Wzajemna pomoc


- Stark odbiór. Tu Natasha. Clint nieźle oberwał z jakiegoś repulsora. Trzeba go zabrać.

- Przyjąłem. Avengers, niech go któryś zabierze do jeta. Ktoś kto jest najbliżej Natashy i Bartona. Nat zaraz wyśle wam swoje współrzędne. Wiecie gdzie jest nasz transport. Słyszycie mnie?- zapytał Tony.

- Tak.- odpowiedział mu chór głosów.

- Kto się tego podejmuje?- konytuował Stark.

- Ja.- odpowiedział Pietro.

- Przecież ty jesteś od nich oddalony o 7 kilometrów na wschód!- powiedział zdziwiony Tony.

- Z moją mocą będę tam w minutę. Już jestem w drodze.- stwierdził Maximoff.

- Tylko nie on.- jęknął Clint. Zaraz potem dało się usłyszeć syknięcie z bólu.

- Zamknij się Barton. Reszta z nas zaczyna już się cofać do naszego transportu. Ciesz się, że wogóle ktoś się do was przybliża, żeby cię zabrać.- odezwał się Barnes.

- No właśnie. Ciesz się, że wogóle po ciebie idę dziadu jeden.- odpowiedział z ironią Pietro.

Pół minuty później, znów odezwał się blondyn :

- Nie widzę was. Nat, gdzie jesteście?

Wywołana kobieta podniosła głowę oglądając się po okolicy :

- Nie widzę cię także. Jesteśmy w jakimś dołku przysłoniętym chaszczami. O i jest jeszcze jakieś drzewo. Świerk albo sosna.- odpowiedziała.

- Dobra widzę chyba już to drzewo. Kilometr mam jeszcze do was.- powiadomił ich chłopak.

W tej samej sekundzie od strony Clinta i Natashy odezwały się nieprzyjacielskie karabiny maszynowe, zbliżające się do młodego Maximoff'a.

- Pietro stój. Cofnij się. Zaraz zarobisz kulką w łeb.- ostrzegła Romanoff.

- Jeszcze chwila i będę...

- Pietro uciekaj w tej chwili ! - zdołał powiedzieć Clint między jękami z bólu.

- O shit...- to było ostatnie co usłyszeli ze strony młodego chłopaka. Później coś zatrzeszczało i dźwięk się urwał.

- Pietro?- zapytała rudowłosa kobieta.

Cisza.

- Chłopaku odezwij się jeśli nas słyszysz. To nie jest śmieszne.- tym razem spróbował Barton.

Brak odpowiedzi.

- Nat myślisz,  że on...?- Clint nie chciał kończyć tego zdania.

- Nie chcę składać pochopnych wniosków,  ale na to wygląda.- odpowiedziała kobieta.- Przykro mi.

10 sekund później w ziemię obok nich zarył chłopak. Szybko się pozbierał i ukląkł koło nich. Był cały upaprany w ziemi.

- Sorry, że tyle mi zeszło, ale ci z tymi zabaweczkami popsuli mi plany. Jak bardzo jest z nim źle?- spytał się Pietro.

Barton odetchnął z ulgą. Zaraz potem skrzywił się z bólu.

- Ma przysmalony bok i trochę krwi mu uszło. On nie da rady sam iść.- oceniła szybko Romanoff.- Czemu wcześniej się nie odzywałeś?

- Wybacz, pociski trafiły koło mnie i musiałem uskoczyć gdzieś na bok. Pech chciał, że wpadłem do jakiejś dziury i przywaliłem w kamień. Słuchawka mi pękła i nie słyszałem już później nic.- tłumaczył się chłopak.

Potem odwrócił się do leżącego mężczyzny.

- No dobra. Mam nadzieję,  że nie jesteś cięższy ode mnie, bo zamierzam cię nieść. Tak mi pójdzie szybciej.- uśmiechnął się ironicznie chłopak.

Barton tylko jęknął. Zwinął się z bólu w kłębek.

Z twarzy Pietro zniknął uśmiech.

- Okey , zwijamy się stąd.- odwrócił się do Natashy.- Zdołasz dobiec na czas, do jeta? Bo może zdołam jeszcze po ciebie przybiec w razie czego.

Kobieta pokręciła głową.

- Pół kilometra stąd mam zaparkowany motor. Zdążę dojechać. Bierz Clinta. Jemu naprawdę jest potrzebna pomoc medyczna. - odpowiedziała zaniepokojona stanem przyjaciela.

