yoonmin/vmin

{wojna, zdrada, ślepa miłość}

Ten shot miał być wstawiony 13 czerwca, ale nie byłam w stanie go dokończyć. Dopiero dzisiaj udało mi się dopisać ostatnią scenę, która została (przedostatnią w shocie).

Deszcz i burza. Błysk i grzmot. Huk, wybuch, krzyk, rozpacz i krew.

 Ogrom krwi. 

Ranni. Zmarli. Mnóstwo ofiar, z każdym dniem coraz więcej. 

Więcej trupów, mniej nadziei. 

Nadziei tak ważnej dla żołnierzy i dla osób, które nosili w swoich sercach. 

Tyle tysięcy już zostało złamanych, pękniętych, rozpryśniętych na miliony kawałeczków. 

Z ostatnim wydechem, ostatnim spojrzeniem ku niebu, w ostatniej myśli zawsze przewijają się oni, żołnierscy ukochani. 

Min Yoongi jako dzieciak wiele razy wyobrażał sobie siebie, za sterami bombowca lub chowającego się w błocie przed nieprzyjacielem. Wojna wydawała się zabawą, prawie jak gra w podchody – główne dwie nacje, zadania, szukanie rozwiązania i przegrani. Wraz z wiekiem, gdy na historii dowiadywał się więcej, oglądał więcej filmów dokumentalnych, czytał książki czy słyszał od starszych ludzi wojenne opowieści, fascynacja odchodziła, ustępując miejsca obawie. 

Żyli w niespokojnych czasach, na niespokojnych terenach. W każdym momencie mógł wybuchnąć zbrojny konflikt, a Yoongi, będąc kilka lat po obowiązkowej służbie, zostałby powołany do armii. 

Każdego dnia budził się z ulgą, otwierał oczy, słysząc tylko świergoczące ptaszki za oknem. Czuł delikatne ciało leżące obok, zakryte satynową pościelą. Małe dłonie oplatały jego talię, a spokojny oddech łaskotał obojczyki. 

Yoongi przeczesał włosy dużo młodszego chłopaka, który mimo różnicy wieku był dla niego wszystkim. Nie wyobrażał sobie oddania swojego serca komuś innemu, niż właśnie jemu. 

Park Jimin mruknął, poruszając głową, jakby chciał odpędzić dłoń Yoongiego. Jednak gdy Min cofnął rękę, Jimin połasił się do niego jak kociak spragniony pieszczot. Uchylił powolnie swoje zaspane powieki, robiąc z pełnych ust dziubek, by po chwili otrzymać słodkiego buziaka.

– Dzień dobry, gwiazdeczko. 

– Dobry, Min – Jimin uśmiechnął się szeroko. – Pomijając twoje pytania: wyspałem się, nic mnie nie boli, jestem w znakomitych humorze. 

– Cieszy mnie to – Yoongi poprawił poduszki, układając się wygodniej. 

Po kilku minutach leniwego leżenia i miziania klatki piersiowej Yoongiego, Jimin wstał, nie krępując się swoją nagością. Przeszedł przez sypialnię powolnym krokiem, machając delikatnie biodrami i mając świadomość, że Yoongi cały czas go obserwuje. Otworzył szafę zamaszystym ruchem, schylając się do najniższej półki. 

Słyszał za sobą ciche westchnięcia Mina. Powoli wsunął na swoje pośladki koronkową bieliznę, a tors zakrył jedną z najdroższych koszul Yoongiego, zapinając tylko trzy środkowe guziki. Odwrócił się, patrząc na swojego partnera i zaśmiał się głośno. Uwielbiał widzieć to nieokreślone coś w oczach Yoongiego, który kochał go za coś więcej niż ciało. Jimin czuł się dowartościowany. 

– Idę zrobić śniadanie, śpiochu. 

– Mhm – Yoongi przeciągnął się i kiedy Jimin zniknął za drzwiami, uciął sobie jeszcze kilkuminutową drzemkę. 

– Racuchy z owocami i bitą śmietaną – Jimin położył talerz przed Yoongim – Oraz mus brzoskwiniowo-morelowy – podsunął mu szklankę.

