tea with lemons || lashton
16.10.2022.r
Opis:
Gdzie luke przypadkiem spotyka studenta malarstwa i rzeźby i popija z nim herbatę z cytryną. No i robi wiele innych rzeczy
one shot:
Siedziałem na swoim stałym miejscu. Zawsze wybierałem ten sam stolik. Z widokiem na gmach uniwersytecki, na flagę Australii powiewającą przez jesienny wiaterek. Piłem ulubione latte z karmelem i bitą śmietaną na samej górze, stukając w klawiaturę laptopa, kończąc właśnie swoją ostatnią w tym semestrze pracę na studia.
Dziennikarstwo. Nigdy w świecie nie powiedziałbym, że właśnie na tych studiach skończę. A gdyby ktoś powiedział mi to w czasach szkoły średniej, kiedy moje podejście do pisania nawet krótkich tekstów na zaliczenie przedmiotu języka angielskiego było... no nie pisałem ich wcale tak właściwie, więc zaśmiałbym się żartownisiowi w twarz. Może i kilka razy wysiliłem swój siedemnastoletni mózg do napisania sześciuset słów rozprawki na temat tego, czy miłość jest dobra albo gdzie przyjaźń jest fundamentalna dla fabuły i ratuje bohaterom dupe, ale to nie to...
W skrócie nie pałałem wielką, bezgraniczną miłością do tego przedmiotu, miałem go głęboko... żeby się nie powtarzać, w czterech literach i ledwo dociągałem do marnej dwói na świadectwie końcowym.
Ale w klasie maturalnej, kiedy czy chciałem, czy też nie, musiałem zacząć chociaż przez chwilę myśleć o swoim życiu, o pracy, czy wykształceniu, moja kochana mama, Liz Hemmings przyszła na ratunek i zapaliła we mnie płomyczek miłości do pisania.
Pamiętam ten wieczór jak żaden inny. Siedziałem zawinięty w puchaty koc w gwiazdki, z wielkim kubkiem kawy z bitą śmietaną i karmelem (od dzieciaka uwielbiałem taką kawę, choć wtedy pijałem raczej bezkofeinową) no i oglądałem Avengersów, zajadając smutki mojej marnej egzystencji ciastkami z czekoladą i wtedy Liz stanęła centralnie przede mną, zasłaniając mi widok na fascynującą walkę herosów z tymi złymi i założyła ręce na biodrach.
Wtedy spojrzałem na nią przerażony, nie wiedząc jeszcze, czym sobie zawiniłem i czy ta wizyta w naszym wspólnym salonie to wina moich skarpetek walających się po łazience, czy może zapomniałem wyprowadzić Sarny na dwór i teraz szaleje po piętrze i rozwala mamine kapcie. No wtedy byłem przerażony, prawie srając w gacie i marzyłem by Iron Man przyleciał do naszego mieszkania, wpadł przez sufit i zabrał mnie do Nowego Yorku albo gdzieś na wyspy Galapagos, gdzie będę żył z pingwinami... Tak, lubię pingwiny...
Wracając, bo zamiast Galapagos miałem mieszkanie w Sydney, a Liz stanęła przede mną, ze swoją poważną miną złej mamusi i powiedziała do mnie "Luke, ja cię kocham, ale nie myśl sobie, że będę cię utrzymywać do końca twojego życia, dlatego zepnij dupe i znajdź sobie hobby. Zacznij od pisania. Może to ci się spodoba i będziesz miał lepsze zajęcie, zamiast oglądać te głupoty".
Pomijając fakt, że byłem obrażony za nazwanie Avengersów "głupotami" to zgodziłem się na przełamanie pierwszych lodów z pisaniem jakimkolwiek no i dlatego teraz znalazłem się w takim miejscu, w jakim jestem. Studiując dziennikarstwo. No i nawet to lubiłem, ale nigdy nie przyznam się przed Liz, że to dzięki niej...chociaż podejrzewam, że i ja i ona wiemy dobrze, dzięki komu mam co wrzucić do gara.
