To skomplikowane

Od Autorki- Hejka, to jest strasznie pogmatwany rozdział, więc przepraszam za wszelkie nieścisłości i słabe zakończenie, ale mam nadzieję, że mimo to rozdział wam się spodoba. Więc co? Miłego czytania!

Clint miał dzisiaj wyznać Nataszy co do niej czuje, dlatego wcześnie rano wyszedł z wieży i poszedł do najlepszej kwiaciarni w całym Nowym Jorku, by kupić swej ukochanej bukiet czerwonych i fioletowych róż. 

Gdy wrócił do budynku skierował się, z uśmiechem na twarzy i kwiatami w dłoni, w stronę salonu. Wszedł do pomieszczenia i zobaczył coś czego wolałby nie ujrzeć. Na kanapie leżał Steve... z Nataszą. Całowali się. Nagle rudowłosa zaczęła powoli rozpisać bluzkę Kapitana, a on nie został jej dłużny. 

Hawkeye potrząsnął głową z niedowierzaniem, upuścił kwiaty na ziemię i szybkim krokiem udał się do swojego pokoju. 

Zamknął drzwi na klucz i padł na łóżko. Powoli dochodziło do niego, że uczucie jakim darzył Nataszę było jednostronne. Zawsze kiedy się droczyli i flirtowali ze sobą, Clint miał nadzieję, że to jakiś znak, ale teraz okazało się że nie. Dla Nat była to tylko zabawa... on był jej zabawką. 

Gdy to sobie uświadomił po jego policzku spłynęła mu łza, a za nią kolejne. Bardzo kochał Czarną Wdowę, ale najwyraźniej ona wolała Kapitana... Tylko czemu? Bo był silny, przystojny i o wiele bardziej umięśniony od niego? Czemu akurat w salonie, gdzie każdy może wejść. Zastanawiał się też nad jeszcze jedną sprawą, co Steve robił w wieży?

Clint specjalnie wybrał dzień, w który nikogo prócz niego i Nataszy miało nie być w budynku. Tony poleciał z Pepper na Karaiby, Wanda i Vision gdzieś zniknęli, a Sam poleciał do Wakandy po nowe informacje dotyczące Bucky'ego. Thor i Hulk byli gdzieś tam daleko, a Kapitan miał być na misji! Ten dzień miał być idealny, to on powinien być teraz na miejscu Steve'a! 

Hawkeye potrząsnął głową i gwałtownie wstał z łóżka. Nie chciał o tym myśleć. Chciał zająć się czymś innym, przy czym nie będzie myślał o całej tej porąbanej sytuacji. Próbował skupić się na papierowej robocie, ale mimo jego starań po głowie wciąż krążył mu obraz Nataszy i Steve'a.

|Steve|

Au moja głowa... Chwila gdzie ja jestem? Co się stało? Czemu jestem przykuty do metalowego krzesła?

Mimo pulsującego bólu próbowałem się skupić na ostatnich wydarzeniach. Zamknąłem oczy i zacząłem wszystko analizować.

Byłem na solowej misji likwidacji małego oddziału agentów Hydry na wschodnim wybrzeżu. Gdy zniszczyłem ich podziemną bazę, udałem się w stronę quinjetu. Kiedy tylko otworzyłem schody coś, a raczej ktoś, przykuł moją uwagę. Był odwrócony do mnie plecami i siedział na fotelu pilota. Mogłem zobaczyć, że ma blond włosy i jest dobrze zbudowany. Powoli przygotowałem swoją tarczę i zacząłem zbliżać się do intruza. Gdy byłem parę kroków od niego, mężczyzna wstał i odwrócił się w moją stronę. Z oszołomienia prawie upuściłem tarczę. Przede mną stał drugi ja. Zanim zdążyłem wszystko bardziej przemyśleć zamachnąłem się na sobowtóra, ale kiedy moja broń dotknęła jego skóry, zaczął się rozmywać w zielonej mgle. Nie miałem możliwości przetworzenia tej informacji, ponieważ następne co pamiętam to silny ból głowy i narastającą ciemność. 

Później obudziłem się w tej zimnej celi, bez okien. Z sufitu zwisała mała żarówka, która od czasu do czasu migała. 

Całe to rozmyślanie przyniosło więcej pytań niż odpowiedzi. 

|Natasza|

Co się ze mną dzieje? Czemu całuję się z Rogersem? Nie chcę tego. Naprawdę, nie chcę! Mam wrażenie, że coś mnie do tego zmusza. Czuję się jakbym była zamknięta w klatce. Jakby moje ciało podlegało komu innemu, przez co nie mam nad nim kontroli. Robi to co chce, a ja nie mam z tym nic wspólnego.

Gdy chcę go uderzyć, całuję go mocniej. Dlaczego?! Przecież to tylko mój przyjaciel! Poza tym on ma dziewczynę!

Próbuję otworzyć oczy, ale tylko czuję jak zaciskają się mocniej. Czuję jak moje ręce wędrują w stronę szorstkiego materiału koszuli Steve'a i zaczynają ją rozpinać. Muszę z tym walczyć! Mimo wszystko to coś jest ode mnie silniejsze. Ulegam, ale to daje mi możliwość na skupieniu się na tym co się działo chwilę przed pocałunkiem...

