dress - bucky barnes

Idę długim korytarzem, jednym z wielu w bazie S.H.I.E.L.D. Pracuję tutaj już trzy lata jako tajna agentka. Zazwyczaj jeżdżę na misję z Avengers. Co dziennie ćwiczę z Czarną Wdową. Uczy mnie jak walczyć i nie dać się złapać. Moim zdaniem jest najlepsza.

- Thomson - usłyszałam. Spojrzałam w niebieskie oczy chłopaka.

- Barnes - mruknęłam nie zbyt miło i ruszyłam dalej. Weszłam do pracowni, gdzie przebywał Stark i Rogers.

- Mam to, co chciałeś. Następnym razem sam sobie po to pójdziesz - powiedziałam, podając mu teczkę. Puścił do mnie całusa w powietrzu i wziął ode mnie plik. Rozejrzałam się dookoła. Stark jak zwykle budował swoje zbroje, a Steve chyba mu tylko towarzyszył.

- Co zrobiliście dla Barnesa, że chodzi taki smutny? - spytała Natasha, wchodząc do pomieszczenia.

- Kiedyś mi mówił, że to przez to, że się do niego niemiło odzywam - wzruszyłam ramionami, wywołując u Starka śmiech. Uśmiechnęłam się lekko.

- Od tygodnia taki chodzi - westchnął Steve. Przeniosłam na niego spojrzenie. - Próbowałem z nim o tym porozmawiać, ale nie chciał mi nic powiedzieć - dodał. Prychnęłam pod nosem.

- Chłopak ma swoje lata, pewnie dziewczyna go rzuciła - siadłam na krześle przy metalowym stole. Wszyscy spojrzeli na mnie. - Co? Ja nawet z nim nie byłam! - uniosłam ręce w geście obrony.

- Trzeba jakoś to z niego wyciągnąć - odezwał się Stark. Uniosłam brew. On nigdy nie interesował się Barnesem.

- I trzeba zabrać Cię do lekarza, bo chyba za mocno się uderzyłeś w głowę - powiedziałam, wybuchając śmiechem.

- Też chciałabym wiedzieć, co się stało, że nasz dzielny żołnierz jest smutny - odezwała się Natasha. Zamilkłam i spojrzałam na nią z głupią miną.

- Co wy zaczęliscie się tak nim interesować, co? Idę stąd, bo jeszcze tym czymś się zarażę - powiedziałam i wyszłam z pracowni. Udałam się do windy. Nacisnęłam guzik z odpowiednim piętrem, a po chwili drzwi się zasunęły... Prawie... W ostatniej chwili czyjaś ręka pojawiła się między drzwiami. Do środka wszedł Barnes. Ugh, jeszcze mi go tutaj brakowało.

- Barnes.

- Thomson - odpowiedział, a winda ruszyła. Patrzyłam na wskaźnik z poziomami, aby jak najszybciej stąd wyjść. Gdy tyko drzwi się otworzyły, ruszyłam do wyjścia. Na dzisiaj już koniec, więc mogłam wrócić do Avengers Tower i odpocząć. Wsiadłam do swojego samochodu i zauważyłam jak Bucky wychodzi z budynku. Wykręciłam oczami i machnęłam ręką, aby wsiadał. Zrobił to. Ruszyłam z miejsca. W samochodzie panowała cisza i mimo tego, że nie chciałam, to musiałam ją przerwać.

- Słyszałam, że dziewczyna Cię rzuciła - odezwałam się. Chłopak spojrzał na mnie. Na moich ustach ukazał się głupi uśmieszek.

- Skąd ta myśl? - jego głos był oschły i ochrypły. Wzruszyłam ramionami.

- Wszyscy zauważyli, że od tygodnia chodzisz smutny, więc pomyślałam, że to jest tego przyczyną - wyjaśniłam.

- Akurat chodzi o to, że ta dziewczyna w ogóle nie zwraca na mnie uwagi - wyznał, a ja próbowałam się nie zaśmiać. W każdym bądź razie, na moich ustach nadal kręcił się uśmiech.