Chciałbym wam jeszcze wyjaśnić, kim jest Sarna. Nie, nie trzymaliśmy w domu prawdziwej sarny, a raczej psa. Małego, burego psa o chudych nóżkach. Dokładnie to charta włoskiego, którego mama kochała bardziej ode mnie czy moich starszych braci i prowadzała go na różne konkursy. Więc tak, Sarna była naszym kochanym pupilem no i trochę utrzymywała nas finansowo, bo wygrywając, dokładała się do rachunków, za co byliśmy jej wdzięczni. Tak, właśnie, a czy wy macie psa, który płaci wam za swoje utrzymanie? Nie? Tak myślałem.
Odbiegając od tematu mojej matki, jej zamiłowania do psich wyścigów, domu i Sarny, która miała więcej wygód niż ja i moje rodzeństwo razem wzięte, siedziałem w ulubionej kawiarni, pijąc latte i stawiając ostatnią kropkę w mojej pracy zaliczeniowej, kiedy przy moim stoliku stanął nieziemsko przystojny mężczyzna z lokami na głowie i z filiżanką herbaty z cytryną.
Czego chciał? Nie miałem zielonego pojęcia, ale uśmiechnąłem się, bo choć pił moją znienawidzoną herbatę to był przystojnym szatynem o zielonych... a może brązowych oczach, który aktywował mój detektor "przystojnego może geja" no i może miałem też atak gay panic, ale chyba nie było po mnie widać? Miałem nadzieję.
No bo ten facet w moich oczach wyglądał jak ktoś, kogo będę mógł przyprowadzić na niedzielny obiadek do Liz i wyprowadzać Sarne, kiedy to mamie się nie chce, wziąć z nim kredyt i kupić dom... albo chociaż się z nim przespać. Na to ostatnie na pewno bym nie narzekał, nie to, że jestem jakiś bardzo napalony... ja po prostu dawno nikogo nie miałem i mój poziom testosteronu na widok tego szatyna podskoczył od razu no i nagle moje libido zaczęło znowu istnieć.
— Hej, mogę się dosiąść? — zapytał, a ja omal nie wywinąłem fikołka, salta i piruetu w tym samym momencie, słysząc ten baryton.
Chciałbym by moment, kiedy trwałem w zawieszeniu między świadomością a moim własnym światem w głowie, gdzie wszystko dookoła miało twarz tego przystojniaka, a ptaki śpiewały jego głosem, trwał trochę krócej, bo wtedy może nie zrobiłbym z siebie aż takiego imbecyla... ale nie, ja gapiłem się na niego przez dobre kilka minut, zapewne śliniąc się do niego, jak dziecko do słodkości albo pies do szynki i moje szanse spadały z każdą sekundą, aż uderzyły w samo dno. Bynajmniej ja tak myślałem...
Ale na szczęście odbiłem się od zera i w jego oczach dalej byłem kimś, ale to trochę później. Idźmy z tą opowiastką powoli i nie wybiegajmy za bardzo w przyszłość.
Więc kiedy po moim twardym lądowaniu na dnie wielkiego dołu, przebudziłem się i już w pełni świadomy, spojrzałem w oczy szatyna, kiwając głową, mówiąc drżące "jest wolne", wszystko było dobrze, aż nie poczułem zapachu cytryny i miałem ochotę puścić pawia na jego trampki, a później odepchnąć go na drugi koniec kawiarni. Poważnie.
Na szczęście powstrzymałem swoje odruchy i zamknąłem laptop, a później pociągnąłem łyk kawy kolorową słomką, patrząc na oświetloną promieniami słonecznymi twarz faceta, który już siedział na krzesełku przede mną i uśmiechał się naprawdę przyjaźnie. No i miał cholerne dołeczki! A ja simpowałem do facetów z dołeczkami...
Myślałem, że już się ogarnąłem, wyzerowałem detektor "przystojnego może geja" i dam radę udawać, że przysiadający się do mnie gorący facet nie jest niczym dziwnym, ale znowu upadłem, daję słowo, prawie padłem na kolana, gdy znów się odezwał tym swoim głosem, przedstawiając się jako Ashton Irwin.
Ashton. Pieprzona perfekcja. Irwin. Seksowny student. Pierdolonej sztuki. MALARSTWA I RZEŹBY. No to był prawdziwy żart, przez który na poważnie zakrztusiłem się śliną i przez dobre, długie pięć minut walczyłem o każdy oddech.