Byłam w kuchni i robiłam sobie kawę. Gdy nalewałam sobie ciepłego napoju do kubka, zobaczyłam kątem oka wchodzącego Steve'a. Wyglądał jak zwykle, ale było w nim coś innego. Jego krok był zbyt pewny jak na niego, ale zignorowałam to, może ma po prostu dobry humor.

- Cześć Steve, chcesz coś do picia?- Zapytałam, nie odwracając się w jego stronę, ku mojemu zdziwieniu odpowiedziała mi cisza, którą Kapitan przerwał dopiero po chwili.

- Nie, dzięki.- Powiedział, powoli, a po sekundzie usłyszałam jego ciche kroki. Był blisko mnie, bardzo blisko, przez co czułam jego chłodny oddech na karku.- Mam ochotę na coś innego.- Zanim zdążyłam się zareagować, obrócił mnie w swoim kierunku i pocałował agresywnie w usta. Próbowałam się od niego odsunąć, ale zamknął mnie w bardzo silnym uścisku. Próbowałam złapać coś co leżało na blacie kuchennym, ale jedna jego dłoń złapała moją, unieruchamiając mnie. 

Po chwili mnie puścił, ale nie na długo. Zobaczyłam jak zabiera swoją tarczę, która przez ten czas spoczywała na jego plecach i w jego dłoni zmienia się w berło. I to nie byle jakie berło, tylko Berło Lokiego! Ostanie co pamiętam to to jak jego broń dotyka mojej klatki piersiowej, przeszywa mnie niesamowity chłód i mój umysł zostaje zamknięty gdzieś w głębi podświadomości. Pod koniec ostatkiem wolnej woli mówię cicho imię boga kłamstw, a on uśmiecha się szyderczo. 

Później patrzyłam na to co się dzieje, ale to nie byłam ja! Byłam w moim ciele, ale bez żadnej kontroli nad tym co robię.

|Loki|

Midgardzkie śmiertelniczki są faktycznie fantastyczne. Ach...Mój kochany braciszek. Młot jakich mało, w końcu (znowu) mnie uwolnił z więzienia w Asgardzie. 

Blondynek zdecydowanie jest bardzo podatny na mój urok. O dziwo dziś nie musiałem wyprowadzić go z Asgardu za pomocą tajnego przejścia. Thor przychodził do mnie co tydzień, by udzielać mi "lekcji dobroci". Biedaczek wciąż naiwnie wierzy, że jestem w jakimś stopniu dobry. 

Lekcje blondynka polegały głównie na "Bracie jesteś dobry", "Panowanie nad światem i zabijanie ludzi jest złe", albo jeszcze "Co to jest dobro i jak odróżnić je od zła" i inne bzdury, ale dziś Thor dał mi szansę na ucieczkę. 

- Bracie, dziś porozmawiamy o najwspanialszym uczuciu we wszystkich dziewięciu światach.

- Błagam nie mów tego...

- O miłości.

- Nie, Thorze. Wszystko inne byle nie to.- Patrzyłem na niego, wzrokiem numer 5, czyli błagalnymi oczami... Ale niestety ten Młot mnie nie słuchał.

- Pamiętam jak parę lat temu powiedziałeś mi, że miłość jest bezsensu i że jest zbędna.

- Bo jest.- Odpowiedziałem sucho.- Mogę nawet dodać, patrząc na twoją boskość, że miłość ogłupia i osłabia. Przysłania wyższe cele i aspiracje. Zatrzymuje postęp, bo otumania i mami ludzi, bogów... wszystkich! Ten kto nie zaznał miłości jest zdolny do wszystkiego. Może osiągać to co dla miłosnych marionetek jest niemożliwe.

- Bracie. Oboje wiemy, że to nie prawda. Przemawia przez Ciebie gniew i pustka. Kochałeś wszak matkę. Naszą matkę. Gdy jej nie ma wmawiasz sobie jakieś brednie o tym, że nie jesteś zdolny do miłości, bo nie jesteś w stanie znieść straty jaką odczułeś... Miłość jest wspaniała i dlatego masz zadanie.

- Niby jakie? Zakochać się we własnym obliczu? Może nie zobaczyłeś, ale jestem w tej celi sam!- Mówiąc to wstałem i podszedłem do bariery ochronnej mojego więzienia. Popatrzyłem prosto w oczy Thora i próbowałem odczytać jego następne czyny, gdy zobaczyłem iskierkę wesołości już wiedziałem, że będę wolny.

- Zdaję sobie z tego sprawę, bracie. Siedzisz w tej celi sam przez prawie cały czas. Zdaję sobie z tego sprawę, że czujesz się samotny. Widzę też jak bardzo się zmieniłeś, na lepsze. Czynisz wielkie postępy i dlatego uznałem, że mogę dać Ci 24 godziny wolności, o ile chociaż spróbujesz się zakochać... i nie uciekniesz.- Czy ten Młot mówi poważnie! Nie da się zakochać w jeden dzień, tak jak nie da się zabić połowy wszechświata w parę sekund.

- Dobrze, ale ja też chcę dać mały waruneczek.- Z uśmiechem na ustach obserwowałem jak oczy Thora napełniają się strachem.- Pozwolisz wypróbować mi nowe zaklęcie, które znalazłem w jednej z ksiąg od matki.

