• 18 • Malum •

Malum

Anarbor- 18

Michael- 18 lat
Calum- 17 lat

* Gdzie nastoletni chłopak, chce, by jego rodzice przestali go kontrolować. W tej sytuacji pomoże mu tylko jedna osoba *

One shot powstał przy współpracy z fvckreseey która odwaliła totalnie większość roboty no i, z którą większość one shotów się tutaj pojawia. Następna praca będzie na jej profilu, więc polecam zajrzeć i wyczekiwać :)
To jest nasza pierwsza praca, która chyba ma około 7k słów. W życiu tyle obie nie napisałysmy, więc jesteśmy mega dumne i mamy nadzieję, że docenicie!

Na początku oczywiście to miało być ff, leży to u mnie już 4 lata chyba, bo wymyślałam to w 2018 roku, więc trochę to przeleżało. Stara okładka w mediach!

a teraz zapraszam do czytania!

***

- Ja naprawdę mam już ich serdecznie dość... - wymamrotał Calum, idąc szybkim krokiem do swojego przyjaciela. Gdy w jego głowie działa się wojna, a w domu pojawiały się kolejne zgrzyty, Calum tym bardziej go potrzebował. A teraz był czas kolejnego kryzysu. - Naprawdę mam dość... - stanął obok Luke'a Hemmingsa. Oddychał szybko przez tempo, w którym szedł od swojego domu, aż do wysokiej wierzby, przy której on i Luke spotykali się rano, od poniedziałku do piątku. Nie miał zbyt dobrej kondycji, a nawet gdyby miał, chęć jak najszybszej ucieczki z domu do miejsca, gdzie choć przez chwilę będzie miał spokój od rodziców, była na tyle silna, by prawie biec do szkoły.

Nie to, że uwielbiał to miejsce pełne idiotów. Nie przesadzajmy, szkoła to katorga, której nienawidził. Piekło. Ale wolał to, od matki, sprawdzającej, czy na pewno zawiązał buty i ojca który, mimo że wydawał się spoko gościem, nadskakiwał nad nim, twierdząc, że to dobry sposób na wychowanie go. Nie, to był fatalny sposób. Szkoła w takim momencie stawała się idealnym miejscem nawet, że i w niej miał kilka... problemów. Chodzących i mówiących.

Luke westchnął cicho i przytulił swojego przyjaciela. Dzisiaj była środa, więc już w tym tygodniu usłyszał ten sam tekst trzeci raz. Sam nawet miał już powoli dość śpiewki o tym, jak jego rodzice go kontrolują i nie dają mu pewnej wolności. Jednak jako przyjaciel wiedział, że musi być przy nim i go wspierać.

- Nie wiem, jak mam ci pomóc, Calum. - mruknął cicho. Powoli poprowadził ich w kierunku szkoły. - Może porozmawiaj z nimi...? Tak na spokojnie... bez krzyków.

Tak, cudowna rada, którą Calum słyszał... cóż kilka razy. Próbował, naprawdę starał się im przetłumaczyć, że to, co robią, mu nie pomaga, jednak byli uparci i nagle głuchli, jak tylko otwierał usta i chciał wyrazić swoje zdanie.

- Ale Luke... rozmawiałem z nimi. Wiele razy. Ja już nie wiem, co mam robić. Rozmowa nie pomaga, krzyki nie pomagają, ucieczki z domu nie pomagają! - westchnął ciężko. - Może ja się już wyprowadzę?

- Cal.. nie chcę cię martwić, ale nie masz nawet osiemnastu lat. - zaśmiał się cicho Hemmings. - Nawet nie miałbyś gdzie iść.

- Ale ty byś mnie przygarnął. - zrobił do niego maślane oczy. Luke pokręcił głową ze śmiechem.

- Jasne... wolisz spać ze mną Jackiem i Benem w pokoju czy z Liz i Andrew w salonie? - parsknął głośno. Niestety rodziców Hemmingsa stać było tylko na dwupokojowe mieszkanie, dlatego musiał dzielić pokój ze swoimi już prawie dorosłymi braćmi.
Wszystkie nocki i spotkania zazwyczaj odbywały się u Caluma, którego rodzice zarabiali bardzo dobrze, a pokojów było o wiele więcej niż u Luke'a. Jednak przepaść materialna nie grała dla nich roli. Przyjaźnili się i kochali jak bracia.

Ich cicha rozmowa powoli się kończyła, gdy przekroczyli próg placu szkolnego. Od razu tłum nastolatków rozproszył ich i nie pozwolił na dalszą rozmowę. Calum nie przepadał za nimi, byli głośni, wszędzie się wciskali i nie pozwalali mu naradzać się z najlepszym przyjacielem. A to do cholery było mu potrzebne, by w końcu przestać o tym myśleć! Czy oni nie potrafili tego zrozumieć? Mówiąc o rozpraszaniu, przeszkadzaniu i denerwowaniu Caluma, najlepszy w tym był zwłaszcza jeden nastolatek, któremu piłka do koszykówki wymsknęła się z rąk i trafiła właśnie w niego.
Hood jęknął cicho, gdy piłka odbiła się od jego głowy. Walczył z uczuciem uciekającego spod nóg gruntu.

Nie spadnie, nie zrobi z siebie jeszcze większego przegrywa. Nie pomoże w upokorzeniu siebie temu wrednemu... chłopakowi.

Hemminu zakrył dłonią usta, by tak głośno się nie śmiać, jak na dobrego i prawdziwego przyjaciela przystało, najpierw płakał ze śmiechu, a później pomagał się pozbierać do kupy.

Calum od razu wściekły namierzył osobę, która w niego rzuciła. Wielce się nie zdziwił. Oczywiście, że sprawcą był Michael Clifford, czyli najbardziej znienawidzona przez niego osoba. Wróg numer jeden.
Clifford podbiegł szybko do nich.

- Wybacz, Hood! Niechcący. - wymamrotał ze śmiechem zielonowłosy i zabrał piłkę.

- Zrobiłeś to specjalnie... - mruknął wściekły Mulat i potarł dłonią czubek głowy.

- Nie, nie, nie! Przysięgam, że nie. Wybacz, kościelny chłopcze, już nie będę. - zaśmiał się głośniej. Na pewno kilka uszu wyłapało ich rozmowę, cóż czy może być gorzej?

- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś tak do mnie nie mówił?! - jego twarz powoli stawała się bardziej czerwona. Krew buzowała w jego ciele. Luke delikatnie potarł jego ramię i spytał cicho, czy nic mu nie jest. - Jest w porządku. - mruknął niechętnie.

- Cokolwiek. - parsknął Clifford i wrócił z piłką do swoich kolegów, którymi między innymi był Ashton Irwin. Szkolny ideał.
Luke od razu spojrzał na Irwina, który jak tylko zauważył jego spojrzenie, puścił mu oczko zza swoich złocistych loków. Młodszy blondyn od razu się zarumienił.

