only human - bucky barnes
Shot dla Cat2996
Ponad 3000 słów. Napisz czy ci się podoba i oczywiście inni też mogą oddać swoją opinię w komentarzach.
Przypominam jeszcze, że możecie składać zamówienia!
Miłego czytania!
⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐
Weszłam do wielkiego budynku z napisem Avengers. Jestem psychologiem i mam tutaj pacjenta. Z całych sił będę starać się mu pomóc. Jak na razie znam tylko jego imię i nazwisko. James Buchanan Barnes. Zobaczymy jak sobie z nim poradzę.
Weszłam do windy i nacisnęłam przycisk z odpowiednim piętrem. Gdy drzwi z powrotem się otworzyły wyszłam i udałam się do pokoju, w którym miałam odbyć terapię. Przy drzwiach stało dwóch mężczyzn. Gdy mnie zobaczyli, ruszyli w moją stronę.
— Dzień dobry, Judy Foster, psycholog — przedstawiłam się.
— Witam, Anthony Stark — brunet podał mi rękę, którą uścisnęłam. Blondyn również wyciągnął swoją prawą dłoń.
— Steve Rogers — przedstawił się. Poprawiłam swoje okulary na nosie i spojrzałam na mężczyzn.
— To gdzie mój pacjent? — spytałam z lekkim uśmiechem. Steve otworzył mi drzwi.
— Jest mało rozmowny, więc nie wiem czy coś pani od niego wyciągnie — oznajmił, a ja weszłam do środka.
— Spróbuję — powiedziałam za nim zamknęłam drzwi. W pokoju znajdowało się biurko i kanapa na przeciwko niego, na której siedział prawdopodobnie James.
— Witaj. Nazywam się Judy Foster i będę ci pomagać — powiedziałam i odłożyłam torebkę obok teczki, która leżała na stole. Wzięłam krzesło, które postawiłam na przeciwko kanapy i usiadłam na nim. — Przedstawisz się? — spytałam po chwili. Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na mnie.
— Wszystko jest napisane w tej teczce — oznajmił. Uśmiechnęłam się lekko poprawiając okulary.
— Prawda, ale ja chcę to usłyszeć od ciebie — odpowiedziałam zakładając nogę na nogę.
— Bucky... Bucky Barnes — szepnął po chwili. Posłałam w jego stronę uśmiech.
— Więc, Bucky — zaczęłam, poprawiając swoją ołówkową spódnice.— Opowiesz mi coś o sobie? — spytałam, przyglądając mu się uważnie.
— Nie — skwitował. Spodziewałam się takiej odpowiedzi.
— Dlaczego? Co cię powstrzymuje? — zadałam kolejne pytanie. Opuścił wzrok na swoje dłonie milcząc. Nie uzyskałam odpowiedzi. — Ta ręka? Jak to się stało, że jest inna? — zacisnął szczękę i dłonie.
— Nie chcę o tym rozmawiać — mruknął. Poprawiłam się na krześle.
— Musisz rozmawiać. Nawet o rzeczach, które nie są ważne, ale musisz. To zawsze pomaga — uśmiechnęłam się. Spojrzał w prawo na okno.— Więc?
— Nie mogę — westchnął ciężko.
— Nie możesz czy nie chcesz? Powiedz, co cię trapi, a pomogę ci to rozwiązać — zaproponowałam, ale on się nie odezwał. Poprawiłam swoje okulary po raz kolejny.— Słuchaj, Bucky. Jestem tutaj, aby ci pomóc nie zaszkodzić...
— Nie możesz mi pomóc — pokręcił głową, przerywając moją wypowiedź.
— Daj mi spróbować. Nic na tym nie stracisz, a jedynie zyskasz — wyjśniłam. Pokręcił jedynie głową. Do końca spotkanie nie odezwał się ani słowem. Wstałam z krzesła i odstawiłam je na miejsce za biurkiem. Spojrzałam na mężczyznę.
— Widzimy się jutro. Zastanów się, co chcesz mi powiedzieć. Do zobaczenia — oznajmiłam i wyszłam z pomieszczenia.
— I jak? — spytał Rogers, stając obok mnie. Podniosłam głowę i poprawiłam okulary. Denerwują mnie, bo cały czas zjeżdżają mi z nosa.
