Ronin

- Clint, obiad!- Zawołała z jadalni moja kochana żona.

- Już idę.- Wchodząc do pomieszczenia zastałem tam całą moją rodzinę. Laura nalewała do misek zupę, Lila nosiła sztućce, Cooper nosił talerze, a mały Nathaniel siedział grzecznie na swoim miejscu i obserwował co robią inni.

Podszedłem cicho do żony i uścisnąłem ją, całując w szyję.

- Clint! Uważaj- powiedziała zaskoczona trzymając w swojej delikatnej dłoni półmisek z zupą. Uścisnąłem ją jeszcze raz, ale trochę mocniej, a później wziąłem od niej porcelanowy talerz i odłożyłem go na stół.

- Dobra ekipa, można zajadać!- Zawołałem, a dzieciaki wydały okrzyk radości. Natomiast Laura przewróciła oczami na co szeroko się uśmiechnąłem.

Jak na dżentelmena przystało odsunąłem jej krzesło, aby mogła usiąść.

Gdy już wszyscy zasiedli na swoich miejscach, powiedzieliśmy "smacznego" i zaczęliśmy jeść.

- Tato?- Zapytał  po chwili Cooper, a ja kiwnąłem głową, by kontynuował.- Czy możemy włączyć telewizor?

- Dobrze, ale tylko na pięć minut.

Cooper uśmiechnął się i sięgnął po pilota. Urządzenie włączyło się, a naszym oczom ukazała się jakaś bajka. Przez następne cztery minuty słuchaliśmy co dzieje się w Stumilowym Lesie, ale minutę przed końcem czasu na telewizję, ekran się zmienił i zobaczyliśmy wielki czerwony napis na białym tle, który brzmiał: PILNE!

Po paru sekundach ukazał na się widok na Nowy Jork... cały w gruzach.

- Przerywamy program by nadać specjalny komunikat.- Odezwał się głos reporterki.- Godzinę temu nasze miasto zostało zaatakowane przez nieznany obiekt, świadkowie mówią, że widzieli dwóch kosmitów.- Na ekranie dało się zobaczyć słabej jakości nagranie na którym prócz przybyszy z kosmosu znajdowali się Spider-Man, jakiś facet w czerwonej pelerynie i jego grubszy przyjaciel, Bruce... Stop czy to możliwe? Wszyscy myśleli, że umarł lub uciekł gdzieś daleko. Trzeba przyznać że ucieszyłem się na jego widok, ale moja radość nie trwała długo, ponieważ zobaczyłem także czerwono-złotą zbroję Starka. Automatycznie odwróciłem głowę i patrzyłem teraz w pusty talerz.- Na szczęście na miejsce przybył Iron-Man z nową drużyną. Wypędzili obcych z Ziemi, ale ślad po nich zaginął. Jeśli ktoś z państwa zobaczy Tony'ego Starka proszony jest o natychmiastowy kontrakt.

Wyłączyłem telewizor i w pokoju ponownie zapanowała cisza. Którą przerwało dopiero chrząknięcie Laury.

- Clint, możemy porozmawiać? Na osobności?- Kiwnąłem głową i powoli wstałem od stołu.

- Dzieciaki, skończcie jeść i możecie iść się bawić.

Gdy wyszliśmy z domu, wiedziałem co mnie czeka. 

- Clint, musisz im pomóc. 

- Nie prawda. Lauro wycofałem się nie bez powodu. Chce wieść normalne życie z tobą i naszymi dziećmi, bez kosmitów, buntujących się robotów lub szalonych bogów. Teraz nic nam nie grozi, są nowi bohaterowie. Może i niektórzy są wyjęci spod prawa, ale są. Świat ma Visiona, Wandę, Panterę, Bucky'ego, Nat, Bruce'a, Steve'a, Tony'ego i wielu innych. Człowiek z łukiem nie jest im potrzebny. 

- Może tak, może nie. Ale Clint zrozum jesteś bohaterem i nic tego nie zmieni. Teraz może jesteśmy bezpieczni, ale nic nie trwa wiecznie. Wcześniej czy później coś się stanie. Nie uciekniesz od tego. Byłeś, jesteś i będziesz bohaterem. To ty trzymałeś cały zespół w kupie.

