Roy Mustang

Kolejny dzień pracy w bibliotece państwowej. Walczyłam na dwóch frontach i skończyłam pomiędzy stertami zakurzonych książek.

Poprawiłam swój mundur i usiadłam za biurkiem. Zaczęłam wypełniać jakieś papiery. Po chwili wszedł Armstrong.

-Co panu podać?- Zapytałam i wstałam znudzona. Nie lubiłam tej pracy, jedynie co było plusem to, że czasami przychodzili fajni przystojniacy.

-Zostałaś przydzielona do pułkownika Roya Mustanga.-Odparł szczęśliwy i mnie przytulił. Myślałam, że mnie udusi.-Jestem z Ciebie taki dumny.-Dodał. Kiedy postawił mnie wreszcie, dał mi jego teczkę i zapasowe rękawiczki. Spojrzałam się na niego zdziwiona. Perfekcyjna pani domu czy co?

-A to po jaką cholerę?

-Roy często je niszczy a ty masz się nim opiekować.-Uśmiechnął się. Nie byłam szczęśliwa. Już wolałam zostać między regałami i patrzeć na facetów. Nigdy jakoś nie przepadałam za Pułkownikiem Mustangiem. Zazwyczaj myślałam o nim  jak o samolubnym dupku, ale mi się podobał. Kiedy byliśmy jeszcze nastolatkami to się w nim podkochiwałam, zawsze bronił mnie przed debilami, którzy chcieli mi dokopać.

Zabrałam swoje rzeczy i zmierzałam do gabinetu czarnowłosego. Szedł akurat tym samym korytarzem Havoc, który jak zawsze palił papierosa. Uśmiechnął się do mnie i pomachał co odwzajemniłam. Kiedy weszłam do pomieszczenia gdzie był pułkownik, cała sterta papierów na biurku się paliła. Szybko wytworzyła wodę z powietrza i ugasiłam pożar, po czym resztki kartek wyrzuciłam do kosza.

-Dzień dobry pułkowniku przydzielono mnie do pana.-Stanęłam na baczność. Muszę oznajmić, że jest jeszcze przystojniejszy niż podczas naszego ostatniego spotkania. 

-Spocznij żołnierzu.-Mruknął. Był wycieńczony. Miał wory pod oczami i delikatny zarost, który nawet dodawał mu uroku.

-Czemu pan podpalił kartki?-Spytałam trochę rozbawiona.

-Z nudów.-Odparł po chwili. Nie za bardzo rozumiałam odpowiedź, ale i tak facet dobrze się trzyma. Stracił Hawakey. Każdy wiedział, że darzy ją czymś więcej niż przyjaźnią. Pasowali do siebie.

-Polecam panu iść wypocząć, bo wygląda pan jak nieszczęście.-Stwierdziłam.

-Dziękuję za troskę lecz dobrze się czuje.-Usiadł na krześle i zaczął wypełniać dokumenty. Uparty jak osioł. Westchnęłam ciężko i zaczęłam doprowadzać gabinet do czystości. Kiedy skończyłam nawet nie usłyszałam z jego strony „dziękuję".
Po chwili do pomieszczenia wbiegł Ed z swoim bratem. Popatrzyli się chwilę na mnie.

-Co ty robisz?-Podnieśli ze zdziwienia brwi .

-Zostałam przydzielona do pułkownika.-Uśmiechnęłam się i położyłam  jakieś książki na półkę. 

-Współczuję.-Popatrzył się na mnie z współczuciem.

-Jak przypuszczam przyszedłeś do mnie a nie do pani Akio.-Odparł rozzłoszczony mężczyzna.

-Chcieliśmy Cię powiadomić, że musimy jechać do Winry, ręka mi szwankuje.-Pokazał mu metalową protezę.

-Armstrong pojedzie  z wami dla bezpieczeństwa.

-ALE ROY JESTEŚMY PRAWIE DOROŚLI!-Krzyknął niski człowieczek wraz z swoim bratem.

-To rozkaz.-Warknął brunet na co Ed wyszedł z trzaskiem.

-Przepraszam za brata.-Mruknął Al i pobiegł za bratem. Uroczy.

Kilka kolejnych tygodni było ciężko, ale dało się przeżyć. Przejawiał czasami cechy ludzkie, potrafił być miły oraz uroczy.

-Masz nierówno kołnierz.-Powiedział do mnie. Szybko poprawiłam mundur.

-Wybacz pułkowniku.-Czemu ten dupek mnie pociąga? Jest przystojny, ale coś mnie jeszcze do niego ciągnie. Przespałabym się z nim.