— Jest bardzo zamknięty w sobie. Do jutra pomyślę, co mogę zrobić, aby go przełamać — powiedziałam, wskazując na teczkę, którą wzięłam z biurka. Zamierzam ją dzisiaj przeczytać. Przynajmniej podstawowe informacje. Chcę, aby Bucky powiedział mi to sam.
— Dziękuję. Wiem, że to będzie trudnę, ale też wiem, że pani sobie poradzi — uśmiechnął się w moim kierunku. Pożegnałam się i ruszyłam w stronę windy. Pierwszy dzień za nami.
Gdy dotarłam do domu, rzuciłam teczkę na stolik w salonie i poszłam zrobić sobie mocą kawę. Miałam dzisiaj już trzy wizyty. I tak będzie codziennie.
Za nim woda się zagrzała, poszłam do swojej sypialni, aby się przebrać. Zmieniłam spódnice na zwykłe jeansy.
Z parującym kubkiem usiadłam na kanapie i wzięłam do ręki teczkę. Na okładce widniała duża litera "A", taka jak na budynku. Otworzyłam na pierwszej stronie i spojrzałam na zdjęcia. Były tam dwa. Jedno, jak Bucky ubrany był w mundur wojskowy, miał przyciętne włosy, lekki uśmiech na twarzy, a drugie zdjęcie przedstawiało go w chwili obecnej. Westchnęłam ciężko. Jeśli mam z nim rozmawiać, to nie będę dużo czytać, chcę, aby sam mi to powiedział.
Wstałam rano i ubrałam swój standardowy strój, czyli biała koszula i czarna, ołówkowa spódnica do kolan.
Najpierw dwa pierwsze spotkania miałam w swoim biurze. Drugie skończyłam równo o piętnastej. Po drodze do Avengers Tower wstąpiłam do kawiarni, zamawiając kawę na wynos.
Wyszłam z windy i ruszyłam do odpowiedniego pokoju. Zatrzymałam się, słysząc rozmowę między Buckim i Stevem.
— Musisz jej powiedzieć, co się dzieje. Bucky, zrozum to, że nie wszyscy chcą dla ciebie źle — powiedział Rogers.
— Nie chcę z nikim rozmawiać. Szczególnie z nią. Ona jest... Ona...
— Ona chce ci pomóc, Buck. Tak samo, jak ja i reszta drużyny — przerwał mu Steve. Poprawiłam okulary i zapukałam do drzwi. Po chwili się otworzyły, a w nich stanął Rogers. Uśmiechnął się lekko i wpuścił mnie do środka po czym sam wyszedł. Postawiłam papierowy kubek na biurku i odłożyłam torebkę. Bucky obserwował mnie, jak stawiałam krzesło na przeciwko niego.
— Jak się dzisiaj czujesz? — spytałam, patrząc na niego. Nie odezwał się. Skanował moją sylwetkę wzrokiem, aż w końcu odwrócił głowę w bok.— Niechcący usłyszałam kawałek rozmowy między tobą, a przyjacielem...— zaczęłam, a on spojrzał na mnie, jakby chciał mnie zabić.— Powiedz mi, kim jestem, jaka dla ciebie jestem. Nie dokończyłeś, bo twój przyjaciel ci przerwał — poprosiłam. Zacisnął szczękę, ciągle na mnie patrząc.
— Jesteś... Dziwna — oznajmił. Uśmiechnęłam się lekko.
— Dlaczego?
— Bo ubierasz się dziwnie, wyglądasz dziwnie i zadajesz głupie pytania — wyjaśnił. Zaśmiałam się cicho, patrząc na niego. Zmarszczył czoło.
— Dzięki temu wyróżniam się spośród innych, nie udaje nikogo innego, jestem sobą — uśmiechnęłam się w jego stronę. — Tak jak ty. Jesteś inny, wyróżniasz się z tłumu i to jest fajne. Nie jesteś taki, jak inni ludzie, jesteś sobą — dodałam. Pokręcił głową, prychając pod nosem. — W twojej teczce widziałam zdjęcie. Byłeś w wojsku?— spytałam. Skinął głową w potwierdzeniu. — Opowiesz mi, jak tam było?
