runaway || lashton

Kolejna współpraca z SosyRzyciem , bardzo lubimy tego one shota i mamy nadzieję że wam również się spodoba.

motto tego one shota to "wielkie umysły myślą tak samo" hahs

napisałyśmy go bardzo szybko i poszlo nam to gładko jak po maśle hah to była miła odskocznia od nieudanej próby napisania czegoś innego...

ma trochę ponad 6500 słów więc zapraszam na rollercoster wrażeń!

ostrzeżenia:

pojawia się pół smut hah
homofobia
przekleństwa

zapraszamy do czytania!

16.10.2022.r

********

Od kiedy pamiętam miałem w myślach i sercu jednego mężczyznę. Ashton Irwin od razu zakręcił mi w głowie i sprawił że serce biło mi szybciej i tak naprawdę to z nim odkryłem prawdziwego siebie i zobaczyłem co znaczy mieć kogoś, kogo się kocha.

I nigdy nie mogłem się tym w pełni cieszyć.

Tak jak dzisiaj, zawsze ukrywałem ten związek. Stojąc wraz z Irwinem za murkiem, który oddzielał działkę domu mojej rodziny od ulicy, chciałem go zabrać ze sobą do środka, ale musiałem na razie zadowolić się jedynie tym, co miałem i co na ten moment mogłem mieć.

Przytuliłem mężczyznę na pożegnanie, zaciągając się jego zapachem, by chociaż tak zniwelować moją tęsknotę. Uniosłem lekko głowę i pocałowałem go lekko. Tak właściwie ledwie muskając jego wargi swoimi.

— Dobranoc, kochanie. — szepnął w moje usta i pogłaskał mój policzek czule.

— Dobranoc. — uśmiechnąłem się lekko i odsunąłem się niechętnie. — Napiszesz mi proszę jak dojdziesz do domu?

— Oczywiście, aniołku. — uśmiechnął się. Pocałował na pożegnanie wierzch mojej dłoni i udał się w swoją stronę. Popatrzyłem już tęsknie za mężczyzną, wzdychając cicho.
W końcu i sam udałem się do domu. Wszedłem po cichu do środka, mając nadzieję, że nikogo nie spotkam. Skopałem z siebie buty i odwiesiłem jeansową kurtkę na wieszak.

— Gdzie byłeś, Luke? Prawie spóźniłeś się na kolację. — na korytarz zajrzała moja mama, Liz. Wycierała dłonie o dość brudną ścierkę i patrzyła na mnie uważnie.

— Byłem się przejść. — uśmiechnąłem się do kobiety lekko i wszedłem do jadalni, gdzie siedział mój ojciec. Jak zwykle mając w dłoni szklankę z whisky i na nosie okulary z grubymi, brązowymi oprawkami.

Jedynie spojrzał na mnie, nie mówił nic, ale widziałem po nim, że chce. I że ma dużo do powiedzenia, co wszystko zrzuci na mnie przy kolacji.

Kiwnąłem mu głową i pomogłem Liz z nakryciem do stołu i po niespełna 10 minutach mogliśmy usiąść do kolacji.

Dosiedliśmy się do ojca, który w końcu za namową Liz, odłożył szklankę z whisky i zdjął okulary. Westchnął cicho i zaczął się we mnie wpatrywać.
Zerknąłem na niego, nakładając sobie pieczeni. Uniosłem jedną brew, ale dalej byłem cicho. Nie nalegałem, by mówił. I tak pewnie powie coś co mi się nie będzie podobać. Nałożyłem sobie jeszcze pieczonych ziemniaczków. Zacząłem spokojnie jeść. Chociaż ta cisza i wzrok mojego ojca był dość przytłaczające.

— Coś nie tak? — postanowiłem w końcu przerwać tą ciszę i zmusić go, by w końcu wyrzucił to z siebie.

— Luke, masz już prawie 27 lat. — zaczął, przez co zmarszczyłem się w niezrozumieniu. Kiwnąłem niepewnie głową, żeby kontynuował. — Dogadujecie się z Marlą, myślę że powinieneś podjąć dorosłą decyzję, ale nie widzę po tobie byś myślał o tym by ten związek jakoś urealnić.

Wytrzeszczyłem oczy w szoku. Związek? Urealnić? Nie było żadnego związku, więc… co miałem z tym zrobić? Zakaszlałem, czując jak ściska mnie w gardle i jak zaczynam się stresować, co wymyślił mój niespełna rozumu ojciec.

— Wybacz tato, ale… nie jestem w związku z Marlą. — powiedziałem ostrożnie, patrząc na niego.

— Wiem że możesz się tego trochę obawiać, wstydzić przed nami, ale my dobrze wiemy, że jest coś na rzeczy. Rodzice Marli też się zgodzili i pomyśleliśmy, że moglibyście się pobrać.

— P-pobrać...? — szepnąłem, upewniając się czy dobrze wszystko usłyszałem.

— No tak, pobrać. Myślę, że już jesteście na takim etapie związku, żebyście mogli już planować zaręczyny, ślub, dzieci.

— Dzieci...? — ponownie szepnąłem, mając cholerną nadzieję, że się przesłyszałem. — J-ja... nie wiem czy to dobry pomysł. — mruknąłem, patrząc na mój talerz, przez co kosmyki moich loków wpadły mi do oka, drapiąc je praktycznie do łez.

Czułem się jakbym był gdzieś indziej, a nie przy stole podczas kolacji. Jakbym spadał. Pokręciłem ponownie głową z niedowierzaniem, że naprawdę to wszystko padło z ust mojego ojca.

— Dzieci. Jesteście w idealnym wieku by już myśleć o takich rzeczach. Mamy już kilka dat kiedy możecie się pobrać. Musicie tylko wybrać, która najbardziej wam pasuje.

—Tato, a co o tym myśli Marla? — westchnąłem, panikując. Nie będę ukrywał, ale w środku aż się trząsłem z przerażenia, że żyjąc w XXI wieku, doświadczam czegoś tak powalonego.

— Marla? Jest niepewna, tak jak ty, ale to nic złego. Rozumiemy że oboje jesteście trochę przestraszeni, to duża rzecz. Jednak pasujecie do siebie idealnie, widzę z matką jak na nią patrzyłeś ostatnim razem na bankiecie.

Miałem ochotę powiedzieć mu, że najwidoczniej jego okulary są za słabe bo ja nigdy nie patrzyłem na nią inaczej niż na córkę starych znajomych ojca. Jak na młodszą koleżankę z którą podkradaliśmy w dzieciństwie ciastka i chowaliśmy się pod stołem by zjeść ich jak najwięcej poza czujnym wzrokiem naszych matek.

— Tato, nie wyjdę za nią. — zaśmiałem się nerwowo. — Ona nie jest… w moim typie. Kompletnie nie. Myślę, że Marla myśli podobnie jak ja.

— Luke, skarbie, ojciec chce dla was dobrze, nie musisz się tego bać. Kochasz ją, wiemy skarbie, i wiemy też że sami nie ruszycie z tym związkiem.