- Serio, Luke? Serio? - mruknął Calum, patrząc na swojego przyjaciela. - Ashton?

- No co...? Jest uroczy... i przystojny... - Luke zarumienił się jeszcze bardziej. Przyglądał się Ashtonowi i jego tatuażom.

- Ta, i ma IQ mrówki. - przewrócił oczami. Nie patrząc już na Clifforda i jego kolegów, poprowadził Luke'a do środka.

***

Dwie godziny później, chłopcy mieli jedną ze swoich znienawidzonych lekcji, chemię. Jak ktoś mógł lubić ten przedmiot. Albo go rozszerzać? Wariaci. Obaj nie interesowali się przedmiotem ani go nawet nie rozumieli. Chemia zdecydowanie nie była ich mocną stroną, te wszystkie równania, cyferki, pierwiastki, masy i cała gama pierdół, które im się do niczego nie przydadzą. Zdecydowanie strata czasu.

Gdy znienawidzona przez całą klasę nauczycielka, dyktowała im temat, Calum przeglądał jedno z portali społecznościowych, a Luke wręcz leżał na parapecie, przyglądając się jak klasa starsza ma w-f na boisku. Jego wzrok cały czas śledził Ashtona Irwina. Nie mógł się napatrzeć na starszego o rok chłopaka. Jego loki podskakiwały jak grał w siatkówkę, a pot powoli spływał po czole. Jego wyobraźnia miała ogromne pole do popisu.
Westchnął cicho i rozmyślał nad tym jak zbliżyć się do Ashtona. Pragnął tego. Chciał poznać gwiazdę szkolnych korytarzy. Potem spojrzał na Michaela, a w jego głowie zapaliła się lampka.
Przeniósł swoje spojrzenie w stronę Caluma, który dalej robił coś na telefonie, ignorując wszystko i wszystkich.

- Chyba mam pomysł jak możesz uwolnić się od rodziców. - powiedział dumnie, mając iskierki radości w oczach. Calum spojrzał na niego jak na głupka jednak z małą nadzieją. Już bał się, co jego przyjaciel wymyślił. Uniósł brew czekając na to, co Luke wymyślił.

- Zbliżysz się do Michaela Clifforda. - powiedział szybko, głosem "to plan idealny, nie możesz odmówić". Calumowi niemal szczęka opadła. Lada chwila musieliby ją zbierać z ławki. Jednak słusznie miał obawy co do pomysłu Hemmingsa. Chciał naprawdę zaśmiać się mu prosto w twarz i powiedzieć, że zwariował, jednak z drugiej strony nie miał zamiaru urazić swoją reakcją Hemmo, który mimo że w pokraczny sposób, starał się mu pomóc.

-Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, że się nienawidzimy. - powiedział, znajdując w sobie resztki spokoju i rozwagi.

-Ale Hood... - jęknął zawiedziony. Musiał go namówić, nie miał innego pomysłu by w końcu spełnić swoje marzenia związane z Ashtonem Irwinem, a jak Calum się nie zgodzi, wszystkie nadzieje się rozpadną. - Zastanów się nad tym, Michael Clifford jest szkolnym bad boyem! - krzyknął szeptem i zbliżył się do niego. - A kto lepiej pokaże twoim starym, że jesteś już prawie dorosły? Bad boy z zielonymi włosami i tatuażami. Od razu dadzą ci więcej swobody. - próbował go namówić.

Calum patrzył na niego uważnie, zastanawiając się nad jego słowami. Blondyn miał mocne argumenty, to był fakt. I może też nie były aż takie głupie? Chociaż... czy Calum chciał mieć cokolwiek wspólnego z Michaelem i jego środowiskiem? Raczej nie ciągnęło go do przebywania obok zielonowłosego, a co dopiero do rozmowy z nim dłużej niż to konieczne podczas bronienia się przed jego atakami.

To nie mogło się udać. Nie w tej rzeczywistości.

-Luke, słońce ty moje... nie chcę być wredny... ale chyba masz gorączkę skoro myślisz, że ten półgłówek rozwiąże sprawę. - westchnął cicho, zerkając na ględzącą o masie molowej nauczycielkę. Zerkała na nich co chwilę, jednak na razie się nie odzywała.
- To jest genialny pomysł, Calum!- krzyknął, zapominając, że jest w klasie od chemii, a lekcja trwała.

-Panie Hemmings! - nauczycielka spojrzała na niego z mordem w oczach, a kilkoro uczniów zaśmiało się z tego jak bardzo Luke będzie miał przechlapane. Ta kobieta nie miała serca, a oni przekonali się o tym bardzo dobrze, gdy po przepytaniu ich przy tablicy na dodatek wysłała ich do dyrektora.

Nie dość, że zgarnęli po jedynce do dziennika to jeszcze trafili na dywanik. A to miał być taki cudowny dzień.

***

-Luke, matka mnie zabije za tą szmatę z chemii. I tak ledwo zdaję z tego jebanego przedmiotu! - krzyknął do niego, idąc przez puste korytarze. Wściekłość jak i strach rozsadzały Caluma od środka. Nigdy nie trafił do dyrektora. Pomimo tego, że chciał się jakoś postawić rodzicom, to jednak nie chciał sprawiać im nie wiadomo jakich problemów, a potem wysłuchiwać w domu ich narzekań na niego. Bo oni chcieli dla niego jak najlepszej przyszłości, a przecież oceny w szkole tak dużo dawałaby... kolejne pierdoły rodziców, których nigdy nie zrozumie.
Powoli szli do gabinetu dyrektora. Naprawdę powoli, bo chcieli odwlec to jak najdłużej w czasie. A szczególnie Hood chciał.

-To nie moja wina. - burknął, sam będąc niepocieszonym kolejną jedynką z tego przedmiotu. Liz Hemmings przyzwyczaiła się, że Luke nie jest dobry ze wszystkiego jak jego bracia i o pasek na świadectwie u niego będzie trudno, jednak sam jej obiecał, że postara się nadrobić zaległości z chemii i innych przedmiotów, z których kulał. A teraz to na pewno będzie jeszcze trudniejsze.

Calum odpuścił dalszą walkę z Hemmingsem. Nie chciał dać nerwom przejąć nad nim kontrolę, bo sprawianie przykrości Luke'owi i kłótnia z nim były ostatnimi rzeczami na jakie miał ochotę. Miał wrażenie, że miał tylko jego na tym wielkim i okropnym świecie. Postanowił po prostu przemilczeć ich drogę i nie robić niepotrzebnych scen.