– Dziękuję, gwiazdeczko – Yoongi podniósł się, by musnąć jego usta. 

Zadowolony Jimin usiadł bokiem na udach Yoongiego, biorąc widelczyk i nabijając na niego kawałek nektarynki. 

– Smacznego, skarbie – zaczął karmić Yoongiego, samemu jedząc co trzecią porcję, którą nabierał na widelec. W międzyczasie nie szczędzili sobie słodkich pocałunków, czułych słówek i delikatnego dotyku. 

Yoongi sycił się tymi chwilami bardziej niż jedzeniem. Wesoły śmiech Jimina, jego piękny głos, śliczny uśmiech i jego dobroć, to wszystko już dawno go zagubiło. Min kochał go, kochałem całego, za to, jaki był, za jego usposobienie i to, jak umiał sobie poradzić z Yoongim, gdy dopadały go depresyjne stany. 

Sielankowe poranki były dla pary spełnieniem marzeniem; w swoim domu na obrzeżach miasta, mając obok siebie, nic więcej do szczęścia nie było im potrzebne. 

Jednak musiał kiedyś nastać dzień ostateczny. Dzień, w którym obudziły go nie jasne promienie słońca padające z niezasłoniętego okna, a donośnie walenie w drzwi, wyjące syreny i męczące uczucie niepokoju. 

– Yoongi, co się dzieje? – odzywa się sennie Jimin. Czuć strach w jego głosie, a jedyne, co może zrobić Yoongi, to mocno go przytulić. 

– Czas na mnie – szepnął, muskając ustami jego włosy. 

– Nie…! – Jimin uczepił się koszulki Yoongiego. 

– Muszę, Jiminnie – w oczach Mina błysnęła jedna, mała łza, która zleciała po jego policzku i skapnęła Jiminowi na nos. – Kocham cię. W każdym momencie będę myślał o tobie, a jeśli coś pójdzie nie tak… Zostanę twoim aniołem stróżem.

Tylko dzięki długiemu, psychicznemu przygotowaniu się na powołanie do wojska Yoongi zdołał spokojnie zebrać najpotrzebniejsze rzeczy i pożegnać się z Jiminem. 

– Kocham cię – stali pod domem, a na Yoongiego niecierpliwie trąbił wojskowy bus. – Ucieknij gdzieś, gdzie będzie bezpiecznie. Weź nasze sfałszowane dokumenty i uwolnij się od tego miejsca. – Złożył ostatni pocałunek na jego ustach i odwrócił się, wiedząc, że jeśli dłużej będzie tulił Jimina, ucieknie razem z nim. Jednak dług wobec ojczyzny był zbyt wysoki, by mógł to zrobić. 

– Będę tęsknić – powiedział płaczliwym tonem. Zniknął w busie, słysząc za sobą ciche westchnięcie. Jimin też będzie. 

Za pieniędzmi. 

– Wyglądasz w tym obłędnie, gwiazdeczko. 

Byli w galerii handlowej. Zachowywali się jak typowa para: Jimin przebierał godzinami w wieszakach, Yoongi latał za nim z torbami i przewracał oczami, marszcząc tylko czoło na drastycznie już przekroczony przez Jimina tygodniowy limit wydawania pieniędzy. 

Widząc uśmiech na twarzy Parka, błysk w jego oku i zachwyt nową kolekcją, nie umiał mu niczego odmówić. 

Jimin oglądał się z każdej strony w ciasnej przymierzalni. Pokręcił biodrami przed siedzącym Yoongim, prezentując mu ciasne spodnie, które idealnie podkreślały jego pośladki. 

– Jedna z twoich koszul pasowałaby do tego jak ulał. 

– Która? – Yoongi wstał i objął go w pasie, wpatrując się w jego odsłoniętą klatkę piersiową i opięte uda. 

– Ta luźna, z Gucci. 

– Biała? 

– Mhm – Jimin odwrócił się przodem, opierając o lustro i kładąc dłonie na torsie Yoongiego. 

