Nie jesteś sam (cz.2)

Dwa dni później Clint dostał telefon od Furry'ego , że jutro mają się udać na misję. A idą oni w składzie : Clint- Pietro, Natasha - Bruce, Tony- Steve .

- Cooo? Ale czemu nie mogę iść w parze z Wandą?

- Ale mnie gówno obchodzi, że jej moce się tam nie przydadzą!

- A co jeśli powiem, że Pietro nie może, bo ma rękę załatwioną?

- Która? Hmmm bodajże lewa...

- NOSZ JAPIERDOLE!

Clint już nie wytrzymywał. Jego cierpliwość była już na skraju wytrzymałości.
Ten durny pirat wymyślił sobie, że ma iść na misję ze swoim gówniarzem! Jakby nie mógł dostać w przydziale Bucky'ego.

Przecież ta misja to będzie rozpierdol na całego!

Wkurzony wrócił do domu i powiedział do siedzącego przy stole Pietro :

- Pakuj się. Jutro z rana wyjeżdżamy na misję.

- Ok , ale z kim jestem w składzie i z kim walczymy?

- Walczymy z hydrą. A w składzie jesteś ze mną.- Kiedy wychodził z domu usłyszał jeszcze krzyk.

- COOOOOOOO?!

-------------------------------------->

- Raz, dwa, trzy, dziś na Marsa lecisz ty!

BAM!

Clintowi coś spadło na głowę i nic nie mógł zobaczyć.

- PIEEETROOOOO!

Gówniarz go popamięta. Jego zemsta będzie słodka. Niech go tylko dorwie.

- Żebyś to ty przypadkiem, nie został wysłany przeze mnie na Marsa!

Barton szybkim ruchem zdjął wiadro ze swojej głowy i cisnął je w krzaki.

Zobaczył szczerzącego się koło niego Pietra.

- Choć no tu ty szczylu!- Clint rzucił się w kierunku Pietra i zrobił to tak szybkim i zręcznym ruchem, że ten nawet nie zdążył uciec.

Oboje przewrócili się na ziemię.

Przez chwilę się siłowali ( oczywiście szanse nie były wyrównane, bo Pietro miał jedną rekę w gipsie), po chwili Clint wygrał i zaczął chłopaka zasypywać łaskotkami.

Pietro zaczął się śmiać, a śmiał się tak długo i głośno, że aż ochrypł i powiedział :

- Dobra poddaję się!

Łucznik uśmiechnął się zwycięsko i zapytał :

- A więc uznajesz moje zwycięstwo?

- Nigdy!- rzucił Pietro.

Clint wznąwił łaskotki.

Laura pojawiła się koło nich i odezwała się :

- Moi chłopcy, uwielbiam tę waszą relację, ale skarbie może puścisz go wreszcie, bo Pietro nam tu chyba zaraz zejdzie ze śmiechu.

- Nie, dopóki on nie ogłosi mojego zwycięstwa.- uparł się jej mąż.

Laura tylko pokręciła z politowaniem głową i odeszła.

Chwilę później Pietro się poddał.

- Okey, okey przyznaję! Wygrałeś! Zostaw mnie!- wydusił ochrypniętym głosem.

Mężczyzna dopiero wtedy go zostawił.

Zmachany Pietro, leżał na ziemi i łapał głębokie wdechy.

- Chciałeś mnie wykończyć!- rzucił oskarżycielskim tonem chłopak.

- Przecież to oczywiste. - odpowiedział mu Barton.

- Ale to było nie fair! Miałem uszkodzoną rękę!

- A ty mnie napadłeś znienacka. To ci się wydaje fair?- wytknął mu Clint i również położył się na ziemi. Był zmęczony po całym dniu.

Leżeli przez chwilę w ciszy, po czym odezwał się młodszy z nich :

- Mam wrażenie, że coś pójdzie jutro nie tak. Nie chce mi się jutro iść na tą misję.

Clint odwrócił głowę w jego stronę.

- Nie bądź dzieckiem. I tak musisz iść i pójdziesz na to. A to co odczuwasz,  to prawdopodobnie stres przed misją. To w sumie dosyć zrozumiałe, ponieważ dość długo nie byłeś na żadnej misji.- powiedział.

Pietro wzruszył ramionami :

- Mówię to z bólem, ale chyba masz rację.

- Ja zawsze mam rację, tylko ty nigdy nie chcesz mnie słuchać.

- Akurat!

Pietro się podniósł :

- Idę coś zjeść, dopakować się i pożegnać się z Nathanielem. Do jutra papciu .

- Cześć popierdoleńcu.

No tak, życie jest piękne, ale akurat nie w tym momencie,  pomyślał Clint i również się podniósł.

--------------------------------------->

Kiedy następnego dnia wjechali na plac przed ST, czekali już tam na nich Natasha, Bruce, Steve i Tony, z czego ten ostatni zatarł ręce i krzyknął :

- No proszę! Jest i nasz przyjaciel ze swoim bachorem. To co? Wszyscy już są na miejscu. Możemy wylatywać!

Skierowali się i wsiedli do nowego śmigłowca Tony'ego.

Po godzinie lotu, wylądowali na leśnej polanie, zdala od oczu ludzi.

- Okey, plan jest taki.- zaczął Tony.- Baza HYDRY znajduje się w lesie. Niecały kilometr od nas. Tu mam plan ich bazy.