Korytarz którym szli był najdłuższym ze wszystkim i wzdłuż niego mieściły się wszystkie, najważniejsze pomieszczenia, inne niż klasy. Sekretariat, gabinet dyrektora, gabinet wicedyrektora, biblioteka no i pielęgniarka.

Dopiero teraz obaj chłopcy usłyszeli czyjeś kroki, a już chwilę później zobaczyli wychodzących zza rogu Michaela Clifforda i Ashtona Irwina.

-No no no, kogo my tutaj mamy, ucieka się z lekcji, kościelny chłopcze? - zaśmiał się Mike, trzymając Ashtona za ramię.

Chłopak miał rozciętą wargę. Luke patrzył na niego zmartwiony ale i też rozmarzony. Wiedział, że podczas sportu, a zwłaszcza siatkówki, Ashton dawał z siebie wszystko. Każdą rozgrywkę traktował poważnie i robił wszystko, by wygrać. Jednak Luke zauważył jeszcze, że Ashton nawet z rozciętą wargą i krwią na brodzie wyglądał cholernie przystojnie.

Kolejny raz tego dnia zapaliła mu się w głowie lampeczka. Calum i Mike, na tym samym korytarzu, bez świadków, idealne warunki by porozmawiali... o czymkolwiek.

-Spada...- Calum już miał zacząć na niego wrzeszczeć, że ma spadać na drzewo prostować banany, miał mu wygarnąć, że nie ma prawa go wyzywać, ale Luke przeszkodził mu w tym nadepnięciem na stopę. Spojrzał na niego nic nie rozumiejąc.
-Porozmawiajcie. - powiedział bezgłośnie i spojrzał na Irwina kątem oka.

Calum prychnął głośno, spoglądając na Luke'a, który patrzył na niego tymi wielkimi, błękitnymi oczami, którymi ciężko było zawsze odmówić. Zawsze to robił i zawsze to działało na niego tak samo, zgadzał się, mimo że nie chciał.
Westchnął głośno, mentalnie przygotowując się na rozmowę, która nie mogła się udać.

- Michael. Możemy porozmawiać? - spojrzał niechętnie na zielonowłosego. Clifford uniósł brew, nie wierząc w to co słyszy. Calum Hood nigdy nie odezwał się do niego z własnej woli. Zawsze to on zmuszał go do rozmowy z nim, zaczepiając go i robiąc mu na złość, a teraz Mulat stał przed nim i prosił o rozmowę?

- Wybacz, kościelny chłopcze, ale muszę dopilnować, by Ashton trafił do pielęgniarki. - Calum od razu przewrócił oczami na przezwisko, którym nazywał go Mike. Nawet teraz nie mógł być na tyle miły by oszczędzić sobie denerwowania go.

- Ja to zrobię! - wypalił za szybko Hemmings, przez co jego policzki zaróżowiły się mocno kolejny raz tego dnia. - Znaczy... no... trzeba pomagać, nie...? - przygryzł wargę.
Ashton spojrzał na niego rozczulony. To było całkiem urocze jak ten blondyn był w niego zapatrzony. I, że jego zauroczenie trwało kolejny rok z rzędu. Nawet mu się to podobało. Jasne, dużo osób lgnęło do niego by dostać chociaż trochę uwagi, ale nigdy nie trwało to u nich tak długo. Poza tym Luke nie był jak inni, nie starał się jakoś bardzo zwrócić na siebie uwagę, a jedynie na niego patrzył, pewnie myśląc że Ashton nie wie, co kryje się za tym spojrzeniem.

- Więc chodźmy. - uśmiechnął się Irwin do Luke'a. Siedemnastolatek miał wrażenie, że jego nogi zaraz się ugną, a on opadnie przed Irwinem. Poczuł ucisk w brzuchu ze stresu i ekscytacji w jednym. To był jego moment.

Bez zbędnych słów, Luke i Ashton poszli dalej korytarzem do pielęgniarki, by naprawić wargę starszego i dać mu jakieś leki przeciwbólowe.

- O czym chciałeś gadać? - Clifford zawiązał ręce na klatce piersiowej i spojrzał na Caluma wyczekująco. Mulat westchnął ciężko po raz kolejny i zaczął myśleć nad tym, jak powiedzieć Michaelowi, że pierwszy raz potrzebuje jego pomocy.

- Ja... znasz pewnie moją sytuację w domu. - mruknął. - Wszyscy ją prawie znają... - westchnął cicho. Od razu przypomniała mu się sytuacja, gdy we wrześniu w pierwszej klasie dostał pierwszą jedynkę, jego mama przyszła do szkoły i narobiła awantury, że niesprawiedliwie go ocenili. Co oczywiście było bzdurą, bo on nie umiał nic, a nauczycielka była jedną z lepszych jeśli chodzi o ocenianie prac uczniów.

- Nie bez powodu mówię na ciebie "Kościelny chłopiec". - parsknął głośno zielonowłosy. Calum pokiwał głową w zgodzie. To zrozumiałe. - No i co dalej? - ponaglił go, bo nie ważne jak bardzo kochał denerwować tego chłopaka, tak bardzo chciał wiedzieć do czego on tak właściwie pije. Może pojawiłaby się okazja do pośmiania się z niego? Albo coś na kolejną genialną ksywkę pokroju "kościelnego chłopca"?

- Możesz... możesz przyjść do mnie w piątek? - wymamrotał niepewnie i nerwowo. Co jak co ale zapraszanie go do siebie było ciężkie, nie ważne w jakiej sprawie. - Chcę się im postawić, okej? Chcę pokazać, że jestem coraz starszy i nie potrzebuję niańczenia, a tym bardziej kontroli rodzicielskiej w telefonie i w telewizji. Nie znajdę nikogo bardziej chamskiego, bezczelnego i z takim wyglądem.

- Wow, dzięki, Hood. - parsknął głośno Mike. Śmieszyło go to, ale też nutka ciekawości pojawiła się u niego od razu. Po chwili Michael westchnął teatralnie. - Naprawdę chcesz się od nich uwolnić, co? - pomimo tego, że kolacja była dobrym pretekstem do pośmiania się z Hooda, Mike osobiście nie wyobrażał sobie takiego życia. Kochał swobodę, która miał. Naprawdę, by oszalał, gdyby był kontrolowany na każdym kroku.

- Tak... nie żartowałem z tą kontrolą rodzicielską. - wymamrotał zawstydzony. - Ja serio ją mam. I chcę się postawić, dopóki nie jest za późno. - westchnął. - Pomożesz mi...? Proszę cię... po kolacji możesz dalej mnie nienawidzić i wyzywać, serio wisi mi to, co o mnie myślisz, ale wykorzystaj to, że jesteś okropny i wyciągnij mnie z tego bagna.