Gdy już nie umierałem wewnętrznie i zewnętrznie, ze wstydu i braku tlenu, przedstawiłem się również ( "Luke Hemmings, dziennikarstwo" ), co było bardzo kreatywnym opisaniem siebie jako człowieka i sam miałem ochotę zaśmiać się ze swojej nieudolności no i może tylko odrobinkę marzyłem by jego reakcja była podobna do mojej, ale się przeliczyłem i tylko ja byłem takim niedojdą w relacjach międzyludzkich. Cóż, punkt dla niego. 1:0 dla artysty. Szlak...
— Studiujesz tutaj? — pokazał na uniwersytet za oknem, a ja kiwnąłem głową, na szczęście nie reagując już atakami wyimaginowanej astmy, gdy tylko ten się odezwał.
— Ty też? — zapytałem, brudząc sobie nos bitą śmietaną, co chyba było powodem wesołych iskierek w oczach Irwina? Bo raczej to nie przez pytanie aż tak się rozweselił, prawda? No raczej, że nie.
Zawstydzony już i tak za bardzo, jak na mnie, wytarłem nos serwetką i uśmiechnąłem się, by chociaż w ten sposób wybrnąć z tego, że nie potrafię nie robić z siebie sieroty z problemami w rozwoju...
No może byłem za bardzo krytyczny dla siebie i swojego wizerunku, ale to szczegół.
— Tak, co pijesz? — zapytał.
Patrzyłem na niego z na pewno dziwną miną, bo kto do cholery pyta się tak od razu o takie rzeczy? Byłem w szoku i chyba nie tylko ja nie potrafiłem w rozmowy, skoro padło z ust Ashtona właśnie takie pytanie... albo może dalej to on potrafił w rozmowy, a ja nie, bo on tylko chciał zagadać? I tak wyglądały rozmowy? Tak, tak właśnie było, ale wtedy myślałem zupełnie inaczej.
— Latte... karmel i bita śmietana. Moje ulubione. A ty?
Odpowiedziałem mu, by być miłym no i zapytałem, by też być miłym, nie to, że chciałem wiedzieć, bo wiedziałem. Tego okropnego zapachu nigdy z niczym nie pomylę. Herbata z cytryną... paskudztwo.
— Herbata... cytryna i cynamon. Lubisz? — pokazał na swoją filiżankę, a ja nie wiedziałem, czy skłamać, czy raczej mówić prawdę. Normalnie bym skłamał, mówiąc zapewne "uwielbiam! Najlepsze co mogłem w życiu skosztować!", ale umówmy się, moja nienawiść do tego napoju była jeszcze większa niż do pisania za czasów liceum, więc nie potrafiłem z siebie tego wydusić, nawet jeśli to postawiłoby mnie w światłach reflektorów w jego myślach. Cóż jednak jedyne co mi pozostało, to szczerość. Więc z tego powodu pokręciłem głową, ledwo powstrzymując skrzywienie, gdy Irwin napił się tych szczochów i aż zamruczał!
Czemu takie bezguście musi być tak nieziemsko przystojne...?
Byłem jeszcze bardziej w szoku i ponownie prawie zakrztusiłem się, tym razem swoją ukochaną kawą, kiedy na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech i zaproponował beztroskim głosem "zamówię ci filiżankę i zobaczysz, że to napój bogów, coś jak ten w Percym Jacksonie!"
Najgorsze było w tym wszystkim to, że on mówił zupełnie poważnie i już chwilę później miałem przed sobą okropnie cuchnącą herbatę z cytryną, a Irwin patrzył na mnie wyczekująco, bym spróbował, a ja będąc prawdziwą łajzą, na dodatek ubiegającą o jego względy, nie potrafiłem mu odmówić.
Spodziewałem się wszystkiego. Spadających z nieba bomb, rakiet, wybuchów, wymiotów i najbardziej mojej śmierci... no wszystkiego, ale na pewno nie tego, że herbata z cytryną okaże się zdatna do picia... a nawet dobra? Z ciężkim sercem musiałem przyznać, że jest teraz 2:0 dla Ashtona Irwina, a ja przepadłem w zauroczeniu do szalonego artysty.
Ale nie powiecie mu, prawda?
***
Kiedy już znacie początek naszej relacji, mogę w końcu przejść do tego, co było dalej. Zanim jednak to, zaznaczę, że do tego momentu wypiłem zdecydowanie za dużo herbat, poziom witaminy C w moim organizmie na pewno przekroczył standardowy, a ja odstawiłem słodką kawę pełną kalorii dla tejże ohydnej-nieohydnej herbaty. No w teorii odstawiłem, bo w ukryciu dalej popijałem moją wysokokaloryczną miłość. Herbata była tylko jej zamiennikiem podczas spotkań z moim nowym... kolegą.