-Gdy nikogo nie ma, mów mi po imieniu Akio.

-Tak jest porucz...Roy.-Uśmiechnął się delikatnie co wywołało u mnie przyjemne dreszcze.

Kiedy miałam krótką przerwę wyskoczyłam do sklepu po coś do jedzenia. Wróciłam szybko do Mustanga. Podałam mu gorącą kawę i słodką bułkę. Kiedy mnie nie było porucznik doprowadził się do przyzwoitego stanu bo zarost zniknął, trochę szkodaaa.

-Dziękuję Akio.-Mruknął co wywołało uśmiech na mojej twarzy.-Z czego się tak cieszysz?-Spytał ozięble.

-A czemu nie, mam płakać?!-Powiedziałam trochę zdenerwowana.-A cieszę się, że wreszcie powiedziałeś "dziękuję".-Dodałam. Popatrzył się na mnie przeszywającym wzrokiem.

-Jestem twoim przełożonym i dobrze, abyś pamięta o tym.

-Jak panu się nie podoba to proszę mnie zwolnić.-Mruknęłam.

-Z chęcią bym to zrobił, ale to dowództwo decyduje o tym.-Gromiliśmy się wzrokiem. Ciszę przerwał Huges, który wszedł z dokumentami. Stanął i spojrzał dziwnie na nas.

-Pułkowniku... Trafiła kosa na kamień.-Zaśmiał się z zaistniałej sytuacji.

-O co chodzi Huges?-Spytał się Mustang nie odrywając ode mnie oczu.

-Złapaliśmy zbiega 189. Potem Pan go przesłucha.-Położył kartki jakieś i wyszedł.

-Za grosz szacunku kobieto.-Warknął za co został oblany wodą. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Wygląda słodkooo.

-I co rozmiękła zapałko?-Zaśmiałam się i w drugiej ręce wytworzyłam ogień, aby go jeszcze bardziej wkurzyć.

-Jesteś straszna.-Mruknął pod nosem. Był cały czerwony ze złości, ale wiedział, że mokry nic nie zrobi. Kiedy kichnął, wytworzyłam wiatr i go osuszyłam. Zobaczyłam śmiesznie postawione włosy i jego minę, zaczęłam się tarzać po podłodze.

-Jak ja z tobą do cholery mam wytrzymać następnych kilka lat.-Uśmiechnął się delikatnie na mój widok. Przyznam, że kiedy się uśmiecha wygląda nawet na miłego człowieka.-Pułkowniku! Znaleźliśmy ciało państwowego alchemika.-Na tą wiadomość szybko zerwałam się na  nogi .

-Wiecie kto to był?-Zapytał  Mustang, który naciągnął właśnie rękawiczki.

-Alberto Yasumi.- Odparł żołnierz.Mój świat nagle zawirował. Usiadałam na krześle.

-Co Ci Akio?-Pobiegł do mnie  Mustang i położył mi dłoń na plecy.

-T-t-to mój brat.-Mruknęłam z niedowierzaniem.

-Jak nie chcesz iść, to pójdę sam.-Zaproponował na co wstałam i starałam pojedynczą łzę. Muszę być twarda. Alberto jest w lepszym świecie, już. Moje smutki niczego nie zmienią.

-Idę z Panem.-Odparłam twardo. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy na miejsce zbrodni.

-Masz tu zostać.

-Ale Roy...

-TO ROZKAZ.-Oznajmił tonem nie przyjmującym sprzeciwu. Grzecznie czekałam na niego w samochodzie. 

Huges przyszedł po jakiś 10 minutach.

-Co mu się stało?-Spojrzałam się na mężczyznę. Z trudem powstrzymywałam, żeby się nie rozryczeć.

-Jakiś człowiek zabija państwowych alchemików, nie wiemy kto to jest ani jakim rodzajem alchemii się posługuje.-Wytłumaczył. Skinęłam głową po czym odszedł. Zabije tego skur... który zabił Alberto. Kiedy wsiadł czarnowłosy szybko otarłam mokre policzki.

-Przykro mi, że straciłaś drugiego brata.-Odparł z współczuciem.-Odwiozę Cię do domu. Gdzie mieszkasz?

-Aleja 24.-Wybełkotałam. Kiwnął głową i pojechał pod podany adres. Kiedy wysiadłam nogi się pode mną ugięły. Nie miałam siły iść. Wszystko mnie przytłoczyło. Zostałam sama. Podbiegł do mnie Mustang i pomógł mi otworzyć dom. Ręce mi się strasznie trzęsły. Posadził mnie na kanapie i usiadł obok.