- Czy to jest konieczne?- Zapytał jak pięcioletni Odynsonek, który pytał czy musi zjeść te obrzydliwe zielone brokuły.

- Tak. Zapewniam Cię bracie, że jest to zupełnie bezbolesne i szybkie.

- Dobrze, ale...- Thor nie zdążył dokończyć, bo mu przerwałem.

- Świetnie! Umowa stoi.- Thor wypuścił mnie z tej okropnej klatki dzięki czemu staliśmy przed sobą. Uśmiechnąłem się i stworzyłem mały portal do którego sięgnąłem ręką. Po chwili wyjąłem z niego startą księgę i wspaniały naszyjnik.

- Lokiiii, co to jest?- Zapytał Thor patrząc na amulet ozdobiony różnymi rodzajami zwierząt.

- Nic takiego bracie. Zwykły rekwizyt.- Mówiąc to założyłem naszyjnik, a wszystkie wzory zaczęły świecić na złoto- A teraz bądź taki uprzejmy i się nie ruszaj.- Otworzyłem księgę na stronie z zaklęciem. Podrzuciłem książkę i za sprawą magi sprawiłem, że lewitowała na zielonej chmurce obok mojej twarzy, tak że mogłem czarować. Zacząłem wymawiać słowa zaklęcia i dłońmi tworzyłem w powietrzu zielone wzory. Kończąc rzucanie czaru popchnąłem symbol w stronę Thora. Gdy zamknąłem księgę i zdjąłem naszyjnik, wyczarowałem ponownie portal i odłożyłem artefakty na miejsce. Później odwróciłem się w stronę mojego brata, nie zdziwiłem się gdy przed sobą zobaczyłem małego, spokojnego, wolnego żółwia, który człapał w moją stronę. Jego czarne oczka, przypominały mi perły w tym samym kolorze. Uśmiechnąłem się i podszedłem do niego. Klęknąłem i wziąłem go do ręki.

- Wybacz braciszku, ale tym razem musiałem Cię zamienić w coś innego niż żabę... Byłeś wtedy za szybki.- Mówiąc to odłożyłem go z powrotem na ziemię, ale tak, że skorupą dotykał ziemi, a jego nóżki znajdowały się na górze.

Bez kolejnych zbędnych słów, otworzyłem portal na Midgard. Przed wykonaniem zadania Młota i wcieleniem mojego planu w życie musiałem najpierw odebrać swoją własność od TARCZY. Moje wspaniałe berło. Następnie musiałem znaleźć sobie nieszczęsną kobietę, która padnie ofiarą kamienia umysłu. Najlepiej kogoś na kim mógłbym się zemścić. Jaka osoba cierpiałaby najbardziej? Może kogoś... kto uważa, że "Miłość jest dla dzieci". 

Uśmiechnąłem się sam do siebie. Nie ma to jak uderzyć pośrednio w Thora. Mógłbym znaleźć jego ukochaną śmiertelniczkę, Jane Foster, ale nie wiedziałem gdzie jest. A Czarna Wdowa? Była idealnym celem. Poza tym ten jej przyjaciel, agent Barton, zdradził mi wszystko co o niej wie i co do niej czuje. Uderzę we wszystkich Avengersów, niszcząc ich od środka. Zazdrość jest w tym najlepsza, tak samo jak niezgoda.

Tylko kim miałbym być? Stark, bestia i głupek odpadają. Są zbyt... Oddaleni emocjonalnie. Zostali mi łucznik i żołnierzyk. Pierwszego Wdowa zna zbyt dobrze, a poza tym znając jego uczucia tylko bym im ułatwił zadanie... A zatem człowiek flaga. 

Musiałem tylko ustalić lokalizację Kapitana, co nie było trudne. Teleportowałem się do jego samolotu, zająłem miejsce w zacienionej części kokpitu i czekałem. Gdy się, w końcu, pojawił odwróciłem jego uwagę ode mnie tworząc mojego klona, który przypominał patriotę, później było już z górki. Gdy moja iluzja znikła uderzyłem z całej siły swoją ofiarę w tył głowy i patrzyłem jak opada bezwładnie na ziemię. Następnie teleportowałem nas pod najbliższą bazę Hydry i zapukałem. Zanim drzwi się otworzyły zniknąłem we mgle. 

Znalazłem się w windzie w tej żałosnej wieży "Mścicieli". 

- Komputer gdzie jest agentka Romanoff?

- Na 54 piętrze Kapitanie.- Wcisnąłem przycisk z danym piętrem i czekałem. Gdy drzwi się otworzyły zobaczyłem ogromny salon z kuchnią, w której stała ona. Cicho podszedłem do niej, wymieniłem z nią kilka słów i pocałowałem ją w usta, ale zaczęła się wyrywać. Czyli nie darzy silnym uczuciem żołnierzyka. To dobrze, jeszcze bardziej ją zranię. Szybko przystawiłem berło do jej klatki piersiowej i patrzyłem jak jej zielone oczy zmieniają barwę na niebieską. Zauważyłem jak jej czerwone usta układają się w jedno słowo "Loki", uśmiechnąłem się nadal będąc pod postacią Kapitana. Gdy to zrobiłem zobaczyłem, że się już uspokoiła i stanęła spokojnie przede mną.