— Mamo ty też? — mruknąłem, całkowicie będąc przestraszonym.

— Kochanie, wszystko będzie dobrze. Pomożemy wam. — uśmiechnęła się i złapała mnie za dłoń. — Naprawdę, nie musisz się o nic martwić. My się zajmiemy wszystkim. Pomożemy wam finansowo. Znajdziemy ładny dom. A wnukami oczywiście mogę się zajmować. — zaśmiała się. — Trochę czasu minęło odkąd zmieniałam pieluchy, ale na pewnie nie wypadłam z formy. — znowu się zaśmiała, a ja jeszcze bardziej pobladłem.

— Odechciało mi się jeść. — szepnąłem i odsunąłem się krzesłem od stołu. Wstałem i poszedłem szybko do mojego pokoju.

— Lucas!

Nie zwracałem uwagi na nawoływania ojca. Trzasnąłem drzwiami od swojego pokoju jak wściekły nastolatek i zjechałem po nich. Przygryzłem mocno wargę, będąc na skraju płaczu. Nie mogłem pojąć tego jak moi rodzice mogli chcieć układać mi życie. Zakochany w Marli? W życiu. Nie wiem skąd im się to wzięło. Przecież ja nawet nie trzymałem jej nigdy za rękę. Nawet nigdy jej nie przytuliłem. Czułem się tak cholernie przytłoczony w tym momencie.

Pociągnąłem nosem, zaciskając oczy z całej siły. Ręce niekontrolowanie mi drżały i dalej słyszałem głos ojca z jadalni, który jeszcze bardziej napędzał ten strach.

Wyjąłem z kieszeni telefon, widząc na ekranie wiadomość od Ashtona, a na tapecie jego uśmiechniętą twarz. Nie miałem siły, by teraz powiedzieć mu o tym, co wymyślili moi rodzice. Jednak musiał wiedzieć, jak najszybciej.
Wytarłem policzki i napisałem mu krótką wiadomość, prosząc w niej o rozmowę telefoniczną. Nie musiałem długo czekać kiedy zadzwonił.

Wziąłem głębszy wdech i odebrałem, a słysząc jego oddech od razu poczułem się odrobinę pewniej niż przed sekundą.

— Kochanie? Coś się stało?

Pociągnąłem nosem. Znowu zacząłem się stresować, tym razem tym, jak mu to powiedzieć. Ashton słyszał nie raz o wymysłach Andrew i Liz. Jednak to mogłoby być dla niego dużym ciosem. Tak jak i dla mnie.

— Luke... płaczesz...? — szepnął znowu do słuchawki.

— Nie wiem, jak ci to powiedzieć. — wymamrotałem, ocierając dłońmi mokre oczy. — Nie wiem… — szepnąłem ledwo słyszalnie.

— Hej… wszystko gra. Spokojnie. Nie spiesz się…— usłyszałem w jego głosie jak lekko się uśmiecha. Kiwnąłem głową oddychając coraz spokojniej.

— Ashy… chyba mam… problem. — sapnąłem i przytuliłem swoje kolana mocno do klatki. —Ojciec… chce żebym wyszedł za Marlę…— szepnąłem i po moim wcześniejszym uspokojeniu się nie było ponownie śladu. Rozpłakałem się znowu, już kompletnie tracąc nad tym panowanie.

Po drugiej stronie nastała cisza. Czas dłużył mi się niemiłosiernie kiedy płakałem w słuchawkę i czekałem aż Ashton powie cokolwiek, naprawdę cokolwiek byleby tylko usłyszeć jego głos.

— Skarbie, to… nie wiem co powiedzieć. Tak mi przykro…— szepnął w końcu. Przycisnąłem mocniej komórkę do policzka, mocząc jej ekran swoimi łzami jeszcze bardziej.

Wiedziałem że jest mu przykro. I wiedziałem też że on nigdy nie zazna tego, co ja w rodzinnym domu. Bo on miał kochającą, tolerancyjną rodzinę, która od razu zaakceptowała Irwina, a nawet zaproponowała mu rozmowę i pomoc, jeśli by tego potrzebował. Ja? Ja nawet nie próbowałem im o tym wspomnieć, gdyż wiedziałem jakie jest ich zdanie na ten temat.

Dlatego też teraz miałem poślubić dziewczynę i nie miałem pojęcia jak sobie z tym poradzić, a tym bardziej, jak temu zapobiec

— Przepraszam, Ashy. — szepnąłem płaczliwie po kolejnej dłuższej chwili ciszy. — Naprawdę cię przepraszam.

— To nie twoja wi-

— Moja. W końcu kiedyś muszę im powiedzieć... jestem takim tchórzem. Ale oni mnie znienawidzą jak im to powiem...

— Nie zmuszam cię skarbie, byś mówił im to teraz… ani jakoś blisko. Naprawdę. Oczywiście... chciałbym, by się już dowiedzieli... ale nic na siłę. Wiem jak wygląda to u ciebie… Będę cię wspierać we wszystkim. Obiecuję, że będę cały czas z tobą.

— Nie zostawisz mnie?

— Nie zostawię cię. Nigdy. Już od dawna wiem, że jesteś miłością mojego życia. Nie mógłbym cię zostawić. — wiedziałem, że się lekko uśmiecha, a na jego słowa, na moją twarz też wpłynął lekki uśmiech.

— Ashton… nie wiem co zrobić. — wymamrotałem, ocierając łzy. — Pomóż mi… nie chcę za nią wychodzić…— szepnąłem, mrugając szybko. — A oni mają już wszystko zaplanowane… — znowu zaszlochałem głośno.

— Kochanie, spokojnie. Wiesz… nie mogą cię do tego zmusić. Teraz naprawdę nie wiem, co ci doradzić… jesteś roztrzęsiony… i zapłakany. Nic w takim stanie nie wymyślimy… ale mogę po ciebie przyjechać… i zabiorę cię do siebie… a później zastanowimy się, jak to rozwiązać.

— Dziękuję, Ashton. — powiedziałem z prawdziwą ulgą i wdzięcznością.  Odetchnąłem i przygryzłem wargę. Od razu się podniosłem i zacząłem na oślep wrzucać co popadnie do sportowej torby, w której normalnie mam rzeczy na siłownie.

Spakowałem trochę bielizny, spodni, bluzek i skarpetek. Resztą nie zawracałem sobie głowy, bo wiedziałem, że Ashton je ma. Wziąłem tylko swoją szczoteczkę.

Po chwili dostałem wiadomość od chłopaka, że czeka na mnie na przystanku, który był 5 minut od domu. Uśmiechnąłem się lekko. Wziąłem kilka wdechów i poszedłem na dół. Założyłem buty i bez słowa wyszedłem z domu, nie zważając na to czy ktoś mnie wołał, czy nie. Nie zamierzałem się odwracać.