Stark rozłożył kartkę na ziemi i jeżdżąc palcem po planie bazy ich przeciwnika, wykładał im ich plan.

- Z tej strony wchodzę ja i Rogers i wykurzamy oraz staramy się wykurzyć większość ludzi HYDRY. Natasha i Bruce atakują od głównego wejścia, za to wy Barton i Pietro, siedzicie ukryci w ich hangarze. Waszym zadaniem jest pilnowanie uciekających, aby żaden z nich nie zdołał opuścić bazy. W promieniu półtora kilometra na wschód od HYDRY czekają w bombowcu nasi kochani strażnicy galaktyki, których nie wiadomo po co, ściągnął ty Furry, aby byli naszą rezerwą . Czy wszysto jasne? - zakończył Tony.

Wszyscy pokiwali głowami.

- Ile ich jest?- spytała Natasha.

- Około 80.- tym razem odpowiedział Steve.

- No to będzie impreza.- mruknął Bruce i wszyscy rozeszli się w swoje strony.

----------------------------------------->

- Co wziąłeś , jako broń?

Trzeba smarkacza pilonować, pomyślał Clint.

- A co cię to obchodzi stary pryku?- odpowiedział mu Pietro.

- Choć raz odpowiedz normalnie na pytanie pajacu!

Znajowali się już w umówionym miejscu. Schowali się za gigantycznymi skrzyniami,  które miały im robić za schronienie w trakcie strzelaniny.

- Dwa pistolety, napoje i krótki sztylet w razie W.- odburknął wkońcu chłopak.

Mężczyzna skinął głową.

Dobrze. Podstawowy zestaw.

- Będziesz biegać i próbować ich powalić, zabijaj tylko w ostateczności. Chcemy ich żywych. Uważasz sam na siebie, wprawdzie ja będę cię osłaniać w razie czego, ale i tak masz uważać na swój tyłek, rozumiemy się?- powiedział poważnym głosem Barton.

- Taaak.- przewrócił oczami Pietro.

Chwilę później znieruchomieli w pełnej ciszy, bo doszły ich pierwsze odgłosy walki.

Z każdą minutą , hałas co raz bardziej się do nich przybliżał, a 15 minut później, do hangaru wpadli pierwsi uciekinierzy, którzy zaczęli się zbliżać do samolotów.

- Teraz Pietro.- szepnął Clint, a sam udał się w drugą stronę.

- SIEMA LUDZIE! ZACZYNAMY IMPREZĘ!- huknął na cały głos Pietro i razem ze swoją całą mocą popędził kosić po kolei wrogów, którzy nagle stanęli wryci.

Powalał do nieprzytomności każdego człowieka, który stanął mu na drodze.

Clint słysząc to pokręcił głową.

Odważny, ale stuknięty, pomyślał.

Sam zaczął strzelać z łuku do przeciwników.

10 minut później ludzi przybyło nieco więcej.

Zaczęła się wielka szamotanina.

Pietro powoli zaczął się wycofywać, gdy zaczęli na niego napierać grupami.

Pokonał ostatniego, swojego przeciwnika i już się odwrócił by popędzić w bezpieczne miejsce za skrzynie, gdy nagle rozległ się strzał.

Pietro nie mógł powstrzymać nagłego okrzyku bólu, który mu się wyrwał z ust.

Noga się pod nim ugięła i padł na ziemię.

Z jego uda obficie płynęła krew.

- Szlag!- warknął ogromnie wściekły . Zdał sobie sprawę, że znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie.

.

.

.

Clint siedział ukryty pośród skrzyń i prowadził stamtąd ostrzał, gdy nagle usłyszał czyiś krzyk.

Serce mu się ze strachu ścisnęło, gdy zdał sobie sprawę do kogo on należał.

Pietro!

Zaczął szukać po pobojowisku chłopaka i dostrzegł go leżącego na podłodze, próbującego się doczołgać w bezpieczne miejsce.

Ulżyło mu trochę widząc, że się rusza i że pocisk trafił w mniej śmiertelne miejsce.

Zobaczył mężczyznę,  który teraz mierzył w Pietro z pistoletu, jak widać brał poprawkę na strzał.

Barton nie wahając się ani chwili, zastrzelił oprawcę jego dzieciaka.

Następnie wrócił do wcześniejszej roboty.

----------------------------------->

Pietro obrócił się szukając niebezpieczeństwa i z ulgą zauważył, że mężczyzna, który do niego strzelił, zginął od strzały Clinta.

Wykorzystał ten czas i zerwał kawałek koszuli i zrobił sobie z niego prowizoryczny opatrunek na łydce.

Podniósł głowę i zobaczył jak żołnierz  HYDRY próbuje zajść Bartona z boku.

Nie ma szans, że przez ten cały zgiełk Clint usłyszy jego ostrzeżenie.

Pietro spróbował wstać i zaraz opadł z sykiem bólu.

Nie. Nie może. On musi wstać i tam dotrzeć.

Nie miał już naboji, skończyły mu się już wcześniej. Sztylet wypadł mu z ręki, gdy upadł i potoczył się gdzieś daleko po podłodze.

Została mu tylko jego super szybkość.

Musi pomóc Clintowi! Nie może go przecież zawieźć!

Widział jak mężczyzna przystaje i szykuje się do oddania strzału.

Pietro zacisnął zęby i z okrzykiem bólu wstał i od razu, ten ostatni raz pobiegł przed siebie.