- Masz mnie kochać.- Powiedziałem rozkaz. Ona bez żadnego słowa pocałowała mnie. Oddałem pocałunek. Poczułem jak jej ręce oplatają moją, a raczej Kapitana, szyję. Powoli zaczęliśmy iść w stronę kanapy w salonie. Ostrożnie położyłem się na materacu i patrzyłem co robi kobieta. Zaczęła rozpisać moją koszulkę, więc zacząłem robić to samo.

Kątem oka zobaczyłem patrzącego na nas łucznika. Uśmiechnąłem się i przyciągnąłem kobietę bliżej tak że nasze klatki piersiowe się dotykały. 

Wiedziałem, że już na jednym się zemściłem. Szybko teleportowałem nas do pokoju rudowłosej, by dokończyć dzieła.

|Steve|

Usłyszałem, że ktoś otwiera drzwi, które znajdowały się za mną. Niestety nie mogłem zobaczyć kto wszedł do pomieszczenia, ponieważ liny i kajdany uniemożliwiały mi całkowicie jakikolwiek ruch.

- Guten Morgen, Captain.- Powiedział mężczyzna, którego głos rozpoznałbym wszędzie.

- Shmidt... Myślałem, że umarłeś w 1945.

- Wesentlich, istotnie. Jestem pewny, że poznałeś Zolę. Został poproszony...

- Masz na myśli zmuszony.

- Nie, poproszony o to by stworzył mi nowe, zapasowe ciało. Zupełnie na wszelki wypadek. I oto jestem. Red Skull wersja 2.0.

- Czego chcesz?

- Czego chcę? Czy to nie jest oczywiste. Wraz ze swoją nędzną ekipą zniszczyłeś moje oddziały na całym świecie, ale na szczęście ktoś Cię złapał i zapukał do mojej bazy. Szczęśliwe zrządzenie losu, nieprawdaż?

- Przejdź do sedna Shmidt. 

- Chcę byś cierpiał tak jak oni. Będę patrzył i napawał się każdym momentem twoich tortur. Nikt Ci nie przyjdzie z pomocą. Ale póki co, jestem ciekaw ile czasu złoty chłopiec Ameryki jest w stanie wytrzymać bez jedzenia i picia- Kończąc swoją przemowę o moim powolnym umieraniu, wyszedł.

Miałem teraz czas by wykombinować plan ucieczki. Jeżeli uda mi się sięgnąć do rękawa kombinezonu po nóż, dam radę uwolnić swoje ręce i może nogi. Na szyi mam zapięte coś w rodzaju żelaznej obroży, a pas oplatał mi zimny łańcuch.

Wiem, że nie wyjdę z tego pomieszczenia jeśli ktoś nie otworzy mi drzwi... muszę więc czekać.

Sekundy zmieniły się w minuty, a one w godziny. Nie wiedziałem ile tam byłem, ale w końcu usłyszałem metaliczny odgłos otwieranych i po chwili zamykanych drzwi.

Ten ktoś niczego nie powiedział. Stanął przede mną z elektryczną laską, po chwili obok niego stanął inny agent z kastetami na dłoniach.

Zaczęli tortury. Kasteciarz uderzał mnie precyzyjnie w miejsca zakończeń nerwów, główne celował w okolice klatki piersiowej, ale czasami oberwałem też w mięśnie ud. W międzyczasie drugi agent raził mnie ładunkami elektrycznymi. Nigdy nie zostałem rażony w to samo miejsce, zawsze piorun przeszywał mnie w innej części ciała. Gdy po jakiejś pół godziny przestali, zaczęli kierować się w stronę drzwi. Teraz musiałem działać szybko. Ze wszystkich sił wyciągnąłem mały nóż z rękawa i zacząłem postępować zgodnie z planem. Przeciąłem liny blokujące im dłonie, następnie to samo zrobiłem z nogami. Później było trochę trudniej, ale po paru sekundach udało mi się rozerwać obrożę, która chwilę temu blokowała mi szyję. Zerwałem się z krzesła i zaatakowałem wrogich agentów. W parę sekund ich uziemiłem i zacząłem jak najszybciej uwalniać się z metalowej uwięzi. Gdy byłem już wolny mocno popchnąłem drzwi i dzięki temu powaliłem strażnika, który stał po drugiej stronie. 

Zacząłem biec przed siebie, nie wiedziałem gdzie biegnę, ale miałem nadzieję, że nie wpadnę na cały oddział wrogich agentów. Przed wydostaniem się z tej bazy muszę jeszcze tylko znaleźć i złapać Shmidta. 

Nagle korytarz którym biegłem rozbłysnął czerwonym światłem, a ze starych megafonów umieszczonych na ścianach usłyszałem komunikat oznajmiający wszystkim agentom, że uciekłem.

Red Skull prawdopodobnie robi teraz to samo co w trakcie II wojny światowej, czyli ucieka. 

Szybko znalazłem schody i zacząłem wbiegać na samą górę, a gdy wyważyłem drzwi prowadzące na dach, zobaczyłem startujący odrzutowiec.