Poszedłem szybko na przystanek, gdzie czekał na mnie Ashton. Otworzyłem tylne drzwi i położyłem torbę, a sam wsiadłem z przodu. Spojrzałem na niego z wdzięcznością, znów czując łzy pod powiekami.

Ashton wystawił do mnie ręce, dzięki czemu od razu mogłem się przytulić. Zrobiłem to, wtulając się w jego klatkę i zacząłem wdychać jego zapach, który uspokajał mnie jak żaden inny.

Gładził mnie po włosach, dosłownie co chwilę całując mnie w głowę, a ja rozpływałem się w jego ramionach. Z poczucia bezpieczeństwa, ale też z nieopisanego zmęczenia, które dopiero teraz wyczułem.

—Już dobrze, kochanie. — szepnął przy moim uchu, całując mnie następnie w skroń. Odsunąłem się i spojrzałem w jego oczy z jeszcze większą wdzięcznością, ale również z uczuciem. Miłością, którą go darzyłem.

—Dziękuję… i przepraszam. — wymamrotałem. Mężczyzna złapał za moją dłoń i pocałował ją, trzymając dłużej przy ustach, ogrzewając ją swoim oddechem.

—Za nic mnie nie przepraszaj… — pokręcił głową i ostatni raz lekko, lecz czule, mnie pocałował.

Później nie pamiętam, co się działo. Gdy tylko samochód ruszył z przystanku, oparłem głowę na szybie i zamknąłem oczy, zasypiając od razu.

Dopiero gdy poczułem, że się unoszę, otworzyłem zaspany oczy i spojrzałem na twarz Irwina. Bez słowa przytuliłem się do niego mocno, znowu zaciągając się jego łagodnym zapachem.

Ashton Irwin pachniał, jak bezpieczeństwo.

Przeczesał moje włosy i wyjął mnie z auta, a później zarzucił sobie na ramię moją torbę i ruszył do drzwi swojego rodzinnego domu.

Wiedziałem że tam będzie lepiej, że w końcu ktoś się mną zaopiekuje. Odetchnąłem więc cicho i dałem się mu zanieść, gdzie tylko chciał. I tym razem, gdy już zasnąłem, spałem do rana, przez całą noc czując zapach i ciepło Irwina, oplatającego mnie wokół talii.

***

Obudziłem się około dziesiątej. Kiedy otworzyłem oczy, Ashton już nie spał, tylko wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem. Trudno było nie oddać tego uśmiechu. Kiedy od razu atakował cię tak piękny widok, wiedziałem że będzie to cudowny dzień. Nie ważne co miałoby się stać.Odgarnąłem kosmyk jego włosów za ucho, patrząc w jego oczy.

— Dzień dobry. — szepnął z uśmiechem i pogładził mnie delikatnie po policzku. — Jak się spało?

— Najlepiej na świecie. — uśmiechnąłem się szerzej. Przybliżyłem się jeszcze bardziej i delikatnie pocałowałem jego wargi, później wdrapując się na niego i wygodnie układając na jego brzuchu.

—Cieszę się, kochanie. Chciałbyś już śniadanie? — pogłaskał ponownie mój policzek.

Gdy wspomniał o śniadaniu, poczułem jak mój żołądek się ściska z głodu i nawet zaburczało mi w brzuchu. Ashton, słysząc to zaśmiał się cicho i pocałował moje czoło.

—Czyli mam to odebrać jako tak? — uśmiechnął się szeroko, a ja pokiwałem głową, lekko zawstydzony, jednak niezmiennie uśmiechnięty. — Idziemy do kuchni. Annie już piecze nam placuszki z owocami.

Uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową, niechętnie się podnosząc. Annie, mama Ashtona, była cudowną kobietą i jeszcze lepszą kucharką, a jej placki, stały się moimi ulubionymi od pierwszej mojej wizyty tutaj.

Po dosłownie chwili zeszliśmy na dół. Gdy tylko otworzyłem drzwi, uderzył w nas zapach pieczonego ciasta. Uśmiechnąłem się, czując się jeszcze bardziej zaopiekowany i jak w domu.

Złapałem mocno za dłoń Irwina i poszliśmy do kuchni, gdzie krzątała się kobieta w fartuchu w serduszka.

— Dzień dobry… — wymamrotałem. Annie słysząc mój głos, obróciła się od kuchenki i bez słowa, podeszła do mnie, mocno mnie przytulając. Wiedziałem, że Ashton powiedział jej, dlaczego tutaj będę. A ja nie wiedziałem czy to dobrze, czy źle.

—Kochany… tak mi przykro. — szepnęła, gładząc mnie po plecach. Pokiwałem głową.

—Dziękuję że mogę… tutaj zostać.

—Oczywiście, że możesz. Ile tylko będziesz potrzebował, jesteś tutaj mile widziany, kochany. — uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i odsunęła by pilnować smażących się placuszków.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Ashton objął mnie delikatnie w talii i poprowadził mnie do stołu.

— Może coś pomóc...? — mruknąłem niepewnie do Annie, która od razu pokręciła głową.

— Coś ty, już praktycznie kończę. — skończyła robić ostatniego placka. Poczułem jak Ash delikatnie głaszcze moje kolano, dzięki czemu rozluźniłem się jeszcze bardziej.

Annie już podała nam do stołu. Położyła jeszcze dzbanek ze świeżym sokiem pomarańczowym na stole.

Wszyscy zaczęliśmy w ciszy jeść, starałem się za bardzo nie wygłupić i mimo że miałem ochotę sam zjeść pół tego talerza, wstrzymałem się i ograniczyłem do jedynie kilku placków i szklanki soku.

Jednak Annie, jak i Ashton znali mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że chciałbym więcej, więc podsunęli mi talerz z uśmiechem.

Dopiero wtedy poczułem się w pełni komfortowo i pewnie, nakładając sobie jeszcze kilka i jedząc ze smakiem, czego nigdy nie zrobiłem w swoim własnym domu.

Przysłuchiwałem się rozmowie Ashtona z mamą o jego pracy i o tej jej. Byłem zazdrosny o to, jak dobry miał z nią kontakt, jak mówił jej wszystko i zawsze, nie ważne co by nie zrobił, dostawał od niej pełne wsparcie.

Westchnąłem cicho pod nosem, nie chcąc dłużej o tym myśleć. Oboje spojrzeli na mnie przyjaźnie. Podziękowałem kobiecie za pyszne śniadanie i czekałem na Ashtona.

Jednak po jego spojrzeniu widziałem, że na razie nie wybieramy się nigdzie od tego stołu, gdyż musimy porozmawiać.

—Luke, Ashton powiedział mi wczoraj, zanim przyjechaliście, co się stało… i zaniepokoiło mnie to co usłyszałam. — powiedziała szczerze. Patrzyłem na nią jedynie dalej, czekając aż będzie kontynuować. — Domyślam się… że nie wiesz co zrobić…?

Przygryzłem wnętrze policzka i zastanowiłem się chwilę po czym pokręciłem głową. Nie wiedziałem co mógłbym na to poradzić, jednak gdy tylko myślałem o tej całej powalonej sytuacji, ogarniała mnie panika.