— Nie za bardzo pamiętam — zacisnął usta w wąską linijkę i spojrzał w bok. Westchnęłam cicho i poprawiłam swoje okulary.
— Dlaczego?
— Od tego wydarzenia minęło sporo czasu, nie pamiętam dokładnie — szepnął, a jego usta drgnęły. Skinęłam głową, że go rozumiem. Wzięłam swoją kawę z biurka i upiłam łyk. Przez resztę spotkania nie odezwał się ani słowem, tak jak wczoraj. Jednak dzisiaj więcej mówił.
Wyszłam z pokoju i żegnając się z Stevem, wyszłam z budynku. Wróciłam do domu. Pierwsze, co zrobiłam, to nalałam wody do wanny i siedziałam w niej najbliższą godzinę.
Dzisiaj jest dziesiąty dzień, w którym zajmuję się Buckim. Ostatnio trochę więcej się odzywa. Cóż, przynajmniej próbuje. Najczęściej to są krótkie odpowiedzi typu "nie wiem", "nie pamiętam", "nie", "chyba". Ale to zawsze coś! Cieszę się, że ze mną rozmawia, nawet jeśli nie odpowiada pełnymi zdaniami.
Weszłam do wieży i skierowałam się do pokoju. Steve wpuścił mnie do środka bez żadnego słowa. Uśmiechnęłam się w podziękowaniu i zajęłam swoje standardowe miejsce. W ręku trzymałam dwa kubki z kawą.
— To dla ciebie. Powiedziałeś mi wcześniej, że nigdy takiego czegoś nie piłeś, więc proszę — podałam mu jeden kubek, a on niepewnie złapał za niego. Upił łyk i przyglądał się chwilę papierowemu naczyniu.— Opowiesz mi dzisiaj coś o sobie więcej? — spytałam po kilku minutach. Westchnął ciężko i opuścił głowę. — Chciałabym coś wiedzieć o tobie — dodałam. Podniósł na mnie wzrok, marszcząc czoło.
— W tej teczce masz wszytko opisane. Wzięłaś ją do domu i...
— I jej nie przeczytałam. Widziałam tylko zdjęcia. Wolę usłyszeć to od ciebie — przerwałam mu. Pokręcił głową, spoglądając w okno.
— Co chcesz usłyszeć? Że mam sto lat, że mordowałem ludzi, że prali mi mózg? — uniósł głos. Zamknęłam usta i obserwowałam go uważnie.
— Nie wiedziałam o tym... — szepnęłam zbita z tropu. Chłopak nie wyglądał na sto lat, nie wyglądał na takiego, który mordował ludzi... Nikt mi nie powiedział, że rozmawiam z mordercą!— Nawet to. Powiedz mi, jakim cudem przeżyłeś aż sto lat — poprosiłam. Spojrzał na mnie zdziwiony.
— Nie boisz się mnie? — spytał cicho. Pokręciłam głową z lekkim uśmiechem.
— Może trochę. Ale nie jesteś pierwszym mordercą lub zabójcą, z którym pracuje. Miałam już kilku takich pacjentów. Jeśli mnie zaatakujesz to potraktuję cię gazem pieprzowym, który mam w torebce i prawym sierpowym, który jest prawdopodobnie bardzo mocny, przynajmniej tak słyszałam — wyjaśniłam, a na jego ustach ukazał się mały uśmiech. — Ale wracając... Powiesz mi jakim sposobem przeżyłeś tyle lat i w ogóle się nie postarzałeś? — spytałam, poprawiając swoje okulary. Posłałam w jego stronę uśmiech.
— Trzymali mnie w kriokomorze. Zamrażali mnie gdy nie byłem im potrzebny — wyznał. Mój uśmiech się poszerzył. Skinęłam głową i wstałam z miejsca.
— Na dzisiaj koniec. Widzimy się jutro. Chcesz, abym kupiła ci kawę? — spytałam, a on lekko przytaknął skinieniem głowy. Uśmiechnęłam się i wyszłam.