Biegł przed siebie, zobaczył , że Clint się odwrócił. Miał pełną zaskoczenia i przerażenia twarz.

Wszystko się działo jak w zwolnionym tempie.

Posłał mu uśmiech. Taki szczery i przepraszający uśmiech z ostatnim zdaniem :

- Tego się nie spodziewałeś, co?

Nagle powrót do rzeczywistości.

Strzał.

Huk.

Ból.

Jakieś krzyki.

Kolana się pod nim ugięły, z rozpędu przekoziołkował do przodu.

Plamy, mnóstwo czarnych plam.

Nic nie widzi.

Znowu wystrzał.

Ktoś upadł.

Miał nadzieję, że to nie Barton.

Ktoś go woła. Nie wie kto to. Dźwięk dociera do niego jak zza ściany.

Czuje, że ktoś go klepie po twarzy. Dopiero wtedy otwiera oczy, bierze wdech. Wszystko wraca do normy.

- Pietro! Pietro do cholery! Otwórz oczy! No dalej!

Kiedy ciemna zasłona zniknęła sprzed jego oczu, zobaczył Clinta pochylonego nad nim. Miał blady wyraz twarzy.

Wziął głebszy oddech i skrzywił się z bólu.

- Ty mała mendo! Coś ty najlepszego zrobił?- mówił wściekły mężczyzna.

- Musiałem...nie widziałeś przecież go...mógł cię...- zdołał wysapać Pietro.

- Zabić? Oczywiście, że tak. Ale nie ty byś wtedy tu leżał!- powiedział Clint w jego oczach zamajaczyły łzy. Nie. Nie mógł się tu rozryczeć. Musiał być silny dla Pietro. - Dlaczego to zrobiłeś?

- Gdzie są żołnierze HYDRY?- spytał wymijająco chłopak.

- Na razie ich nie ma. Wszystkich porozstrzelałem. Do licha z więźniami!- oznajmił Clint, w jego oczach paliła rządza mordu.- Ponawiam pytanie: czemu to zrobiłeś?

Pietro przez chwilę milczał. Brał przez chwilę parę oddechów po czym odpowiedział odwracając przy tym wzrok :

- Ty masz rodzinę. Masz Laurę, dzieci i Wandę. Ja nie mam nic. A Wanda to tylko taki drobny szczegół. Pozbiera się po czasie, gdybym umarł.

Clint nie dowierzał to co słyszy. Czy ten dzieciak na prawdę myślał, że...

- Pietro? Spójrz na mnie!

Chłopak spojrzał na niego zaskoczony.

- Jak to nie masz nikogo? Wanda by się załamała , gdyby cię straciła! Masz moją rodzinę. Laura by chyba oszalała z rozpaczy. Traktuje cię jak syna! Moje dzieciaki, a zwłaszcza Nathaniel, cię uwielbiają!

- Ale ja ciebię nie obchodzę.

Te jedno zdanie zawierało w sobie wszystko o co mu chodziło.

Bo przecież jak córka potrzebuje matki, tak syn potrzebuje ojca. Pietro tego nigdy nie doświadczył, a przynajmniej nikt nie powiedział, nie nazwał go swoim synem. Także uważał, że ta relacja, którą dzielił z Clintem, to nie jest ta.

- A dlaczego tak myślisz?- spytał nic nie rozumiejacy Barton.

Tkanina, którą dociskał do piersi Pietro już całkowicie przesiąknęła krwią.

- Nigdy nie nazwałeś mnie swoim. Nigdy się do mnie nie przyznałeś. Uważasz tylko, że jestem irytujący. Uwielbiasz Wandę. To zrozumiałe. Jest miła i mądra. Ja jestem tylko ofermą losu. - powiedział z żalem chłopak.

Bartonowi zrobiło się przykro. Wiedział już, że nie chcący skrzywdził tego chłopaka.

- Chłopcze to nie tak...mnie zawsze było trudno  okazywać emocje, a już szczególnie tym ludziom, na których zależało mi najbardziej. Do tych ludzi zaliczasz się ty. Owszem tak, jesteś irytujący, ale tak jak Wanda,  jesteś też inteligentny. I a niech to! Niech na tym stracę, ale...
Kocham cię.- ostatnie dwa słowa wypowiedział szeptem.

- Naprawdę? Nie robisz tego z żalu? - spytał się Pietro z oczami wielkimi jak spodki ze zdziwienia.

- Nie. Mówię to szczerze.- uśmiechnął się Clint .

- Też cię kocham.- wyznał Pietro, po czym zaniósł się kaszlem. Z jego ust popłynęła krew.

Kiedy kaszel się uspokił chłopak oparł się zmęczony o ziemię. Przymknął oczy. Chciało mu się spać.

- To dlatego cię zasłoniłem.- wyszeptał zmęczonym głosem.

- Pietro! Hej Pietro nie zasypiaj! Wezwałem tu nasz helikopter zaraz tu będzie! - mówił zrozpaczony Clint.

Jeszcze mocniej docisnął prowizoryczny opatrunek.

Pietro zaczął gorączkowo łapać oddech. Dusił się krwią. Clint wziął jego głowę i położył ją na swoich kolanach, by udrożnić mu drogi oddechowe, poprzez podniesienie.

- Chcę spać. Boję się.- wyznał Pietro.

Clint wziął go za rękę, dając odpływającemu chłopakowi znać, że nadal tu jest.

