not really happy ending ~ steve rogers

Shot dla Jaina_Solo

    Spojrzałam na dwóch facetów, którzy kilka metrów dalej próbowali zaciągnąć jakąś dziewczynę do ciemnego zaułka. Kobieta krzyczała i próbowała wyrwać się oprawcom, ale nie miała wystarczająco siły. Westchnęłam ciężko, poprawiając włosy.
   Czy ludzie nigdy się nie nauczą, że nie wychodzi się po nocach, s a m e m u na zewnątrz? Przecież to jest niebezpieczne.
   Podniosłam rękę do góry, przymykając oczy. Skupiłam się, wyciągając dwa palce. Otworzyłam oczy, spoglądając na rozgrywającą się akcję przede mną. Wykonałam zamaszysty ruch nadgarstkiem w prawą stronę. Jeden mężczyzna uderzył o pobliską ścianę budynku, popchnięty przez niewidzialną siłę. Tak samo stało się z drugim napastnikiem. Zrobiłam krok w bok, chowając się za murami bloku. Kobieta rozejrzała się dookoła. Stała sparaliżowana na środku chodnika.
   Uciekaj kobieto, a nie stoisz na środku czekając na zbawienie!
   Kolejny ruch ręki spowodował, że kobieta została lekko popchnięta do przodu. Dopiero wtedy ruszyła biegiem zapewne do swojego domu.
    Oparłam się o zimną ścianę budynku, czując jak temperatura mojego ciała wzrasta.
    Z moją mocą nie jest tak, jakbym chciała. Za każdym razem gdy jej używam, czuję się tak jakbym dostawała gorączki, moje ciało nagrzewa się, co powoduje u mnie zazwyczaj omdlenie lub nagły spadek energii, wtedy kładę się w domu i zasypiam. Teraz jestem na zewnątrz. Na szczęście nie zemdlałam. Jeszcze.
    Wzięłam dwa głębokie wdechy i ruszyłam do przodu. Zdążyłam zrobić tylko kilka kroków za nim upadłam na ziemię. Ostatnie co widziałam, to czarne, wojskowe buty zbliżające się w moim kierunku.