Minął miesiąc. Dowiedziałam się sporo rzeczy o chłopaku. Codziennie nowa informacja, aż w końcu poukładałam to sobie w całość. Jednak, jeszcze nie wszystko wiem. Dzisiaj spróbuję się dowiedzieć. Muszę, bo to mój ostatni dzień tutaj. Przenieśli mnie do innego miasta, w którym przebywa mój pacjent. Nie może do mnie przyjechać, bo trzymają go w izolatce i nie dopuszczają, aby ktokolwiek się do niego zbliżył. Mój szef uważa, że idealnie sobie z nim poradzę.
Weszłam do pokoju i podałam kubek dla mężczyzny, siedzącego na kanapie. Uśmiechnął się w moją stronę w podziękowaniu.
— Witaj, jak się dzisiaj czujesz? — spytałam na wstępie. Poprawił się na siedzeniu i upił łyk kawy.
— Lepiej niż jakieś dziesięć minut temu — odpowiedział, obserwując mnie uważnie. Uśmiechnęłam się i poprawiłam okulary.
— Dobrze. Zacznijmy od tego, że chcę ci coś powiedzieć, a mianowicie, że to nasza ostatnia wizyta — wyznałam, a chłopak zatrzymał swoje ruchy, a uśmiech zniknął z jego twarzy. Nie spodziewałam się takiej reakcji.
— Jak to ostatnia? Przecież, nie do końca wszystko ze mną w porządku, nie jestem jeszcze w pełni... Funkcjonalny i...
— Spokojnie. Przyjdzie moja koleżanka z pracy i będzie kontynuować z tobą terapię — uśmiechnęłam się, przerywając mu. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale zaraz znów je zamknął. — Przenieśmy się do czasów gdy miałeś dwadzieścia lat, jak wtedy było? Co robiłeś? — zmieniłam temat lecz Barnes nie chciał tak łatwo ustąpić.
— Dlaczego odchodzisz? — spytał. Westchnęłam ciężko i poprawiłam swoje okulary.
— Bo mam pacjenta w innym mieście. Muszę poświęcić mu bardzo dużo uwagi, jest niestabilny emocjonalnie i zamknięty w izolatce. Chcą, abym to była ja, bo już jednemu pomogłam z tamtego oddziału. Teraz jest normalnym człowiekiem i ma rodzinę, dzieci — wyjaśniłam. Uśmiechnął się lekko i napił kawy. — Więc, jak było gdy byłeś nastolatkiem? — ponowiłam pytanie.
— Nie pamiętam, ale pewnie to nawiedzi mnie w moich snach... Wkrótce — wyjaśnił, zaciskając szczękę.
— Dlaczego nie pamiętasz? To z powodu takiego długiego odstępu czasu?
— Nie. Bardziej dlatego, że wymazywali mi pamięć i nie do końca wszystko pamiętam, jednak jest jedna rzecz, której nigdy nie zapomnę... — utkwił wzrok w papierowym kubku. Nie odezwałam się, pozwoliłam, aby kontynuował. — Do końca mojego marnego życia będę pamiętał ludzi, których zabiłem — szepnął. Wstałam i usiadłam obok niego na kanapie. Jego oddech był ciężki i przyspieszony. Położyłam rękę na jego ramieniu, na co chłopak lekko podskoczył.
— Nie obwiniaj się. To oni ci kazali to zrobić. To oni wydali ci taki rozkaz, nie wiedziałeś co robisz — szepnęłam. Spojrzał na mnie, marszcząc po raz kolejny czoło.
— To dlaczego ty odchodzisz? Oni ci kazali, oni wydali ci taki rozkaz, a ty musisz to wykonać, tak jak ja wtedy — oznajmił. Westchnęłam ciężko i wstałam z kanapy, wracając na krzesło.
— Tylko, że ja się na to zgodziłam — przyznałam. Chłopak wstał i podszedł do mnie. Obszedł krzesło dookoła i stanął za mną.