Możliwe że brzmiał aż nadto błagalnie, ale to też go teraz nie obchodziło. Serio zaczął mieć więcej nadziei na to, że to może się udać. Może i ten pomysł Hemmingsa był coś wart. Teraz na pewno wiedział, że musi zaryzykować bo może wypalić, a jak nie no to trudno. Nic nie straci.

-No nie wiem, nie wiem. Co ja będę z tego miał? Ty wyjdziesz spod skrzydeł mamusi i tatusia, którzy cię niańczą, a ja? Nie robię nic za darmo, kościelny chłopaczku. Musisz dać dobrą cenę za taki wysiłek. - uśmiechnął się głupkowato i patrzył na niego uważnym spojrzeniem.

Calum spojrzał na niego twardszym wzrokiem.
Ta nadzieja, która jeszcze była przed chwilą w nim, rozpłynęła się razem z aroganckimi słowami Clifforda. Zacisnął mocno pięści jak i szczękę z nerwów.
Wiedział, że tak będzie. Clifford od pierwszych jego dni w szkole był dla niego wredny. Czego mógł się innego spodziewać? Że nagle zgodzi się na jego propozycję? Że mu pomoże? Jasne. Teraz już sam w to nie wierzył. Żałował, że w ogóle posłuchał Luke'a i zagadał do Michaela. To było zupełnie niepotrzebne.

- Dobra. Nie było rozmowy. Zapomnij. Wiedziałem, że tak będzie. - prychnął. Już miał iść do gabinetu dyrektora, jednak uścisk na jego ramieniu mu to uniemożliwił.

- O której mam być w piątek? - Michael uśmiechnął się do niego głupkowato. Tak zdecydowanie kochał denerwować tego chłopaka. Uwielbiał patrzeć jak zaciska szczękę z nerwów albo jak czerwieni się przez to.

- Serio przyjdziesz? - wypalił od razu, nie kontrolując tego.

Michael zaśmiał się i pokręcił głową. - Nie, nie przyjdę. Trzymam cię tylko po to by jeszcze bardziej cię wkurwić. - uśmiechnął. Calum próbował się wyrwać z uścisku jego palców, myśląc, że to koniec, że nawet Mike nie da rady mu pomóc, ale Mike mocniej przytrzymał go za ramię i parsknął olewającym śmiechem. - Przyjdę w piątek tylko musisz mi powiedzieć o której godzinie jecie kolację w tej swojej sterylnej willi. - patrzył na niego przenikającym spojrzeniem, wypalając w jego czole dziurę.

- Nie graj ze mną... będziesz czy nie? - mruknął zdenerwowany.

- No przecież mówię, że będę. Budzimy się. - pomachał ze śmiechem dłonią przed jego oczami. Tak bardzo kochał wywoływać u niego złość. To było jego ulubione hobby. Znacznie lepsze niż robienie co chwilę nowych tatuaży czy palenie papierosów.

- Tak mnie wkurwiasz... nienawidzę cię, Clifford. - powiedział dobitnie Calum, wyrywając się z jego uścisku. Był już naprawdę na skraju wytrzymałości. - Przyjdź na 18. - westchnął bezradny. Może tylko odrobinę zaczął żałować tego wszystkiego...

- Oh, wiem. - zaśmiał się. - Wiem to, kościelny chłopcze. A teraz jak mamy wszystko dogadane... najlepiej jakbyś poszedł już do dyrektora... niecierpliwi się już pewnie.

-Skąd ty to możesz wiedzieć. - wymamrotał będąc znowu zszokowany Michaelem Cliffordem.

-Serio?- parsknął. - Ja wiem wszystko. A teraz, do zobaczenia w piątek, Calum. - uśmiechnął się aż nazbyt miło i poszedł w stronę gabinetu pielęgniarki, zostawiając Hooda w szoku, patrzącego na jego plecy, jakby pierwszy raz widział tego chłopaka.

***

W piątek rano, Calum oznajmił swoim rodzicom, że zaprasza wyjątkowego gościa na wieczór, na kolację. Joy, pomimo zdziwienia, ucieszyła się, że jej syn ma kogoś innego niż Luke. Tak jak cieszyła się, że będzie wiedziała z kim jej syn przebywał.

Oj na pewno będzie w szoku, jak zobaczy Clifforda. - pomyślał, ale uśmiechnął się do matki.

Calum był zdecydowanie przeciwieństwem swojej siostry Mali-Koa, która była wręcz wulkanem energii. Była energiczna, miła i na dodatek miała całkiem spore grono znajomych.
Niestety, już nie mieszkała z nimi, bo wyprowadziła się do innego miasta, by studiować prawo.
Z nią jednak Calum miał więcej swobody. Siostra przynajmniej stawała za nim, gdy rodzice za bardzo troszczyli się o Caluma.
Teraz, gdy jej nie ma, jest gorzej niż kiedykolwiek. Gdy była w domu, trochę ich nadopiekuńczości przechodziło również na nią. Odrobinę, bo jednak była starsza i skupiali się na młodym Hoodzie, jednak czasami zdarzały się chwilę spokoju dla Mulata.

W szkole, Calum praktycznie nie widział Michaela, co było dziwne, bo dotychczas zawsze kręcił się gdzieś obok. A kiedy nie było Clifforda, Ashtona również nie było, przez co Luke narzekał przyjacielowi, że nie wie co dokładnie się dzieje u Ashtona.

Jakby wcześniej cokolwiek wiedział...

Po wizycie u pielęgniarki, Hemmings nawet dostał numer telefonu Ashtona, jednak za bardzo bał się napisać pierwszy, więc czekał aż to Irwin do niego napisze.

Calum był aż zażenowany jego zachowaniem. Kochał go oczywiście, ale jego podchody do Irwina trochę go drażniły. Wspierałby Luke'a, to jasne, ale dopóki to jedynie marzenia, a nic poważnego, odpuszczał sobie ekscytowanie tym.

- Po prostu do niego napisz. - westchnął, gdy znowu usłyszał jego marudzenie, że Irwin nie napisał.

- Ale wyjdzie na to, że mi zależy! - ugryzł kanapkę. Siedzieli właśnie w szkolnej stołówce i jedli drugie śniadanie.

- Ale ci zależy! Więc w czym problem?

- Nie rozumiesz, Hood. - westchnął. Mimo to patrzył dalej tęsknym wzrokiem na telefon, który dalej był cicho.
Calum przewrócił oczami. Wziął jego telefon i bez problemu odblokował. Wszedł a aplikację wiadomości i wyszukał numeru Ashtona. Napisał do niego z prośbą o spotkanie. - Ale co ty robisz... Calum!

Luke próbował zabrać przyjacielowi telefon, jednak na marne. Calum zręcznie uniósł telefon i wysłał wiadomość. Potem uśmiechnięty oddał telefon blondynowi.

- Nie musisz dziękować. - uśmiechnął się szerzej. Luke szybko wziął telefon i zobaczył co Calum napisał.

