Stucky
Speszjał for aut0psja .
Ostatnie dni okazały się piekłem. Hydra zinfiltrowała TARCZE, Nick nie żyje znaczy tak myśleliśmy a moja miłość starciła pamięć. To był cios w samo serce. Kiedy ocalił mnie przed pewną śmiercią, odzyskałem nadzieję, że będę miał jeszcze szansę, aby mu powiedzieć tylko te dwa słowa "kocham cię". Jestem zły na siebie, że nie powiedziałem mu to przed wojną.
-Rogers, coś ci jest?-Usłyszałem głos Clinta, który wyrwał mnie z moich myśli. Przeniosłem na niego wzrok i uśmiechnąłem się sztucznie. Zauważyłem, że stałem nad rozwalonym workiem treningowym.
-Nie, po prostu jestem zmęczony.-Odparłem.
-Starzejesz się, idź lepiej odpocznij.-Zaśmiał się i przeszedł do strzelnicy. Prychnąłem rozbawiony i postanowiłem się przejść po Nowym Jorku. Założyłem ciemną bluzę i wyszedłem z Stark Tower. Po drodze do sklepu plastycznego zaczepiło mnie kilku dzieciaków pytając, czy zrobię sobie z nimi zdjęcie. Pokiwałem głową. Po chwili widziałem ucieszone miny małych stworzonek. Ich mama podziękowała mi i poszła z dziećmi na plac zabaw. Po chwili poczułem czyjś wzrok na moich plecach. Zrezygnowałem z mojej trasy i zmierzałem w jedną z ciemnych uliczek. Słyszałem zza sobą kroki. Gdy doszedłem [( ͡° ͜ʖ ͡°)] do ślepego zaułku, odwróciłem się szybko, aby zobaczyć szpiega. Był dość wysoki z metalową protezą...
-Bucky?!-Spytałem zaskoczony. Mężczyzna wyszedł z cienia i mogłem zobaczyć twarz Barnesa.
-S-steve?-Podszedł nieco bliżej. Moje serce zaczęło szybciej bić kiedy wypowiedział moje imię. Podbiegłem do niego i wtuliłem się w bordową koszulkę.
-Dobrze cię widzieć przyjacielu.-Roześmiał się brunet. Ostatnie słowo raniło niczym tysiąc kul. Choć próbowałem o tym nie myśleć. Odkleiłem się od niego i szeroko uśmiechnąłem. Wyglądał na zmarnowanego, po chwili zobaczyłem wielką czerwoną plamę od krwi na jego koszulce.
-James ty krwawisz.-Odparłem zaniepokojony.
-N-nic mi nie jest Rogers.-Powiedział ostatkami sił. Wziąłem go pod rękę i wziąłem kierunek na wieże Starka. Zapewne nie będzie uradowany tym faktem, ale mam go gdzieś. Nie pozwolę umrzeć Barnesowi.
Wsiedliśmy do windy i nacisnąłem piętro, gdzie znajdował się mój pokój. Otworzyłem drzwi od pomieszczenia i posadziłem moją miłość na kanapie. Pobiegłem do łazienki, aby wrócić po chwili z apteczką. Pomogłem mu zdjąć koszulkę i związać jego włosy. Odkaziłem ranę i założyłem opatrunek. Zauważyłem na jego umięśnionym wiele blizn spowodowane jak przypuszczam pracą w Hydrze oraza częstymi misjami.
-D-dzięki.-Szepnął.
-Za chwilę wrócę.-Wstałem i popędziłem do kuchni po herbatę i coś do jedzenia. Kiedy wszedłem ponownie do pokoju zauważyłem śpiącego Barnesa. Postawiłem kubek i talerzyk na szafce. Podniosłem delikatnie bruneta i położyłem na łóżku. Przykrywając go zatrzymałem się na jego wargach, marząc, żeby ich kiedyś spróbować.
-Kapitanie mrożonko co robi agent Hydry w moim wieżowcu!-Krzyknął Tony. Odwróciłem się do niego oraz głośno westchnąłem. Wyszliśmy na korytarz i zacząłem mu tłumaczyć.
-Kiedy się tylko obudzi zaprowadź go do celi po Lokim.-Oznajmił oburzony. Kiedy miał już odejść złapałem go za ramię.
-Stark proszę. J-ja go k-kocham.-Mruknąłem pod nosem. Pierwszy raz powiedziałem to na głos. Za moich czasów tak zwane homo było dziwne i niedopuszczalne, ale na szczęście świat postanowił mi dać szansę. Tony był tym faktem bardzo zaskoczony. Zdjął okulary i przetarł oczy.
-Dobrze, ale jak się dowie o tym Fury to ja nic nie miałem z tym wspólnego.-Usłyszawszy te słowa szeroko się uśmiechnąłem i podziękowałem milionerowi po czym wróciłem do pokoju. Czuwałem przy Buckym całą noc. Nie mogłem się napatrzeć na jego przystojną twarz. Kwadratowa szczęka i wąskie malinowe usta. Im dłużej się patrzyłem tym prędzej chciałem mieć go tylko dla siebie do końca mojego życia.
Kiedy wybiła 4 nad ranem, zaczynałem zasypiać, więc postanowiłem zrobić sobie kawę. Bezszelestnie dostałem się do kuchni i włączyłem ekspres. Postawiłem mój ulubiony biały kubek na którym widniała podobizna mojej tarczy. Nacisnąłem guziczek i patrzyłem jak czarna ciecz spływa do szklanki. Złapałem za ucho i podszedłem do okna zza którym widniało miasto, które nigdy nie śpi. Przymknąłem oczy i upiłem łyk gorzkiego napoju. Kiedy opróżniłem zawartość szklanki naszła mnie ochota coś przekąsić. Otworzyłem lodówkę i zacząłem szperać po szafkach. Nagle poczułem metalową rękę pod moją koszulką. Moje mięśnie szybko się spięły. Odwróciłem się natrafiając na twarz bruneta. Dzieliły nas milimetry. Wpatrywałem się szare oczy, ktore niegdyś były brązowe zawsze z iskierkami radości.
-B-b-buck-ky? C-c-o t-y ro-obisz?-Jęknąłem i spaliłem buraka.
-Kiedy znów cię zobaczyłem dziś w tej uliczce, coś we mnie się obudziło. Myślałem tylko o tym, aby się na ciebie rzucić.-Mruknął mi prosto do ucha wywołując na moim ciele gęsią skórkę.-Rogers ja cię cholernie kocham i jeśli nie czujesz tego co ja to popełnię jebane samobójstwo, nie dam rady żyć dalej bez ciebie.-Wyznał na co się wpiłem w jego słodkie wargi. Podniosłem bruneta i posadziłem na balacie nie przerywając namiętnego pocałunku. Oderwaliśmy się na chwilę, aby złapać oddech, lecz James nie dał mi długo odpoczywać. Barnes przywarł do mnie z zachłannością. Poczułem jak jego zdrowa ręka odpina mój pasek na co uśmiechnąłem się szeroko.
Nagle zapaliło się światło. Spojrzeliśmy na przestraszonego Sama, który szybko zasłonił sobie oczy.
-K-kapitanie mnie tu nie ma, nie zważajcie na mnie. Wezmę tylko sok i uciekam.-Pisnął i z zamkniętymi oczami podszedł do lodówki zabierając sok pomarańczowy. Kiedy wybiegł z kuchni, oparliśmy się czołami z Jamesem i wybuchnęliśmy śmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top