— Ja musiałem się na to zgodzić. Nie pytali mnie o zdanie. Mogłem umrzeć w czterdziestym czwartym, ale ci... Ludzie, wzięli mnie i uratowali. Przynajmniej w pewien sposób — zaczął, a ja poczułam palce na swojej szyi, która była odsłonięta. Mogłam nie związywać włosów. — Zrobili ze mną maszynkę do zabijania. Wstawili metalową rękę, bo moją prawdziwą urwało mi, jak spadłem z pociągu. Wyprali mi mózg, wymazali mi pamięć, wiedziałem tylko, to co musiałem, czyli dane o mojej kolejnej ofiarze — dodał, przejeżdżając palcami po moim ramieniu. — Każdej nocy miałem koszmary. Śniły mi się moje ofiary... Od kilku dni tak nie jest. Przypominam sobie co raz więcej epizodów z swojego dawnego życia i to dzięki tobie — dokończył, przejeżdżając ręką na mój policzek. Stanął przede mną. Uniosłam głowę do góry, aby spojrzeć w jego oczy. Uśmiechnęłam się lekko. — Nie jestem jeszcze do końca naprawiony, a nie chcę, aby ktokolwiek inny się mną zajmował, chcę, abyś to była ty — wyznał, a ja złapałam za jego rękę, odciągając ją od swojej skóry.
— Rozumiem cię, ale nie mam na to wpływu. Moja koleżanka ma wszystkie raporty, zacznie z tobą od tego etapu, na jakim skończyłam i będzie kontynuowała...
— I będzie kontynuowała terapię, tak, mówiłaś już to. Ale ja nie chcę jej... — usiadł na podłodze przede mną. Pociągnął mnie za rękę w swoją stronę. Siadłam koło niego. — Znam cię trochę, wiem do czego jesteś zdolna, co o mnie myślisz... Oprócz Steve'a, jesteś drugą osobą, której ufam w pełni, a jak przyjdzie jakaś inna kobieta, ponownie stracę... Wiarę i wątpię, aby ona sobie z tym poradziła — spojrzałam na jego twarz. Jego oczy były skierowane na moją dłoń, którą trzymał w swoich rękach i bawił się palcami. Uśmiechnęłam się lekko.
— Rozumiem, ale nie dam rady nic z tym zrobić, oni narzucili mi to z góry...
— Wiesz, co mi się ostatnio śniło? — spytał, a ja milczałam pozwalając mu na rozwinięcie wypowiedzi. — Ty... Na początku było dobrze. Siedziałaś na tym krześle, zadowałaś mi pytania, poprawiłaś swoje okulary, ale później... Później stałem nad twoim zimnym, martwym ciałem i patrzyłem jak się wykrwawiasz... Pierwszy raz śniło mi się coś, co nie było związane z moim dawnym życiem, a przynajmniej nie w całości... — wyznał, a mi zrobiło się przykro. Zamknęłam oczy i zabrałam swoją rękę.
— To źle, bardzo źle — powiedziałam i wstałam. Poprawiłam swoją spódnice i złapałam za torebkę. Bucky również wstał, przyglądając się moim ruchom. — Jest granica między psychologiem a pacjentem. Nie mogę jej złamać, ale ty to zrobiłeś. Kolejny powód, dlaczego zgodzę się na wyjechanie do drugiego miasta — dodałam, kierując się do wyjścia. Zatrzymałam się i odwróciłam do niego przodem. — Co teraz czujesz?
— To, że jesteś jedną osobą, która wie o mnie wszystko, której mogę powiedzieć wszystko i wiem, że się mnie nie wystraszy — odpowiedział od razu. Pokręciłam głową, ponownie poprawiając okulary.
— A Steve?
— On to inna historia. Był ze mną od zawsze, wie o mnie wszystko — mruknął, patrząc na mnie. Odwróciłam głowę w bok.
— Pierwszy raz jestem w takiej sytuacji...
— To źle? — spytał, podchodząc do mnie bliżej.
— Nie dla ciebie. Za takie coś mogą mnie wyrzucić z pracy, a ja nie chcę jej tracić — wyjaśniłam. Złapał mnie za rękę. Podniosłam na niego wzrok. Uśmiechnął się lekko.
— Dla mnie to dobry pomysł, będziesz mogła tu przychodzić normalnie, nie jako psycholog, a jako Judy Foster.
— Nie, nie, nie. Nie mogę, muszę wracać, mam jeszcze jednego pacjenta — powiedziałam i złapałam za klamkę. Chłopak złapał mnie za ramię i odwrócił mnie w swoją stronę. W tym czasie do pokoju wszedł Steve. Spojrzałam na niego.
— Bucky, co robisz? — spytał ostrożnie. Podszedł bliżej i spojrzał na mnie.