- Calum.... - jęknął zawstydzony. Teraz to w ogóle bał się trzymać urządzenia w ręku. To nie mogło się udać.
Bał się reakcji Irwina. Pomimo tego, że on z własnej woli dał mu numer telefonu, a numery są po to, by dzwonić do siebie i pisać, on bał się, że Irwin go wyśmieje, a z jego przyjaźni bądź przyjaznego nastawienia będzie nici. - Boże... on mnie znienawidzi... - oparł czoło o dłoń i odłożył telefon z dala od siebie.
Calum nawet nie zdążył go pocieszyć, a już telefon zawibrował.
Hemmings spojrzał ze strachem na swojego przyjaciela.

- No zobacz co odpisał! - pośpieszył go Hood. Luke przygryzł mocno wargę i niepewnie wziął telefon. Kątem oka odczytał, że Ash z przyjemnością się z nim spotka. I wysłał mu nawet uśmiechniętą buźkę! Blondyn uśmiechnął się szeroko. Nie mógł uwierzyć, że jego marzenie właśnie się spełnia. I to dzięki Calumowi.

-I co?! - zaśmiał się, widząc minę Luke'a. Uśmiechał się to jasne, ale mimo to dalej był trochę blady. - Jest źle?

-Nie. Zgodził się... on się zgodził! - pisnął podekscytowany i prawie podskoczył na krzesełku. - Dziękuję, Calum. Jesteś cudowny. Głupi i uparty, ale i tak cudowny. - parsknął i pocałował jego policzek z prędkością światła, a później wzrokiem wrócił do telefonu.

Cal obserwował przyjaciela. Patrzył na niego, jak się uśmiecha i jak rumieni, patrząc dalej na wiadomość od Irwina i Hood może odrobinę zaczął nabierać pozytywnych emocji do Irwina. Ten chłopak chyba nie był taki zły, jak od początku o nim myślał.

I może nawet Hood postara się czasami pomóc zadurzonemu Luke'owi w zdobyciu szkolnego przystojniaka? Aż dziwne jak szybko jego podejście do szatyna się zmieniło, a wystarczyła jedna wiadomość, która wywołała uśmiech na twarzy jego przyjaciela.

***

Nim się obejrzał, już było po siedemnastej. Poprawił włosy po raz kolejny z nerwów. Co chwilę gryzł swoją wargę. Calum chyba nigdy się tak nie stresował. Powoli żałował, że do tego pomysłu w ogóle doszło i Mike się zgodził.
A co jeśli przesadzi? A co jeśli jego rodzice będą jeszcze bardziej restrykcyjni i opiekuńczy?
Coraz bardziej się bał, że to nie wypali. Albo, że ten pomysł w ogóle był bez sensu.
A może Michael nie przyjdzie? To może i nawet lepiej... oszczędzi sobie jeszcze więcej wstydu i zażenowania.

Chciał się pokazać rodzicom, o to mu chodziło cały czas, ale jednak pokazywanie im Michaela mogło być ryzykowne.

Westchnął, odganiając od siebie wszystkie negatywne myśli i emocje. W wyczekiwaniu na dzwonek do drzwi, czuł się, jak nastolatka przed pierwszą randką, a to przecież nie tak miało wyglądać.

Gdy było bliżej godziny kolacji, Mulat przeniósł się do salonu i tam denerwował się dalej. Ignorował podniecenie matki, która aż skakała z radości na gościa i ojca, który już nabijał cygaro, chcąc pokazać je Michaelowi.

W ich domu zawsze panowała idealna cisza, to było aż przytłaczające, kiedy jedyny dźwięk jaki słyszysz do plask kapci o podłogę albo twój oddech.

Tą idealną ciszę przerwał naprawdę głośny dzwonek do drzwi. Calum zerwał się jak poparzony ze swojego miejsca i biegiem pobiegł do drzwi. Musiał ustalić z Cliffordem jeszcze kilka spraw zanim pozwoli mu wejść do domu.

-Cally, skarbie nie biegaj po domu! - krzyknęła jego mama z kuchni.

Chłopak westchnął zdenerwowany i burknął coś pod nosem. A było prawie dobrze dzisiejszego dnia, ale nie, kilka minut przed kolacją musiała znowu odpalić swoją nadopiekuńczość.
Zignorował to i otworzył je. Od razu zobaczył swojego, wyczekiwanego gościa.
Michael Clifford we własnej osobie.
Dziurawe, czarne spodnie odsłaniały tatuaże na nogach, czarny tank top z zespołem był przykryty czarną skórzaną kurtkę.
Spojrzał lekko w górę na włosy Michaela, które teraz były czerwone. Ale co go zdziwiło to to, że w jego brwi znajdował się kolczyk.
Mike się przygotował lepiej niż sądził.

Pomiędzy palcami Mike trzymał spalonego już do połowy papierosa i uśmiechał się do Hooda zadziornie.

-Co ty wyprawiasz! - krzyknął szeptem i obejrzał się do domu, czy przypadkiem jego rodzice nie idą im towarzyszyć.
Wyszedł przed dom i zamknął za sobą drzwi.

-Jestem sobą. - prychnął i odsunął swojego papierosa od Caluma, który usilnie próbował mu go zabrać. - Liczyłem że twoi rodzice jak zobaczą mnie w drzwiach z fajką wygonią mnie i nie będę musiał tam wchodzić. - parsknął. Zaciągnął się dymem i dmuchnął nim w Hooda.

Ten zakaszlał cicho. - Mniejsza o to co ty sobie myślałeś. Musimy omówić kilka ważnych spraw zanim tam wejdziesz i zaczniesz robić swoje.
Zanim Mike rzucił w niego jakimś wyzwiskiem, mówił dalej. - Masz być w miarę miły dla nich, nie wyzywaj ich bo to moi rodzice. Poza tym, nie dotykaj mnie. - dodał dobitnie, jednak Michael zmarszczył brwi.
-Po chuj miałbym cię dotykać?- zgasił resztę papierosa o murek i poprawił włosy.

-Bo udajesz mojego chłopaka. Oni myślą że jesteśmy razem. - powiedział zażenowany, że wcześniej mu nic o tym nie wspomniał.

-Ja mam udawać twojego chłopaka?- zaśmiał się głośno. Calum uciszył go od razu machnięciem dłoni.

-No... tak. - wymamrotał.

-Dobra, skoro muszę. - westchnął. - Dawaj wchodzimy, nie mam całego dnia. - przepchał się przez niego i już stał w domu rodziny Hood.