— Luke… tym razem zawalczysz…? — Ashton spojrzał na mnie wzrokiem pełnym nadziei.

Wiedziałem czego się boi. Sam też bałem się tego samego. Bał się, że odpuszczę rodzicom i zgodzę się na ten ślub i że kolejny raz odetnę się od prawdziwego mnie, a tym samym od Ashtona.

—Tak… — szepnąłem słabo. Bo musiałem w końcu uciąć tę nić kontroli i nietolerancji ze strony swojej rodziny.

— Zanim zrobicie obaj coś głupiego, porozmawiaj z rodzicami raz jeszcze, na spokojnie. – poradziła mi kobieta. Spojrzałem na nią, ponownie będąc na granicy z płaczem i zacisnąłem wargi, kiwając głową.

— Postaram się. — szepnąłem. — Naprawdę się postaram. — szepnąłem,  gdzieś w głębi duszy sam w nie nie wierząc.

— Masz nasze wsparcie. — Ashton przytulił mnie do siebie z lekkim uśmiechem, a Annie delikatnie złapała mnie za dłoń i potarła ją.

— Luke... naprawdę nam na tobie zależy. Traktuję cię jak syna. Naprawdę cieszę się, widząc was... a szczególnie Ashtona takiego szczęśliwego. Obaj macie te radosne iskierki w oczach, gdy na siebie patrzycie. Kochamy cię Luke. I będziemy cię wspierać w tej sytuacji.

Uśmiechnąłem się rozczulony. Sam teraz nie wiedziałem co powiedzieć. Pokiwałem  głową, wdzięczny im za wszystko.

Teraz musiałem zrobić coś trudniejszego. Czekała mnie cięższa rozmowa niż ta. Niż jakakolwiek inna tak właściwie. Jednak gdy Ashton ścisnął moją dłoń, a później to samo zrobiła jego matka,  poczułem wręcz jak dają mi tym gestem siłę i odwagę.

***

Zwlekałem długo by zadzwonić do domu i powiedzieć im, że musimy porozmawiać. Jednak w końcu to zrobiłem. Nie licząc krzyków ojca i zamartwiania się matki, było znośnie.

Umówiony z nimi na obiad, gdzie miałem powiedzieć wszystko co leżało mi na sercu i w końcu wziąć własne życie w swoje ręce, nie wiedziałem do końca na co się piszę.

Dopiero gdy wszedłem do środka, zdałem sobie sprawę, że to nie "rodzinny obiad", jakiego się spodziewałem do tej pory. Bo przy naszym jadalnianym stole siedziała Marla, jej ojciec Carl i jej matka Wanda.

— Dzień dobry. — mruknąłem, ukrywając w swojej twarzy strach i niepewność. Dam radę, jasne że dam radę. Bo jak nie ja to kto?

—Witaj, młodzieńcze. — Carl, tak samo jak mój ojciec, to mężczyzna któremu się nie sprzeciwia, tak samo jak on nosi grube okulary i zawsze ma przy sobie fajkę, cygaro albo szklaneczkę whisky. Gdyby nie to, że różnią się wyglądem, można było uznać że są jak bliźniaki.

Kiwnąłem głową do Wandy, a później trochę bardziej niezręcznie do Marli, jednak jak i ona, tak i ja, wcale nie mieliśmy ochoty tutaj być, więc ledwo uniosła na mnie wzrok znad swoich paznokci.

Nie dziwiłem się jej.

Usiadłem na ostatnim wolnym miejscu przy stole i przysięgam, nigdy nie siedziałem tak spięty, naprężony jak struna, jakbym miał szpilki wbijające mi się w pośladki…

Zacząłem przygryzać wargę, w której był ślad po czarnym kolczyku. Ale i tak zostałem zaraz zganiony przez Liz, że mam tak nie robić. Westchnąłem cicho i spuściłem głowę na swoje kolana.

— W końcu udało nam się spotkać. — uśmiechnął się ojciec Marli, podpalając swoje cygaro.
Andrew od razu zgodził się z nim i nalał mu do szklanki whisky.

— Tak. W końcu. Luke i... Marla nie byli zbyt chętni do tego. Chyba za bardzo się wstydzili. — zaśmiała się Liz, a Wanda razem z nią.

—To tylko kwestia czasu jak zaczną równie mocno zachwycać się tym ślubem, jak my. — Carl posłał córce uśmiech, jednak on spojrzała na niego jedynie z mordem w oczach, uciszając go na najbliższy czas.

Wszyscy zaczęli jeść przyrządzony przez Liz obiad, rozmawiając przy tym cały czas o ślubie. Nie tknąłem nawet kawałeczka, gdyż gardło ścisnęło mi się boleśnie.

— Dzieci, spotkaliśmy się dzisiaj żeby omówić szczegóły. Postarajcie się dzisiaj wybrać wszystko, co już możecie. Mamy daty, kiedy możecie się pobrać, zamówione salony z garniturami i sukniami, więc o ubiór nie musicie się martwić. O nic nie musicie się martwić tak właściwie.

Spojrzałem na matkę, kręcąc lekko głową.

—Proponujemy najbliższą datę, za miesiąc. — mruknął Carl, a ja zerknąłem na niego w szoku. Miesiąc? Aż tak im zależało na tym by unieszczęśliwić swoje dzieci?

Rodzice roku, psia jego mać.

—Tato, za miesiąc to możesz kupić sobie kolejne auto. Ślubu nie będzie.

Kamien spadl mi z serca, widząc że mam chociaż ją po swojej stronie. Czułem się od razu odrobinę pewniej i dlatego zgodziłem się z nią kiwnięciem głowy. Jednak nim sie odezwałem, głos zabrał mój ojciec.

—To tylko formalność, skoro się kochacie, to jedynie pstryknięcie palcem.

— Tylko że my się NIE kochamy! – podkreśliłem, może trochę za bardzo się unosząc.

— Luke, rozmawialiśmy o tym. To dla waszego dobra. Z ojcem chcemy żebyście toczyli razem sielskie życie i musicie tylko-

Wstałem gwałtownie od stołu, przerywając jej wywód i Spojrzałem na nich wszystkich.

—Ile razy mam powtarzać, ślubu nie będzie….

—Czemu? Luke siadaj, rozmawiajmy jak ludzie. — ojciec próbował jeszcze dalej mówić, ale w tym momencie wybuchnąłem jeszcze bardziej.

—Ślubu nie będzie, bo mam chłopaka! — wrzasnąłem łamiącym się głosem..

Patrzyłem na wszystkich rozemocjonowany. Wszyscy mieli przerażone miny, byli w potężnym szoku. Może i nawet pojawiło się u nich zniesmaczenie, co spowodowało u mnie jeszcze większą panikę. Oddychałem głośno i mrugnąłem szybko. Coraz bardziej się bałem, że skończy się to nie tyle samym krzykiem, co rękoczynami..