- Pewnie masz rację... Jak zawsze.- Westchnąłem.-Dobrze, jeśli w ciągu dzisiejszego dnia coś jeszcze bardziej niepokojącego pojawi się w telewizji ruszam z pomocą. Pasuje?

- Może być.- Powiedziała i przytuliła mnie. Razem wróciliśmy i zobaczyliśmy jak Lila i Cooper sprzątają ze stołu.

- Rany, co od nas chcecie, że to robicie.- Po odłożeniu naczyń do zlewu, oboje stanęli przed nami i patrzyli raz na mnie, a raz na Laurę.

- Tatusiu, a kiedy odwiedzi nas ciocia Natasza?- Zapytała moja mała Lila.

Tuż po usłyszeniu jej pytania popatrzyłem na Laurę, a ona na mnie. Prowadziliśmy paru sekundową cichą konwersację. Nie wiedziałem jak mam jej powiedzieć, że Nat jest poszukiwaną "przestępczynią"- jak to ją, Wandę, Steve'a i Sama nazywał rząd. Oraz że w najbliższym czasie spotkanie jest raczej nie możliwe. Ross może i już przestał kontrolować moją lokalizację, ale nadal w naszych telefonach są zamontowane podsłuchy, które namierzają i identyfikują osobę znajdującą się po drugiej stronie. Mój jakże ukochany polityk przeszukał cały nasz dom od deski do deski, zamontował mi ten głupi lokalizator, przez który nawet nie mogłem wyjść za drzwi naszego domu. Nie mogłem wchodzić do stodoły, ani iść za dom by karmić zwierzęta.

Ja i Scott podpisaliśmy ugody dzięki którym mogliśmy wrócić do rodzin, a Ci którzy nie złożyli podpisu na porozumieniu z Sokovii uciekli by nie zostać aresztowanymi.

Na szczęście od pięciu dni nie mam tej głupiej opaski na nodze, ale za to zostały mi jeszcze 2 lata i 360 dni do końca zawiasów. Nadal nie mogę zadzwonić do Nat, ani innych "współpracowników". Jeśli naruszyłbym tą zasadę trafiłbym podobno na 20 lat do więzienia.

Z rozmyślań wyrwał mnie delikatny dotyk Laury na mojej dłoni. Powoli odwróciłem głowę i spojrzałem na Lilię. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem.

- Ciocia bawi się teraz w berka i nie może obecnie do nas przyjechać.- Powiedziałem niepewnie.

- A mogę się z nią pobawić?

- Niestety skarbie... To wersja dla dorosłych. Polem zabawy jest cały świat, a wasza ciocia jest mistrzynią tej gry i nikt jeszcze jej nie złapał. Goniący zbierają coraz większą ekipę by wreszcie ją dorwać, ale im się nie udaje.

- A kiedy ta gra się skończy?

- Nie wiem skarbie, ale mam nadzieję, że jak najszybciej.

- A czemu nie może się schować u nas?

- Myszko myślę, że nie chce nas mieszać w jej grę. W pewnych momentach tej odmiany zabawy bywa strasznie niebezpiecznie.

Lila nic więcej nie powiedziała, po prostu kiwnęła głową. Widziałem że jest smutna, ale nie mogłem powiedzieć jej całej prawdy...

- Tato? Nauczysz mnie strzelać z łuku?- Zapytał Cooper zmieniając temat.

- Jasne.

- Też mogę?- Zapytała moja córeczka, a jej oczy zabłysnęły.

- Oczywiście. Może ty też się dołączysz?- Zapytałem Laury, która zaśmiała się cicho i wyjęła Nataniela z siedzonka.

- My możemy być obserwatorami.

Wszyscy uśmiechając się ruszyliśmy do stodoły, gdzie trzymałem tarczę, parę rodzai łuków i strzały. Wszystko wyniosłem na zewnątrz i ustawiłem. Następnie dałem mały łuk Lili, a większy Cooperowi. Sam nie mogłem wziąć swojego ukochanego łuku, ponieważ podpisując ugodę zobowiązałem się nie trzymać w dłoni mojego narzędzia pracy. Życie jest ciężkie, ale trzeba je przeżyć najlepiej jak się da. Popełniłem parę błędów, ale ich nie żałuję. Jak wezwie mnie ONZ to znowu wyjmę kurzący się obecnie łuk i pokażę im co to znaczy mieć Sokole Oko. Póki co patrzyłem jak moje dzieci próbują trafić w cel. Z roku na rok szło im coraz lepiej... Nie mogę doczekać się aż Nataniel chwyci swój pierwszy mały łuczek i zacznie strzelać tak dobrze jak jego rodzeństwo. 