Najmłodszy przewrócił oczami i wszedł za Mike'iem do domu. Oznajmił głośno, że już ich gość przyszedł. Joy jako pierwsza, cała w skowronkach przyszła na korytarz. Spojrzała na Michaela i niemal od razu jej uśmiech zniknął. Puf i nie ma.
Joy przeskanowała Clifforda od stóp do głów. Ten tylko uśmiechał się zadziornie, patrząc jak jej mimika się zmienia. Uśmiech maleje, a oczy są o wiele szersze. Chwila i jej usta otworzyły się w szoku.

- Michael Clifford. Miło Panią w końcu poznać. Calum dużo o Pani wspominał. - uśmiechnął się, podając jej dłoń. Mama Caluma niepewnie za nią potrząsnęła i przedstawiła się, dalej skanując go wzrokiem, co było dziwnie niekulturalne jak na nią. Mike zabrał dłoń i rozebrał się z czarnej skóry, która odsłoniła jego czarne tatuaże na rękach. Dużo tatuaży. - Gdzie mogę powiesić?

Calum przejął od niego kurtkę i powiesił na jednym z wieszaków. Spojrzał na mamę i czekał aż się odezwie, jednak ona nadal milczała. Patrzyła tylko na nich, powoli znowu na twarzy przywołując uśmiech. Tym razem już mniejszy i na pewno mniej szczery niż jeszcze przed minutą.

Joy po chwili otrząsnęła się z pierwszego szoku i odwróciła w stronę reszty domu.
-Zapraszam... kolacja już jest gotowa... - mruknęła i weszła w głąb ich domu.
Mike i Calum dalej stali w korytarzu, do którego chwilę później doszedł ich głos matki Hooda i fragment, naprawdę krótki, jej rozmowy z mężem.

-David... to straszne... Calum...

-Ćsii, spokojnie Joy.

Mike uśmiechnął się pod nosem i puścił oczko do Hooda. Weszli do jadalni, Mike jakby nigdy nic objął Mulata ramieniem. Młodszy spojrzał na niego groźnie, gdy dłoń czerwonowłosego znalazła się na jego biodrze i uszczypnęła go lekko, przez co niekontrolowanie przybliżył się do ciała Clifforda.

-Co ci mówiłem od dotykaniu. - warknął wściekły. Clifford nic sobie nie robiąc z tonu znajomego, uśmiechnął się znowu zadziornie.

-Ten twój plan nie wypali, jak cię nie dotknę. - szepnął mu do ucha. Calum nie mógł dłużej wytrzymać tak blisko niego, czując jego perfumy, zapach papierosa i gumy do żucia. Odsunął się, warcząc pod nosem ciche 'łapy precz' i posłał nic nie podejrzewającym rodzicom spokojny uśmiech.

Tata Caluma z delikatnym uśmiechem wystawił dłoń do Michaela.

- David Hood.

- Michael Clifford. - z uśmiechem potrząsł jego dłoń. Rozejrzał się po jadalni. - Piękny wystrój państwo macie... serio mówię. Taki luksusowy... i czysty. - parsknął cicho. Calum zacisnął mocniej szczękę. - Naprawdę mi się podoba.

David uniósł delikatnie brew.
- Dziękujemy... i tak praktycznie to moja żona wybierała. - objął ją delikatnie i pocałował zdenerwowaną Joy w skroń. Ta jednak nie zwróciła na to uwagi i dalej wycierała talerze, które po chwili wylądowały na stole. - Prawda, kochanie?

- Co? A, tak tak. Wystrój. Dziękujemy. - mruknęła niechętnie. - Siadajcie do stołu... zaraz będzie kolacja. - poszła do kuchni.

- Może pomóc, Pani? - uśmiechnął się Mike znowu oplatając ramię wokół Caluma.

- Nie trzeba. - mruknęła od razu, przez co Mike cicho się zaśmiał. Spotkanie ledwo się zaczęło, a on już miał niezły ubaw. Czuł, że jeśli podroczy się jeszcze z Calumem, może być jeszcze lepiej.
David też poszedł do kuchni, co Cal wykorzystał i wyrwał się z uścisku Michaela.
Spojrzał na niego gniewnie i pogroził mu palcem.

- Idzie mi coraz lepiej, nie? Twoja matka jest o krok od zawału. - zaśmiał się głupio.

-Tak bo o to mi kurwa chodziło. - wysyczał przez zęby. - Nie, nie odzywaj się. Mam cię już serdecznie dość. - westchnął zrezygnowany, przerywając mu, gdy tylko otworzył usta. Bez słowa odsunął się jak najdalej i usiadł przy stole, modląc się o to by Mike chociaż zachował ostatnie gramy przyzwoitości i zachował jego osobistą przestrzeń nienaruszoną.

Nie modlił się chyba na tyle zawzięcie, bo czerwonowłosy usiadł tuż obok i jeszcze przysunął swoje krzesło bliżej do niego do tego szorując nim głośno po podłodze. Calum załamany zakrył twarz dłońmi, szykując się na reprymendę od matki albo ojca, jednak na całe szczęście nie odezwali się ani słowem, jedynie spojrzeli na nich z kuchni i wrócili do prowadzonej szeptem rozmowy.

Po chwili, która dłużyła się Hoodowi w nieskończoność jego rodzice przyszli do jadalni, niosąc gotowe jedzenie.

- Liczę że będzie ci smakowało. - mruknęła Joy do Clifforda.

Chłopak uśmiechnął się i pokiwał głową, patrząc na miski z samymi drogimi potrawami. - Na pewno będzie mi smakować. Nigdy nie jadłem.. kraba? No tak, zapomniałem, że bogacze nie jedzą zwykłego kurczaka albo... - jego wywód przerwała Joy, patrząc na niego gniewnie, choć nie to było powodem czemu zamilk.

- Jesteś bezczelny. - wyrzuciła z siebie, energicznie i z głośnym hukiem odstawiła swoją szklankę na stół.

Chłopak zamiast spuścić potulnie głowę i przeprosić jak tego wymagała kobieta uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową. - Tak, już tak mam. - parsknął.

Hood warknął pod nosem i zrobił się caly czerwony zaciskając szczękę i pięści. Oddychał spokojnie starając się opanować nerwy i nie wyglądać na bardzo wściekłego.

-Ale on zabawny, prawda tato...- wymamrotał pod nosem, śmiejąc się przy tym nerwowo.

- Hmm... może dzisiaj podamy lampkę wina do naszego obiadu? - zaproponował David, widząc swoją żoną wściekłą. - Michael, pijesz?

- Czy ja piję? - parsknął. - W każdy piątek, sobotę, niedzielę. W resztę dni moja wątroba ma wolne, ale nie zawsze. - zaśmiał się głupio i położył dłoń na udzie Caluma, który od razu zareagował i spiął się. Ścisnął mocno jego udo. Calum przełknął głośniej ślinę, nie mając nawet odwagi się ruszyć.