- Serio? Jakim cudem, huh? Nie jest przypadkiem niewidoma? - spytałam.

- Śmieszne. Dlaczego na każdym kroku musisz mi dogryzać? - tym razem to on zadał pytanie.

- Każdy tak zaczynał. Przez pierwsze miesiące znajomości nie mogli się ode mnie odoczepić - powiedziałam, a uśmiech na moich ustach poszerzył się gdy do mojej głowy napłynęły wspomnienia.

- Tylko, że znamy się już dwa lata, nie sądzisz, że to jest dłużej niż kilka miesięcy?

- Nie. To, jak? Ta laska jest jakaś upośledzona? - dopytałam. Poprawił się na siedzeniu.

- A jesteś? - zerknęłam na niego, aby się upewnić czy na pewno mówi do mnie. Patrzył na mnie, więc myślę, że to było kierowane w mają stronę. Wróciłam spojrzeniem na drogę. Zacisnęłam szczękę i mocniej ręce na kierownicy. - To jesteś czy nie?

- Zależy jak na to patrzeć - prychnęłam. Chłopak złapał za hamulec ręczny i go pociągnął. Auto zatrzymało się gwałtownie. Puściłam kierownicę i spojrzałam na chłopaka.

- Co ty do cholery robisz, Barnes?! - krzyknęłam. Za sobą usłyszałam klaksony innych samochodów. - Jesteśmy na pieprzonej autostradzie! - puściłam ręczny i ruszyłam z piskiem opon.

- Przestań w końcu zachowywać się jak dziecko! Nie możesz mi porostu odpowiedzieć?!

- A co mam Ci odpowiedzieć?

- Cokolwiek, nawet to, abym przestał się za tobą uganiać, jak jakiś pies! - podniósł głos. Pokręciłam głową i zacisnęłam szczękę.

- Daj sobie ze mną spokój - warknęłam i zaparkowałam w podziemnym garażu wieży. Wysiadłam z samochodu i ruszyłam do windy. Za mną podążał Barnes. Wsiadłam do windy, a on razem ze mną.

- Czego nie rozumiesz w zadaniu, że masz dać sobie ze mną spokój? Tak ciężko to zrozumieć? Boże, człowieku zlewałam Cię przez dwa lata, a ty nadal miałeś nadzieję, że jednak coś się zmieni? - złapałam się za głowę i zjechałam po ścianie windy. Kucnał przede mną.

- Jo, chciałbym Ci powiedzieć, że przyszedłem za tobą, bo jadę na to samo piętro, a po drugie... Gdyby nie ty, nie stałbym z tobą tutaj- powiedział, kładąc ręce na moich policzkach. Otarł kciukami moje łzy. Pokręciłam głową. Czemu płaczę? Proste jak dwa plus dwa! Kiedyś miałam jednego chłopaka i po tym, co mi zrobił przestałam wierzyć w miłość. To jest chore uczucie, a teraz się to powtarza. W głowie szalały mi obrazy, gdzie za każdym razem widziałam Barnesa... I dopiero wtedy, zauważyłam jak on wtedy na mnie patrzył. Tak jak teraz. Z błyskiem w oku i troską. Odpychnęłam jego dłonie od siebie i skuliłam się jeszcze bardziej.

- Jo, co się dzieje? - spytał, a ja tylko pokręciłam głową. Chyba ponownie mam ten głupi atak paniki. - Wstawaj, jesteśmy na odpowiednim piętrze - powiedział i złapał mnie za ręce. Wykręciłam jego dłonie i kopnęłam w tył kolan, co spowodowało, że wylądował na podłodze. Wstałam szybko i wyszłam z windy. Wbiegłam do swojego pokoju i w szafce znalazłam odpowiednie leki. Popiłam je wodą i oparłam się rękoma o szafkę.

