- Rozumiem, ale mogłeś mi powiedzieć.
- Fury zakazał mi o tym mówić.- Z każdym zdaniem zbliżaliśmy się do siebie, w końcu dzieliły nas centymetry.- A teraz skoro znasz całą prawdę, nic nam nie stoi na przeszkodzie.
- Clint, zawsze patrząc na waszą rodzinę widziałam w niej miłość. Nie ważne, że dzieci nie są twoje. One czują, że jesteś dla nich ojcem. Możesz sobie wmawiać, że ty nie kochasz Laury, ale to nie oznacza, że ona Ciebie nie kocha.- Nat wzięła głęboki oddech.- Przy tobie zawsze czuję się bezpieczna, ale nie mogę Ci dać rodziny. Ciesz się nią, póki jest, a o mnie zapomnij. Tak będzie najlepiej.
- Nie potrafię o tobie zapomnieć! Nie ważne co robię lub z kim jestem, zawsze o tobie myślę. Działasz na mnie jak narkotyk, na niczym i nikim nie zależy mi tak jak na tobie. Natasza kocham Cię. Kocham.- Stałem w miejscu z zamkniętymi oczami. Nie miałem odwagi spojrzeć, najpiękniejszej kobiecie na ziemi, w oczy. Właśnie powiedziałem jej całą prawdę o wszystkim.
Po chwili poczułem ciepłą dłoń na moim policzku, a zaraz potem jej ciepłe usta na moich. To był krótki pocałunek, ale pełen namiętności.
- Pamiętasz weekend w Belgii?- zapytałem i zobaczyłem lekki uśmiech na jej twarzy.
- Oczywiście- powiedziała uwodzicielskim głosem- a co?
- Bo ja nie. Mogłabyś mi przypomnieć co tam robiliśmy?- Uśmiechnąłem się niewinnie.
- Musiałabym ci pokazać, a poza tym nie ma tu odpowiednich warunków - mówiąc to lekko dotykała mojego podkoszulka.
- Tak się składa, że mam pokój na górze.
- To chodźmy. - Patrzyłem jak idzie w stronę wyjścia z sali treningowej. Szybko ją dogoniłem i przemknęliśmy się do mojej sypialni. Poczułem, że to będzie niesamowita noc.
***
Następnego ranka obudziłem się sam w łóżku. Rozejrzałem się, ale nikogo nie zobaczyłem. Powoli wstałem i założyłem spodnie. Otworzyłem drzwi i zszedłem do kuchni, skąd dochodził mnie niesamowity zapach. Miałem nadzieję, że zobaczę białe włosy Taszy, ale zamiast tego spostrzegłem rude. Uśmiechnąłem się i chciałem ją uścisnąć, szybko wszedłem do kuchni. Zobaczyłem w niej Sama, Steve'a, Scotta i rudowłosą Wandę. Zrobiło mi się smutno, ale starałem się to ukryć.
- Hej, Clint - powiedział Steve, gdy tylko mnie zobaczył.
- Hej- uśmiechnąłem się, ale chyba za bardzo mi to nie wyszło, ponieważ Kapitan zmarszczył brwi.- Co tam gotujesz Wandzia?
- Jajka z szynką, bekonem, kiełbaskami i plackami, podobno Kanadyjskie śniadanie zawierające bardzo dużo kalorii. Dodaje dużo energii po nocy pełnej przygód.- Czytanie myśli jest do bani. Zwłaszcza dla tych którzy padają jej ofiarą.
- Tak... a poza tym nie miałem nic prócz tektury i konserw w ustach od prawie tygodnia.
- Ominęła Cię kolacja. Kapitan zrobił naleśniki z syropem klonowym - powiedział Scott
- Chłopie żałuj, że ich nie spróbowałeś - dodał Sam.- Właśnie czemu Cię nie było?
- Urządziliśmy sobie z Nat mały sparing.- Starałem się za wszelką cenę nie pytać gdzie ona jest, bo i tak pewnie nie uzyskałbym odpowiedzi, ale musiałem.- Właśnie, widzieliście ją?
- Natasza- Steve sięgnął do kieszeni i wyjął z niej list- prosiła, abym Ci to przekazał.- Ostrożnie zabrałem kartkę od Kapitana.
- Dzięki - powiedziałem, a następnie zacząłem kierować się w stronę mojego pokoju.
- A ty gdzie? Śniadanie jest już prawie gotowe - zawołał za mną Sam, ale ja już nie słuchałem. Wszedłem do sypialni, zamknąłem drzwi i usiadłem na łóżku.
"Clint,
po raz kolejny przepraszam, teraz już nie wiem za co. Za to, że Cię opuszczam, czy za to że nie potrafię żyć w spokojnym miejscu z przyjaciółmi i tobą u boku. Mimo wszystko cieszę się, że w końcu powiedziałeś mi prawdę o twojej rodzinie. Jeśli będziesz chciał się spotkać możesz mnie znaleźć tam gdzie była nasza pierwsza wspólna misja. Mam tu miły pokój hotelowy i niepozałatwiane rachunki. Jeśli zdecydujesz się przyjechać przyjdź do Tego hotelu zapytaj o Natty Ro. Jeśli jednak postanowisz wrócić do rodziny lub zostać w Kanadzie, zrozumiem.
Jestem pewna, że nie ważne co zrobisz i tak się jeszcze spotkamy.
Nat"
Odłożyłem list do popielniczki leżącej na szafce nocnej i wyjąłem z kieszeni spodni zapałki. Z chęcią zostawiłbym ten list, ale uczono nas by nie zostawiać po sobie śladów. Podpaliłem zapałkę, a następnie kartkę. Patrzyłem jak płomień pochłania powoli białą teksturę i zmienia ją na proch.
Potrząsnąłem głową i wstałem. Wyszedłem z pokoju, a następnie przechodząc przez salon stanąłem przy drzwiach wyjściowych.
- Kapitanie, mogę pożyczyć Quinjet? Kiedyś oddam.
- A dokąd chcesz lecieć?- zobaczyłem Wandę i wiedziałem, że nie warto kłamać, bo ona prawdopodobnie już zna prawdę.
- Tokio.
Koniec
Uznajcie ten One-shot jako spóźniony prezent na dzień dziecka, wiem że to było prawie trzy tygodnie temu, ale ej! Lepiej późno niż wcale.
W związku z tym, że zbliża się koniec roku może zacznie się pojawiać więcej opowiadań. Nie obiecuję. Wszystko zależy od mojej weny i od chęci do sprawdzania mojej korektorki.
Jeśli chcecie pochwalcie się swoimi średnimi na koniec roku lub po prostu zostawcie gwiazdkę ;)
Do napisania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top