Nie dlatego, że była aż tak dobra, ale ja po prostu chciałem dotrzeć bliżej Ashtona Irwina z malarstwa i rzeźby, więc specjalnie dla niego od kilku tygodni codziennie rano piłem z nim herbatę z cytryną, a później razem szliśmy na uniwerek.
Taka nowa... rutyna.
Poznałem go już trochę. Wiedziałem, że za dzieciaka miał papugę, która kradła mu pędzle, że też kocha Marvela, simpuje do Chrisa Evansa i Toma Hiddlestona, a wzmianka o Percym Jacksonie nie była przypadkowa, bo on od podstawówki kochał tę serię, jak i w ogóle książki same w sobie. Już teraz zaznaczył, że da mi w prezencie książkę z adnotacjami specjalnie dla mnie, by zachęcić mnie do czytania. Czyż to nie urocze z jego strony?
No i raczej myślałem, że nasza relacja będzie posuwała się do przodu powoli i nie będziemy się spieszyć, dalej będziemy przesiadywać w kawiarni i rozmawiać o wszystkim i niczym, ale nie. On pewnego popołudnia, gdy siedzieliśmy w kawiarni i piliśmy tym razem moje latte, a latte ponieważ zmusiłem go by mojego faworyta również spróbował, ponieważ tego dnia cierpiałem na niedopór kofeiny po nocy zarwanej na czytanie marvelowskich komiksów...znowu odbiegam od tematu.. Więc tak, gdy byliśmy w tej kawiarni, pijąc kawę on zapytał mnie prosto z mostu. Bez żadnych podchodów, tak o zwyczajnie powiedział.
— Nie masz może ochoty pojechać ze mną do domku nad jeziorem na weekend?
Na początku nie wiedziałem, co się dzieje, serce zabiło mi mocniej, a w głowie zapaliła się lampka z napisem "JEST SZANSA!!!!", bo on wplótł to pytanie w naszą rozmowę tak niepostrzeżenie i aaaa! Nie wiedziałem, czy dobrze słyszę, a może mam omamy słuchowe?
Zamrugałem kilka razy, szybko zastanawiając się nad tą sprawą, wszystkie "za", "przeciw" i "może" no i oczywiście, że się zgodziłem na weekend z Irwinem w jego domku nad jeziorem. Nie było innej opcji. Duh. I później zobaczycie, że bardzo dobrze zrobiłem, zgadzając się na ten wypad.
Tak, dlatego też teraz siedzę w jego aucie, o którym wcześniej jakimś cudem nie miałem bladego pojęcia, a w bagażniku czarnego jeepa jest moja zapakowana w pośpiechu walizka.
Modliłem się wtedy, słuchając piosenek Taylor Swift, że zapakowałem wszystko i nie będę musiał pożyczać bokserek od swojego crusha, który za kierownicą robił sobie prywatne karaoke.
Nie przeszkadzało mi to rzecz jasna, ba! Obserwowałem tę całą scenę z fascynacją, z uśmiechem i telefonem skierowanym w stronę nic niepodejrzewającego Irwina, nagrywając go, by mieć pamiątkę z tych krótkich wakacji, mimo że była jesień, a z drzew spadały kolorowe liście. Ale jednak pożyczanie od niego gaci na tym etapie... nawet nie związku, było (nawet dla mnie) lekką przesadą.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, było już praktycznie ciemno, ale nawet fakt, że słońce zachodziło za horyzont, nie przeszkodził nam w dalszej super zabawie i miłym spędzaniu czasu. Może i obaj mieliśmy ochotę jedynie rzucić się w pościel i spać po podróży, ale jednak oglądanie zachodu słońca, a później gwiazd na tarasie z kubkiem kakaa z masą pianek było lepsze nawet od spania.
Dlatego po zaniesieniu do domku naszych bagaży, usiedliśmy na dworze i tego ciepłego, jesiennego wieczora patrzyliśmy w niebo, praktycznie się nie odzywając. Spędziliśmy na bujanej ławce całą noc i przysięgam, nigdy nie spało mi się lepiej niż opartym o ramie Irwina z zapachem jeziora w nozdrzach. No i jego perfum, rzecz jasna.