- Mamo może jednak spróbujesz?- Zapytała Lila patrząc na Laurę oczkami zbitego pieska.

- Nie mogę, trzymam waszego brata.

- To żaden problem- powiedział Cooper i podszedł do niej wyciągając ręce po braciszka.

Laura nie chętnie, ale z uśmiechem oddała naszego najmłodszego syna w ręce najstarszego. Dałem mojej żonie jeden z łuków, który jest łatwy w obsłudze i przy okazji jedną strzałę. Laura próbowała nałożyć strzałę na cięciwę, ale jej nie szło. Lecz kiedy jej się udało spróbowała naciągnąć i strzelić, ale skończyło się na tym, że lekko syknęła z bólu, kiedy cięciwa przejechała po jej przedramieniu, a strzała nie przeleciała nawet metra. Podbiegłem do niej i delikatnie wymasowałem otarcie.

- Dawno nie ćwiczyłaś.- Powiedziałem szeptem wciąż dotykając jej ręki.

- Może pomożesz mamie?- Zapytała Lila.

- Lil wiesz że nie mogę.

- Ale nikt nie patrzy i nikt się nie dowie. Jeden strzał. Proszę...- Powiedziała i jak zawsze zrobiła wielkie oczy.

Westchnąłem i rozglądnąłem się ostrożnie czy nikogo nie ma. Nic nie rzuciło mi się w oczy więc zbliżyłem się jeszcze trochę do Laury, tak że moja klatka piersiowa stykała się z jej łopatkami. Delikatnie wyprostowałem jej dłoń, w której trzymała łuk, a drugą sięgnąłem po inną strzałę. Dałem ją mojej żonie do dłoni i wyszeptałem by nałożyła ją na cięciwę. Powoli zrobiła to o co poprosiłem. Zacząłem dawać jej następne zadania czasami poprawiając ułożenie jej ramion, nadgarstka, palców i tym podobnym.

- Clint, pomożesz mi czy będziesz mnie rozpraszał?- Zapytała wesołym tonem próbując ponownie naciągnąć cięciwę. Kiwnąłem lekko głową i chwyciłem jej dłoń, która była zaciśnięta w miejscu stykania się strzały z linką. Powoli pociągnąłem w naszą stronę, a gdy wszystko było jak powinno być, powiedziałem jej do ucha:

- A teraz się skup. Musisz wycelować, a gdy już będziesz pewna tylko puszczasz strzałę. 

Laura kiwnęła głową i zaczęła się poruszać powoli, ale pewnie.

W końcu wypuściła strzałę, która trafiła w sam róg tarczy.

- No... nawet nie źle. Może i byś nikogo nie zabiła, bo by go już tam dawno nie było, ale jesteś coraz bliżej perfekcji.

- Oj, zamknij się.- Powiedziała i odepchnęła mnie lekko od siebie. Wiem że nie była obrażona, ani nic z tych rzeczy. Koniec końców uśmiechała się jak mnie popychała. 

Po sekundzie przytuliłem ją, a po chwili dołączyły do nas dzieci.

- Clinton Francis Barton!- Zawołał ktoś zza moich pleców. To nigdy nie świadczy o czymś dobrym. Powoli uwolniłem się z uścisku i teraz wraz z żoną i dziećmi staliśmy naprzeciwko pięciu uzbrojonym ludziom.- Złamałeś podpunkt 5 ugody w sprawie amnezji Sokowiańskiej. Mamy obowiązek Cię aresztować i przewieść do więzienia, gdzie spędzisz...- Mężczyzna nie zdążył dokończyć zdania, ponieważ jeden z jego przyjaciół krzyknął:

- John!

Wszyscy popatrzyliśmy w tamtym kierunku, ale dałem radę tylko zobaczyć, że teraz nie ma już pięciu tylko czterech.

- Co się dzieje?- Zapytał inny, który zaczął upadać, ale zanim dotknął ziemi zamienił się w... pył? Czy to w ogóle możliwe?