– Mogę ci ją dać – cmoknął jiminowe usta. 

Jimin przesunął nosem po szyi Yoongiego, po czym pstryknął go w ucho. 

– Już ją sobie wziąłem. 

Wojna nie była czymś, do czego będzie mu tęskno. Na każdym kroku trzeba zachować czujność, nie podejmować lekkomyślnych decyzji i tak zachodzić wroga, by nie miał on o tym pojęcia.

Po kilku pierwszych dniach dziecięce fantazje stały się najprawdziwszym koszmarem, z którego nie wybudził się nawet wtedy, gdy wrzeszczał, znajdując zbeszczeszczone zwłoki swoich towarzyszy. Nie bał się, na strach było już stanowczo za późno. Były to krzyki bezsilności, bezradności, że nie mógł im już w żaden sposób pomóc. Chcąc odciągnąć ich chociaż z głównego szlaku w rów, dostawał naganę od oficera. 

"Padliny nie ruszamy!". 

Przemierzali dziennie dziesiątki kilometrów, to w upale, to w deszczu. Czasem ich ostrzelano, innym razem pojawiały się alarmy bombowe, często też napadali na bazę wroga. 

Yoongi trzymał się dzielnie, nie przestając myśleć o Jiminie. Każdego pocztowego wieczoru oczekiwał na listowną odpowiedź, uśmiechając się do innych żołnierzy, czytających swoje listy. Niektórzy śmiali się z niego, że Jimin był jego urojeniem, ale Yoongi nic sobie z tego nie robił. Jimin był najbardziej realną osobą, jedyną kotwicą, trzymającą go przy życiu. Brak odpowiedzi uznawał za dobry znak – Jimin wyjechał i bezpieczny czeka na jego powrót. 

Po salonie rozchodził się zapach ketchupowych chrupek. Jimin oblizał palce z przyprawy, patrząc przy tym na Yoongiego, który mocował się z podłączeniem głośnika do telewizora. 

– Daj sobie z tym spokój, skarbie – Jimin niekulturalnie wytarł dłonie w koc i odstawił miskę na stolik. – Ten telewizor i tak jest głośny, chodź już, chcę się przytulić. 

Yoongi podszedł do kanapy, wcześniej chowając głośnik z powrotem do pudełka. Usiadł, a wyciągnięte ręce Jimina owinęły się wokół jego szyi. Park wgramolił się na kolana Yoongiego i złożył buziaka na środku jego czoła. 

– Co obejrzymy? 

– Naszego ulubionego Forresta Gumpa – Min sięgnął po pilota, aby podgłosić. 

– Mhhh, a dosypiesz chrupków? 

Wzrok Yoongiego powędrował na miskę. 

– Już zjadłeś? – westchnął, pytając z niedowierzaniem. 

– Po czterech latach powinieneś przyzwyczaić się do mojej miłości do rzeczy o smaku ketchupu. 

– Musisz zejść, żebym mógł wstać – Yoongi poklepał Jimina po udach, ale młodszy tylko wtulił się bardziej. 

– Przeżyję bez nich. Ważne, że mam cię obok. 

– Słodki jesteś – odpowiedział Yoongi i po chwili skupił się na filmie. 

Mimo, że była to komedia, mocno zaciskał oczy na scenach wojny z Wietnamu. Bał się. Nie przedstawienia całej sytuacji w filmie, a tego, że kiedyś znajdzie się w takim położeniu. Na wojnie, patrząc na kalectwo i śmierć przyjaciół, walcząc za "najważniejsze" wartości. 

– Głupiec – głos Jimina wyrwał go z obsesji, która kazała mu już zasłaniać okna, wyłączać prąd i chować się w schronie. 

– Hm? – mocniej objął młodszego, wracając do rzeczywistości. Wziął kilka głębokich wdechów by uspokoić szalejące serce. 

Jimin przewrócił oczami i wskazał na ekran. 

– No Gump. Czy osobie mądrej zależałoby na kimś tak, jak Forrestowi na Jenny? Nikt nie zawracałby sobie dupy dla miłości. 