— Ma na imię Ashton. Jestem z nim szczęśliwszy niż kiedykolwiek byłem. Kocham go najbardziej na świecie. Marla... jesteś cudowna. Ale ani mi, ani tobie to nie odpowiada. Nie chcę już kłamać. Mam chłopaka i jestem z nim szczęśliwy. — szepnąłem już pod koniec. Spojrzałem niepewnie na Andrew i Liz.

Przez chwilę cały dom wypełnił się ciszą.

Gryzłem wargę z nerwów. Widziałem jak rodzice posyłają sobie spojrzenia.

— Luke... to żart? Jeśli tak, to naprawdę nieśmieszny. Siadaj. Zapomnimy o tej rozmowie i będziemy dalej rozmawiać o twoich ślubie z Marlą.

— Ale-

— Bez dyskusji. Siadaj i jedź dalej ten obiad, który matka przygotowała. — wymamrotał wściekły ojciec i dolał sobie whisky.

—Tato, nie będzie żadnego ślubu, odwołajcie wszystko, co zaplanowaliście, bo ja się na to nie zgadzam. Nie będziecie układać mi życia. — powiedziałem z resztkami pewności siebie.

— Powiedziałem, siadaj. Wymyśliłeś to sobie. Albo próbujesz wziąć nas na litość i uciec od odpowiedzialności. Nie wiem, co ci namieszało w głowie, ale to nie prawda i ty dobrze o tym wiesz.

— Jakiej odpowiedzialności! Nic mnie z nią nie łączy, o czym ty w ogóle mówisz, to przecież-

— Luke, ojciec ma rację, po prostu usiądź. — matka powiedziała to tak gniewnie, że aż zerknąłem na nią przerażony. Nigdy nie użyła takiego tonu. Przygryzłem zestresowany wargę i usiadłem powoli na swoim miejscu.

—Przepraszam za ten wybuch…— wymamrotałem po chwili. — Ale… mówię prawdę… mam chłopaka i… nie wyjdę za Marlę…bo go kocham…— mówiłem coraz ciszej.

— Skończ mówić o sobie tak obrzydliwe rzeczy. Nie jesteś gejem. Jesteś normalny i poślubisz Marlę, czy tego chcesz, czy nie. — warknął ojciec, przechylając szybko szklankę i opróżniając ją w całości do swoich ust. — Kontynuując, pobierzecie się 1 lutego, dokładnie za miesiąc. Zastanówcie się nad drużbami i gośćmi. Resztę załatwimy za was.

— Ale…— sapnąłem  patrząc na rodziców przerażony, a później takim samym wzrokiem spojrzałem również na kobietę, która miała zostać moją żoną. Wyglądała podobnie, miała blade policzki, zagryzała wargę i patrzyła na mojego ojca, jak na ducha..

W końcu wstałem gwałtownie od stołu i poszedłem szybko do swojego pokoju, od razu zamykając drzwi na klucz. Pociągnąłem nosem i drżącymi dłońmi wybrałem numer Ashtona. Odebrał od razu, za pewne czekając na telefon odkąd wyszedłem z jego domu.

— Powiedziałem im. — wymamrotałem szybko.

— Kochanie, to cudownie! Jestem z ciebie taki dumny. I jak zareagowali?

— Ashton... jestem skończony... on są tak bardzo wkurwieni. — szepnąłem. — J-ja... ja już nie mam co tutaj robić...nic nie zdziałam… —- szepnąłem. –- Oni nadal naciskają na ślub…

— Spokojnie, kochanie… oddychaj. — szepnął mi do słuchawki, co mnie odrobinę uspokoiło. — Nie możesz tego odwołać…? A Marla co o tym myśli?

— Nie mogę… no próbowałem przecież! Powiedziałem im że mam chłopaka i że go kocham, a oni dalej chcą żebyśmy się pobrali i… on powiedział że sobie to wymyśliłem, żeby się wymigać. i… nie wiem, co o tym myśli Marla, ale wydaje mi się, że też nie chce tego ślubu, no na pewno nie chce…— westchnąłem. Usiadłem zmarnowany na podłodze. — Co ja mam teraz zrobić, Ashton? — szepnąłem.

Ashton chwilę milczał po czym odezwał się tak nagle i głośno, że aż się wzdrygnąłem na jego krzyk.

—Luke, wyjedziemy. Skoro nie możesz tego odwołać, nie słuchają cię… to po prostu uciekniesz, a ja z tobą. To szalony pomysł… ale nie mam lepszego. — słyszałem w jego głosie wszystkie emocje na raz i sam nie wiedziałem, których jest najwięcej. Brzmiał na przerażonego, smutnego, ale też podekscytowanego i szczęśliwego.

Pokręciłem głową, niedowierzając, że właśnie on to zaproponował.
—Ashton, ponoć jestem dorosły… nie mogę uciekać od swoich problemów. — zaśmiałem się przez łzy.

—Przemyśl to… ale ja nie mam innego, lepszego pomysłu. — westchnął. — Przyjechać po ciebie?

—Nie… może jeszcze spróbuję… z kimś porozmawiać, może ktokolwiek będzie mnie słuchał… Dziękuję za radę, Ashton… napiszę, jak coś się zmieni. Kocham cię.

—Kocham cię, skarbie.

Westchnąłem i rozłączyłem się, a potem wytarłem policzki z łez. Pociągnąłem nosem i po prostu podniosłem się z podłogi. Akurat gdy odkluczyłem drzwi, ktoś w nie zapukał. Przygryzłem wargę, modląc się, by to nie był nikt z rodziców.

Powoli uchyliłem drzwi, ale widząc Marlę, odetchnąłem z prawdziwą ulgą i wpuściłem ją do środka.

— Chciałam pogadać... — mruknęła, niepewnie wchodząc do pokoju bardzo ostrożnie. Spuściła głowę, patrząc na podłogę, widocznie zestresowana. Oboje ledwo trzymaliśmy się  kupie.

— Jeśli jesteś tu, by mnie obrażać to możesz-

— Nie. Nie przyszłam po to. Ja..  chciałam powiedzieć, że też nie chcę brać z tobą ślubu... bez urazy. Naprawdę cię lubię, Luke... ale nie kocham cię. Nie chcę tego ślubu... mam... osobę, którą kocham... gdy słyszałam jak mówiłeś o swoim chłopaku... Ashtonie? To było takie piękne. Nie mogłabym wam tego zepsuć. Chcę ci pomóc.

— Pomoc...?

— Tak. Nie chcę żebyś rozstawał się z Ashtonem... może... przydałbym się do czegoś?

Westchnąłem i usiadłem zmęczony na łóżku, przecierając twarz dłońmi kilka razy.