- Clint?- W tym momencie zamarłem. Odwróciłem się w stronę Laury i dzieci, szybko do nich podbiegłem i uścisnąłem. Chciałem ich zatrzymać.

- Tatusiu?

- Papa?

- Kochamy C...- Laura nie zdążyła dokończyć sentencji. 

Zapanowała cisza.

Nikt nic nie mówił, bo nikt nie został.

Prócz mnie. 

Popatrzyłem na moją dłoń w oczekiwaniu, aż zacznie zamieniać się w pył, ale nic takiego się nie stało. Klęczałem pośrodku prochów mojej rodziny.

Muszę się wziąć w garść. 

- Pomszczę was. Obiecuję.- Powiedziałem szeptem dotykając dłońmi trawy, która teraz była pokryta prochem. 

Wstałem i zacząłem kierować się w stronę stodoły. Tylko jak popatrzyłem na mój łuk zrobiło mi się słabo. Nie mogę go użyć... To za bardzo boli.

Zacząłem iść w głąb pomieszczenia. Gdy dotarłem do starego, niedziałającego traktora. Zbliżyłem się do ściany i jak wyczułem delikatne wgłębienie zacząłem jeździć po nim dłonią, aż poczułem że szczelina robi się coraz większa. Jak mogłem już włożyć w nią rękę, zrobiłem to i wyczułem małą dźwignię. Pociągnąłem ją w moją stronę i parę sekund później platforma z traktorem zaczęła się unosić. Gdy znalazła się pół metra od ziemi zatrzymała się, a ja się schyliłem by móc wyciągnąć to co znajdowało się pod spodem.

Była to średniej wielkości torba, ale wystarczająco duża by móc przechować to co potrzebowałem. Zabrałem ją i skierowałem się do domu. 

Gdy tylko przekroczyłem próg poczułem lawendowy zapach perfum mojej żony. Łzy automatycznie napłynęły mi do oczu. Szybkim krokiem podszedłem do podłogi w salonie i delikatnie wyjąłem jedną z desek. Ze schowka wyjąłem czarny paszport z fałszywymi danymi i plik banknotów. 

Następnie wybiegłem z domu, odpaliłem silnik auta tych agentów i skierowałem się w stronę najbliższego lotniska.

Będąc na miejscu chciałem kupić bilet na najbliższy lot do Japonii. W sumie nie wiedziałem czemu obrałem ten kierunek, ale osoba która dała mi torbę powiedziała żebym tam poleciał. 

Na lotnisku panował straszny zamęt, najwyraźniej to co się stało mojej rodzinie nie było pojedynczym przypadkiem. Uznałem, że nie ma sensu liczyć na to że jakikolwiek samolot odleci w przeciągu następnych dni.

Wyszedłem z budynku lotniska i pojechałem do Triskelionu by pożyczyć Quinjet.

Jak pomyślałem tak zrobiłem. Będąc już w powietrzu włączyłem autopilota i zacząłem rozmyślać. Niestety lot do Japonii trwa parę godzin, więc miałem dużo czasu.

Zawsze gdy zamykałem oczy widziałem twarze moich kochanych dzieci i żony. Ich przerażone wyrazy twarzy i smutne oczy. Już się nie uśmiechali jak parę minut przed Tym zdarzeniem.

Zacząłem się poważnie zastanawiać kto jest na tyle potężny, by zdziesiątkować ludzką populację. Mam nadzieję, że właśnie w Japonii dowiem się więcej na ten temat. A jak się już dowiem przysięgam, że odwdzięczę się mu pięknym za nadobne.

A co z Nat? Stevem? Wandą? I całą resztą moich przyjaciół? Co jeśli oni też wyparowali?

Nie wiele myśląc włączyłem mały telewizor, który znajdował się w tylnej części samolotu. Wiadomości jakie usłyszałem nie oznaczały nic dobrego. 

- Jak donosi nasz korespondent z Berlina żaden z bohaterów nie stawił się jeszcze na wezwanie ONZ. Możemy zakładać najgorszy scenariusz. Ziemia stała się bezbronna, we wszystkich krajach panuje chaos. Z tego co dotychczas wiemy z Ziemi zniknęło około 50% populacji...