- Do zobaczenia. - powiedział blondyn i wziął delikatnie rannego. Stęknął przy tym z wysiłku, bo Clint jednak swoje ważył.

Sekundę później już ich nie było.

---------------------------------------------->

Gdzieś na placu wroga...

- Nie możesz szybciej?- marudził Clint.

- Staram się, ale ciebie jeszcze muszę taszczyć, więc mnie to nieco spowalnia. - odpowiedział zfrustrowany chłopak.

Rozglądał się za jakimś hangarem. Gdy go dostrzegł, pobiegł w jego stronę i tam na chwilę ułożył Bartona na ziemi.

Sam zaczął wciągać szybko powietrze i złapał się za brzuch.

- Wszystko okey?- spytał się mężczyzna.

- Taaak, tylko jestem zmęczony. Chyba dostałem przez te dystanse kolki.- wystękał Pietro. Cóż, to naprawdę bolało.- A jak ty się trzymasz?

- Bywało lepiej.- mruknął Barton. Oderwał dłoń od trzymanego boku. Była cała we krwi. Tak samo jego koszula.

Pietro widząc to wstał, podszedł do Clinta mówiąc :

- Dobra, idziemy dalej. - przykucnął, aby wziąć starszego.

- Poczekaj, weź jeszcze chwilę sobie odsapnij, co? Nie chcę z tobą paść w drodze, bo miałeś za mało sił.- próbował go powstrzymać łucznik.

- Bzdura. Ja już nie potrzebuję odpoczynku. Muszę cię jak najszybciej zabrać do jeta. Idziemy.- zakomenderował Maximoff i podniósł starszego.

Znów popędził przed siebie z Clintem na rękach i znów usłyszał strzelaninę za sobą. Odgłos ten się coraz bardziej przybliżał.

- Cholera, namierzyli nas.- mruknął niezadowolony.

- Spójrzmy prawdzie w oczy. Musisz mnie tu zostawić, żebyś mógł uciec. No już.- powiedział zmęczonym głosem Clint. Widać było jak bardzo był już osłabiony.

- Nie ma mowy! Nie po to, leciałem po ciebie taki szmat drogi!- zaprotestował młodszy.- Mam pomysł. Kiedy powiem ci, że masz skłonić jak najbardziej w moją stronę głowę, to masz to zrobić.- odpowiedział Pietro.

Pociski już deptały im po piętach. Pietro specjalnie biegł zygzakiem, żeby nie zostali trafieni.

Zbliżali się do ich jeta. Jedyną rzeczą jaką ich od niego dzieliła była wielka ciężarówka.

- A teraz 3...2...1...skłoń głowę!- krzyknął chłopak i dodatkowo dla zabezpieczenia przycisnął do siebie głowę Clinta i przykrył ją ramieniem.

Sam odchylił się mocno do tyłu.

BAM! W oczach mu pociemniało. Zobaczył gwiazdki przed oczyma.

Oboje znaleźli się pod ciężarówką, a rozpęd jaki wziął Pietro, pozwolił, aby oboje przejechali na jego plecach aż pod sam jej drugi koniec.

Pociski trafiły w ciężarówkę, a nie w nich.

Pietro czuł się nieco otumaniony. W oczach mu nieco pociemniało. Czuł, że głowa mu pęka.

- Młody? Słyszysz mnie?- usłyszał głos Clinta koło siebie.

Chłopak zamrugał kilkakrotnie, odganiając tym czarne plamy sprzed oczu.

- Tak. Wszystko z tobą wporządku? Próbowałem zamortyzować upadek, ale nie wiem czy coś pomogło.- odezwał się blondyn.

- Wszystko ze mną jest okey, za to z tobą nie bardzo. Chyba przywaliłeś głową o kant samochodu, jak robliliśmy pod niego wślizg.- odpowiedział Clint lustrując go spojrzeniem.- Masz rozbitą głowę.

Pietro dotknął ręką twarzy. Poczuł coś lepkiego. Otworzył oczy. Widział podwójnie.

- Cholera.- mimo iż widział nie wyraźnie to wiedział już, że to co ma na ręce to krew.- Dobra wychodzimy. Jet powinien być paręset metrów przed nami.

Wziąłszy Bartona, wyczołgał się spod ciężarówki.