    Otworzyłam oczy. Mój oddech przyspieszył, bo wiedziałam, że nie jestem u siebie w domu. Siadłam na miękkim łóżku, rozglądając się dookoła. Na krześle, nieopodal łóżka, siedział czarnoskóry mężczyzna z przepaską na oku. Gdy zauważył, że wstałam, podniósł się z siedzenia, podchodząc bliżej.
    - Witam, Juliette Adams.- Odezwał się. Spojrzałam na niego nie wiedząc o co chodzi. Skąd on mnie zna? Czy trafiłam do jakiegoś gangu?- Nie bój się. Nazywam się Nick Fury, jestem dyrektorem organizacji TARCZA. Chronimy ludzi przed złem.- Dodał po chwili, widząc moje zakłopotanie.
   - Avengers?- Spytałam. Przytaknął skinieniem głowy. Avengers są sławni na całym świecie, więc ciężko o nich nie wiedzieć. Spojrzałam na mężczyznę, który stał, oczekując pewnie, że coś powiem.- Czemu tu jestem?- Zadałam kolejne pytanie.
   - Śledziłem cię od dawna. Dwa dni temu widziałem, co zrobiłaś, aby uratować tę kobietę.- Powiedział od razu. Przymknęłam oczy, oddychają ciężko.- Mamy technologie, które pomogą ci zapanować nad skutkami używania mocy. Oczywiście pomożemy ci gdy tylko dolaczysz do Avengers.- Dodał, patrząc na mnie z nadzieją. Dołączyć do Avengers? Przecież oni sobie świetnie radzą, nie potrzeba im jestem.
    - A jeśli nie dołączę?
    - Pożegnamy się teraz i już więcej nie będziemy wchodzić sobie w drogę.- Wyjaśnił. Prychnęłam ciężko.
    - Zawsze tak rekrutujesz nowych członków?- Spytałam. Nie bardzo chciałam stać się sławna, ale to, co powiedział o mojej mocy, że może zniwelować skutki uboczne jej używania, kazało mi się głębiej zastanowić.- Szantażem?
    - Nie, po prostu niektórzy są tudni. Na przykład ty. Wiem, że tak szybko byś nie ustąpiła, więc włożyłem wszystkie karty na raz.- Odpowiedział. Jego twarz wyrażała powagę. Patrzył na mnie, oczekując mojej odpowiedzi.
   - Oczywiście.- Westchnęłam cicho.- Ile wam to zajmie, aby mnie naprawić?
    - Musimy zrobić Ci wszelkie badania, treningi również wchodzą w grę. Zajmie to około pół roku.- Powiedział, kładąc na moich nogach teczkę z logiem ich organizacji.
    - Czyli, że z góry zakładałeś, że zgodzę się na twoją propozycje?- Spytałam, zaglądając do teczki. Były tam informacje o mnie i również o tym jak odbywać się będą moje "treningi".
    - Teczka była przygotowana już od dawna. Czekałem tylko na okazję.- Skwitował.- Teraz. Jeśli pozwolisz, chce abyś poszła za mną do sali obrad, gdzie są wszyscy Avengers.- Dodał po chwili. Spojrzałam na niego, unosząc brew.- Chyba chcesz wiedzieć x kim chcesz pracować?- Spytał. Wstałam z łóżka, zabierając ze sobą teczkę. Ruszyłam za mężczyzną w nieznanym mi kierunku. Po kilku chwilach weszliśmy do wielkiego pomieszczenia, które zajęte było przez kilka osób. Tymi osobami byli Avengers we własnej osobie.
    - To jest Juliette Adams, która od dzisiaj jest jedną z was.- Powiedział na wstępie Fury. Machnęłam lekko ręką na powitanie.
   Wszyscy zaczęli po kolei się przedstawiać.
   Tak minął wieczór. Dostałam swój pokój w Avengers Tower. Musiałam tylko przenieść swoje rzeczy tutaj.
   Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Po tym jak powiedziałam "proszę", do środka wszedł Steve. Uśmiechnęłam się lekko na jego widok.
   - Jak ci się podoba w nowym domu?- Spytał z wielkim uśmiechem na twarzy.
   - Nie jest to mój stary dom, ale postaram się przestawić.- Odpowiedziałam, siadając na łóżku.
    - Co chcesz na kolacje?
    - Gotujecie tutaj?
    - Nie, ale od czego są dania na wynos.- Zaśmiał się, wyciągając telefon z kieszeni.
   - Huh, trudny wybór. Co ty na to, aby zjeść pizze?- Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
    - Uwielbiam.- Przyznał się, klikając coś w telefonie. Złożyłam swoje zamówienie na pizze, a Steve zamówił sobie.
    - Kto zamawiał pizze i mi o tym nie powiedział?- Usłyszałam krzyk Clinta kilkanaście minut później. Wyszłam przed pokój. Clint szedł z dwoma pudełkami pizzy przez korytarz. Gdy zbliżył się do mnie zabrałam oba kartony. Barton spojrzał na mnie jak na ducha.- Zjesz je obie sama?- Spytał z nadzieją w głosie. Za mną pojawił się Steve, zabierając jedno pudełko.
   - Myślę, że zamieszczę.- Skwitował Steve. Clint spojrzał na niego smutno. Ale zaraz w jego oczach pojawiły się iskierki.
    - A co wy robicie sami w jednym pokoju?- Spytał, uśmiechając się głupio. Steve pociągnął mnie za ramię do środka i zamknął drzwi.- I tak się dowiem!- Usłyszałam krzyk, a później jak Clint odchodzi korytarzem.
    - Przepraszam za niego. On i Stark są idiotami.- Mruknął Steve siadając na krześle przy biurku.- Smacznego.- Dodał i zaczął jeść swoją pizze.
    Tak mniej więcej wyglądał nasz każdy wieczór. Siedzieliśmy u mnie lub u niego w pokoju, jedząc i rozmawiając na różne tematy.
    Każdego dnia przeprowadzano na mnie jakieś badania, przy których Steve był obecny. Tak samo jak treningi. Nauczył mnie kilku chwytów, które mogłyby mi się przydać w przyszłości, gdybym nie chciała używać swojej mocy.
    Miło spędzało się z nim czas. Zawsze towarzyszył nam śmiech. Głupim żartom nie było końca.
   - Może trochę zaboleć.
   - Steve, nie jestem na to gotowa!
   - Będę delikatny.
   Drzwi nagle trzasnęły o ścianę. W progu stał Stark, Clint i Natasha.
    - Steve, zostaw ją, powiedziała, że nie jest jeszcze gotowa!- Stark stanął w mojej obronie. Spojrzałam na zgrupowanie przed moimi drzwiami. Siedziałam na krześle, a Steve stał za mną chcąc zrobić mi profesjonalny masaż pleców, które od kilku dni mnie bolały. Nastała długa cisza.
   - Dźwięki po drugiej stronie drzwi, sugerowały coś innego.- Mruknął Clint, patrząc na nas.
   - Steve próbuje zrobić mi masaż, którego się kiedyś nauczył, możecie opuścić mój pokój?- Spytałam, patrząc na trójkę kolegów. Bez zbędnych komentarzy wszyscy wyszli z pomieszczenia. Po kilku sekundach ja i Steve wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem. W pewien sposób ta sytuacja była śmieszna. Widząc ich zaskoczone twarze, gdy okazało się, że robimy w ogóle co innego niż oni się spodziewali.
   Steve zaczął masować moje plecy, co na początku na prawdę trochę bolało, ale później zrobiło mi się przyjemnie.