W tym momencie wyłączyłem telewizor. Pięćdziesiąt procent życia na ziemi zmieniło się w proch. Tylko po co? Jaki był zamysł tego Potwora.

Nie mogłem już wytrzymać, głowa zaczęła mnie boleć i czułem jakby chciała eksplodować. Szybko sięgnąłem do apteczki i wyjąłem z niej małą strzykawkę z płynem usypiającym. Bez zastanowienia wstrzyknąłem sobie substancję w udo i czekałem, aż odpłynę. Bez koszmarów i przemyśleń.

***

Silne turbulencje sprawiły, że podskoczyłem z miejsca i pobiegłem do kokpitu. Wleciałem w burzę, na szczęście była w miarę mała i na spokojnie odzyskałem kontrolę nad samolotem. Po paru minutach spokojnego lotu zza chmur wyłoniła się jedna wyspa, później następna i kolejna. 

Gdy dotarłem do jednej z tajnych baz Tarczy znajdującej się w okolicy Tokio wysiadłem z quinjet'u i pożyczyłem jedno z aut. Szybko dojechałem do jednego z mniejszych moteli i zakwaterowałem się bez problemu. Recepcjonistka nawet nie sprawdziła moich dokumentów. Bez słowa dała mi klucz i wróciła do poprzedniej czynności, jaką było oglądanie wiadomości.

Będąc już w pokoju położyłem torbę na jednoosobowym łóżku i skierowałem się do małej kuchni składającej się z krótkiego blatu, małej lodówki turystycznej, mikrofalówki, ekspresu do kawy i zlewu do mycia naczyń. Na blacie znajdował się jeden kubek, który lekko przetarłem i włożyłem do ekspresu. Gdy urządzenie zaczęło się włączać wróciłem do torby i otworzyłem ją. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy, była wyróżniająca się na czarnym tle biała kartka. Chwyciłem ją i zacząłem czytać.

"Drogi Clincie,

jeśli czytasz ten list oznacza to, że musiałeś być strasznie zdesperowany by porzucić swój kochany łuk. W każdym razie mam nadzieję że podróż do Japonii przebiegła Ci w spokoju. 

W torbie znajdziesz nowy strój, mam nadzieję że Ci się spodoba. Sama go szyłam i powinien na Ciebie pasować. W bocznej kieszeni znajdziesz podręcznego laptopa, a pod dnem torby znajdziesz swoje nowe uzbrojenie. Z tego co pamiętam dobrze radzisz sobie z bronią białą.

Życzę Ci powodzenia, w tym co będziesz robił.

Echo" 

Gdy usłyszałem pikanie dobiegające z "kuchni" odłożyłem list na bok i poszedłem po kawę. Pijąc przeczytałem jeszcze parę razy list, a następnie sprawdziłem zawartość torby. Najpierw wyjąłem czarny strój ze złotymi zakończeniami. Muszę przyznać, że wyglądał niesamowicie. Prócz kombinezonu były tam buty i dwa karwasze. Kolejną rzeczą jaką wyciągnąłem był laptop. Był mały, wielkością przypominał zeszyt A5. Postanowiłem go włączyć i ku mojemu zdziwieniu działał bardzo szybko. Prawie od razu na pulpicie pokazał mi się jeden folder o nazwie "Ronin". Kliknąłem go i po sekundzie zobaczyłem plik pisany w Wordzie. Wszystko co było w nim zawarte opisywało krok po kroku jak dojść do przywódców gangu Jakuzy. Ostatnie słowa w pliku brzmiały następująco "W razie problemów i pytań skontaktuj się z Mirą. Znajdziesz ją na ulicy Hiro przy sklepie Shimy".

Tak się akurat składa, że mam dużo pytań. Lecz uznałem, że zanim się tam wybiorę sprawdzę co jeszcze dostałem od Echo. Odsłoniłem ukryte dno i ujrzałem katanę. Gdy tylko dotknąłem jej rękojeści zrozumiałem, że to jest jedna z lepiej wyważonych broni jaką kiedykolwiek trzymałem w dłoni. Spojrzałem jeszcze raz na dno torby i zobaczyłem dziesięć shurikenów.

Wyrwałem się z zachwytu i przypomniałem sobie o nijakiej Mirze. Przed wyjściem z pokoju schowałem cały nowy sprzęt pod łóżkiem i opuściłem motel. 