Gdy stanął, świat zaczął się kołysać na boki i nagle blondyn poczuł narastający ból w głowie.

- Auu.- jęknął Pietro.

- O żesz ty. Masz całą maskę krwi na twarzy.- zauważył Clint.

- Teraz to nie jest ważne. Musimy już biegnąć.- uciął chłopak.

- Błagam, tylko nas nie wywróć, bo się chyba zabijemy.

- Się wie, staruszku.

Mimo iż Pietro miał rozbitą głowę, to jednak jeszcze jego mózg w pełni pracował. Tak więc zdziwił go fakt, że Barton nie odpowiedział na zadaną mu zaczepkę.

Spojrzał na niego i to go skłoniło do natychmiastowego biegu. Clint leżał u niego na rękach blady i nieprzytomny.

Świat chwiał się niemiłosiernie w posadach, a widzenie dwuwymiarowo wcale nie pomagało, ale chłopak biegł dalej.

Widział już ich jeta. Spróbował przyspieszyć, gdy zdał sobie sprawę, że on sam za chwilę straci przytomność.

Zdołał wychamować przed transportem, gdzie byli już inni avengersii. Usłyszał ich zdumione okrzyki.

Pietro na wpół przytomny wybełkotał :

- Weźcie go...pomoc medyczna...natychmiast...

Potem ciemność przywitała go z otwartymi ramionami.

-------------------------------------------->
Pietro

Wydawało mu się  że słyszy jakieś głosy.

- Szybciej, szybciej....

- Zbyt dużo krwi...a może by tak...?

- Ma pękniętą czaszkę...

- To cud, że...

- Trzymaj tą pęsetę...

- stój...ciśnienie idzie w górę...

- Co z tym drugim...?

- .... A niech to szlag...

Cisza.

Znowu ciemność.

--------------------------------------------->

- Ej, patrzcie! Obudził się!

Pietro otworzył oczy.

Dostrzegł pochylone nad nim twarze.

- Witamy wśród żywych!- powiedział szczerzący się nad nim Sam.

- Zabieraj stąd swoją facjatę. Nie musi mieć od razu straszydła przed oczyma.- odepchnął go Bucky i teraz on pojawił się w polu widzenia.

- A spierdalaj!

- Witamy z powrotem w wariatkowie.

Spojrzał na rudowłosą kobietę, która również znajdowała się przy jego łóżku.

- Cześć Natasha.- odpowiedział próbując się uśmiechnąć.

- A z własną siostrą to się już nie przywitasz co?

Spojrzał na siedzącą obok niego Wandę.

- Oczywiście,  że nie. Nie wiesz jak to jest wśród rodzeństwa?- odpowiedział ironicznie.

- Luz. Wszystko z nim w porządku.- rzuciła do innych Wanda.

Wszyscy się zaśmiali.

- Nat, pomożesz mi usiąść?- poprosił kobietę.

Ta wstała i poprawiła go do leżąco-siedzącej pozycji.

Pietro od razu zakręciło się w głowie.

- Błagam podajcie mi miskę jakąś.- wyjąkał chłopak.

Wanda szybko się zerwała i przyniosła odpowiednie naczynie.
Dobiegła w samą porę, aby jej brat zwymiotował do miski.

- Fuuuj. Ja stąd wychodzę.- powiedział, jak dotąd nie odzywający się Stark i wyszedł.

- Nie przejmuj się nim. Strange powiedział,  że wymioty to będzie taka naturalna reakcja na to co ci się stało.- powiedziała łagodnym tonem Wanda i pogłaskała delikatnie brata po włosach.

Pietro uśmiechnął się do niej blado.

Dotknął dłonią głowy. Poczuł jakiś dziwny materiał.

- To bandaż. Będziesz z nim jeszcze przez jakiś czas chodził.- wyjaśniła mu jego siostra.

Tym razem podszedł do niego ktoś inny.

- Masz. Pomoże to zmyć ten okropny smak.- Steve podał mu butelkę wody.

Chłopak pociągnął z niej dwa łyki. Od razu zrobiło mu się lepiej.

- Dzięki.- oddał butelkę mężczyźnie, po czym się zapytał.- Gdzie Clint? Co z nim?

Bucky zrobił zdziwioną minę.

- No przecież leży obok ciebie.- powiedział.

Pietro ostrożnie, aby nie dostać mdłości obrócił głowę.

Dostrzegł obserwującego go uważnie Bartona.