- Nie bój się. Nie jesteś sam. Nie pozwolę ci tu umrzeć. Wrócisz jeszcze do mnie na farmę. Obiecuję.- powiedział zduszonym głosem Barton. Spływające łzy nie dawały mu normalnie mówić.- Tylko otwórz oczy, proszę cię.

Pietro delikatnie podniósł powieki. Błądził gdzieś wzrokiem. Obraz mu się zamazywał. Usilnie próbował utrzymać przytomność.

5 minut później przegrał tą walkę, ostatkiem sił wymawiając ostatnie słowo :

- Przepraszam.- jego oczy się zamknęły.

- NIE!

------------------------------------->

- Bruce, powiedz, że dasz radę go utrzymać przy życiu. Proszę!- błagał go zachrypniętym głosem Clint.

- Nie obiecam ci tego , bo to wydaje się być nawet niemożliwe w tych warunkach. Nie wiem nawet, czy dolecimy z nim żywym do szpitala Tony'ego.- odpowiedział pytany mężczyzna.

Wprawdzie Stark już dawno postawił cały szpital na nogi, ale szanse przeżycia były bardzo nikłe. Pietro dostał kulą w pierś niedaleko serca. Czekała go ciężka operacja, jeśli uda się jego przyjaciołom dowieść go żywego do szpitala.

Banner odezwał się znowu , nie patrząc koledze w oczy :

- Zawiadom Wandę i całą swoją rodzinę o stanie Pietro. Oni mają prawo wiedzieć. Niech przygotują się na to, co mogą zastać, przy przyjeździe do szpitala. Podaj też adres. Ja zawiadomię pozostałych naszych przyjaciół.

Clint usiadł na siedzeniu. Nie był wstanie ustać dłużej na nogach.

----------------------------------->

- Wanda czekaj!- Clint usłyszał głos Lokiego.

Odwrócił się, ujrzał biegnącą Wandę i w porę zdążył ją złapać i odciągnąć od drzwi, nim ta by wparowała do sali operacyjnej.

- Puść mnie! Chce zobaczyć Pietro!- dziewczyna płakała, próbując się wyrwać z mocnych ramion Clinta.

- Uspokój się! Jest teraz operowany! Nie możesz tam wejść!- mówił Clint, próbując przywołać ją do porządku.

- On nie może umrzeć! Nie...- szlochała dalej Wanda i osunęła się na krzesło.

Dziewczyna od razu zarządziła szybki powrót z Asgardu, gdy tylko dostała telefon od Bartona.

- Wybacz, próbowałem ją powstrzymać, ale nie dałem rady...- zwrócił się do Clinta Loki, który dopiero co do nich doszedł.

Clint skinął głową, rozumiał go doskonale.

Na korytarzu znajdowali się też inni avengersii. Wszyscy chcieli się dowiedzieć,  co z ich ulubionym sonikiem. ( tak musiałam to spolszczyć, bo dziwnie to wyglądało)

Wszyscy próbowali wesprzeć Wandę, tylko Stark siedział i pocieszał pochlipującego Petera, który bardzo całą tą sytuację przeżywał.

Brakowało tylko rodziny Clinta, którzy byli już w drodze do szpitala.

Nagle drzwi się otworzyły i ze środka wyjechało łóżko wraz z Pietro na nim leżącym, podłączonym do kilkunastu aparatów medycznych, podtrzymujących go przy życiu. Koło łóżka szedł cały personel medyczny, który szedł szybkim krokiem i stale coś poprawiał przy urządzeniach. Na czele tego szeregu, szedł Bruce, cały we krwi, aż po wyrzej łokci.

Loki przytrzymał Wandę, która już chciała wstać, a Clint podszedł szybkim krokiem do swojego przyjaciela, który brał udział w operacji.

- Co z Pietro?- padło szybkie pytanie.

Bruce z ponurą miną popatrzył na niego i pokręcił głową :

- Bardzo mi przykro Clint,  ale udało nam się jedynie zdobyć dla niego, tylko kilka godzin życia, na tyle, żebyście się wszyscy mogli z nim pożegnać. Udało nam się wyciągnąć kulę, ale stracił za dużo krwi w trakcie akcji oraz w czasie operacji. Serce jest zmęczone...Tylko cud mógłby go uratować, ale w jego przypadku nie ma na co liczyć. Szukajcie go w sali 211.

Clint poczuł się jakby dostał w brzuch.

Przystanął. Zakręciło mu się w głowie. Oparł się o ścianę.

- Nie mogą nic na to poradzić, prawda?- spytał go Loki, który nagle znalazł się tuż obok niego.

Mężczyzna jedynie potaknął głową. Nie był w stanie nic powiedzieć.

- Idę powiadomić Wandę.- powiedział Loki i odszedł.

Clint zacisnął pięści i poszedł przed siebie, pod salę wskazaną przez Bruca. Nie mógł się rozkleić. Nie na oczach Wandy. Musiał udawać, że jest silny i ją jakoś wesprzeć , lecz nie umiał.

On sam potrzebował wsparcia.

------------------------------------->

Clint siedział na poczekalni przed pokojem w którym leżał Pietro.

Obserwował jak długa kolejka jego przyjaciół, wchodzi i wychodzi z sali. Każdy chciał się pożegnać.

Obecnie w pomieszczeniu była Wanda z Lokim.

Dobrze, że dziewczyna ma takiego chłopaka jak on, pomyślał Clint.