—Tak właściwie… chcę wyjechać. — spojrzałem na nią z dołu. — Razem z Ashtonem.. możesz uznać mnie za tchórza, że chcę uciec, ale… chyba rozumiesz. — westchnąłem ciężko. Dziewczyna od razu pokiwała głową i usiadła obok mnie. — No i… myślę, że… nie wkurzajmy ich jeszcze bardziej… nic nie dadzą nasze sprzeciwy… róbmy na razie co każą… a w dzień ślubu… po prostu wyjadę. Oboje skorzystamy… — przedstawiłem jej swój plan, tak naprawdę wymyślony na poczekaniu, ale wydał mi się od razu najodpowiedniejszy w tej sytuacji bez wyjścia.

—Dobrze… będę cię kryła… — uśmiechnęła się do mnie lekko, a ja znowu poczułem ulgę, że jest po mojej stronie i do tego jeszcze mi pomoże. I mimo tej ostro popierdolonej akcji, zyskałem przyjaciółkę.

—Jak chcesz… też ci pomogę… Będziemy się wzajemnie kryć, co ty na to? Układ? — z cichym śmiechem wyciągnąłem do niej dłoń, którą uścisnęła i potrząsnęła nią, również cicho się śmiejąc.

— Układ. — zaśmiała się. — Nie wiem jak nam to wyjdzie... ale może być ciekawie. — pokiwałem głową, zgadzając się.

— Musi nam to wyjść. A potem... potem już każde z nas będzie szczęśliwe. — uśmiechnąłem się pewnie.

***

Czułem pocałunki na całym swoim ciele. Delikatnie wygiąłem plecy, gdy usta Ashtona znalazły się na moim podbrzuszu. Robił mi sporą malinkę, a jego dłonie pieściły moje sutki.
Jęknąłem cicho, nakręcając się jeszcze. bardziej.
Ashton schodził ustami jeszcze niżej aż do moich ud, które znowu delikatnie całował i podgryzał, robiąc nowe znaki.

— Jesteś taki piękny... nie mogę się napatrzeć na ciebie, nacieszyć tobą. Jesteś taki cudny. — szeptał dalej. Uniosłem lekko biodra z jękiem.
Miałem szczęście, że nie było jego rodziny w domu. Mogłem być tak głośno, jak chciałem.

Dalej pieścił moje uda, brzuch i ramiona, a ja od samych pocałunków i uczucia jego zębów na swojej skórze, byłem naprawdę podekscytowany.
Gdy Ashton pochylił się nad moją długością, by w końcu wziąć mnie do ust, mój telefon zaczął głośno dzwonić.

Sapnąłem zły. Ashton podał mi urządzenie, patrząc na mnie uważnie, dalej wisząc nad moim kroczem. Czułem jego oddech na swojej długości, kiedy niechętnie odbierałem połączenie od Marli.

—Halo? — westchnąłem, głaszcząc włosy Irwina i drapiąc go lekko za uchem.

—Hej, Luke. Masz chwilę? Twoja i moja matka dzisiaj bardzo nalegały żeby wybrać jakieś dekoracje na ten ślub, kazały mi iść i im pomóc, ale… mam randkę. Mógłbyś pójść za mnie…? Odpłacę się.

Spojrzałem na Ashtona tęsknię i aż uniosłem potrzebująco biodra. Naprawdę chciałem dojść… ale mieliśmy umowę…. poza tym dziewczyna już raz mnie kryła, kiedy "nie mogłem" przyjść na kolejny "rodzinny obiad".

Posłałem mojemu chłopakowi najbardziej przepraszające spojrzenie na jakie było mnie stać i zgodziłem się pójść wybrać wstążki.

Zdenerwowany rzuciłem telefon na łóżko i pocałowałem Ashtona czule.

—Dokończymy jak wrócę, hm? — szepnąłem.

Pokiwał głową, tak samo niezadowolony i uśmiechnął się do mnie lekko, zakładając kosmyk moich włosów za ucho. — Spróbuj ich nie wkurzyć. — zaśmiał się.

Pokiwałem głową, ze śmiechem i podniosłem się. Przygryzłem wargę, widząc jak twardy i duży byłem. Fuknąłem zły pod nosem..

— Głupia Marla i jej randka. — wymamrotałem, idąc do łazienki by wziąć bardzo ekspresowy, lodowaty prysznic. Nim odkręciłem wodę, słyszałem jak Irwin śmieje się ze mnie.

***

— Luke? Co o tym myślisz? Czerwone wstążki do fioletowych kwiatów? Czy zielone wstążki i niebieskie kwiaty? — zapytała mnie Wanda, kiedy byliśmy w jednym z ze sklepów z dekoracjami. Wzruszyłem ramionami, nie wiedząc co powiedzieć, bo oba połączenia były okropne.

— No, Luke. Musisz wybrać. — zaśmiała się Liz. - Ale mnie osobiście czerwień i fiolet przekonał. Podobno fioletowy to ulubiony kolor Marli?

— Oh, tak. Uwielbia ten kolor. A ty, Luke? Lubisz czerwony? — uśmiechnęła się Wanda.

—  Przepadam. — mruknąłem. — Ale wolę niebieski.

— Niebieski i fioletowy! — Liz klasnęła w dłonie.

—A może żadnych kwiatów? Po co ścinać kwiaty, by po dwóch albo trzech dniach je wyrzucić, bo do niczego nie będą się nadawać? — podsunąłem im, jednak obie kobiety spojrzały po sobie i wybuchnęły śmiechem.

—Ślub bez kwiatów? Nawet nie żartuj. — wymamrotała moja matka, ostatecznie wybierając połączenie fioletowe wstążki z niebieskimi kwiatami.

Westchnąłem, idąc dalej. Marla pewnie zajebiście się teraz bawi, może nawet jest podczas gry wstępnej, a ja muszę użerać się z naszymi matkami. A mogłem uprawiać seks życia i krzyczeć na całe gardło. Teraz krzyczałem, ale w środku ze zdenerwowania przez te dwie uparte kobiety.

—Wanda, patrz jakiś piękne koszyczki. — obie wręcz sikały nad tymi ozdobami, a mi było wszystko jedno. Ale dzielnie udawałem, że obchodzą mnie takie pierdoły, jak wstążki na krzesłach czy bukiety na stołach. Jednak trochę mi było przykro, że ta cała kasa pójdzie w błoto, bo żadnego ślubu miało nie być.

Całe popołudnie spędziłem na chodzeniu za dwa kobietami po jakieś ozdoby ślubne. Co jakiś czas przytakiwałem , co jakiś czas odmawiałem, udając, że cokolwiek mnie obchodzi.
Dopiero wieczorem, odwieźliśmy matkę Marli do jej domu, a potem pojechaliśmy do naszego.

— I jak było? — spytał ojciec. Ja tylko wzruszyłem ramionami, nalewając sobie trochę wody do szklanki. — Nic więcej nie powiesz?

- A co mam mówić? Było normalnie. Wybraliśmy białe koszyczki na kwiaty. Moje marzenie. — wymamrotałem.

— Ale nie bądź opryskliwy. Tylko normalnie zapytałem.

—A ja normalnie odpowiadam. — wzruszyłem ramionami.