- Miło, że pierwsze o co pytasz, to moja osoba. Dzięki za zainteresowanie.

Chłopak milczał.

- Wyglądasz okropnie.- skwitował go Clint.

- Ty za to wyglądasz, jakbyś wogóle nie potrzebował tu leżeć.- odgryzł się Pietro.

Mężczyzna się skrzywił.

- Bo rzeczywiście już nie muszę. Ale ta zgraja na czele ze Strangem, nie pozwala mi się stąd ruszyć. Twierdzą, że jeszcze mam trochę poleżeć,  choć jestem już połatany. Mnie poskładała taka fajna laserowa maszynka.- powiedział.

- To czemu mnie też tak nie złożyli?  To nadal boli.- marudził Pietro.

- Bo ty miałeś pękniętą czaszkę, chyba nie uszkodziło ci to mózgu. Zaraz ci to sprawdzę. A mózg i jego okolice, to są poważniejsze rejony niż bok Clinta. Mózg aż do teraz nie jest do końca lekarzom znany. - odpowiedział wchodząc do sali Strange.

Podszedł do łóżka chłopaka, wyjął latarkę i zaczął świecić mu po oczach, aby sprawdzić reakcję gałek ocznych na bodziec.

Po paru sekundach wyłączył i schował latarkę do kieszeni.

- No dobrze. Jest w porządku. Nie uszkodziło to ci na szczęście mózgu. Na razie masz leżeć i wypoczywać, no chyba, że koniecznie chcesz znów wymiotować. My wychodzimy, a towarzystwa dotrzyma ci tu Barton. - powiedział Stephen. Poczekał aż wszyscy wyjdą i dopiero wtedy sam zbliżył się do drzwi.

- Co?! Nie no, dlaczego?!- jęknął Clint.

- Bo ty też musisz jeszcze przez chwilę poleżeć. Raczej wytrzymasz. I pozatym to twój dzieciak, nie mój. Tym bardziej, że nie wydaje mi się, że w trakcie drogii kiedy Pietro cię niósł, nie wdawaliście się w kłótnie, co?- odpowiedział lekarz.

- A no właśnie. Dzięki gówniarzu za nadstawianie skóry dla mnie. Dobrze się spisałeś.- zwrócił się do młodszego Clint.

- Nie ma sprawy Clincior.- odpowiedział mu Pietro.

- Awwww jak słodko. Syn poświęcający się dla ojca.- powiedziała Wanda z uśmiechem na twarzy.

Natasha podeszła i zrobiła zdjęcie Clintowi i Pietro. Potem schowała aparat do kieszeni.

- Nat, ty zdrajczynio!- krzyknął oburzony Clint za oddalającą się korytarzem kobietą .

- No dobrze, to ja was teraz zamknę, żeby nie przyszło wam do głowy wyjść z tej sali.- powiedział Starnge i włożył klucz do drzwi.

- Czekaj!  A co jak będziemy musieli się załatwić? - spytał się Pietro, który chciał tego wszystkiego uniknąć w równym stopniu, co Clint.

Strange uniósł jedną brew do góry.

- Tak jak każdy pacjent, nocnik macie w rogu pokoju. A teraz żegnam. Miłej rekonwalescencji. - powiedział mężczyzna i zamknął za sobą drzwi.

W pokoju rozległa się cisza.

Przerwał ją chłopak.

- I co teraz?

- Jak to co? Znajdź se coś do roboty i tyle.

- Ale nie mam nic.

- Twój problem. Trzeba było ich wcześniej poprosić, żeby ci coś przynieśli. Ja mam gazetę.- powiedział z wyższością Clint i rzeczywiście zaczął ją czytać.

- A pierdole to.- rzucił gniewnie Pietro, obrócił się na bok i natychmiast zasnął. Był zmęczony bardziej niż podejrzewał.

Clint po 5 minutach czytania gazety,odwrócił się sprawdzając czy młodszy, aby na pewno śpi. Gdy się już upewnił, zszedł z łóżka i podeszł do śpiącego, położył mu gazetę obok na półce i naciągnął na niego bardziej kołdrę.

- Dzięki młody. Naprawdę.- powiedział, po czym wrócił na swoje miejsce. Po kilku minutach on również zasnął, a gdyby dokładniej przyjrzał się Pietro, zauważyłby mały uśmiech na jego twarzy.

willtreateyandhalt  ;)




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top