Od ponurych myśli oderwał go widok żony z dziećmi, którzy właśnie przybyli do szpitala.

Jego żona podeszła z szklanymi oczami i spytała się go :

- Clint, czy on...

Barton pokręcił głową i odpowiedział zduszonym głosem :

- Lekarze powiedzieli, że zostało mu kilka godzin. Kupili nam czas , abyśmy mogli się z nim pożegnać. Czy mówiłaś dzieciom?- ostatnie zdanie powiedział szeptem.

Ona zamykając oczy z których pociekły łzy odpowiedziała:

- Nie. Powiedziałam im tylko, że ich brat jest w szpitalu. Chyba należy im powiedzieć, po co tu tak naprawdę są.

Clint pokiwał głową.

Brat. Właśnie, przecież jego dzieci już od dawna pokochały i zaliczyły do rodzeństwa, tego chłopaka. Tego chłopaka, który teraz umiera.

Mężczyzna podszedł razem z żoną ,do trójki swoich dzieci, które go przytuliły, a Cooper zapytał się go :

- Tato co z Pietro? Wszystko w porządku prawda?

Nie był wstanie odpowiedzieć własnemu synowi. Te słowa, które należało powiedzieć, nie chciały mu przejść przez gardło.

Laura widząc stan swojego męża kucnęła przed swoimi dziećmi i odpowiedziała:

- Cooper...Pietro uratował dziś waszego tatę. Przyjął na siebie kulę. Przyjechaliście się z nim pożegnać. Pietro odchodzi.

Nathaniel nie wiedząc o co chodzi przytulił się do swojej mamy, a Cooper i Lila wybuchnęli płaczem.

- Nie, to nie prawda!- zaprzeczała szlochając cicho Lila.

- Tato on nie może umrzeć! Zrób coś!- Cooper również nie mógł przyjąć tego do wiadomości.

Clint przygarnął ich do siebie, mocno ściskając i cichym głosem powiedział:

- Przepraszam was. Zawiodłem was wszystkich łącznie z Pietro. Nic nie mogę na to poradzić.

-Kochanie nie myśl tak. Pietro zrobił to co uważał za słuszne.- próbowała pocieszyć Laura swojego męża. Tuliła do siebie małego Nathaniela.

- Ale jako rodzic też mam obowiązek chronić swoją rodzinę.- zdanie te Clint powiedział cichym głosem.

Laura nic nie powiedziała. Wiedziała jak się czuje jej mąż. Clint jeszcze nigdy nie nazwał Pietra swoim dzieckiem.

Z sali wyszedł Bruce razem ze Strang'em, którzy obydwoje zajmowali się Pietro.

- Możecie wejść.- powiedział Strange i dwoje mężczyzn wyszło z pomieszczenia, ustępując miejsca rodzinie Bartonów.

Ostatni do pomieszczenia wszedł Clint. Nie był gotowy na widok, jaki tam zastał.

Blady chłopak z najrozmaitszymi rurkami i igłami podpięty pod wielkie maszyny. Zabandażowany na piersi, jak i na nodze, gdzie dostał pierwszy pocisk.

W kącie pokoju pikała maszyna. Jej dźwięk wskazywał rytm pracy serca leżącego pacjenta. Zbyt długie przerwy między jednym piknięciem a drugim, zdecydowanie nie podobały się Clintowi.

Laura na widok Pietro zajryła dłonią usta, a dzieci zaczęły jeszcze głośniej płakać.

Mały Nathaniel chyba zrozumiał sytuację, bo  poprzez zobaczenie swojego brata do tylu urządzeń zaczął płakać.

Kobieta podeszła do leżącego chłopca i pogłaskała go po głowie.

- Mam nadzieję, że nie cierpisz bardzo.

Clint musiał odwrócić głowę. Nie mógł na to patrzeć.

Nathaniel wyrwał się z objęć mamy i wchodząc ostrożnie na łóżko, przytulił się do boku Pietro, dalej płacząc.

- Pe-tlo obudź sie!

Widok ten jeszcze bardziej wzruszył Laurę.

Cała rodzina siedziała tak jeszcze przez pół godziny, po czym kobieta zgarnęła dzieci i oznajmiła powrót do domu.

Na koniec ucałowała tylko czoło, chłopakowi, którego traktowała jak syna, tym samym się z nim żegnając.

Clint siłą musiał odciągnąć swojego najmłodszego syna, który nie chciał iść. W końcu mu się udało, ale wtedy chłopiec zapytał :

- Kiedy znów odwiedzę Pe-tlo?

Clint nie miał serca mu odpowiedzieć.

- Kochanie Pietra już tutaj nie będzie.- odpowiedziała łagodnym tonem Laura.

- Pe-tlo nas zostawia?

- Pietro nie chciał by nas nigdy zostawić, wiesz?

- To gdzie telaz będzie?

- W niebie z aniołkami. Będzie cię zawsze oglądał, wiesz malutki?- powiedziała Laura, ocierając łzę wierzchem dłoni.

- W niebie?- pytał dalej naiwny i nic nie rozumiejący chłopiec.

- Tak, w niebie.

Gdy już byli na korytarzu, Clint podszedł do żony mówiąc :

- Idź, a ja zostanę z nim. Będę tam do końca. Żeby nie był sam.

Kobieta spojrzała na swojego męża z miłością w oczach i odpowiedziała :

- Jesteś wspaniałym ojcem. Nie wiń się więcej o to co się stało. Nie mogłeś tego przewidzieć.