Opowiadając o tym wieczorze, nie mogę nie wspomnieć o tym, jak nad samym ranem to Irwin przebudził się ze swojego płytkiego snu i uważając, by mnie nie obudzić, wziął mnie na ręce i zaniósł do mojego tymczasowego pokoju.
Czułem to, bo gdy tylko on się poruszył i wstał, ja również się obudziłem, ale przecież nie mogłem się zdradzić! Dlatego pozwoliłem mu się zanieść do łóżka, wcale nie będąc zbyt leniwym, by iść o własnych siłach... Ale przecież to było urocze z jego strony! Dlatego wyszło nam jedynie na dobre...Tak.
Gdy tylko odłożył mnie na łóżko i przykrył szczelniej kołdrą, przeczesał moje włosy, poprawiając je przy okazji, by nie wpadały mi do oczu i lekko pocałował moje czoło. Cóż... on myślał, że smacznie sobie śpię, śniąc o jednorożcach... ale ja przeżywałem wewnętrzny kataklizm i palpitacje serca.
Proszę, tego też mu nigdy nie mówcie...
Długo mi zajęło dojście do siebie po tym geście z jego strony i zasnąłem dopiero kilkadziesiąt minut po jego wyjściu z pokoju.
W mojej głowie szalała burza myśli. Czemu to zrobił? Czy to kiedyś powtórzy? Jaki charakter miał ten gest?! Romantyczny, czy przyjacielski? A może on też czuje coś do mnie i będziemy żyli długo i szczęśliwie w naszym zamku na wzgórzu? Co zrobiłby gdym pokazał mu, że nie śpię i pocałował jego wargi? Odepchnąłby mnie, czy oddał pocałunek?
Marzyłem o pocałowaniu jego ust, o posmakowania ich i upewnienia się, że są tak smaczne i miękkie na jakie wyglądają.
Marzyłem by wplótł palce w moje włosy i bawił się nimi podczas pocałunku, a ja bawiłbym się tymi na jego karku, powodując tym dreszcze na jego ciele.
Jakby wyglądał bez koszulki? Czy byłby opalony, tak jak na rękach i twarzy? Czy byłby tak umięśniony na jakiego wygląda pod koszulą? Czy pozwoliłby mi się zobaczyć w takim wydaniu...? Wycałowaniu go i wymasowaniu, aż obaj nie będziemy chcieli się od siebie oderwać i wtedy zrobimy...
Wystarczy. Tak, przedstawiłem wam większość moich myśli i wyobrażeń dopóki to nie zasnąłem, wykończony tym wszystkim i spałem tak do późnego popołudnia.
I tak, wcale nie śniłem o Ashtonie Irwinie w zdecydowanie innym wydaniu niż to, w którym widzę go na codzień...
Ale to kolejny sekret między mną, a wami, więc ani słowa Irwinowi, jasne?
***
Skoro już wszystko wiecie... przejdźmy do tego, jak po śniadaniu, a raczej obiedzie Ashton zabrał mnie nad jezioro.
Tym samym przechodzimy do tej bardziej lubianej przeze mnie części tej historii.
Nie byłem zbyt zachwycony wizją siedzenia nad wodą w pochmurny, jesienny wieczór, ale nie chciałem zanudzać, poza tym lubiłem wodę. No i lubiłem Irwina, więc to wszystko sprawiło, że zgodziłem się na spacer. Najpierw po lesie, by dotrzeć do jeziora, które nie było wcale tak daleko od naszego domku.
Usiedliśmy na kocu rozłożonym na drewnianej kładce i popijaliśmy herbatę z termosów, wziętych z domu. Wiał lekki wietrzyk, ptaki śpiewały, a ja obserwowałem z uśmiechem liście spadające na taflę krystalicznego jeziora.
Lubiłem ten spokój, ciepłe ciało obok i jego głos, wtrącający jakieś wspomnienia z dzieciństwa. Czułem się naprawdę dobrze i wiedziałem, że ten wypad da mi nie tylko chwilę spędzone sam na sam z Ashtonem, ale też nową energię i wrócę do Sydney z naładowanymi do pełna bateriami.