   Przebudziłam się gdy Steve układał mnie na moim łóżku.
   - Steve...
   - Csiii... Śpij spokojnie.- Szepnął, przykrywając mnie kołdrą.
    - Zostaniesz?- Spytałam z zamkniętymi oczyma. Nie usłyszałam odpowiedzi, ale kilka sekund później, poczułam jak Steve kładzie się obok mnie. Przykryłam go kołdrą, przytulając się do niego. Westchnął ciężko, a ja czując bijące od niego ciepło, zasnęłam chwilę później.
    Obudził mnie głośny dźwięk alarmu. Poderwałam się do góry, rozglądając się dookoła. Steve usiadł na łóżku i nałożył buty. Zrobiłam to samo i wybiegliśmy z pokoju, kierując się w stronę gdzie wszyscy biegli.
   - Co się dzieje?- Spytał Steve idacego obok niego Starka. Ten z tabletem w ręku, szedł szybkim krokiem.
    - Mamy wizytę z kosmosu.- Skwitował Stark. Wszyscy wybiegli na zewnątrz, spoglądając w niebo. Kosmici na swoich maszynach wlatywali przez wielki portal, otwarty na niebie.
    - Nawet wiemy czyja to sprawka.- Tony był ubrany już w połowę swojej zbroi, a kolejne części wylatywały z budynku, tworząc zbroje Iron Mana. Obrócił tablet w naszą stronę. Na ekranie widniał Loki. Przybrały brat Thora. Steve mi kiedyś o nim opowiadał.
   - Jules, proszę, schowaj się gdzieś w budynku, tu jest niebezpiecznie.- Steve położył na moich ramionach swoje dłonie. Patrzył na mnie blagalnie z troską w oczach.
   - Steve, poradzę sobie. Nie jestem małą dziewczynką.
    - Wiem, ale nie jesteś jeszcze gotowa, aby używać swojej mocy. Mogą być tego tragiczne skutki.- Odpowiedział, chwytając mnie za dłonie.- A ja nie chcę, aby coś ci się stało.- Dodał. Spojrzałam w jego pełne obaw oczy. Przytuliłam go mocno, co mężczyzna odwzajemnił.
   - Gdy tylko sytuacja będzie krytyczna, nie będę brać pod uwagę twojej próby.- Powiedziałam i szybko wbiegłam do budynku. Znalazłam Marie i Nicka, którzy nie brali udziału walce, jednak kontrolowali sytuację w wewnątrz. Patrzyłam w kamery jak toczy się bitwa. Kosmitów było zbyt wiele. Jeszcze te wielkie coś które latalo w powietrzu.
    - Idę tam.- Powiedziałam, związując włosy w kucyk.
    - Nie mamy leku na twoją moc. Możesz umrzeć, jeśli użyjesz jej zbyt dużo!- Krzyknął za mną Nick.
   - Nie będę stać i patrzeć jak oni giną! Może i ja nie przeżyje, ale oni tak!- Odpowiedziałam i wyszłam z pomieszczenia. Wyszłam na zewnątrz, rozglądając się dookoła. Wszędzie panował chaos, nad którym chciałam bardzo zapanować. Skupiłam się przez chwilę i zaraz pierwsi kosmici fruwali w powietrzu. Dotarłam do Steve'a. Odwrócił się nagle w moją stronę, patrząc na mnie z przerażeniem.
    - Mówiłem, abyś nie wychodziła. To jest niebezpieczne!- Steve stanął obok mnie, przytulając mnie do siebie.
   - A ja nie mogłam patrzeć jak się z tym męczycie. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce.- Powiedziałam, a kolejny kosmita wyleciał w powietrze.
   - Steve, ona może nam bardzo pomóc. Po prostu ją pilnuj w razie czego.- Usłyszałam głos Natashy w słuchawce, którą miałam w uchu. Uśmiechnęłam się lekko w kierunku mężczyzny, słysząc, że mam poparcie.
   - Dobra, ale trzymaj się blisko mnie.- Nakazał i razem ruszyliśmy, aby pokonać kosmitów.
   Walka nie była jedną z tych lżejszych. Co raz więcej kosmitów napływało na ulice Nowego Jorku.
   - Steve, trzeba coś zrobić z portalem.- Powiedziałam, pokonując kolejnych kosmitów. Moje ciało było już gorące jak słońce. Moja moc dawała się we znaki.- Mam pomysł.- Dodałam. Zamknęłam oczy, zaciskając ręce w pięści.- Przepraszam, Steve.- Szepnęłam i rozłożyłam ramiona, otwierając oczy. Wykonałam zamaszysty ruch rękoma, niewidzialna siła uderzyła w kosmitów, pozwalając ich na ziemię.
   - Padli nawet trzy przecznice dalej, niezła jesteś.- Usłyszałam pochwałę Starka w słuchawce. Wykonałam jeszcze kilka razy ten sam gest.