- Idź już. Dzieci muszą iść już spać. A ja muszę wracać do sali.- Clint ucałował żonę na pożegnanie i patrzył jak jego rodzina odchodzi.

Kiedy stracił ich z oczu, wrócił do sali.

Usiadł na krześle obok łóżka. Popatrzył na chłopaka, którego poznał w Sokovii , a który już został u niego , razem ze swoją siostrą.

Oczywiście, młody był irytujący, ale kochał ich codzienny rytuał, którym były codzienne docinki. A początek one miały już kiedy się poznali.

Jednak żałował tego, że nie pokazał chłopakowi, jak bardzo on dla niego znaczy. Ha! Przyznał to jemu, ale to się już nie liczy. Zrobił to za późno.

Znów popatrzył na chłopca. Był blady, podłączony to maszyny, która za niego oddychała, na twarzy brak tego łobuzerskiego uśmiechu, który zawsze u niego widział.

W jednej chwili to wszystko zgasło. Jego życie gasło jak płomień świeczki.

Złapał Pietro za rękę :

- Nie jesteś sam. Pamiętaj.

W jednej chwili na chwilę urządzenie zapikało mocniej, a w drugiej już było tak jak wcześniej.

Barton stwierdził, że coś mu się przesłyszało.

Zerknął na komputer przedstawiający parametry życiowe. Bez zmian.

- Wiesz co? Ty jesteś moim cholernym gówniarzem. Tylko moim, to ja powinienem tu leżeć. Jak mogłeś mi to zrobić? Jak? Pojawić się i tak nagle zniknąć?- Clint potrzebował coś powiedzieć.

Kto wie, może Pietro go słyszy?

- Powinienem ci poświęcić więcej czasu, ale się bałem pokazać swoich uczuć. Przepraszam. A ty zrobiłeś dla mnie tak wiele. Uratowałeś mnie dwa razy. Teraz i w Sokovii, mnie i tego chłopca. Ledwo się wtedy wylizałeś. Uratowałeś też parę dni temu Nathaniela.  Wiesz jak on będzie za tobą tęsknić? Nie możesz mu tego zrobić. Nie możesz nam tego zrobić. A już szczególnie mnie.

Clint spojrzał na zegarek. Była trzecia w nocy.

Clint potarł zmęczone oczy. Był zmęczony akcją i emocjami tego dnia. Wiedział już, że to będzie najgorszy dzień w jego życiu.

- Słuchaj wrócić do nas. Do mnie. Nie możesz tak po prostu odejść. Jesteś dla mnie ważny. Jesteś...- tu zamilkł na moment i w końcu powiedział coś co sobie już dawno uświadomił, a co wstydził się powiedzieć na głos.- jesteś moim dzieckiem. Najstarszym synem. Po prostu wróć.

Poczuł lekki uścisk dłoni. Tak lekki, że uniósł głowę, żeby zobaczyć, czy wyobraźnia nie płata mu figla.

Zamrugał z niedowierzaniem. Zobaczył spojrzenie dwoje niebieskich oczu.

- Też jesteś dla mnie ważny papciu.- usłyszał cichy, zachrypnięty głos.

Clint uśmiechnął się, mimo woli pociekły mu łzy po policzkach.

- To jakiś cholerny cud.- powiedział równie cichym głosem mężczyzna.

Pietro się skrzywił :

- Na to wygląda. Dzięki, że jesteś tu ze mną. Nie chciałbym być tutaj sam.

Pietro spojrzał na Clinta i zrobił wielkie oczy :

- Ty...płaczesz?

- Nie, tylko oczy mi się pocą.- powiedział z ironią Clint.

- Ale czemu?

- Czemu? A no może temu, że moje najstarsze dziecko, leży na skraju życia i śmierci, a ja nie mogę nic zrobić?

Pietro zamrugał.

- Ty się dobrze czujesz? Dwa razy nazwałeś mnie swoim synem.- powiedział oniemiały chłopak.

- Sam nie wiem. Mam na dzisiaj dosyć. A teraz chodź tu gówniarzu, niech no cię uściskam.- powiedział Clint, podszedł i chwycił lekko chłopca, żeby go nie zranić.

Pietro aż zaniemówił.  Pierwszy raz coś takiego czuł. Ojcowska miłość? Tak to się chyba nazywa? Poczuł prawdziwe ciepło w swoim wnętrzu.

Był jeszcze zbyt osłabiony, by móc oddać uścisk mężczyźnie, więc tylko oparł głowę na jego ramieniu.

Clint puścił go po dość długiej i przyjemnej dla obydwu chwili i spytał :

- Czemu ciągle mówisz do mnie "papciu" ? Wanda mówi do mnie normalnie "tato", a ty tylko do Laury mówisz "mamo".- poskarżył się Clint.

- Ah zazdrosny?- spytał z przekąsem chłopak.

- Tylko troszeczkę.- przyznał Clint żartobliwym tonem, choć był bardzo ciekaw, wyjaśnień młodego.

- Ależ ja tak cały czas ciebie nazywam.- zaśmiał się szeptem Pietro, ponieważ nie miał jeszcze na tyle siły, żeby mówić nieco głośniej .

Clint uniósł wysoko wymownie brwi.

- Papciu, pochodzi od włoskiego "papà", co znaczy: ojciec, tata. Aczkolwiek dotąd mówiłem to żartobliwie.- tłumaczył zmieszany chłopak.

