Markus Eisenbichler x Jan Habdas

- Spotkamy się jeszcze?

- Nie wiem. Nigdy nie wiadomo co nam los przyniesie.


Czy te słowa miały być prorocze? Wtedy oboje jeszcze nie wiedzieli, co ich niedługo czeka.

Trzymali swój związek w tajemnicy, w obawie przed reakcją społeczności, który zarówno w Polsce jak i w Niemczech kategorycznie zabraniał i surowo karał stosunki homoseksualne.

Ukrywali się więc, przed całym światem. Światem, który za niedługo miał poczuć po raz kolejny ból, jaką jest wojna.


- Janek, mam złe wieści. Dostałem właśnie wezwanie do wojska. Muszę się tam niezwłocznie wstawić.

- To znaczy, że już nigdy się nie zobaczymy?

- Nawet tak nie mów. Wrócę, i będzie tak jak dawniej.

- Słyszałem, że ponoć zbliża się kolejna wojna. Wiesz, co to znaczy.

- Nie wierz w to. To tylko plotki. A nawet jeśli, to potrwa kilka miesięcy i wszystko wróci do normy.

- Boję się Markus.

- Naprawdę nie masz czego.

- A co jeśli, któryś z nas zginie, albo będziemy żyć w wiecznym strachu przed sobą nawzajem?

- Nikt i nic nie jest w stanie nas rozdzielić. Nawet śmierć. Przysięgam Ci na moje życie, że zawsze będę tylko Twój.

- Obiecujesz?

- Obiecuję. 



Kilka dni później, pierwszego dnia września, wczesnym rankiem, miejscową ludność polską, na pograniczu z Niemcami, obudziły eksplozje bomb, i huk zburzonych budynków. Tysiące z nich nie miało jednak możliwości zobaczenia tego, gdyż sen, w którym byli pogrążeni, stał się dla nich wieczny.

Śmierć wzięła ich niespodziewanie w swoje ramiona.

Dla Janka również to była niespokojna noc. Pełnił wtedy służbę wojskową na półwyspie Westerplatte, będąc jednym z tych, którzy mieli za zadanie strzec składu amunicji, i uzbrojenia.



- Nie podoba mi się ten okręt. Od kilku dni tu stoi.

- Co w tym złego? To zwykła wizyta, niedługo stąd odpłyną.

- Że też musieli akurat teraz tutaj przypłynąć. Gdzie byli wcześniej?

- Paweł, nie narzekaj. Mówisz tak, jakby to był pierwszy okręt jaki tu stacjonuje.


Nie zdążyli skończyć tej rozmowy, gdy nagle wspomniany Schleswig Holstein wymierzył w ich kierunku działo rozpoczynając tym samym ostrzał obiektu.



- Ogłaszam alarm! Przygotować się do obrony, i do schronu!

- No i co? Masz to swoje odpłynięcie. Pieprzone szwaby.

- Może to pomyłka?

- Co ty gadasz za bzdury?!

- Chłopcy, nie słyszeliście mojego rozkazu? Uciekać do schronu i szykować się do obrony!

- Tak jest kapitanie!



Atmosfera na miejscu zaogniła się. Trudno im było ze strachu cokolwiek zrozumieć i zrobić. Cały czas towarzyszyły im ciągłe strzały i wybuchy.

Byli przygotowywani do takiej okoliczności, ale nigdy nie myśleli, że taka sytuacja naprawdę się ziści.

W jednej chwili rajskie niebo stało się nich piekłem na Ziemi.

A ono nie zamierzało się szybko skończyć. To miał być dopiero początek.


Markus, obyś tylko był bezpieczny. Niczego innego nie chcę.


Owszem był. Jak na razie. Stał na pokładzie pancernika, spanikowany, obserwując niszczone przez jego kraj wybrzeże.

Nie mógł, nie chciał pogodzić się z tym, do czego musiało dojść pod rządami Hitlera, który był jego idolem.

Od tamtej pory już nie był. Nie zamierzał nikogo krzywdzić. Nie chciał stać się przez to potworem i mordercą.

Myślał jedynie o Habdasie, i o tym gdzie teraz jest, i w jakim jest stanie.

Gdy podpłynęli bliżej lądu, aby łatwiej im było wykonać zadanie, zaniemówił. Wśród bunkrów, zobaczył kogoś, kogo w tej chwili nie chciał zobaczyć.


Boże, błagam tylko nie to. Nie pozwól mu umrzeć, tym bardziej z mojej ręki. Nie teraz, nie w tej chwili.



Oboje patrzyli się na siebie, z tą samą myślą - Nie chcę Cię stracić. Kocham Cię.



Mieli przecież do siebie wrócić, cali i zdrowi. To nie tak miało się skończyć.

Zamierzali razem uciec, tam gdzie będą szczęśliwi.

Niestety stało się inaczej.

Jeden strzał, precyzyjny. Krzyk, desperacja i próba ratunku.

Nie udało się. Kolejna osoba poniosła najwyższą cenę za głupotę ludzkości.

Potem następna tragedia. Pistolet przyłożony do głowy.

Za chwilę do Ciebie dołączę, czekaj tam na mnie.

Strzał.

W jednej chwili dwa ludzkie życia przeszły do historii. Tak samo jak i wielu w tamtym czasie.

Wszyscy oni zginęli okrutną i niesprawiedliwą śmiercią, spowodowaną przez system rządny  władzy, dominacji i przeświadczeniu w swoją siłę.

Jednak każdy system musi kiedyś upaść, ustępując sprawiedliwości i wolności.

Jedyną rzeczą jaka po nich zostaje, są świeże i dawno wyschnięte ślady krwi. Miliony zwłok ofiar, i zrównane z Ziemią miasta i wsie.

Czy ktoś o nich pamięta? Czy ktoś o nich wspomina?

Jeśli nie będziemy tego robić, pamięć o nich zniknie, przechodząc do czarnej historii, do której nikt nie będzie chciał więcej zaglądać.

_______________

Chyba nie muszę mówić, dlaczego dziś taki oto shot.



























Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top