- Jo, wyjaśnisz mi, co się właśnie stało?- usłyszałam jego głos. Musiałam nie zamknąć drzwi.

- Zwykły... Atak - mruknęłam i zamknęłam oczy, czując jak łzy ponownie się w nich zbierają.

- Atak? Nigdy nie mówiłaś, że masz jakieś ataki...

- Bo nie muśleliście o tym wiedzieć, jasne?! Zbędna informacja - stanęłam do niego przodem i przyglądałam się jego twarzy.

- Dlaczego mnie tak traktujesz? Szczerze - zmienił temat. Wykręciłam oczami. Miałam już odpowiedzieć, gdy przed oczami pojawiły mi się czarne plamy, a w głowie zaczęło się kręcić. Chciałam się oprzeć o półkę, ale nie trafiłam na nią ręką i bym upadła, gdyby nie silne ramię chłopaka. Stał, nachylony nade mną. Ścisnęłam jego kurtkę w swoich dłoniach.

- Zwykły atak?- spytał, stawiając mnie pionowo. Nie puściłam go.

- Pomóż mi... - szepnęłam, a łzy spłonęły po moich policzkach. - Proszę, pomóż mi - patrzyłam w jego oczy, zanosząc się płaczem. Chłopak nie wiedział, co ma zrobić. Zaczęłam głośniej szlochać. Mężczyzna był jedynym człowiekiem, który wiedział o tych atakach i... Nie daje sobie z tym już sama rady.

Przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Ponownie ścisnęłam w dłoniach jego kurtkę. Jeździł ręką po moich plecach, co mnie lekko uspokoiło.

- Nie wiem, co mam zrobić - szepnął i poprawił głowę, tak, że teraz czułam jago oddech na szyi i policzku. Wpłatał palce jeden ręki w moje włosy.

- Cokolwiek - szepnęłam. Westchnął ciężko. Staliśmy tak jeszcze przez jakiś czas.

Odsunął się ode mnie i spojrzał w moje oczy. Wytarłam resztki łez i spojrzałam na niego.

- Musisz mi wszystko powiedzieć... - położył rękę na moim policzku. Pokręciłam głową. - Tak będzie ci łatwiej.

- Nie chcę - oddaliłam się od niego. Westchnął ciężko i złapał mnie w pasie poczym posadził na moim łóżku.

- Teraz mi wszystko powiesz od początku, co się stało - oznajmił i złapał mnie za rękę, splatając nasze palce razem.

Opowiedziałam mu wszystko. Wszystko. Jak się to zaczęło, aż do końca. Leżał teraz koło mnie i przytulał mnie do siebie. Poza tym, spał. Moje historie go znudziły... Żartuję. Siedział do końca i mnie słuchał. Widziałam w jego oczach ból i współczucie. Obiecał mi, że coś z tym zrobi. Ja głupia mu uwierzyłam... Zobaczę co z tego wyjdzie...

Miałam zamknięte oczy, gdy Barnes poruszył się i przytulił mnie mocniej. Pocałował mnie w czoło i westchnął ciężko.

Przez kolejne kilka dni nie widziałam Barnesa. Nie wiem gdzie chodził, ani co robił. Rozpadłam się wtedy za miliony małych kawałeczków. Powiedział, że mi pomoże. Powiedziałam mu wszystko o sobie, a on... Pokręciłam głową i zamknęłam oczy. Przestań o nim myśleć, Jo. Czy to normalne, że po tak krótkim czasie coś poczułam do bruneta? Albo po prostu chłopak mi coś obiecał i zawiodłam się na nim?! Myślałam, że jest inny. Choć jeden...

Wyszłam z windy i skierowałam się do swojego pokoju. Weszłam do środka i na łóżku zobaczyłam czerwoną suknię i karteczkę na niej. Podniosłam papier i zaczęłam czytać na głos.