- Mhm , jasne.- zaśmiał się Clint.- Zawołam Bruce'a. Niech cię zbada.

Pół godziny później Bruce stwierdził jednomyślnie:

- Clint, to jest cholerny cud. Jeśli dotrwa on do rana, raczej będzie mógł dojść do siebie.

Odwrócił się do leżącego Pietro :

- Cieszę się, że się obudziłeś. Mam nadzieję, że : do zobaczenia rano.- po tych słowach wyszedł.

- Do spania Pietro.- zarządził Clint, typowym tonem zarezerwowanym tylkk dla rodziców.

Chłopak przewrócił oczami , ale posłusznie naciągnął kordłę.

Miał jednak jedną obawę.

- A co jeśli się już nie obudzę? Jak jednak, no wiesz...- powiedział zdenerwowanym tonem Pietro.

Niepewność zakiełkowała i w sercu Clinta, ale ten odpowiedział :

- Nie martw się. Będę cię cały czas pilował. A spróbuj mi tylko odejść bez pożegnania.- ostatnie zdanie, zakończył żartobliwym tonem.

Sprawił tym, że i Pietro się uśmiechnął, więc chłopak spokojnie zapadł w sen.

Clint tak jak obiecał, monitorował go, lecz około godziny piątej i jego zmożył sen, ponieważ był wykończony ostatnimi ciężkimi godzinami.

------------------------------------------>

Clint obudził się, kiedy pierwsze promienie słońca padły na jego twarz. Zauważył brak łóżka na którym leżał Pietro. Brakowało też w sali połowy maszyn.

Poczuł jak serce w zamiera.

On chyba nie...?

A przecież mu Barton obiecał, że go nie zostawi!

Mężczyzna zerwał się momentalnie i wyszedł z sali.

Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu kogokolwiek na korytarzu, ale akurat te piętro było całkiem puste.

Złe przeczucie wzmogło się w nim.

Przecież gdyby ktoś leżał w jednej z tych sal, to było by tu kilka pielęgniarek , prawda?

Clint pobiegł przed siebie, a później po schodach na górę.

Na następnym pietrze, wpadł nagle na przechodzącego Bruce'a. Clint widząc go w przepływie strachu, złości na samego siebie, że zaspał i niepewności, złapał mocno kolegę za koszulę , mocno nim potrząsnął i zapytał :

- Co z nim? Gdzie jest Pietro? Czy on...?

- Na Boga Barton! Puść, że mnie, bo mnie udusisz!- wysapał zdezorientowany Bruce.

Jeszcze bardziej zirytowany Clint go potrząsnął:

- Gadaj!

- Japierdziele uspokój się! Tego twojego dzieciaka zabraliśmy tylko na badania! Jak widać żyje, choć nie wiem jakim cudem! Chłopak ma dużo szczęścia. Już ci go oddajemy, a teraz mnie puść!- ostatnie zdanie wręcz wykrzyczał Banner.

Dopiero wtedy Barton go wypuścił, a sam odetchnął z ulgą.

O mało co, a znów zawiódł by tego chłopaka.

- Co z nim?- zapytał po chwili.

Banner poprawił sobie koszulę i odpowiedział już spokojniej :

- Jest bardzo słaby, ale myślę, że się z tego wyliże. Przeżył noc, a miał już dawno umrzeć. To niesłychane! Ale przetrzymamy go tu jeszcze z tydzień, chyba, że będzie z nim bardzo dobrze, to wróci szybciej. Przekażę ci niedługo wózek inwalidzki dla niego i kule do chodzenia. Nie może się zbytnio przemęczać, co oznacza, że z chodzenia nici. Kule będą mu potrzebne dopiero wtedy, gdy już dojdzie do siebie. Pocisk wszedł zbyt głęboko w udo. Rozerwał mu parę mięśni.

Clint pokiwał tylko w zrozumieniu głową. Podejrzewał, że tak się stanie.

Sekundę później z pomieszczenia obok wyjechało pchany przez personel medyczny łóżko, na którym leżał przytomny Pietro. Obok niego jechała kroplówka.

Chłopak zauważając Clinta odezwał się :

- Przyspałeś.

- Zmęczony byłem.- odpowiedział zmieszany Barton.

Pietro skinął głową.

- Wiem. Masz cienie pod oczami. Nie mam ci tego za złe.- odparł tylko.

Clint za to odetchnął z ulgą.

- Zobaczymy się w sali. Idę zadzwonić do Laury.- powiedział i ruszył schodami w dół.

---------------------------------------->

Po telefonie od Clinta, przyjechała cała jego rodzina, by odwiedzić chłopaka.

Były łzy szczęścia i ciepłe przytulasy podarowane przez Laurę i dzieci.

Nathaniel natomiast, gdy zobaczył swojego przyszywanego brata podniegł od razu do niego, wspiął się na łóżko i mocno przytulił się do starszego.

Pietro aż jęknął, bo chłopczyk ściskał go tak, że robił nacisk na jego jeszcze nie zagojoną ranę na piersi.

Clint zobaczywszy to od razu zareagował, podchodząc i odrywając syna od biednego chłopaka :

- Synu robisz mu krzywdę. Chodź tutaj. Puść go.

Chłopczyk się zmieszał i szybko puścił Pietro, ale ten choć nie miał jeszcze tak dużo siły, to zdążył złapać rękę Clinta i powiedział :

- Nie. Zostaw go. Niech do mnie podejdzie tylko...niech się trzyma mojego zdrowego boku, dobrze?