– A ty? – Yoongi spojrzał na niego z przykrym wyrazem wymalowanym na twarzy. 

– Ja nie zawracam dupy dla miłości – Jimin uśmiechnął się szeroko – To ona zawraca dupę mi. 

Yoongiemu zrobiło się nieco smutno, ale zaśmiał się wraz z Jiminem wierząc, że Park tylko żartował. 

– BACZNOŚĆ! – wydarł się generał Namjoon. – W DWUSZEREGU ZBIÓRKA, KOLEJNO ODLICZ! 

Lało. Koszmarnie lało, a po plecach przechodziły zimne dreszcze. Yoongi ustawił się przed Hoseokiem, jednym z tych nadpobudliwych, optymistycznych żołnierzy, którzy w żadnej sytuacji nie tracili nadziei. 

– MIN, JUNG, CHOI, KIM, PARK, WYSTĄP! – zażądał Namjoon po sprawdzeniu obecności. 

Yoongi zrobił wielki krok do przodu wraz z innymi wymienionymi żołnierzami. 

– Czeka nas najtrudniejsza jak dotąd misja. Włamiecie się do twierdzy wroga i wysadzicie ją na nasz znak! W tym czasie inni odwrócą ich uwagę. Przed wybuchem musicie wykraść strzeżone plany budowy rakiety jądrowej. ZROZUMIANO? 

– TAK, GENERALE! – odparli chórem wszyscy, z wyjątkiem Yoongiego. 

W głowie miał wizję powrotu do domu, do Jimina. Chciał, aby dożyli w spokoju i w szczęściu starości, a ta misja po prostu nie mogła się powieść, ponieważ jeśli coś pójdzie nie tak, wylecą w powietrze razem z budynkiem.

– Nie, nie zgadzam się! – w przypływie odwagi zdołał się postawić. 

Wszyscy zwrócili głowy ku Yoongiemu, szeptając między sobą, że niweczy swój żołnierski honor. 

Duma i honor to ostatnie, na czym Yoongiemu zależało. Mógł splamić swoje obywatelstwo, zostać okrzyknięty zdrajcą, jednak chęć przeżycia i powrotu do domu była silniejsza niż godność. Nie chciał umierać, nie chciał już walczyć, chciał świętego spokoju. I nie uważał tego za coś złego. 

– CISZA NA PLANIE! – krzyknął Namjoon i podszedł tak blisko Yoongiego, że prawie stykali się nosami. – COŚ WY POWIEDZIELI, ŻOŁNIERZU? 

– To samobójstwo – mimo, iż w środku cały się trząsł, w swojej postawie udawało mu się zachować zimną krew. 

Z oczu Namjoona kapała furia i kpina, i nie mogąc wytrzymać, uderzył Yoongiego w twarz.

– PO TO TU JESTEŚCIE, MIN! ŻEBY UMRZEĆ! – wypluwał z siebie te słowa, nawet nie żałując podpuchniętego policzka Yoongiego. – TYLKO DO TEGO SIĘ NADAJECIE! 

Yoongi uwielbiał te deszczowe dni, w które wybierali się na randki. Nie chodzili wtedy na długie, żmudne spacery, nie robili pikników, nie siedzieli po prostu patrząc na niebo.

W takie dni Jimin zabierał Yoongiego do wielkiej sali w dużym budynku. Stawał przed lustrami i zaczynał się rozciągać. Yoongi zazwyczaj siadał pod ścianą niedaleko drzwi, podciągał kolana pod podbródek i wpatrywał się urzeczony w Jimina, który rozpoczynał swoje przepiękne pląsy, z gracją poruszając się po całej sali. Muzyka była mu zbędna; Yoongi wiedział, że i bez niej Jimin dałby piękny pokaz. Jego ruchy, postura, uda, które tak uwielbiał Min, rozchylone usta łapiące oddech, to wszystko składało się na jeden z najpiękniejszych obrazów, które miał okazje podziwiać Yoongi. 