— Nie kłóćcie się bez sensu. Ważne, że już jest wszystko normalnie i Luke przekonał się do tego ślubu. Nawet sam zaproponował że nam pomoże! — moja matka aż świergotała.

Znowu poczułem się zły i smutny… że tak ją z tym okłamuję. Westchnąłem.

—Tak… super się bawiłem. Pójdę do siebie, zadzwonię do Marli. — wymusiłem uśmiech i poszedłem szybko na górę. Zamknąłem się w swoim pokoju i faktycznie wziąłem telefon, jednak zamiast do dziewczyny, zadzwoniłem do Ashtona.

— Ashy, obiecaj mi, że jak będziemy brali ślub, nie będę musiał wybierać wstążek. — powiedziałem od razu gdy odebrał.

Mężczyzna zaśmiał się cicho. — Dobrze, skarbie. Nie będzie wstążek. Jak było?

Położyłem się na łóżku i patrzyłem w sufit. — Męcząco, nudno, wkurzająco… i trochę mi przykro, że te wszystkie pieniądze pójdą w błoto.

—Skarbie… wiem… ale sami są sobie winni… nie słuchali was, poza tym… chyba dla nich to nic, skoro aż srają kasą. — parsknął, a ja wraz z nim. 

— Przyjadę później, za jakieś pół godziny. Wtedy wszyscy są zwiną do łóżek. — przygryzłem wargę.

—Będę czekać. — uśmiechnął się. Słyszałem to w jego głosie.

Przymknąłem oczy, zmęczony tą całą szopką i słuchałem jak oddycha spokojnie, co sprawiało że czułem się dużo lepiej. Sam nie wiedziałem kiedy, przysnąłem słuchając jego oddechu.

***

Obudziłem się jakoś w nocy. Ziewnąłem cicho i odsunąłem od siebie telefon. Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego. Zawsze był podłączony do ładowarki. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że powinienem być u Ashtona. Zerwałem się szybko. Wziąłem telefon i wyszedłem ze swojego pokoju cicho. Ubrałem buty i wyszedłem z domu. Poszedłem do domu Ashtona.

Dotarłem tam po 15 może 20 minutach szybkiego marszu. Zapukałem niepewnie do drzwi. Na szczęście dosłownie po kilku sekundach, drzwi się otworzyły. Ashton stanął przede mną z sennym uśmiechem.

—Wyspałeś się? — zapytał, dalej uśmiechając się do mnie w ten uroczy, ale i seksowny sposób.

Odwzajemniłem uśmiech i wszedłem powoli do domu, zdejmując buty. Odwróciłem się do mężczyzny, zamykającego ponownie drzwi na klucz i przytuliłem go mocno, zaciągając się jego cudnym zapachem.

—Kocham cię, Ashton. — szepnąłem w jego za dużą koszulkę, w której spał, a on pogłaskał mnie po głowie, a później podniósł, przytulając jeszcze mocniej. Wtuliłem się i ziewnąłem cicho w jego szyję.

—Kocham cię, aniołku. — złożył uroczy pocałunek na mojej skroni i zwyczajnie w świecie zaniósł mnie do swojego pokoju, gdzie ułożyliśmy się do łóżka i spaliśmy z uśmiechami na ustach, aż do samego rana.

Tak, przychodziłem do niego tylko po to, by położyć się obok i móc spać, przytulając go, czując jego ciepło i zapach. I tylko tego było mi trzeba do szczęścia.

***

— Luke, który ci się najbardziej podoba? — spytała mnie Liz, wskazując na kilka garniturów. Przygryzłem wargę w zastanowieniu.
Te garnitury nie były... były nawet całkiem ładne. Nawet jeden idealnie pasowałby na Ashtona. A ten obok na mnie.

Pozwoliłem sobie odpłynąć na chwilę. Zamiast Marli widziałem Ashtona. Mojego pięknego mężczyznę, w pięknym garniturze, który czekał na mnie przy ołtarzu. A ja szedłbym powoli do niego. Sam. Nikogo więcej nie było. Nasze towarzystwo zupełnie by wystarczyło.

Ważne że on by tam był.

Przygryzłem wargę, czując ukłucie w sercu, że nie wybieram tego garnituru naprawdę… Dotknąłem lekko rękawa jednego z garniturów, na które patrzyłem i kiwnąłem w jego stronę, dając tak mamie znać, że ten… jest idealny.

Ale dwa obok, idealnie dobrane, nawet w tym samym rozmiarze, pasujące na mnie i mojego chłopaka… byłyby o wiele, wiele lepsze.

Zagryzłem mocniej wargę i starałem się nie pokazywać po sobie nic, a jedynie podekscytowanie i zainteresowanie.

Wraz z Liz wybrałem do garnituru muszkę oraz spinki do mankietów. A kiedy opuszczaliśmy sklep, ostatni raz zerknąłem za siebie, patrząc na dwa pozostawione przeze mnie garnitury.

Jednak wiedziałem, że jeszcze kiedyś po nie wrócę.

***

Tym razem pojechałem od razu do Ashtona. Nie miałem siły ani ochoty na rozmowę z ojcem czy jeszcze więcej czasu z mamą.

Potrzebowałem mojego Ashtona, by powiedział mi, że wszystko się ułoży i nasz plan się powiedzie.

Ledwo powstrzymywałem łzy, kiedy stałem przed domem Irwina i pukałem do jego drzwi.
Otworzyła mi Annie, a widząc moją minę, od razu przytuliła mnie do swojej piersi, nie pytając nawet, co się stało. Jeszcze nie teraz.

—Jest Ashy…? — szepnąłem, po chwili, przymykając oczy.

—Wyszedł na chwilę do sklepu… powinien zaraz być. Co się stało, skarbie? — poprowadziła mnie na kanapę, gdzie przysiadłem niezręcznie.

—Byłem kupić garnitur. —- szepnąłem. - I… trochę zrobiło mi się przykro, że to tylko gra… — odetchnąłem głośno.

Nie zdążyłem się obejrzeć kiedy Ashton wrócił do domu z reklamówką zakupów. Spojrzał na mnie i od razu, widząc moje łzy, podszedł do mnie i kucnął naprzeciw mnie, łapiąc za moje dłonie i przystawiając je do ust by całować je delikatnie.

— Co się stało, aniołku? Coś z tatą? Z mamą? Nie taki garnitur?

Patrzyłem na niego szklanymi oczami. Ścisnęłam mocniej jego dłonie.

— Po prostu... wizja... ciebie... i mnie... w garniturze... przy... oficjalnej uroczystości... jak nasz ślub... wzruszyła mnie. — szepnąłem z lekkim wstydem.
Ashton popatrzył na mnie rozczulony. Pocałował ponownie moje dłonie i przytulił mnie mocno.

—Już się wystraszyłem, że usłyszałeś coś podłego… — odetchnął.  Wtuliłem się w niego mocno, kręcąc głową.