Patrząc tak na wodę i lekkie fale, spowodowane poruszającym wodę wiatrem, zamarzyłem sobie, by zdjąć z ramion koc i wskoczyć do wody, a później wciągnąć do niej Irwina, by popływał wraz ze mną. Oczywiście nie zrobiłem tego, było na to zdecydowanie za zimno, ale w sekrecie mogę wam powiedzieć, że ten wyjazd nie był moim jedynym nad to jezioro i pewnego letniego wieczora, przy zachodzie słońca, wciągnąłem Irwina za sobą do zagrzanej przez cały dzień upału wody, spełniając swoje marzenie z tego okresu.
Ale to sekret, dla was i dla mnie z tamtego jesiennego wieczora, kiedy jeszcze nie wiedziałem, co mnie czeka w przyszłości.
Nie to jedno marzenie spełniłem, ale o tym dowiecie się dosłownie za chwilkę. Czy zgadniecie, o co mi chodzi? Mam nadzieję.
Gdy drzewami wokół nas poruszył mocniejszy wiatr, szczelniej objąłem dłońmi ciepły termos i wcisnąłem się w ciało Ashtona, potrzebując jego ciepła. On był taki zachłanny i samolubny, że nawet nie chciał się nim ze mną podzielić! Sam musiałem sobie je brać...
Siedzieliśmy tak, a on objął mnie ramieniem i wtedy zmieniło się całe moje życie, bo powiedział cichym, niknącym w wietrze głosem, który był prawie jak szept i ledwo co mogłem go usłyszeć.
— Wiesz... bardzo mi się podobasz, Luke.
To wyznanie, nie spodziewałem się go. Myślałem też, że może to zmęczony umysł robi mi psikusy, ale nie. On to naprawdę powiedział!
Czułem, jak szczęście praktycznie mnie rozsadza. Marzyłem o tym! Marzyłem o tym, by Ashton Irwin odwzajemnił moje uczucia... może niewypowiedziane na głos, ale skrywane w sercu.
Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się szeroko. Pamiętam dokładnie, co powiedziałem i pamiętam rozjaśniającą się twarz Irwina. Znowu widziałem te iskierki w jego oczach, teraz wzmocnione jeszcze przez piękne rumieńce na policzkach. Może z zimna, może z powodu tej rozmowy, ale tak czy inaczej, piękne rumieńce pokrywały jego policzki, w których dalej były dołeczki. Przytuliłem się do niego i nie potrafiłem przestać uśmiechać, bo to uczucie było niesamowite, choć nowe, to od razu je pokochałem.
— Wiesz... będę szczery, ty też mi się bardzo podobasz. Od samego początku. — wymamrotałem w jego ciało, chcąc zatrzymać czas.
— Więc... skoro czujesz to, co ja... może spróbujemy... no wiesz... być razem? — Zapytał potem, a ja ledwo powstrzymałem się od pisku z ekscytacji. Nigdy, przenigdy nie czułem się w ten sposób. Nigdy też nie zależało mi na czymś tak bardzo, jak na uwadze faceta od herbaty i w emocjonalnym blenderze, rzuciłem się na niego, by pocałować jego wargi i pomiędzy pocałunkami mówić, jak mantrę "TAK, tak, TAAAK".
Od tego momentu miałem swojego pierwszego chłopaka na poważnie, no i muszę przyznać, że cieszyłem się z tego jak nastolatka, jednak mówię wam to pod warunkiem, że nikomu nie piśniecie słówka. Okej?
To kolejny nasz sekret... dużo ich jak na jeden wpis. Ale chyba dacie radę dotrzymać słowa?
Całowaliśmy się. Jego usta na moich, ciepłe, miękkie i smakujące malinową herbatą. Jego ciepło silnych ramion oplatających mnie w talii. Już wtedy wiedziałem, że nigdy nie zapomnę tego uczucia i nigdy mi się ono nie znudzi. Będę go pragnął już zawsze, bo nigdy nie czułem się tak magicznie, jak wtedy.
Ten wyjazd nad jezioro jest dla mnie... bardzo ważny, bo poczułem, że jednak nadaję się do bycia z ludźmi i posiadania przyjaciół... a nawet chłopaka. W końcu poczułem się w pełni szczęśliwy i to było uczucie, którego skrycie pragnąłem od samego początku.
Teraz będzie w moim życiu bardziej kolorowo, a moje małe mieszkanko w końcu pozna kogoś, kto nie jest mną.