- Shmidt!- Krzyknąłem, myśląc że zwrócę jego uwagę... i tak właśnie było, ale zamiast mnie zaatakować jakąś jego wymyślną bronią, on zasalutował i uruchomił samolot, który w przeciągu dosłownie paru sekund znalazł się już wysoko ponad chmurami.

Sam też musiałem jakoś wydostać się z tej piekielnej bazy. Pierwszą opcją było zbiegnięcie schodami na parter i wydostanie się przez drzwi, ale gdy tylko wbiegłem na klatkę schodową, usłyszałem i zobaczyłem nadciągających agentów Hydry. Rozglądnąłem się więc uważnie po dachu i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zobaczyłem, pod jedną ze ścian, plecak ze spadochronem. Szybko go ubrałem i jak usłyszałem, że agenci Hydry otwierają drzwi na dach, skoczyłem. Nie było opcji by spadochron zdołał mnie w jakikolwiek sposób zaasekurować, bo była za mała wysokość... ale lepsze to niż nic. 

Ciągnąc za wajchę odblokowującą część plecaka zawierającą płótno, uznałem że najbezpieczniej będzie jeśli trafię w jakieś drzewo, z którego dam radę zejść. Znalezienie takowego nie trwało długo biorąc pod uwagę fakt, że byłem w lesie.

Kiedy poczułem szarpnięcie zrozumiałem, że spadochron zaczął nabierać powietrza i bardzo powoli zwalniał, nie miałem czasu na myślenie, gdy tylko znalazłem się przy jakimś drzewie odbezpieczyłem trzymające mnie więzi i zeskoczyłem na nie, łamiąc przy okazji parę gałęzi, ale w końcu złapałem się grubszego odgałęzienia i zatrzymałem się gwałtownie. 

Zacząłem powoli schodzić, a gdy byłem już na ziemi włączyłem system lokalizacyjny quinjetu i poszedłem w stronę migającej kropki. Po około półgodzinie dotarłem do odrzutowca. Szybko włączyłem autopilota i wystartowałem. Pierwsze co zrobiłem jak byłem już w powietrzu to położyłem się na krzesłach po jednej stronie ściany i tuż przed zaśnięciem wymruczałem:

- Starzeję się.

***

- Kapitanie Rogers za dwie minuty dotrzemy do wieży.- Z bezsennego snu wyrwał mnie kobiecy głos sztucznej inteligencji.

- Dzięki, Friday.- Wymamrotałem wstając i przecierając oczy. Podchodząc do okna zdałem sobie sprawę, że zbliża się już późne popołudnie. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a niebo zaczęło lekko zabarwiać się na żółty kolor.

Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak bardzo mam potargany kombinezon. Głównym źródłem dziur i otarć był prawdopodobnie skok na drzewo i schodzenie z niego, a tylko kilka było spowodowane spotkaniem z agentami Hydry. 

Chciałem nie myśleć o tym, co będę musiał zrobić jak tylko wrócę do swojej kwatery. Zacząłem więc patrzeć na zbliżającą się wieżę.

Gdy tylko Quinjet dotknął podłoża, drzwi się automatycznie otworzyły, a ja przez nie wyszedłem. Pierwsze co poczułem to był chłód, ale na szczęście nie trwał długo, ponieważ szybko wszedłem do windy, w której panowało miłe ciepło.

Nacisnąłem przycisk z numerem piętra, na którym znajdował się salon i kuchnia. 

Lecz winda zatrzymała się na jednym z poziomów z kwaterami sypialnymi, a gdy drzwi się otworzyły, wszedł przez nie Clint. Nie był uśmiechnięty jak zawsze, wręcz wyglądał na przygnębionego, smutnego i lekko zdenerwowanego. Zobaczyłem, że w jednej dłoni ściska z całej siły łuk, a jego kołczan zwisał swobodnie przy jego udzie.

- Co się stało?- Zapytałem, a on delikatnie drgnął, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z mojej obecności. Pierwsze co zrobił to obdarzył mnie wściekłym spojrzeniem? Popatrzył na mnie od stóp do głowy i powiedział:

- Widzę, że świetnie się bawiliście.- W jego tonie było coś kpiącego i lodowatego.

- Nie rozumiem.- Odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

- Oj nie udawaj! Widziałem was!- Krzyknął, zatrzymując windę między piętrami. Zobaczyłem jak zaciska dłonie i wszystkie jego mięśnie zaczęły się napinać.

- Naprawdę Clint, nie wiem o czym mówisz, przez...- niestety zanim zdążyłem dokończyć zdanie, łucznik mi przerwał.

- Friday pokaż nagranie z salonu dzisiaj o godzinie 9.

- Oczywiście, panie Barton.

- Zaraz sobie przypomnisz.- Powiedział przez zaciśnięte zęby.

Sekundę później pojawiło się holograficzne wideo pokazujące mnie i Nataszę na kanapie!

- Clint, to nie ja! Przysięgam. Wiem ile Natasza dla Ciebie znaczy. Poza tym ona jest tylko moją przyjaciółką. Nikim więcej.

- Tak? To kto to niby jest? Święty Mikołaj?

- Nie wiem, ale na pewno nie ja. Właśnie wróciłem z misji.- Wytłumaczyłem, a Clint powoli zaczął się rozluźniać.- Może sprawdźmy nagrania z windy? Ten ktoś musiał tam jakoś dotrzeć.