—Widziałem… takie ładne garnitury… dwa idealne… dla ciebie i dla mnie… wisiały obok siebie… jakoś… posmutniałem, gdy zorientowałem się, że… nie potrzebuję go tak naprawdę… i… przepraszam…— wymamrotałem szybko.

—Wrócimy po nie, obiecuję, że będziemy mieć taki swój dzień, już nie płacz, skarbie. Wszystko się ułoży. Jeszcze tylko  trochę i będzie po wszystkim. — uśmiechnął się do mnie lekko, a ja jedynie pokiwałem głową, zamykając oczy i jeszcze mocniej się go łapiąc.

***

Nadszedł dzień, którego tak bardzo się bałem. Już od rana wszyscy chodzili jak wściekli. Tylko ja egzystowałem w swoim pokoju i nie wychodziłem z niego przez ten cały dzień. Matka co chwilę pukała do moich drzwi, a ja tylko mówiłem, że potrzebuje pobyć chwilę sam. W tym czasie pakowałem się. Wziąłem kolejną torbę i zacząłem wrzucać do niej wszystko.

Dokładnie nie myślałem o tym co chcę spakować. Wrzucałem tam ciuchy, pamiątki, kosmetyki. Wszystko. I myślałem tylko o tym, że już za kilka godzin będę najszczęśliwszy na świecie. Będę z Ashtonem Irwinem. Już na zawsze.

Bez udawania, ukrywania się za murkami czy słuchania o tym, jak nienormalne to, co czuję dla nich jest.

Wziąłem swój telefon i zobaczyłem, wiadomość od niego. Napisał o której godzinie będzie po mnie. Uśmiechnąłem się od razu pod nosem i wysłałem mu swoje uśmiechnięte zdjęcie.

Rozejrzałem się po pokoju i pociągnąłem nosem. Mimo wszystko, ta ucieczka przyprawiała mnie o smutek. Żałowałem że zostałem zmuszony do tego przez ich niepojęte zachowanie. Czułem że mogę tęsknić, nawet jak nie wspominałem tego życia w najbardziej kolorowych barwach.

Zerknąłem na garnitur, który leżał na łóżku i czekał, aż go założę. Ale miałem tego wcale nie zrobić. Nie dzisiaj.

Wrzuciłem ostatnie zdjęcia do torby i stwierdziłem, że jestem gotowy. Rozglądałem się po pokoju, kiedy mój telefon zawibrował. Spojrzałem na niego, widząc wiadomość od Marli.

Marla: Masz wszystko, jesteście gotowi?

Uśmiechnąłem się lekko pod nosem.

Luke: tak, już się spakowałem. Ashton będzie po mnie za chwilę

Marla: dobrze, powiedziałeś im że odwiezie cię drużba?

Luke: tak, marla haha a ty co planujesz? Nie jest ci głupio, że zostawiam cię przed ołtarzem?

Kobieta wysłała mi zdjęcie w sukni ślubnej, w którą w porównaniu do mnie, musiała założyć.

Marla: nie, wiesz co, ja też ucieknę. Ale ja chociaż zrobię to bardziej efektywnie od ciebie

Luke: później mi opowiedz hsh muszę kończyć, rodzice się już zbierają i zaraz przyjedzie mój rycerz na białym koniu

Zaśmiałem się pod nosem. Moja mama ostatni raz zapukała do drzwi.

—Jesteś gotowy?

Od razu spojrzałem w stronę drzwi.
— Jeszcze chwilę!

— Luke, już jest dość późno! Wychodź już. Nie ma czasu! — pukała dalej w drzwi.

—- Muszę jeszcze włosy poprawić! Um... idźcie beze mnie! Ja... was dogonię!

Słyszałem jak Liz wzdycha i odchodzi. Przysunąłem się do drzwi i przystawiłem do nich ucho. Nasłuchiwałem czy może już poszli z ojcem czy nie. Serce biło mi się w piersi.

Ich rozmowa trwała kilka minut, a potem oboje wyszli z domu. Od razu odetchnąłem i wziąłem swoje dwie zapakowane torby. Zbiegłem po schodach i napisałem Ashtonowi, że może podjechać pod dom za jakieś 10 minut. Obserwowałem przez okno, jak rodzice wsiadają do auta, ubrani w eleganckie stroje.

Matka w długiej sukni w niebieskim kolorze, ojciec w klasycznym czarnym garniturze. Pokręciłem głową, patrząc na siebie, ubranego w dresy i rozciągniętą koszulkę. Nie potrafiłem się nie zaśmiać.

Cały ten czas w oczekiwaniu na Irwina dłużył mi się niemiłosiernie, jednak kiedy zobaczyłem jego auto, pierwszy raz podjeżdżające dosłownie pod samą bramę, zerwałem się i pędem pobiegłem do niego.

Wrzuciłem torby do bagażnika i prawie wskoczyłem na siedzenie pasażera, uśmiechając się przy tym jak głupi.

Przybliżyłem się do Ashtona i od razu go mocno pocałowałem. Mężczyzna oddał pocałunek z uśmiechem, pogłębiając go jeszcze.
Złapałem za jego policzki, a potem się odsunąłem. Głaskałem go po szczęce i policzkach z uśmiechem, patrząc w jego oczy z prawdziwą miłością.

— Gotowy?

— Jak nigdy dotąd. — zaśmiałem się. Ostatni raz szybko mnie pocałował i odjechaliśmy spod domu. Zostawiałem za sobą 27 lat wspomnień, historii, ale nie mogłem tego żałować, mając u boku tak cudownego mężczyznę, którego wiedziałem, że kocham nad życie i to z nim chcę je spędzić.

Usiadłem wygodniej, patrząc za okno, jak mijamy te wszystkie dobrze znane mi miejsca. I uśmiechałem się szeroko, bo wiedziałem, że tam gdzie jedziemy, będzie o wiele lepiej, będę mógł być prawdziwym sobą i nikt nie będzie mówił mi co mam robić. Sam stanę się kowalem własnego losu i to sprawiało, że ogarniała mnie ekscytacja.

Zerknąłem na ekran telefonu i wysłałem Marli ostatnią wiadomość, mówiącą zwykłe "powodzenia",  przed tym jak wyłączyłem urządzenie.

Spojrzałem na Ashtona i wyszczerzyłem się jeszcze bardziej.

—Jesteś gotowy na podróż naszego życia?! — krzyknąłem pełen ekscytacji.

Ashton zaśmiał się cicho i pokiwał głową.
— Z tobą zawsze. — wziął moją dłoń i pocałował ją delikatnie.

Uśmiechnąłem się szerzej. Otworzyłem okno, by wiatr rozwiewał nasze włosy i przymknąłem oczy, rozkładając się wygodnie na siedzeniu.
To naprawdę się dzieje.
W tej chwili każdy na mnie czekał, każdy zadawał sobie pytania gdzie jestem. Pewnie każdy szeptał sobie do ucha, zastanawiając się, co stało się z panem młodym.

A ja jestem w aucie z mężczyzną mojego życia i jadę jak najdalej od domu. Tam gdzie życie będzie piękniejsze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top