-Znajdziemy go i dostanie za swoje.-Objął mnie ramieniem. 

-Może jesteś głody?-Pokiwał tylko głową. Zrobiłam zapiekankę i wstawiłam do piekarnika. Musiałam co chwile wycierać łzy, które zbierały  mi się w oczach.

-Nie używasz do tego alchemii.-Zdziwił się.

-Normalne czynności wolę robić w tradycyjny sposób.-Odparłam. Zrobiłam herbatę i podałam ją pułkownikowi.

-Dziękuję. Mogę cię o coś spytać.-Przeniósł wzrok na mnie. 

-Słucham cię.-Uśmiechnęłam się sztucznie.

-Oczywiście nie musisz na to odpowiadać, jeśli jest to trauma, ale co się stało z pierwszym bratem?-Spytał niepewnie.

-Został spalony przez jakiegoś alchemika bo bronił dziecka w Inshvalu.-Wytłumaczyłam. Usłyszałam dźwięk dzwonka od piekarnika. Pobiegłam po jedzenie. Kiedy wróciłam z zapiekanką. Zdjęliśmy mundury, aby ich nie pobrudzić. Po kilku godzinach rozmów Roy zbierał się do  wyjścia. Zagrodziłam mu drzwi.

-Nie puszczę cię. Po ulicach może krążyć zabójca a pada deszcz, więc twoje szanse są zerowe.-Warknęłam i przymrużyłam oczy. Nie chciałam stracić kolejnej ważnej osoby dla mnie.

-Żołnierzu przesuń się.-Nakazał na co zakręciłam zamek a klucze schowałam do stanika. Spojrzałam na niego dumna ze zwycięstwa. Podniósł brew i uśmiechnął się.

-Ja to z chęcią wyciągnę.-Wyciągnął ręce w moją stronę, za co dostał po łapach. Rozbawiła mnie jego mina, kiedy został odtrącony. 

-Łapy przy sobie.- Usłyszałam otwieranie zamka. Pułkownik popatrzył się na mnie zdziwiony. Havoc wszedł jak gdyby nigdy nic z papierosem w ustach.

-Już j-j-jestem.-Od razu stanął na baczność, ponieważ wystraszył się Roya.

-Czy wy... czy ty z nim...-Mustang jakby się zaciął. Czy on był zazdrosny? Stał się  cały czerwony, aż się zdziwiłam, że mu jeszcze para z uszu nie wyleciała.

-On jest tylko moim współlokatorem. A ty idioto miałeś iść do dziewczyny!-Krzyknęłam na blondyna.

-Chciałem Cię wesprzeć i złożyć kondolencje.-W moich oczach znów pojawiły się łzy. Zaczęłam szlochać.
Pułkownik objął mnie delikatnie , przez co oparłam się głową o jego ramie.

-WIESZ JAK DŁUGO PRACOWAŁEM NAD TYM, ABY O TYM ZAPOMNIAŁA! A JEŻELI WSPOMNISZ O TEJ SYTUACJI W CENTRALI TO LEPIEJ ZACZNIJ SIĘ ŻEGNAĆ Z ŻYCIEM!-Mówił do mojego współlokatora zimnym i zabójczym głosem. Havoc pokiwał tylko energicznie głową i poszedł do kuchni.

-Akio jest już późno idź już lepiej spać.-Mruknął i głaskał mnie delikatnie po plecach. Wytarłam łzy i pociągnęłam nosem.

-Jeśli zostaniesz i się wyśpisz.-Spojrzałam się na niego z najsłodszą miną jaką potrafiłam zrobić.

-Dobrze.-Westchnął ciężko.

-Poczekaj chwilę, przyniosę Ci piżamę.-Powiedziałam na co on usiadł na kanapie. Pod jego nogami zaczął się plątać Mruczek.

-Ty masz kota?

-Często przesiaduje w pokoju u Havoca.-Uśmiechnęłam się na widok czarnowłosego bawiącego się z puchatym zwierzęciem. Pobiegłam do pokoju blondyna i zaczęłam szukać jakiejś piżamy.

-Havoc gdzie masz piżamy pożyczę jedną pułkownikowi.- Zapytałam głośno, a on wyszedł z łazienki w samych bokserkach. Podszedł do mnie  i z najwyższej pułki podał mi ubrania.

-Coś się stało blada jesteś?-Spytał i zaczął machać przed oczami. Miał idealne mięśnie. Kiedy się obudziłam mruknęłam "dziękuję" i szybko się ulotniłam. Podałam piżamę pułkownikowi.