- Dobry pomysł. Friday.

- Już się robi.

Chwilę później oglądaliśmy nagranie, na którym było widać jak mój klon pojawia się w windzie otoczony zieloną mgłą.

- Loki.- Powiedzieliśmy razem, a w naszych oczach widać było przerażenie i niedowierzanie.

- Friday, gdzie jest Natasza?- Zapytał zdecydowanie przestraszony Clint.

- W swojej kwaterze.

- Czy ktoś jest z nią?

-  Czujniki cieplne wykazują dwa źródła ciepła. Jedno jest bardzo słabe...

Po raz kolejny w ciągu tych paru sekund wymieniliśmy z Clintem zaniepokojone spojrzenia.

- Friday zawieź nas na jej piętro.- Powiedział Clint i mogłem powiedzieć, że był roztrzęsiony.

|Clint|

Czemu od razu nie zrozumiałem co się dzieje? Powinienem wiedzieć, że Steve nigdy by nie pocałował Nat, ale kiedy ich zobaczyłem... całe logiczne myślenie odeszło w nieznane. Ogarnęły mnie gniew i smutek, a teraz? Przez moją nie uwagę Nat jest sam na sam z tym jeleniem przez prawie pół dnia! Kto wie co się z nią dzieje... Nawet nie chcę o tym myśleć.

- Clint! Clint musisz się otrząsnąć. Wszystko będzie dobrze...

- Nie wiesz tego! Loki ma władzę nad Nataszą... i są sami w jej pokoju!

- Powstrzymamy jego plan, jakikolwiek jest.

- Tak myślisz?

- Na pewno, ale musimy się pospieszyć.

Wraz ze Stevem dojechaliśmy na piętro Nat i szybko pobiegliśmy do jej pokoju. Ja z przygotowanym łukiem, a Kap ze swoją tarczą.

Bez pukania Steve wyważył drzwi i zasłonił się na wszelki wypadek swoją bronią z vibrannium, a ja wycelowałem strzałę. To co zobaczyliśmy przerosło wszelkie nasze najgorsze oczekiwania. Natasza leżała, nieprzytomna, na łóżku, a jej ciało było pokryte krwią... Prawdopodobnie jej własną. Zobaczyłem nacięcia i rany kute na jej rękach, nogach, brzuchu, szyi, wszędzie.

Jelenia nigdzie nie było, szepnąłem Steve'owi do ucha by go poszukał, a ja podbiegłem do mojej najlepszej przyjaciółki.

- O matko, Nat!- Zawołałem, chwytając delikatnie jej policzek.- Nat, proszę ocknij się. Błagam, Nat nie zostawiaj mnie samego.- Mówiłem sprawdzając czy oddycha. Przystawiłem policzek do jej ust, zasłaniając ostrożnie dłonią jej nos i odchylając jej głowę lekko do tyłu. Ulżyło mi jak poczułem słaby powiew na moim policzku. Żyła i to się liczyło.

- Clint!- Od Nat oderwał mnie krzyk Steve'a. Odwróciłem się w jego stronę i zobaczyłem, że przymierza się do rzutu tarczą. Automatycznie schyliłem się i usłyszałem jak jego broń w coś lub kogoś uderzyła. Popatrzyłem przed siebie i zobaczyłem Lokiego leżącego na ziemi i uśmiechającego się od ucha do ucha.

- Co się szczerzysz!- Krzyknąłem wstając i podchodząc do niego. Przycisnąłem swoim butem jego dłoń by niczego nie próbował zrobić, a on lekko syknął z bólu, ale wyraz zadowolenia nie schodził z jego twarzy.

- Czyż to nie piękne? Wasza dwójka przeciwko nam...

- Nam?- Zapytał Steve, a tuż po sekundzie usłyszałem jego krzyk zaskoczenia, odwróciłem się i zobaczyłem Nataszę przyciskającą do szyi Kapitana sztylet. To mnie przeraziło, ale bardziej wystraszyły mnie jej oczy. Nie były tego pięknego szafirowego koloru, tylko chłodno niebieskie.

Moment mojego rozproszenia wykorzystał Loki, podcinając mi nogi i stając jednym butem na mojej klatce piersiowej. Zobaczyłem jak jeleń zbliża swoją twarz do mojej, zatrzymał się na takiej odległości, że czułem jego lodowy oddech na szyi.

- Nawet nie wiesz jaką frajdę mi sprawiła ta rudowłosa bestia. Muszę przyznać, że była cudowna. Widziałem i obserwowałem każdy jej ruch. Patrząc w jej oczy mogłem dostrzec jak próbuje walczyć, ale wiesz co? Nie dała rady, uległa i była mi posłuszna. I tak zostanie na zawsze. Chcę już na wieki czuć jej usta na moim ciele, jej dotyk i każdy czyn.

Nie mogłem tego znieść. Czułem jak zaczyna we mnie wrzeć wściekłość. 

- Zamknij się!- Krzyknąłem na Lokiego, ale on tylko prychnął kpiąco.