Joy spojrzała na Michaela w szoku, że się tak wyraża. Nie mogła uwierzyć, że chłopak jej syna jest tak niewychowany.
David kiwnął głową i też cicho się zaśmiał, by ostudzić atmosferę. Poszedł w stronę kuchni.
Joy w tym czasie patrzyła cały czas na ich gościa.

- Nie chcę być nie miły, ale nie wypada się tak patrzeć na gościa. - mrugnął do niej. Joy zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. Tak samo jak Calum. Już chciał coś powiedziała ale dłoń Mike'a powędrowała trochę wyżej.

David wrócił do stołu z butelką drogiego czerwonego wina oraz kieliszkami. Mike od razu uśmiechnął się jakby widział najpiękniejszą rzecz na całej ziemi.
Od razu gdy ojciec Mulata nalał im alkoholu. Nalał najpierw Joy, a potem Michaelowi. Mike opróżnił kieliszek duszkiem i odstawił szkło na stół. Rodzice Hooda patrzyli na chłopaka w kompletnym szoku.

-Może pan dolać?- parsknął, gdy po długim czasie jego kieliszek dalej pozostawał pusty. Mężczyzna spojrzał na żonę zbity z tropu, jednak ta nie odezwała się ani słowem, zaciskając zęby ze zdenerwowania. David dolał Cliffordowi wina.

- Troszkę więcej, poproszę. - uśmiechnął się. David uniósł brew i nalał mu odrobinę więcej. Potem sobie nalał i najmniej Calumowi, bo nawet nie pół lampki. - Oj... Calum na pewno chciałby więcej... niech mu Pan nie żałuje.

- Mój syn nie pije alkoholu. - mruknęła niezadowolona Joy. Mike uniósł brwi ze zdziwienia.

- Nie? Oj... tydzień temu nie było tego widać. gdybym wiedział, to na pewno bym mu nie proponował aż tyle... - zaśmiał się. Wziął od Davida butelkę i nalał Calumowi więcej. - Proszę bardzo, kochanie. - uśmiechnął się uroczo. Calum mimowolnie zarumienił się na to jak Mike go nazwał. - No to co? Jemy? - uśmiechnął się.
David usiadł na swoje miejsce i złożył ręce na stole.
Michael zaczął nakładać sobie jedzenie.

- Przepraszam? To gospodarz pierwszy powinien nakładać. - mama Caluma zwróciła mu uwagę. Mike od razu zaprzestał wykonywanej czynności.

- Oh, no tak, gdzie moje maniery... ale mogę Pani nałożyć. Będzie szybciej. - uśmiechnął się.

- Nie. Dziękuję. - powiedziała dobitnie. Clifford wzruszył ramionami i nałożył sobie.
Usiadł znowu na miejsce i zaczął jeść. Calum westchnął ciężko i czekał aż jego rodzice nałożą sobie jedzenie. Potem zrobił to on.

-Cóż... to jak się poznaliście?- uśmiechnął się niepewnie, patrząc na swojego syna i jego chłopaka.

-Naśmiewałem się z niego, że jest kościelnym chłopcem. Sam to wymyśliłem, jestem z tego naprawdę dumny. - puścił oczko do matki Hooda, by jeszcze bardziej wyprowadzić ją z równowagi. - Czasami rzuciłem w niego piłką... albo wpadłem na niego na korytarzu. Od początku bardzo się polubiliśmy. - pokiwał głową i zaśmiał się głośno. - O, raz wrzuciłem mu koszulkę do kibla, chyba wtedy zaiskrzyło. - zrobił zamyśloną minę.

Hood myślał, że spali się ze wstydu. Miał ochotę zapaść się pod ziemię i zniknąć. Cały ten pomysł z zaproszeniem go na kolację był najgłupszym na co kiedykolwiek się zgodził.
Już i tak był naprawdę czerwony, ale gdy dłoń Mike'a dalej była na jego udzie i przesuwała się coraz wyżej, zrobił się aż purpurowy no i do tego zakrztusił się winem.
Jego matka zerwała się z krzesełka i okrążyła stół, by zacząć klepać syna po plecach.

Gdy tylko mu przeszło, usiadła na swoim miejscu, gniewnie patrząc na męża.

- Więc... Michael... - zaczął Pan Hood. - Do której klasy chodzisz, chyba jesteś starszy, hm?

- Owszem. - wymamrotał z pełną buzią. - Jestem w trzeciej klasie.

-Jak ci idzie w szkole, Michaelu? - zapytała, wysilając się na uśmiech. Popatrzyła na jego tatuaże i na kolczyk w brwi, jakby to właśnie była odpowiedź na jej pytanie.

-Michaelu?- parsknął głośno. - Nigdy nikt się tak oficjalnie nie zwracał do mnie. Jest pani moim pierwszym razem. - zrobił dziwną minę. David zmarszczył mocno brwi i nawet on przyjął morderczy wyraz twarzy. - W szkole? Za przeproszeniem, chujowo. Na razie nie zdaję z pięciu przedmiotów, ale spokojnie. - uniósł dłonie w geście obrony. - Poprawi się to. No ma się jednak ten urok osobisty. Nauczyciele mnie ubóstwiają. - wytarł usta ręką.

-Pięciu...?- Wyglądała jakby chciała się przeżegnać. Albo złapać za krzyżyk i wodę święconą, a później wygonić Michaela, pokazując mu te symbole wiary. Na pewno licząc że przy tym rozpadnie się w drobny pył i zniknie z życia jej syna.

Calum za to zamrugał szybciej, bo nie wiedział czy nie ma przypadkiem urojeń. Miał szeroko otwarte oczy i patrzył to na na swojego udawanego chłopaka, to na rodziców i znów wracał wzrokiem do talerza.

- No co... tak wyszło. - parsknął cicho i dalej się zajadał. - Zajebisty ten krab. Nie dziwię się, że bogaci go tak lubią. - brudził się po twarzy. Co jakiś czas oblizywał usta. Pani Hood była już u kresu wytrzymałości. Nie mogła uwierzyć, że jej mały synek spotka się z taką kanalią.

- To chyba był komplement... - szepnął David do swojej żony. On jedyny zachowywał zimną krew. Joy spojrzała gniewnie na męża, a potem na Caluma.

- Cally... nie mówiłeś, że twój... partner jest taki... - te słowa ciężko przeszyły jej przez gardło.

Gdy Calum chciał odpowiedzieć, ręką Michaela zahaczyła o jego krocze, a potem znowu wróciła na udo. Mulat wciągnął głośno powietrze i znowu się zrobił cały czerwony.

- Cally? Coś nie tak?

- Skąd, po prostu cieszy się, że znalazł taką osobę jak ja. - uśmiechnął się Mike i pocałował Hooda w policzek. Cała ta kolacja szczerze sprawiała mu dużo frajdy i radochy. Nie żałował, że się zgodził.