— Nic, możesz na chwilę wyjść? Chcę porozmawiać z nią na osobności — Barnes spojrzał na niego zdenerwowany.
— Powinieneś się uspokoić — oznajmił, zabierając jego ręce ode mnie. Brunet wyrwał się z jego objęć i spojrzał na mnie z bólem w oczach.
— Nie możesz mi tego zrobić, nie możesz sobie od tak odejść — szepnął, kręcąc głową. Steve spojrzał na mnie unosząc brew.
— Buck, nie jesteś jej jedynym pacjentem. To jest jej praca. Miała ci tylko pomóc — Steve stanął między mną, a nim.
— Muszę już iść. Do widzenia — pożegnałam się i wyszłam z pokoju, kierując się do windy.
— Judy! Judy, wróć tutaj! — usłyszałam krzyk Barnesa. Pokręciłam głową i szłam dalej. Dlaczego ten korytarz jest taki długi!? — Judy, proszę. Poczekaj chwilę — mężczyzna złapał mnie za rękę. Odwrócił mnie do siebie przodem. Spojrzałam w jego oczy. — Nigdy więcej już się nie zobaczymy?
— Nie — potwierdziłam. Westchnął cicho i przytulił mnie mocno do siebie. Oddałam uścisk czując jego ciepłe ciało blisko siebie. — Przepraszam. Taka moja praca — szepnęłam. Nic nie odpowiedział, tylko przytulił mnie jeszcze mocniej. Uśmiechnęłam się lekko i oddaliłam się od niego.
— Naprawdę muszę już iść, żegnaj Bucky — szepnęłam. Położył rękę na moim policzku. Jego usta drgnęły w lekkim uśmiechu.
— Do zobaczenia — pożegnał się i ruszył korytarzem w drugą stronę.
— Buck, nie zobaczymy się już więcej! — krzyknęłam za nim. Stanął i odwrócił się w moją stronę.
— Ty tak myślisz — uśmiechnął się i wszedł do jakiegoś pokoju. Mruknęłam pod nosem kilka przekleństw i weszłam do windy. Nigdy już się z nim nie zobaczę. Specjalnie przyjęłam tą propozycje z innym pacjentem, bo wiedziałam, że coś się dzieje. Zauważyłam to u niego i... U siebie też. Będę za nim tęsknić i mogłabym widywać go codziennie, ale nie mogę zatrzeć granicy między mną a nim. Praca i zasady w niej mi nie pozwalają.
Minął tydzień, później drugi i trzeci. Zajęłam się nowym pacjentem i nie widziałam przez ten czas Buckiego. Chyba mnie posłuchał, że więcej się nie zobaczymy. Weszłam do swojego biura i od razu podszedł do mnie szef.
— Zapraszam do mojego gabinetu, panno Foster — wskazał ręką drogę, a ja ruszyłam za nim.
— Coś się stało? — spytałam, siadając na fotelu na przeciwko jego biurka.
— Pamiętasz twojego pacjenta sprzed miesiąca? — skinęłam głową twierdząco. Nawet wiedziałam o jakiego pacjenta chodzi. — James Buchanan Barnes. Jego stan psychiczny się pogorszył. Jego przyjaciel do nas dzwonił. Zaproponowaliśmy mu panią Blake, ale Barnes się nie zgodził i powiedział, że chce tylko ciebie. Dlatego zaraz tam pojedziesz — wyjaśnił. Jednak nie. Jednak nie wziął sobie moich słów do serca. Wstałam z miejsca i żegnając się z szefem wyszłam z biura. Pojechałam do Avengers Tower po drodze kupując dwie kawy.
— Nie wiem, co się z nim dzieje. Na twoich sesjach był rozmowny, a teraz siedzi i patrzy w stół — powiedział Steve gdy wjechałam na odpowiednie piętro. Nie zaprowadził mnie jednak do pokoju, gdzie wcześniej miałam z nim sesje. Wróciliśmy do windy. Zjechaliśmy kilka pięter w dół. Wyszłam na korytarz i pierwsze, co zobaczyłam to szkło. Bucky siedział za nim przy metalowym stole, przykuty do niego, a po drugiej stronie siedziała kobieta, która zajęła moje miejsce. W kącie stało dwóch strażników. Już wiem dlaczego nic nie mówi.