– Kocham cię – szeptał, gdy Jimin kręcił piruety bliżej niego. – Najmocniej na świecie. 

Po kilku przetańczonych piosenkach Jimin siadał po turecku przed Yoongim, kładąc dłonie na jego policzkach. 

– Ten pokaz był tylko i wyłącznie dla ciebie – mamrotał i muskał jego usta. – Ja ciebie też kocham, Yoongi. 

Takie popołudnia Yoongi ubóstwiał. 

Ale każdą spędzoną z Jiminem chwilę pragnął zatrzymać i mieć jak najdłużej, najlepiej na całą wieczność. 

Chciał zatrzymać moment, w którym wpadli na siebie po raz pierwszy. 

Pierwszy uśmiech Jimina, którego był adresatem. 

Pierwszy niezdarny przytulas. 

Pierwszy niepewny całus. 

Pierwsza wspólna noc, zgoda na wspólne mieszkanie, wspólne zakupy, wspólne wypady. 

Bez tego Yoongi byłby martwy. 

Wszystko działo się tak szybko. 

Yoongi nie pamiętał dokładnie, jak przedarli się przez kolczasty drut ani jak ominęli miny. Wejście do twierdzy nie należało do najłatwiejszych, ale nim Yoongi zdążył się zorientować, już siedział pod wrotami w lochach. Musiał czym prędzej dostać się do środka, ale targany tyloma sprzecznymi emocjami, nie był w stanie wykonać żadnego sensownego działania w tym celu. Wpatrywał się w kamienną posadzkę, mrucząc pod nosem modlitwy, aby cały koszmar się skończył. 

Nie był osobą pobożną, ale w obliczu zagrożenia, do każdego możliwego bóstwa kierował jedną prośbę: aby Jimin był cały, zdrowy i szczęśliwy. 

Pogrążony od kilku dni we wspomnieniach, rozsypywał się coraz bardziej. Rzeczywistość go przerażała, a wszystko wokół wydawało się tylko złym snem, który skończy się przy jego upadku. 

Nie działał już racjonalnie, i mimo że wiedział, że naraża się na gniew reszty armii, jego strach i miłość okazały się silniejsze niż honor. 

Już dawno powinien wkraść się do pomieszczenia, wykraść plany i wrócić do generała. 

Ta myśl uderzyła go w chwili, gdy usłyszał głośne, w nieznanym mu języku okrzyki, strzały i wybuchy. Czym prędzej poderwał się ze swojego miejsca i rozejrzał się za drogą ucieczki. 

Czasu miał mało. Droga, którą przyszedł, nie wchodziła w rachubę, ponieważ nadciągali stamtąd żołnierze. Prawdę mówiąc, Yoongi był już skończony. 

Mógł się poddać. Godnie wyjść naprzeciw wrogom i dać się postrzelić prosto w serce, w którym wyryte było jedno imię. Imię, które dodało mu siły. 

– Walcz. Dla niego walcz, Yoongi – powiedział do siebie i z rozbiegu uderzył w drzwi, które z hukiem opadły na posadzkę. Nie zastanawiając się nad tym, dlaczego drzwi były tak mało wytrzymałe, wbiegł do pomieszczenia. Na karku już czuł świszczący oddech śmierci. 

Powinien wrócić. Wrócić do generała Namjoona z planami budowy, najlepiej ranny i ledwo żywy, aby móc okryć się bohaterską sławą. 

Yoongi nazywał takie poświęcenie głupotą. W momencie, gdy dotknął planów rakiety, kilku żołnierzy wpadło do skrytki, krzycząc coś, czego Min nie zrozumiał. Spójrz na lufy pistoletów wycelowane prosto w niego, a później złapał z każdym kontakt wzrokowy, drąc papier na kilkanaście kawałków. 

Zdekoncentrowało to wojskowych. Na ich twarzach pojawiały się wyrazy niezrozumienia i zdumienia. Dlaczego ten blady, niski żołnierzyk nie zaniósł planów swojemu przełożonemu? Co on najlepszego wyprawia, niszcząc je sam? Gdzie tu sens całej akcji? 