-Śpisz w pokoju u góry. Po lewej stronie. Jest tam mała łazienka.-Pokiwał głową i poszedł. Wykonałam wieczorną toaletę i poszłam spać na kanapie. Zanim zasnęłam kilka godzin płakałam w poduszkę.

Rano wstałam trochę obolała. Popatrzyłam na zegarek i poszłam się ubrać, po czym zaczęłam robić śniadanie.Następnie poszłam obudzić Havoca a później pułkownika.

-Mustang wstawaj.-Potrząsnęłam nim delikatnie. Otworzył oczy i na mój widok się lekko uśmiechnął.

-Dzień Dobry.-Przywitał się. Zjedliśmy śniadanie, a następnie poszliśmy razem do pracy.


*jakiś czas później* 



Stałam nad grobem mojego brata. Pojedyncza łza płynęła powoli po moim policzku.

-Musimy wracać do centrali.-Położył mi rękę na ramieniu Ed. Za nim stali moi przyjaciele i czekali.

-Zostanę wy idźcie.-Mruknęłam i pociągnęłam nosem.

-Poczekam za nią.-Powiedział pułkownik. Po chwili nad grobem stałam tylko ja i Roy. Mustang rozłożył ręce.-No chodź.-Nakazał na co mocno go objęłam. Podniósł mój podbródek do góry i otarł kciukiem łzy.

-Wszystko będzie dobrze, pamiętaj zawsze masz mnie.-Odparł po czym się szeroko uśmiechnął.


*Kilka miesięcy później*

Po śmierci brata zawieszono mnie na służbie i eskortowano do innego miasta. Havoc był moim ochroniarzem, centrala obawiała się, że będę następnym celem tego zabójcy. Przez te parę miesięcy zdałam sobie sprawę, że zakochałam się w pułkowniku. Bardzo za nim tęskniłam. Krew się we mnie buzuje kiedy pomyśle, że przydzielili mu inną kobietę, ale mam nadzieje, że to facet.

Siedziałam sobie spokojnie w pokoju hotelowym i czytałam książkę, aby zapomnieć o czarnowłosym. Blondyn wbiegł do pomieszczenia z jakąś kartką. Próbował coś mi przekazać, ale brakowało mu powietrza bo pewnie biegł przez hotel. Wzięłam do ręki świstek. Okazało, że był to list, w którym było przekazane, że możemy wracać . Ucieszyłam się bardzo, że wreszcie mogę znowu zamieszkać w swoim domu.

-Podobno Roy przed aresztowaniem brutalnie go pobił.-Wysapał mój ochroniarz. W duchu byłam wdzięczna Mustangowi.

Spakowaliśmy nasze rzeczy i pobiegliśmy na  dworzec kolejowy. Wreszcie do domu. Przebyliśmy długą drogę do naszego ukochanego miasta. Kiedy wysiedliśmy z pociągu, zobaczyłam czarnowłosego. Walizki wypadły mi z rąk. Rzuciłam mu się na szyję.

-Tęskniłam.-Tylko tyle udało mi się wydusić. Złapał mnie w tali i mocno przytulił .

-Ja też.-Mruknął. Po kilku minutach usłyszeliśmy kaszlnięcie Havoca. Szybko odkleiliśmy się od siebie i zrobiliśmy się czerwoni niczym pomidory. Roy wziął moje walizki.

-Musimy zawiadomić kapitana.-Postanowił. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do centrali. Byłam trochę smutna, że pułkownik nie spojrzał mi ani razu w oczy, to do niego nie pasowało...

Po krótkiej rozmowie z kapitanem odwiózł mnie i blondyna do domu. Kiedy miałam wysiadać z samochodu złapał mnie za nadgarstek.

-M-muszę c-ci coś powiedzieć.-Wybełkotał, drapiąc się nerwowo po karku. Spojrzałam się na niego zatroskana, modliłam się w duszy, żeby nie było to coś złego.-Kiedy wyjechałaś, doceniłem wreszcie twoje towarzystwo. Przez wiele lat byłem dupkiem w stosunku do Ciebie bo się w tobie z-z-zakoch...-Nie dałam mu dokończyć tylko wpiłam się w jego zimne usta. W pocałunek włożyłam wszystko co czułam przez te wszystkie lata. Oderwaliśmy się od siebie kiedy zabrakło nam powietrza. Spojrzałam w jego oczy.
- Ja w tobie też. -Mój głos był niewiele głośniejszy od szeptu. Uśmiechnęliśmy się do siebie, po czym wtuliłam się w niego i już wiedziałam, że to on jest tym jedynym.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top