Szybko dojechałem na Hiro i znalazłem ten sklep, o którym czytałem. Tuż obok stała jakaś postać, była zgarbiona przez co wyglądała na jeszcze niższą niż pewnie była w rzeczywistości. Cała jej twarz była zakryta szalem. Wysiadłem z auta i skierowałem się w jej kierunku.

- Przepraszam?- Kobieta popatrzyła na mnie swoimi bladymi oczami.- Dobry wieczór, czy ty jesteś Mirą?- Staruszka kiwnęła delikatnie głową.- Mam parę pytań...- Nie zdążyłem dokończyć ponieważ kobieta odwróciła się i zaczęła iść w stronę jednego z zaułków, które były w okolicy. Nie miałem innego wyboru, jeśli chciałem się czegokolwiek dowiedzieć musiałem pójść za nią. Gdy tylko skręciliśmy w ciemną uliczkę kobieta wyprostowała się zdjęła szal i wyjęła soczewki z oczu. Teraz patrzyłem na trochę niższą ode mnie dziewczynę, mającą ciemnobrązowe włosy i oczy tego samego koloru.

- Podejrzewam że ty musisz być Roninem.

- Na to wygląda... Mam parę pytań.- Przez chwilę czekałem na jakiś znak bym kontynuował. Po paru sekundach kobieta kiwnęła głową.- Kto jest odpowiedzialny za zniknięcie połowy ludzi? Dlaczego tu jestem i dlaczego mam walczyć przeciwko Jakuzie? Czy to oni odpowiadają za cały ten chaos?

- Za zniknięcie ludzkości odpowiada ktoś znacznie potężniejszy. Ktoś kto nie jest z tego świata. A Jakuza posiada dużą wiedzę o wszystkim i wszystkich. Myślę że niektóre z nich mogłyby Ci się przydać.

- I żeby je otrzymać muszę się dostać do ich placówki i wykraść te dane z ich komputerów.

- Gdyby to było takie proste. Jakuza nie trzyma wszystkiego co wie w sieci, tylko w tajnym pomieszczeniu dwadzieścia metrów pod ziemią z mnóstwem pułapek i strażą. Musiałbyś przeprowadzić akcję w stylu Mission Impossible.

- Nie ma innego wyjścia?- Kobieta zamilkła na chwilę, widziałem jak próbuje coś wymyślić.

- W sumie jest jeszcze jedno wyjście... U Jakuzy pracuje Jao, który jest kimś w rodzaju bez etatowego pracownika bez pensji. Ale iż jest jednym z lepszych w swoim fachu dostał wstęp do ich wszystkich wiadomości. Wie większość z tego co tam jest.

- Czyli wystarczy, że go znajdę i zapytam?

- Prawie zgadłeś. Jest jeden haczyk. Przez 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, jest pod ochroną. Nikt nie ma możliwości się do niego zbliżyć nawet na pięć metrów.

- A nie wiesz przypadkiem gdzie się teraz znajduje?

- Na obecną chwilę nie, ale mam pewne źródło, które powiedziało mi że jutro około dwudziestej będzie przejeżdżał moją ulicą.

- Okey, to ja lecę się przygotować. Dzięki i... może do zobaczenia.- Nie czekając na jej odpowiedź poszedłem do auta i pojechałem do motelu. 

Było już dość późno, nie przebierając się padłem na łóżko i zasnąłem.

***

Obudziłem się około dziesiątej i zdziwiłem się, że nie miałem koszmarów. Do dwudziestej miałem jeszcze trochę czasu, więc uznałem, że się umyję. Prysznic był mały i ledwo mogłem się obrócić, ale po dziesięciu minutach męki, udało się. Następne godziny spędziłem w łóżku. Zastanawiałem się nad pytaniami jakie zadam Jao i jak mam go złapać. Rozważałem wiele opcji i możliwości.

Zacząłem się przebierać kiedy zostały mi dwie godziny. Muszę przyznać, że strój pasował idealnie, a katana spokojnie znajdowała się na moich plecach. 

Zarzuciłem na siebie długi płaszcz i wyszedłem z pokoju.