Nagle wszystko się zatrzęsło. Stłumione krzyki dochodziły z oddali, a Yoongi zauważył błysk strachu w oczach wrogów. Uświadomił sobie wtedy, że oni także są tylko ludźmi, których wojna zmusiła do narażenia własnego życia. 

Ich pistolety opadły z hukiem na ziemię. Yoongi nie znał ich języka, ale zrozumiał przekaz krótkiej wypowiedzi jednego z nich: muszą się ewakuować. Wybiegając z lochów, Min potrafił myśleć tylko o Jiminie. Mamrotał w myślach wyznania miłosne i przeprosiny za to, co najwidoczniej musiało się stać. 

Już, już żołnierze wspinali się po drabinie, by wyjść na zewnątrz. Już Yoongi wchodził na pierwszy szczebelek. 

Jeszcze pięć. 

Jeszcze cztery. 

Tylko trzy zostały. 

Nie zdążył.

Wiatr kołysał długą, czerwoną zasłoną. Otwarte na oścież okno wpuszczało do pokoju wczesne promienie słońca, które rzucały delikatne światło na dwóch mężczyzn zajmujących łóżko. 

Karmelowe dłonie sunęły po krągłych biodrach Jimina, a dwudniowy zarost drażnił jego szyję w przyjemny sposób. Wplótł krótkie palce we włosy kochanka, ciągnąc delikatnie za końcówki i wykonując sprawne ruchy biodrami. 

W całej sypialni panowała gorąca, namiętna atmosfera. Na dalekiej wyspie nikt nie przejmował się losem żołnierzy walczących za kraj. Liczyła się piękna pogoda i miłe chwile spędzane w towarzystwie przystojnych, bogatych obcokrajowców. 

– Taehyunggie – sapnął zziajany już Jimin, czując, jak drżą mu uda, a po plecach przechodzą miłe dreszcze. – Kończ już. Obiecałeś zakupy po seksie. 

Taehyung roześmiał się głośno, dotykając swoją dłonią członka Jimina, który obficie doszedł, wyginając się z jękiem. Jimin dał sobie chwilę wytchnienia i wrócił do zadowalania Taehyunga, mimo braku sił. Po kilku kolejnych uniesieniu i opuszczeniu bioder Parka, Taehyung opadł na materac, ciągnąc go za sobą. 

– Uwielbiam cię takiego – wymamrotał Kim i cmoknął Jimina w ramię, gdy rozległo się donośne pukanie. 

Jimin przewrócił oczami i zszedł z Taehyunga, naciągnął na siebie bieliznę, i zarzucił szlafrok na ramiona. 

– Ktoś ma niezłe wyczucie czasu – zaśmiał się Taehyung, obserwując wychodzącego z sypialni kochanka. 

Jimin przeszedł przez wąski korytarz i odsunął zasuwę, aby otworzyć drzwi. 

– Dzień dobry – posłaniec ukłonił się, zdejmując czapkę. – Telegram do Park Jimina. 

– To ja – Jimin zmarszczył brwi, biorąc od mężczyzny kartkę. Skinął głową w podzięce i zamknął drzwi, nie proponując nawet zmęczonemu posłańcowi szklanki chłodnej wody. 

– Co tam? – Taehyung stanął w połowie korytarza, patrząc na zmieniający się wyraz twarzy Jimina, kiedy odczytywał wiadomość. 

Delikatny uśmiech Jimina uspokoił Taehyunga. Park niedbale rzucił telegram na komodę i uwiesił się szyi Taehyunga, histerycznie się śmiejąc. Cmoknął go raz, drugi, trzeci, by po chwili zanieść się śmiechem. 

– Kochanie? – Taehyung odgarnął włosy Jimina. – Wszystko w porządku? 

– On nie żyje – wydusił z siebie. Spojrzał na Kima, widząc w jego oczach ten dziwny błysk, którego nigdy nie rozumiał, a który tak często pojawiał się w oczach Yoongiego. 

I kiedy wreszcie zrozumiał, śmiech zmienił się w spazmatyczny płacz. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top