    To był już koniec. Kosmitów nabywało co raz więcej i do tego leciała jeszcze w naszą stronę atomówka. Stark miał pomysł, a ja wierzyłam w niego, że mu się to uda. Każdy wyczekiwał na reakcję. Wraz z Stevem walczyliśmy jeszcze z wrogami, aż po kilku minutach każdy z nich po kolei zaczął padać na ziemię, jakby dołączono ich od prądu.
    Oddychałam ciężko, patrząc na padajacych kosmitów.
   - Juliette!- Krzyknął Steve, podbiegając do mnie. Nawet nie wiedziałam kiedy upadłam na ziemię.- Jules, nic ci nie jest?- Spytał, kładąc ręce na moich policzkach.- Jules! Jules!- Spojrzałam na niego spod pół przymkniętych powiek.
   - Steve... Gorąco...- Wydusiałam z siebie.

OBSERWATOR POV

Steve usiadł na ziemi, przyciągają do siebie kobietę, która była ledwo żywa. Wiedział, że tak to się skończy. Używała swojej mocy zbyt długi, a teraz są tego konsekwencje. Bał się o nią jak cholera. Dziewczyna była ważna w jego życiu i to bardzo.
   - Jules, zostań ze mną, nie zasypiaj.- Powiedział, próbując utrzymać kobietę przytomną.- Za chwilę już będzie po wszystkim.- Dodał, całując ją w czoło.
    - Steve...- Kobieta nie miała siły mówić, jej ciało było gorące. Steve nie wiedział co ma zrobić. Siedział z nią w ramionach i modlił się do niebios, aby wszystko skończyło się dobrze. Juliette podniosła rękę, kładąc na jego karku. Nacisnęła lekko, przyciągają chłopaka do siebie.
   - Przepraszam.- Szepnęła i pocałowała go resztkami sił w usta. Steve był zaskoczony a zarazem ucieszony. Dawno chciał to zrobić, ale bał się, że dziewczyna źle na to zareaguje. Po chwili ciało dziewczyny stało się wiotkie. Wszystkie mięśnie się rozluźniły, ręka opadła na ziemię. Steve wiedział, co to oznacza, ale nie chciał przyjąć tego do świadomości.
   - Juliette, nie odchodź ode mnie. Nie możesz mnie teraz tak zostawić, nie po tym co stało się przed chwilą.- Powiedział, łamiącym się głosem. Kobieta mu nie odpowiedziała. Steve nie czuł już bicia jej radosnego serca. Wiedział, że od niego odeszła. - Kocham cię, Jules.- Szepnął, przytulając ją do siebie. Na bladą szyję kobiety spadły słone łzy. Nie mógł tego wytrzymać, nie mógł znieść myśli, że jego ukochana osoba odeszła za szybko. Nawet nie zdążył jej wyznać co czuje. Mógł zrobić to wcześniej ale najzwyczajniej w świecie się bał. A teraz już nie będzie miał takiej szansy.
   - Steve...- Usłyszał głos Natashy nad sobą. Nie chciał puszczać Juliette, choć wiedział, że w końcu nadejdzie ten czas.- Steve, ona odeszła...
   - Nie, Natasha. Ona zawsze będzie obecna w moim sercu.- Odpowiedział, ocierając łzy z policzków.
   - Wiem, Steve. Wiem, że kochałeś ją bardzo mocno. Musisz jej pozwolić odejść.- Powiedziała, kucając przy mężczyźnie. Steve wcale nie chciał tego zrobić, ale musiał.
 
    Kilka dni po tragicznych wypadkach, odbył się pogrzeb Juliette Adams. Steve cały czas płakał, nie mógł przyjąć do świadomość, że tak szybko od niego odeszła. Kobieta, którą kochał. Ułożył białą róże na brązowej trumnie.
   - Spoczywaj w spokoju.- Szepnął, a kolejne łzy poleciały mu z oczu. Opadł na kolana, opierając ręce o wieko trumny. Niepohamowany płacz nie miał końca. Stark, odciągnął go z dala od nagrobka i przytulił go mocno.
   - Steve, wszystko będzie dobrze.- Powiedział Stark. Steve w to niewierzył, ale musiał wziąć się w garść. Cieszył się, że mógł znaleźć oparcie w przyjaciołach. Zawsze z nim byli i BĘDĄ. Tak samo jak Juliette.

KONIEC.

________

Pfff... Chyba końcówka mnie za bardzo wzruszyła, bo mam mokrą poduszkę 😭😭😭😭

Mam nadzieję, że podoba Ci się shot 👌👌

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top