Na miejsce jechałem godzinę, co oznaczało że zostało mi pół godziny. Zrobiłem szybki rekonesans i założyłem na twarz maskę, na którą nałożyłem jeszcze kaptur.

Równo o dwudziestej na ulicę wjechały trzy czarne auta. 

Mój plan był prosty. Stanąłem na trasie pojazdów i czekałem. Na początku myślałem, że maszyny mnie rozjadą, ale nie. Zatrzymały się tuż przede mną. Z pierwszego auta wysiadł duży, napakowany mężczyzna, a za nim kolejna czwórka. Niektórzy ubrani byli w białe stroje, a inni w czarne garnitury.

- Czego chcesz?- Zapytał po japońsku.

- Odpowiedzi na pytania.- Odparłem w tym samym języku.

- Nie dostaniesz ich, chyba że po naszych trupach.

- Skoro proponujesz...- Z prędkością światła uderzyłem go w szczękę z taką siłą, że upadł na ziemię. Reszta byków popatrzyła na mnie z gniewem i zaczęła iść w moją stronę. W tym czasie zobaczyłem jak kolejna piątka wysiada z ostatniego auta.

Więc Jao musi być w środkowym... czyli tradycyjnie.

Z rozmyślań wyrwała mnie pięść skierowana prosto w mój brzuch, na szczęście w ostatniej chwili się odsunąłem co spowodowało, że mężczyzna przebiegł tuż koło mnie. Korzystając z okazji uderzyłem go łokciem w plecy, między łopatki przez co stracił równowagę i upadł na kolana, a następnie na twarz. Wyjąłem katanę, ale zastałem siedem luf wycelowanych w moją stronę.

- Panowie, pistolety kontra miecz. Czy to nie przesada?

- Nie.- Odparł twardo jeden z nich.- Jakieś ostatnie słowo?

- Tak. Poddajcie się póki macie szansę.

- To raczej ty się poddaj.

- Dobrze.- Powiedziałem i powoli odłożyłem broń na miejsce. Jednocześnie przygotowując shurikeny. 

Wykorzystałem sytuację, gdy mężczyźni byli lekko zdezorientowani. Szybko oburącz wypuściłem po dwa shurikeny. Każdy trafił jednego z nich. Ci co krzyknęli z bólu zwrócili uwagę swoich przyjaciół, którzy nie zobaczyli co się stało. Jeden z nich zdążył strzelić, ale mnie już tam nie było. Skoczyłem w ich stronę wyciągając jednocześnie katanę, precyzyjnie i błyskawicznie zakończyłem żywot tej rannej czwórki i zacząłem ciąć następnych. Pierwszego raniłem w brzuch, następnego, robiąc obrót pozwalający wyjąć mi japońską broń z ciała poprzedniego mężczyzny, zdekapitowałem. Trzeciemu wyrwałem pistolet z ręki i korzystając z niego strzeliłem w niego, tak samo zrobiłem w przypadku ostatniego z nich.

Zapanowała cisza, którą po chwili przerwało ciche kapanie pierwszych kropel zapowiadających burzę.

Wyrzuciłem broń palną, ale nadal trzymałem swoją katanę w dłoni. Powoli zacząłem iść w stronę drugiego auta. Zbliżając się do niego nikogo nie zobaczyłem w środku. Pojazd był pusty, a tylne drzwi były otwarte.

- W mordę.- Powiedziałem pod nosem, opuszczając głowę. Zdałem sobie sprawę, że stoję nad jednym z ochroniarzy. 

- Clint?- Zapytał ktoś za mną. Znałem ten głos, ale brzmiał trochę inaczej. Był roztrzęsiony? Szczęśliwy? Smutny? Zdawało mi się że wychwyciłem wszystkie te uczucia w jej głosie. Nie odwracając się jeszcze wytarłem katanę i z powrotem przyczepiłem ją do moich pleców. Stałem jeszcze przez chwilę w bezruchu. 

Otrząsnąłem się, gdy usłyszałem jej zbliżające się kroki. Powoli zdjąłem kaptur, a następnie maskę i odwróciłem głowę w jej stronę.

- Tasha...- Powiedziałem, a z moich oczu zaczęły płynąć powoli łzy radości, których nie było widać przez panującą obecnie ulewę.

Natasza podbiegła do mnie trzymając w dłoni parasol, który puściła tuż przede mną i uścisnęła mnie.