Tak, zdecydowanie byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, mając Ashtona Irwina. Mając go dla siebie i tylko dla siebie.
***
W tym szczęściu posunąłem się trochę za daleko i w przypływie emocji zaprosiłem swojego świeżo upieczonego chłopaka na niedzielny obiad u Liz.
Ja naprawdę nie żartowałem z tymi obiadami, kredytem i wspólnym domem... Ale na to wszystko jeszcze za wcześnie, teraz jedynie obiadki oraz spacery z Sarną.
Nie wiedziałem wtedy, czy to był błąd, by robić aż tak wielki krok do przodu, choć teraz, po upływie czasu, nie widzę nic złego w tym, że mama poznała Ashtona Irwina wcześniej. W końcu był moim chłopakiem, a ja mówiłem kobiecie wszystko o ile to nie zabiłoby jej na miejscu przez zawał... Nie ważne.
Pamiętam piątkowy wieczór, kiedy moja mama zadzwoniła do mnie i powiedziała coś w stylu " weźmiesz Sarnę na spacer? Mam urwanie głowy z papierami do pracy, a ona się zaraz zesika pod drzwi".
Jasne że się zgodziłem, bo gdy wyprowadziłem się na swoje, zacząłem bardziej doceniać pomoc mamy przy różnych sprawach, więc ja sam pomagałem jej, bo mieszkała sama, miała dużo na głowie, a ja i tak się nudziłem. Poza tym spacer z Sarną po jakichś łąkach i polach był jednym z moich ulubionych zajęć.
Wyprowadziłem tego dzikusa, pobiegał po zasypanej liśćmi trawie i wróciliśmy do domu, bo nie dość, że zaczęło padać to jeszcze wiało, a ja nie wziąłem szalika.
— Mamo, mam chłopaka i zaprosiłem go na niedzielę, mam nadzieję, że się nie gniewasz? — powiedziałem wtedy, ociekając deszczówką na jej panele.
Ona jedynie pokazała mi mop, stojący przy ścianie i mruknęła coś w stylu "dobrze, niech przyjdzie. Jak ma na imię?"
Porozmawiałem z nią o Ashtonie, powiedziałem jej, że to artysta i ona raczej go polubiła, jednak dalej była skupiona bardziej na swojej pracy niż na mnie, ale nie miałem jej tego aż tak bardzo za złe, jak możecie sobie myśleć.
Następmym krokiem, a raczej pierwszym, bo tak właściwie zrobiłem to wcześniej niż przygotowanie mamy na to, że niedzielnego rosołku nie zjemy we dwójkę, a w trójkę, było powiedzenie Irwinowi czegoś o mojej mamie, którą postawiłem raczej przed faktem dokonanym.
Przygotowałem go na to spotkanie myślę, że dobrze. Opowiedziałem o szalonej mamie, która przez cały czas trwania obiadu będzie mu opowiadać o wyścigach Sarny i spodziewałem się raczej sceptycyzmu ze strony szatyna, jednak on był zainteresowany jej opowieściami. I gdy byliśmy już na miejscu słuchał i dopytywał, co na pewno ucieszyło kobietę, więc załapał u niej wiele plusów. Ale to jeszcze nie teraz.
Jak tylko wraz z Irwinem, wystrojonym w koszulę, weszliśmy do domu, czułem, że coś się stanie. Jednak na samym starcie wszystko było dobrze... mama uścisnęła go z uśmiechem, powiedziała, że bardzo się cieszy, że może go poznać i tak dalej. No i fakt, wszystko było dobrze dopóki moja własna mama nie weszła do salonu z tacą, na której stały filiżanki herbaty... z cytryną.
Westchnąłem przerażony tym, co się dzieję i zaniemówiłem na pewien czas. Dla mnie długi, jednak dla nich chyba były to jedynie sekundy i nie mogłem się powstrzymać przed powiedzeniem:
— Znowu herbata z cytryną... — było jedynym, co potrafiłem z siebie wydusić w tamtym momencie, co wywołało śmiech u nas wszystkich, choć mi nie było aż tak bardzo do śmiechu. Bo przez Ashtona Irwina takie wydanie herbaty prześladowało mnie przez jeszcze długi czas i tylko o nim potrafiłem myśleć, gdy widziałem cytrynę, herbatę albo cynamon.
A wy lubicie herbatę z cytryną?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top