- Czemu? Czyżbyś coś czuł to tej nędznej kobiety? Powiem Ci więcej, wiedziałem o tym. Sam mi o tym powiedziałeś, kiedy byłeś na jej miejscu. Wiesz jak to jest. A domyślasz się co jest w tym wszystkim najciekawsze? Za każdym razem kiedy leżała na tym łóżku podległa mojej woli, mimo moich zaklęć mówiła twoje imię. Próbowała stawiać opór, mimo że wiedziała, że nie da rady ze mną wygrać. Patrzyłem jej w oczy i za każdym razem gdy ją raniłem pochłaniałem jej ból. Sprawiał mi radość, a widząc ją teraz, bezbronną bez żadnej władzy nad swoim losem, to właśnie dodawało uroku każdemu jej jękowi.

Nie wytrzymałem, krzyczałem i próbowałem zrzucić Lokiego z mojej klatki. Cały czas mówił o tym co jej robił i co zrobi jak się stąd wydostaną.

Kątem oka zobaczyłem jak Steve próbuje wyrwać Nat z parszywej magii Lokiego. Starał się uderzyć ją w głowę nie za mocno, by nie doznała większych obrażeń, ale też nie za słabo, bo to nie dało by żadnego efektu.

Udało mi się sięgnąć do kołczanu ulokowanego na moim udzie i wyciągnąłem strzałę błyskową. Następnie nacisnąłem grot i odliczyłem cztery sekundy po czym zamknąłem oczy, a rękę ze strzałą ustawiłem między moją głową, a Lokiego. Po chwili poczułem jak jego ciężar zelżał na mojej klatce. Wykorzystałem te parę sekund jego rozproszenia by zrzucić go ze mnie, gdy już stałem zobaczyłem obok mnie Steve'a. Szybko zacząłem szukać wzrokiem Nat. 

- Idziesz z nami Loki.- Powiedział Steve, kiedy mi udało się znaleźć moją przyjaciółkę. Leżała odwrócona do nas plecami, na podłodze koło jej łóżka.

- Nie sądzę.- Odparł, po czym jednym ruchem dłoni pod jego nogami pojawił się swego rodzaju portal. Gdy tylko mrugnąłem jego już nie było... Nienawidzę magii.

Szybko się otrząsnąłem i podbiegłem do Nat. Ostrożnie i delikatnie wziąłem ją na ręce i powoli położyłem ją na łóżku.

Słyszałem za sobą ciężkie kroki Steve'a. Nic nie mówił, ale czułem jego wzrok na mnie i Nataszy.

- Mógłbyś nas zostawić samych? Jeśli Nat by się obudziła, była by zła na siebie, że ktoś prócz mnie widział ją w takim stanie.- Nie chciałem obrazić w żaden sposób Steve'a. Taka była prawda. Natasza nie lubiła gdy ktoś widział ją, kiedy ukazywała słabości, albo kiedy była ranna. Zawsze to ukrywała pod grubą warstwą obojętności.

Usłyszałem jak Kapitan przytakuje, a jego kroki zaczęły się oddalać.

Gdy upewniłem się, że nie ma go w pokoju, ponownie wziąłem Nat na ręce i zaniosłem ją do łazienki. Włączyłem ciepły prysznic i wszedłem z nią pod wodę. Powoli zacząłem spłukiwać całą krew z jej ciała i włosów.

Kiedy była czysta wytarłem ją i zabrałem do sypialni. Położyłem ją na czystej stronie łóżka i szybko wyjąłem apteczkę spod tego mebla. Powoli i ostrożnie zacząłem dezynfekować i bandażować jej rany. Gdy już to zrobiłem, wyjąłem z jej szafy luźne ubrania i ubrałem ją. Następnie posadziłem ją na fotelu, a sam zacząłem zmieniać prześcieradło i kołdrę. Gdy łóżko było już czyste i pościelone położyłem Nat na świeżo usłanym łóżku. Kiedy już to zrobiłem, podsunąłem fotel i usiadłem na nim trzymając dłoń rudowłosej.

- Dasz radę, Nat.

Przez całe późne popołudnie byłem przy niej. Nie wiem kiedy oczy same mi się zamknęły.

***

- Zostaw mnie!- Gdy usłyszałem krzyki, natychmiast się obudziłem i zobaczyłem drżącą Nat. Wyglądała jakby próbowała się komuś wyrwać.

- Nat, to ja, Clint. Wszystko będzie dobrze. Lokiego już nie ma. Jesteś bezpieczna. Jestem z tobą.- Z każdym krótkim zdaniem moja rudowłosa przyjaciółka uspakajała się. Pod koniec otworzyła oczy, jej piękne szmaragdowo zielone oczy. Gdy tylko mnie dostrzegła rzuciła mi się na szyję i mocno ścisnęła, a ja odwzajemniłem uścisk. Jedną ręką powoli głaskałem ją po włosach, a drugą gładziłem jej plecy. Przez cały czas ją uspakajałem, a Nat mocniej wtulała się w moją szyję. Czułem jak jej klatka piersiowa unosi się i opada bardzo nie równo... ona płakała.