-Tak... na pewno się cieszy. - jego matka praktycznie to wypluła. Zacisnęła mocno palce na widelcu, przez co opuszki jej pobielały.

Mike spojrzał na Caluma z szerokim uśmiechem.
-Oj kochanie, zawsze jesteś taki nieśmiały. - dotknął jego policzka, dalej czerwonego przez wszystko co się działo podczas tej przeklętej kolacji. Miał ochotę roześmiać się na dobre, ale miał jeszcze kilka asów w rękawie, więc musiał je wykorzystać. Skoro już się tutaj znalazł, nie mógł stracić okazji do takiej zabawy jeszcze przez chwilę.

Znowu jego dłoń znalazła się na udzie Mulata i głaskała je powoli, ponownie idąc coraz wyżej i akurat gdy chłopak połykał kraba, znowu palcami zahaczył o jego krocze. Hood zakaszlał głośno, ponownie tego wieczora się krztusząc.

Mike od razu zaczął mocno klepać go po plecach, a chłopak aż jęknął na tą siłę. Na szczęście nic mu się nie stało, ani przez kawałek jedzenia, ani przez uderzenia Clifforda.
-Moja niezdara. - zaśmiał się cicho, przytulając go ramieniem. Patrzył na jego rodziców, wpatrzonych w nich z przerażeniem i obrzydzeniem.

Mike chyba pokazał już na tyle dużo, by zniknąć. Ale zanim to, został mu jeden pomysł do zrealizowania. Ignorując załzawione ale i tak dalej mordercze spojrzenie Hooda, ponownie dotknął jego krocza. Miał tylko nadzieję, że ten serio się nie podnieci, chociaż czy aż tak byłoby to złe? Miałby kolejny pretekst, by się z niego śmiać, nawet jeśli było to jeszcze bardziej okrutne niż wszystko co wcześniej mu robił.

Clifford sięgnął po kieliszek swojego wina, "przypadkiem" zahaczając łokciem w drugi kieliszek, ten należący do Caluma i wylewając na chłopaka całe wino, którego praktycznie nie tknął,

Młody Hood, jego matka i jego ojciec krzyknęli w tym samym momencie, zszokowani tym co dzieje się przy stole.
-Bardzo... bardzo przepraszam... ten piękny... kiczowaty obrus.... i koszula... skarbie zniszczyłem ci tą cudowną koszulę. Tak mi przykro. - wymamrotał na granicy ataku psychodelicznego śmiechu.

Założył na twarz troskliwą i współczującą maskę i sięgnął po serwetki, robiąc jeszcze większy bałagan, rozrzucając znowu "całkiem przypadkiem" resztki jedzenia swojego talerza.

-Ups... ale ze mnie niezdara. - zrobił naprawdę najsztuczniejszą smutną minę jaką kiedykolwiek widział świat i zaczął wycierać Hooda z czerwonego wina. Dotykał go po klatce, po udach i po kroczu, aż w końcu podniósł się z krzesełka i spojrzał zawiedziony na niego.

-Kochanie, musimy cię przebrać. Nie możesz siedzieć w takiej mokrej koszuli... przeziębisz się... chodź, przy okazji pokażesz mi swój pokój. - puścił oczko jego rodzicom. - Nie to, że go nie widziałem... byłem tam nie raz... ale czemu nie obejrzeć jeszcze raz? Tyle zawsze się tam działo... - parsknął. Złapał "swojego chłopaka" za dłoń i pociągnął go do góry, wyrzucając do góry nogami jeszcze jego talerz.

-Tak bardzo mi przykro za ten bałagan... pomógłbym posprzątać, ale muszę zająć się moją kruszynką. - zaśmiał się najbardziej uroczo jak tylko potrafił i poprowadził Caluma w stronę schodów.

Młody Hood nie wiedział co się dzieje. To było dla niego za dużo. Miał po prostu dosyć. Nie był chyba nigdy tak zmęczony, zawstydzony i zestresowany. Szedł nieudolnie za Michaelem cały mokry od potu, ubrudzony od jedzenia i mokry od wina.

-On nam zniszczył kolację, Davidzie! Nic nie jest w porządku! - wrzeszczała histerycznie Joy, a jej mąż próbował ją uspokoić, mówiąc jej, że to nic takiego i pocieszając, że to pierwszy i ostatni raz.

Weszli do jego pokoju. Michael zamknął głośno drzwi i zaczął się głośno śmiać.
Przycisnął Mulata do drzwi, na co ten jęknął cicho na uderzenie.

- To co, kruszynko moja mała? Szybki numerek? - zaśmiał się Michael.

- Nigdy nie sądziłem, że jesteś aż tak pierdolnięty. Chciałem byś pokazała moim starym, że jestem kurwa dorosły, a oni mi zakażą wychodzenia z domu!

- Oj, nie przesadzaj... - zaśmiał się i schował twarz w jego szyi i delikatnie ją pocałował.

- Masz nasrane w bani, Clifford. - odepchnął go. Mike jęknął na pokaz najgłośniej jak się dało i, by rodzice Caluma usłyszeli.

- Oh, Cal... - jęknął, a potem cicho się zaśmiał. Hood przewrócił oczami i poprawił spodnie. Mike spojrzał w tamtą stronę. - Serio ci stanął?

- Nie wiem czy wiesz, ale chłopcy w naszym wieku szybko się zawstydzają i podniecają, więc się nie dziwi, okay?!

Mike zaśmiał się i pokiwał głową. - Okay, okay, pomóc ci?

- Nie! - krzyknął Calum i zdjął z siebie brudną koszulę. Mike zeskanował jego nagą klatkę piersiową i zagwizdał aż. - Jezu... nie gap się... idź sobie już... po twoim spotkaniu wszyscy będą mieć traumę... - mruknął Cal.

- Ale, halo! Jednak przyszedłem! A nie musiałem tak naprawdę! - i tu Michael miał rację. Przecież to Calum błagał go wręcz, by przyszedł. Poprosił go, by był sobą, co zrobił wzorowo. Calum westchnął cicho i pokiwał głową

- Okej... masz rację... - mruknął. - To był... teoretycznie mój pomysł... dziękuję, że przyszedłeś... i odwaliłeś cały ten cyrk.

- To była sama przyjemność, naprawdę. - parsknął. - Bawiłem się znakomicie, musisz zapraszać mnie częściej na kolację z twoimi starymi. A... no i jakbyś potrzebował kiedyś chłopaka... zadzwoń.

***

obie mamy nadzieję, że one shot wam się spodobał.
Wyczekujecie innych prac na moim jaki i na profilu fvckreseey

Piszcie co u was, jak wam się podobało!

A my życzymy na dzisiaj Dobrej nocki xx


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top