- Załóż ją i przyjedź pod ten adres. Mam dla Ciebie niespodziankę. Taksówka czeka na dole - zgniotłam kartkę i rzuciłam ją za siebie. Podeszłam do łóżka. Suknia musiała być droga. Otworzyłam szufladę obok mojego łóżka i wyciągnęłam nożyczki. Wzięłam czerwony materiał do ręki.

Ja też długo pracowałam na to, aby żyć normalnie.

Pocięłam sukienkę. Po prostu ją pocięłam. Rzuciłam materiał na łóżko wraz z "narzędziem zbrodni". Wyszłam z pokoju. Zjechałam windą na dół i wsiadłam do swojego auta. Mimo iż był wieczór, pojechałam do bazy S.H.I.E.L.D., gdzie jeszcze wszyscy przebywali.

- Cześć, Stark. Nudzi mi się, pomóc ci w czymś? - spytałam, wchodząc do jego pracowni. Oderwał się od pracy i spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się lekko.

- Kim jesteś i co zrobiłaś z Josie?

- Nie to, nie. Idę do Natashy, wiesz gdzie mogę ją znaleźć? - uniosłam brew. Przyglądał mi się uważnie.

- Tam gdzie zawsze - odpowiedział. Uśmiechnęłam się w podziękowaniu i ruszyłam do sali treningowej. Tak, jak Stark mówił. Wdowa była tutaj. Podeszłam bliżej niej.

- Cześć, mogę z tobą poćwiczyć? Nudzi mi się trochę - patrzyłam na nią uważnie.

- Jasne. Idź się tylko przebierz - uśmiechnęła się lekko. Poszłam do szatni, która znajdowała się obok sali i z swojej szafki wyciągnęłam rzeczy na trening.

Weszłam z powrotem na salę, wiążąc włosy w kucyka. Na sobie miałam spodenki i sportowy stanik. Podeszłam do Natashy, a ona od razu zaczęła mnie atakować. Pierwszych ciosów niestety nie udało mi się zablokować, ale zaraz szło mi lepiej.

Po dwóch godzinach treningu siedziałyśmy pod zimną ścianą, odpoczywając.

- Zadam Ci jedno pytanie, ok? Tylko się nie obraź - zaczęła ruda. Zachęciłam ją kiwnięciem głowy. - Nie powinnaś być teraz z Barnesem? - spytała, a ja poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Westchnęłam ciężko i napiłam się ponownie wody.

- Nie, czemu? - uniosłam brew. Uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową.

- Kręcicie ze sobą? - zadała kolejne pytanie, a ja myślałam, że wypluje wodę z ust.

- Co? Oszalałaś? Ja i on? Nie ma szans! - zaprzeczyłam.

- Wiesz, znałam jego plany, od kilku dni starał się, aby wyszło idealnie. Mówił o tym cały czas na treningach. Dzisiaj był ubrany w... - nie dokończyła, bo do sali ktoś wszedł. Tym kimś był Barnes. Wykręciłam oczami, widząc, że jest ubrany w garnitur i napiłam się wody.

- Jo, możemy porozmawiać? - spytał, podchodząc bliżej. Spojrzałam na Nat, prosząc, aby stąd nie wychodziła. Kiwnęła głową i siedziała na swoim miejscu.

- Nie sądzę, abyśmy mieli o czym - mruknęłam. Stanął nade mną, ale ja nawet nie podniosłam na niego wzroku.

- Dlaczego nie przyszłaś? - spytał.

- Nie wiem o czym teraz mówisz. Dzisiaj miałam trening z Natashą, nawet nie zdążyłam pojechać do domu odpocząć po pracy - odpowiedziałam i po raz kolejny przechyliłam butelkę do ust.

- Czyżby? Znalazłem sukienkę pociętą, a obok niej nożyczki. Jak to nie byłaś ty, to kto?

- Słyszałeś kiedyś o zjawiskach paranormalnych? - w końcu uniosłam na niego spojrzenie. Patrzył na mnie z zaciśniętymi rękoma i szczęką.