Co Loki musiał jej robić, że doprowadził Czarną Wdowę do płaczu. To na pewno było coś zdecydowanie gorszego, niż to co mi mówił.

|Natasha|

Przytulałam się do Clinta coraz mocniej. Jego dotyk, jego obecność... on sam sprawiał, że się uspokajałam. Ale nie ważne jak bardzo się w niego wtulałam, wszystkie obrazy związane z ostatnimi godzinami powracały do mnie. Loki wydający mi rozkazy, zdejmujący ze mnie ubrania, kładący się na mnie... czułam każdy jego dotyk, każdy ból jaki mi zadawał, gniew do siebie, że nie mogłam się uwolnić i co za tym idzie- bezradność. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że zaczęłam płakać, do momentu kiedy dłoń Clinta oderwała się od moich włosów i przeniosła na moje policzki zmywając z nich łzy. Po chwili podniósł delikatnie mój podbródek sprawiając, że nasze oczy się spotkały. W jego niebiesko-brązowych tęczówkach zobaczyłam troskę, współczucie i coś czego nie umiałam określić. 

- Co jeśli on wróci?- Zapytałam najciszej jak umiałam... bałam się, że Loki to usłyszy.

- Obronię Cię. Już nigdy nie zostawię Cię samej. Obiecuję.

- Nie składaj obietnic, których nie wiesz czy dotrzymasz.

- Wiem, że dotrzymam.

- Czemu tak uważasz?- Zapytałam patrząc mu cały czas w oczy. Szukałam w nich jakiejś iskry niepewności, ale jedyne co zobaczyłam to smutek zmieszany z pewnością siebie.

- Bo nie składam pochopnych obietnic osobie którą kocham najbardziej na świecie. Ta kobieta jest najwspanialszym co spotkało mnie w życiu, jest silna, odważna, potrafi przyznać się do błędu i jest zabójcza. Wiem, że jeśli złamałbym obietnicę, czego nie zrobię, zabiłaby mnie... I za to właśnie ją kocham.- Nie wierzyłam w to co słyszałam. Zawsze z Clintem się droczyliśmy, raz na jakiś czas flirtowaliśmy ze sobą, ale tylko po to by lekko rozdrażnić tą drugą osobę. A teraz Clint mówi mi, że jest we mnie zakochany. Po wszystkim co zrobiłam, on zawsze był obok mnie. Nawet teraz.

- Skoro miałabym zabić mojego chłopaka, to chyba nie jestem zbyt dobrym materiałem na dziewczynę.- Powiedziałam lekko się uśmiechając.

- Nat, jesteś niesamowita i powiem Ci to jeszcze raz. Kocham Cię. Od momentu kiedy Cię zobaczyłem tam na ulicy, piętnaście lat temu, w Atenach... Było ciemno, ale widziałem każdy twój ruch. Już wtedy zauroczyłaś mnie swoją zwinnością i odwagą. Sama pokonałaś sześciu wielkich facetów, mając tylko ze sobą torebkę i nóż. Kiedy zobaczyłem jak ich szefowi poderżnęłaś gardło... wiedziałem że jesteś tą jedyną.

- Masz strasznie dziwny ulubiony typ dziewczyny.

- Nie mam żadnego typu, bo nie ma drugiej takiej samej jak ty.

- Mam podobny problem. Trudno trafić na mądrego i zabawnego mężczyznę, który strzela mistrzowsko z łuku i nigdy nie pudłuje... Wychodzi na to, że jesteś bezkonkurencyjny.

- Czy to znaczy, że... ty też mnie...

- Tak, Clint. Ja Ciebie też.- Powiedziałam uśmiechając się na widok jego rosnącego uśmiechu. 

Następne co pamiętam to jego ciepłe usta na moich. 

|3os.|

Kiedy do wieży zaczęli z powrotem wracać inni bohaterowie, Natasza i Clint nadal znajdowali się w pokoju rudowłosej. Tak na prawdę nikt na to nie zwrócił uwagi, ponieważ wszyscy byli zajęci szukaniem Lokiego i Red Skulla. Steve skontaktował się z Furym, zdał raport z misji i mimochodem zapytał czy z jednego z ośrodków Tarczy nie zginęło Berło. Szef tajnej organizacji zaprzeczył i powiedział, że ma dużo na głowie po czym się rozłączył.

W tym samym czasie w Asgardzie Loki, niestety musiał, odczarować Thora, który nadal próbował przewrócić się, by stanąć na nóżkach.

- Loki, gdzieś ty się podziewał?

- Wypełniałem zadanie domowe, bracie i cieszyłem się urokami midgardek.

- Czyż one nie są cudowne.

- Zaiste, a teraz jeśli pozwolisz, chciałbym wrócić do mojej wiecznej celi i mieć w końcu spokój.

- Oczywiście bracie! Odwiedzę Cię za jakiś czas.- Powiedział Thor, po czym zniknął we wrotach więziennych. Nic mu nie przeszkadzało, że Loki zamienił go w żółwia na prawie cały dzień. Cieszył się, że jego brat zakochał się, niestety bóg piorunów zdał sobie sprawę, że zapomniał zapytać o wybrankę czarnowłosego mężczyzny, ale uznał, że uczyni to na następnej lekcji dobroci.

Koniec.

______

Hej (po raz drugi)! 

W sumie nie wiem co tu napisać. Jeśli się wam podobało to się cieszę. Jeśli nie to postaram się, w następnych opowiadaniach, bardziej postarać.

Btw, Endgame tuż tuż...

To co? Miłego seansu (jeśli idziecie do kina) i do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top