Niepewny Barton pozwolił swojemu najmłodszemu dziecku podejść, ale tym razem to Pietro go przygarnął ręką do zdrowej części swojego ciała. Chłopiec uśmiechnął się szeroko i przytulajac się do swojego ulubionego brata powiedział :

- Jednak mnie nie zostawiasz?

Zdziwiony Pietro zapytał się malca :

- Nie. A gdzie miałbym pójść?

Tym razem to Nathaniel spojrzał na niego zaskoczony i powiedział :

- Bo mama mówiła,  że musisz nas zostawić,  bo idziesz do nieba. Ale chyba mnie nie zostawisz, prawda?- maluch spojrzał na niego z całą swoją dziecięcą naiwnością.

Blondwłosy chłopak tylko mocniej go przytulił i odpowiedział :

- Nie, nie zostawię cię. Nigdy. Nigdy was nie zostawię . - mówiąc to popatrzył na sekundę w oczy Clinta.

Ten widząc tę scenę musiał się na chwilę odwrócić, żeby nie zobaczyli jego wilgotnych oczu.

------------------------------------->

Kilka dni później...

Łup! Ziemia przywitała go z wielkim hukiem.

- A niech to szlag!- mruknął pod nosem Pietro.

Chodziło tylko o wstanie i przebiegniecie jednego kółka wokół salonu. JEDNEGO kółka. Czy on prosił o tak wiele? A zamiast tego zrobiło mu się słabo i wylądował na podłodze.

- Co to było?

O nie. Clint!

Co on teraz zrobi? Przecież nie może się podnieść. I jak on się teraz wytłumaczy tacie?

W dodatku nic nie widział. Widział wszystko przez ciemną zasłonę, ciężko mu się oddychało. Ups?

- Pietro!

To chyba po mnie, pomyślał blondyn.

- Hej, jesteś tu ze mną?- słyszał spanikowany głos Clinta.

- Jestem, jestem.- wymruczał pod nosem Pietro.

- A niech cię szlag! Zostawić cię samego na minutę, a już ledwo dychasz. - powiedział zirytowany mężczyzna.

Chłopak po dłuższej chwili odzyskał wzrok. Zobaczył zagniewaną twarz Clinta.

- Lepiej? Widzisz mnie wogóle?- spytał go Barton.

- Teraz tak.- odpowiedział mu Pietro- chciałem zrobić tylko jedną rundkę wokół salonu. Tylko jedną na prawdę!

- Nie słuchałeś co mówił kardiolog? Żadnego wstawania, ani tym bardziej biegania. Jesteś dopiero 4 dni po operacji! Wiesz co by się stało, gdybym się w porę nie zjawił?- dawał mu reprymendę Clint.

Na Boga, on naprawdę chyba chce się zabić, pomyślał Barton.

- Jesteś bledszy od trupa.-wytknął mu mężczyzna. - Chcesz wody? - dodał po chwili.

- Poproszę.- powiedział Pietro.

Clint najpierw go podniósł z ziemi, posadził na wózku i dopiero wtedy poszedł do kuchni.

Kiedy wrócił do salonu, podał szklankę wody młodszemu, a ten odpowiedział :

- Dzięki i przepraszam za tamto. Nie chciałem ci robić kłopotu.

Clint usiadł na przeciwko niego na sofie i popatrzył na niego poważnym wzrokiem :

- Gówniarzu...powinieneś na siebie bardziej uważać. Tyle osób się starało, abyś ty był tu z nami i nie możesz teraz akurat robić wszystkiego co chcesz. Musisz chwilę odczekać. Wiem, że jest to ciężkie , ale mówi się trudno.

- Wiem, przepraszam. Chciałem tylko spróbować.- Pietro się poczuł jakby znowu miał po 5 lat i ktoś go ganił za zrobienie jakiejś głupiej rzeczy.

- No to już spróbowałeś i na tym koniec. A teraz choć. Mama zrobiła na werandzie kawę i herbatę. Czeka tam na nas.- wziął i wywiózł chłopaka na wózku przed dom.

Tam wszyscy usiedli przy stoliku i zajadając się ciasteczkami i popijając gorące napoje, siedzieli i żartowali.

Pietro w pewnym momencie tęsknym wzrokiem popatrzył na ogród po którym kiedyś uwielbiał biegać, ale nawet to zostało mu teraz zabronione.

Ktoś go szturchnął.

Obrócił się. Dostrzegł siedzącego obok i pochylającego się do niego Clinta.

- Nie martw się. Niedługo znów będziesz biegał. Pamiętaj : nie jesteś sam synu.- powiedział cichym głosem Clint. Wiedział, że dobrze zrobił dodając ostatnie słowo.

- Wiem. Dzięki tato.- odpowiedział równie cicho Pietro.- Ale ciągle jesteś starym grzybem.

Clint prychnął :

- A ty wciąż jesteś małym popierdoleńcem.

I kiedy nikt nie widział, przybili sobie tak zwanego "żówika".

The end

Najdłuższy one shot jakiego w życiu chyba napisałam xd

Musiałam tutaj dać ich relacje, bo po prostu była zbyt piękna i jak dla mnie zbyt krótka w filmie.

Jeszcze może będę tu coś wrzucać, bo książka ogółem będzie z marvela.

Do zobaczenia!

willtreateyandhalt

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top