- Jo, znów zaczynasz? - spytał, a ja wstałam gwałtownie. Natasha również to uczyniła.

- To teraz wszystko moja wina?!

- Może ja już pójdę... - odezwała się Natasha.

- Było by miło - mruknął Barnes, nawet na nią nie patrząc.

- Natasha zostaje, bo ja tego chcę. Jedyne czego nie chcę, to ciebie w tym pomieszczeniu! - warknęłam. Spojrzał w moje oczy pełne łez.

- Jo, nie wiesz, co mówisz... - chciał położyć rękę na moim policzku, ale złapałam za nią i wykręciłam do tyłu. Syknął z bólu.

- Jo, przestań! Zrobisz mu krzywdę! -krzyknęła Romanoff i podeszła do nas.

- Zrobię mu to samo, co on dla mnie. Tylko, że ból, który mi zadał jest wiele większy niż możesz sobie to wyobrazić - syknęłam, patrząc na kobietę. Zatrzymała się, lustrując mnie dokładnie wzrokiem.

- Kochasz go...

- Poprawka. Kochałam. Teraz jedynie go nienawidzę - pchnęłam chłopaka, a on zatoczył się. Odwrócił się w moją stronę, masując nadgarstek. Patrzył na mnie uważnie.

- Co ci takiego zrobiłem, że tak się zachowujesz? - spytał. Pokręciłam głową.

- Dobrze wiesz co! - wskazałam na niego palcem.

- Gdybyś przyjechała, tak jak cię prosiłem, teraz byśmy tu nie stali jak idioci i nie kłócili się o jakieś... Coś! - warknął. Zmróżyłam oczy.

- Coś... - prychnęłam. Wyszłam z sali i miałam już wchodzić do szatni gdy zostałam odwrócona i przyciąśnięta go drzwi. Po sekundzie poczułam usta na swoich wargach. Barnes mnie właśnie całował! Przez chwilę odpychałam go od siebie, aż w końcu się poddałam i objęłam rękoma jego szyję i wplątałam palce w jego długie włosy. Odwzajemniłam pocałunek.

Drzwi od szatni się otworzyły i obydwoje upadliśmy na podłogę. Jęknął z bólu tak samo jak i ja. Nad nami stał Steve z dezorientacją wymalowaną na twarzy. Ja i Barnes zaczęliśmy się śmiać z jego miny, a biedny nie wiedział co ma zrobić. W końcu pomógł dla bruneta wstać, a ten podniósł mnie. Uśmiechnęłam się lekko. Wyszedł z pomieszczenia.

- Kochałaś mnie? Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? -spytał, odgarniając włosy z mojej twarzy. Kiwnęłam tylko głową. - Dlaczego nie przyszłaś?

- Bo... Poczułam się... Zdradzona? Powiedziałam ci wszystko, a przez kolejne dni nie widziałam cię nawet minuty i... I chciałam, abyś poczuł się tak jak ja...- wyjaśniłam.

- Jeśli bym cię zobaczył przez te kilka dni, to na pewno byś wiedziała, co robiłem i nie byłoby niespodzianki... Siedziałem tam trzy godziny i czekałem na ciebie, aż przyjechał taksówkarz i powiedział, że mam mu zapłacić - szepnął, kładąc rękę na moim policzku.

- Przepraszam, po prostu...

- Shh... Spokojnie, nic się nie stało. Zrobię coś innego, tylko tym razem nie będzie tak jak teraz...

- Nie rób nic. Po prostu bądź teraz przy mnie - przerwałam mu. Spojrzał w moje oczy z otwartymi ustami. Po chwili po raz drugi mnie pocałował, przyciągając do siebie.

- Będę, Jo. Będę - szepnął i przytulił mnie mocno. Uśmiechnęłam się i odwzajemniłam gest.

KONIEC.

⭐⭐⭐⭐⭐

Hyhy... Kocham.

Jakoś mi to wyszło i to chyba najlepsze, co napisałam... Albo i nie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top