- Myślałam że... Matko, Clint tak się bałam...- Mówiąc to ścisnęła mnie jeszcze mocniej.

- Też tęskniłem.- Szepnąłem jej do ucha i łzy popłynęły mi po policzkach. Nat po chwili odsunęła się i popatrzyła na mnie swoimi dziko zielonymi oczami, pogrążonymi teraz w smutku.- Zmieniłaś kolor.- Powiedziałem dotykając jej blond kosmyków, na co Tasha lekko się uśmiechnęła, tak jak ja, ale po chwili spoważniałem.-  A... co z... no wiesz? Resztą?- Zapytałem mimo że bałem się odpowiedzi, ale w końcu ktoś musiał mi na nie odpowiedzieć.

- Zostaliśmy tylko Ty, Steve, Rodney, Thor, Bruce i ja. Nie wiemy co się stało z Tonym, ale możemy się spodziewać najgorszego.

Kiwnąłem głową i więcej łez napłynęło mi do oczu. Natasza zareagowała błyskawicznie i znowu mnie uścisnęła.

- Masz może jakieś ubrania na zmianę? Trochę zmarzłem.- Powiedziałem, siląc się na uśmiech. Nat kiwnęła głową i poprowadziła mnie do quinjet'u, którym przyleciała.- Jesteś sama?

- Tak... Powiedzmy że wymknęłam się bez niczyjej wiedzy.

- Jak mnie tu znalazłaś?- Zapytałem jak usiadłem w samolocie, a Nat zaczęła szukać jakichś rzeczy na zmianę.

- Nasza przyjaciółka, Echo, wmontowała do laptopa oprogramowanie informujące ją, gdy ktoś włączy urządzenie. Maya od razu do mnie napisała, a ja przyleciałam tutaj. Musiałam tylko wymknąć się niepostrzeżenie, więc poczekałam do nocy.

- Wiesz... kto to zrobił?

- Tak.- Powiedziała wręczając mi jednocześnie ubranie na zmianę.

- Dzięki.- Odparłem zdejmując kombinezon.

- Nie próżnowałeś z treningami.- Powiedziała żartobliwie Nat, patrząc na mnie.

- Jak się siedzi w domu przez dwa lata bez możliwości wyjścia, to człowiek zaczyna się nudzić. 

- W sumie lepsze jest budowanie mięśni niż granie na przykład na perkusji lub bawieniem się plastikowym zestawem do kręgli.

- Pewnie masz rację... To powiesz mi kto zabił moją rodzinę i przyjaciół?- Nat wzięła głęboki wdech.

- Thanos.- Tasha widząc mój wzrok, który mówił że nie mam bladego pojęcia kim on jest, zaczęła kontynuować.- To Szalony Tytan, który doszedł do wniosku, że aby ocalić cały Wszechświat trzeba zabić połowę populacji... Aby tego dokonać musiał zebrać sześć kamieni nieskończoności. Próbowaliśmy zrobić wszystko by nie dopuścić go do Kamienia Visiona, ale... Zawiedliśmy. Thanos pstryknął palcami i ludzie zaczęli po prostu znikać. On sam uciekł nie wiadomo gdzie.

- Trzeba go znaleźć i pokonać.- Nat zaśmiała się, ale to nie był zwykły śmiech, tylko zdenerwowany.

- Clint... on pokonał nas wszystkich nawet się nie męcząc, a teraz jest nas o połowę mniej. Zanim zaatakujemy musimy zebrać większą grupę i wszystko przeanalizować.

Przez chwilę zapanowała cisza, wręcz nieznośna. 

- To jak się teraz nazywasz?- Zapytała po chwili Nat patrząc na mój kombinezon, który leżał na krześle obok mnie.

- Ronin.

Koniec.

_____________________

Hejo! Obiecałam wam rozdział w styczniu i proszę bardzo. Co fakt zostało trochę ponad 30 minut do 1 lutego, ale jest jeszcze styczeń... Mam nadzieję, że wam się podoba. Następne opowiadanie niebawem. Przynajmniej mam taką nadzieję.

Poza tym, jak wam mijają ferie? A może (jak ja) już skończyliście, lub jeszcze nie zaczęliście?

Chyba nie mam dziś nic więcej do dodania, więc...

Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top