— Dlaczego to tak wygląda? — spytałam, wskazując na pomieszczenie.
— Ta kobieta się go boi. Bucky opowiedział jej o swoich... Grzechach, a ona stwierdziła, że nie może siedzieć z nim w pokoju bez nadzoru, dlatego przenieśli się tutaj, ale to nie wygląda dobrze — wyjaśnił, a ja patrzyłam na mężczyznę, który siedział na krześle i wpatrywał się w stół, milcząc.
— Jak się dzisiaj czujesz? — spytała psycholog.
— Źle — mruknął mężczyzna. Ja tak z nim zaczynałam, też nic nie mówił, ale był ze mną na takim etapie, że rozmawiał swobodnie, a teraz nawet nie patrzy na swojego rozmówcę.
— Możesz to opisać? — zadała kolejne pytanie. Pokręcił jedynie głową i milczał. To jest oczywiste, że nic nie powie. Siedzi tam, jak jakiś więzień, przykuty do stołu z żołnierzami po bokach, oczywiście, że nie będzie chciał nic powiedzieć!
— Potrzymaj — podałam dla blondyna kawę i weszłam do środka.— Koniec — powiedziałam podchodząc do stołu. Bucky gdy tylko usłyszał mój głos, podniósł głowę i spojrzał na mnie.
— Nie skończyliśmy jeszcze — zaprzeczyła kobieta.
— Rozkujcie go, panowie — wskazałam na bruneta.
— Nie możesz tego zrobić! On jest niebezpieczny, powinien zostać tutaj — oburzyła się. Zaśmiałam się głupio i spojrzałam na nią.
— Najważniejsza zasada bycia psychologiem: Nie pozwól, aby ktoś spowodował, abyś się bała — oznajmiłam, a żołnierze rozkuli Buckiego.
— Dlaczego tutaj przyszłaś? Powiedziałaś przecież, że nigdy już się nie zobaczymy, a teraz tutaj stoisz — odezwał się mężczyzna. Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.
— Po prostu nie mogłam patrzeć, jak cię traktują — powiedziałam i spojrzałam na psycholog. — Nie traktuje się tak pacjentów, złożę skargę do szefa — skwitowałam i złapałam pod ramię bruneta. Nie protestował. Wyszłam z nim z pomieszczenia i wzięłam od Rogersa kawę. — Proszę — podałam jedną dla bruneta, ale on zamiast ją wziąć, przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Jego ciepłe wargi muskały czule moje usta.
— A ja złożę skargę, że spoufalasz się z pacjentami — usłyszałam jej głos. Odsunąłam się od chłopaka i spojrzałam na nią.
— On nie jest moim pacjentem — wyznałam, a Buck wziął jedną kawę i stanął koło mnie, spoglądając na kobietę z głupim uśmiechem po czym upił łyk czarnego napoju.
Kobieta po chwili wyszła z pokoju, a ja się zaśmiałam cicho.
— Niezły z ciebie aktor — powiedziałam, spoglądając na bruneta. Zmrużył oczy, patrząc na mnie.
— Akurat to, że mój stan się pogorszył to nie było kłamstwo — oznajmił. Uniosłam jedną brew. Wzruszył ramionami i ponownie napił się kawy. Złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę windy. Zaprowadził mnie do pokoju, w którym zazwyczaj siedzieliśmy i usiadł na kanapie.
— Możesz zacząć zadawać pytania — wyznał, a ja się zaśmiałam.
— Już nie muszę. Przecież powiedziałam, że nie jesteś moim pacjentem — przypomniałam, a on uśmiechnął się szeroko. — Jednak chcę, abyś mówił mi wszystko, co sobie przypomnisz. Będzie ci łatwiej — dodałam poprawiając okulary.
— Na początku nie wierzyłem, że będziesz w stanie mi pomóc, ale zadowałaś takie pytania, że leżałem na łóżku i myślałem nad ich odpowiedzią — powiedział, wstając i pociągnął mnie za rękę. Usiadłam obok niego, a on objął mnie ramieniem. — Wiele osób próbowało, ale tylko ty zdołałaś mi pomóc — dodał i przytulił mnie mocno. Odwzajemniłam uścisk z uśmiechem.
KONIEC.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top